W jakichś wspomnieniach wyczytałem, że jeszcze w latach 60-tych nadzwyczajnym nie był w Irlandii widok bosych dzieci idących do szkoły. Nie bardzo mi się chciało w to wierzyć…
…więc zapytałem ziomusiów z dzielni otwartym tekstem w Salmonsie podczas cotygodniowego kolegium połączonego ze spożyciem (oni wiadrami, ja półkwaterką).
Znamienne było, że ekipa wcale nie zaczęła się przekrzykiwać, że co też mi przyszło do głowy, że jak to na bosaka, skoro mieli już wtedy swojego prezydenta Ameryki i takie inne, tylko zmarszczyli się i po namyśle… przyznali mi rację. Przyznali rację, że owszem, choć to raczej nie w Dublinie, a w interiorze. Johnny, który pochodzi gdzieś z zabitego deskami Mayo czy innego Galway rzekł, że na początku on sam śmigał do podstawówki na boso. – Bo bieda była… – przyznali wszyscy bez większego wstydu, pruderii, narracyjnych napięć i kontrowersji.
Zaraz jednak musiałem – zapytany – opowiedzieć i o tym, że w Polsce po wojnie nikt bez butów nie chodził, a już w latach 60-tych to raczej nie ma mowy. W takiej Konopielce Ziutek zazwyczaj ma buty! Zrobiło mi się nawet głupio z tego powodu, bo zaraz dzieci św. Patryka wysnuły sobie wniosek, że socjalizm był dobry, bo dzieci w Polsce miały buty i siedziały w Polsce, a teraz z gołą dupą po świecie się pałętają mimo kapitalizmu.
Jakoś trzeba było rzecz im naprostować, więc zapytałem do czego porównaliby swój Irlandzki Naród i wśród porównań zgodzili się łaskawie, że są jak tych 12 koni na wyścigach. Nie każdy może wygrać, ale tak czy siak widok jest piękny, emocje gwarantowane, wszystko takie czyste i szlachetne – ot – naród irlandzki!
Zaraz też zaczęli rżeć jak konie i zamawiać wiadra kolejnego jamesona więc uznałem, że całkiem ładnie i składnie się porównali. – A wy Polacy? – spytał któryś i miałem od razu nielichą zagwozdkę, bo niczego w pięknym stylu końskim nie miałem przygotowanego, a oni rozerżani przecież czekali na odpowiedź. Opowiedziałem więc taką historię:
Całkiem konkretny kawał lasu gdzieś pod Szczyrkiem ma zdumiewające właściwości; przeznaczony od dziesiątek lat do planowego wyrębu wciąż siekierom i piłom się opiera, a chętnych do rąbania brak. W każdym razie było tak jeszcze kilkanaście lat temu. O sprawie opowiadał mi Tomek, sam góral i były drwal, a ja mu wierzę, bo jeśli już w życiu komuś wierzyć trzeba, to z pewnością są to górale i byli drwale.
Jako, że wszystko ma swoją przyczynę to i ma ją także tenże las. Po prostu podczas wojny stał się areną dość intensywnego sporu, zupełnie jak w starym kawale: przyszli Ruscy i wygonili Niemców z lasy, przyszli Niemcy i wygonili Ruskich i partyzantów z lasu, przyszli partyzanci i wygonili Niemców z lasu, w końcu gajowy się zdenerwował i wygonił ich wszystkich na zbity łeb. Podczas tych niejasności związanych z prawami do terenu zalesionego wysokie strony przekonywały się o swoich racjach przy pomocy armat, moździerzy, ataków z latającej broni pokładowej, min i granatów oraz banalnych karabinów i pistoletów.
W rezultacie tych działań młodniak dość mocno został poharatany, a setki-tysiące pocisków i odłamków utkwiło w drzewach, które jednak tę siekaninę przetrwały i z czasem nawet rany na pniach się zabliźniły. Kiedy jednak w tartaku położono dwa-trzy pierwsze drzewa i kiedy dwie-trzy pierwsze tarcze pił straciły zęby stało się jasne, że rzecz się nie opłaca. No i las miał spokój, choć niewykluczone, że znalazł się wytwórca faszerowanych żelazem maczug i zrobił niezły interes. W każdym bądź razie nie na zapałki las ten wykorzystano.
– I ja myślę, że my Polacy właśnie jak taki las jesteśmy – zakończyłem patetycznie, a moi kumple zaczęli wykrzykiwać, że ja jak już coś powiem, to tylko siąść i płakać. A Johnny po namyśle zapytał czy to oznacza, że mieliśmy buty, a nie mieliśmy zapałek… – co zapętliło już do końca dyskusję i w rezultacie wcale nie jestem pewien, czy oni, przez te buty polskich dzieci, nie stali się potem apologetami socjalizmu, co akurat jest tu bardzo modne.