WIEDZA
1

Dziecięcy obóz koncentracyjny na Przemysłowej – niewygodna niemiecka historia!

03/02/2014
4546 Wyświetlenia
45 Komentarze
16 minut czytania
Dziecięcy obóz koncentracyjny na Przemysłowej – niewygodna niemiecka historia!

To, czego się dowiedziałam w trakcie poszukiwań materiałów do niniejszego tekstu, jest przerażające. Historia dzieci, więzionych w tym obozie, powinna być wykrzyczana w twarz naszemu ukochanemu sąsiadowi zza Odry!

0


oboz1

 

O tym, że w czasie okupacji w Łodzi istniał obóz koncentracyjny dla dzieci, dowiedziałam się

2 lutego tego roku. Przez absolutny przypadek trafiłam na film „ Twarz anioła” z roku 1970 w reż. Zbigniewa Chmielewskiego. Jest to bardzo trudny obraz opowiadający losy małego więźnia od dnia jego przybycia do obozu na Przemysłowej, aż do wyzwolenia w 1945 roku.

W 1995 roku zdawałam maturę, między innymi z historii, jednak w żadnym podręczniku do historii ani wtedy, ani teraz nie znalazłam informacji na temat tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca. Dlaczego? Czy ten temat jest aż tak bardzo drażliwy? Czy przypomnienie Niemcom bestialstwa ich dziadków, ojców, braci, babek, matek i sióstr zachwiało by dobrosąsiedzkimi stosunkami? A może po prostu nie chcemy urazić naszych, pokój miłujących, sąsiadów wspomnieniami o tych złych nazistach co im szargają reputację?

 

oboz3Oficjalnie obóz nazywał się Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt w wolnym tłumaczeniu: Obóz izolacyjny ( zapobiegawczy, prewencyjny) dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi. Został on powołany zarządzeniem Heinricha Himlera z dnia 28 listopada 1942 roku. Uzasadnienie, dla stworzenia tego obozu, brzmiało następująco:

 

„ Na naszych wschodnich terenach Niemiec, szczególnie w „Kraju Warty”, zaniedbanie młodzieży polskiej rozwinęło się poważnie i stanowi groźne niebezpieczeństwo dla młodzieży niemieckiej. Przyczyny tego zaniedbania leżą przede wszystkim w nieprawdopodobnie prymitywnym standardzie życia Polaków. Wojna rozbiła wiele rodzin, a uprawnieni do wychowywania nie są w stanie wypełniać swoich obowiązków, polskie zaś szkoły zamknięto. Stąd też dzieci polskie, wałęsające się bez jakiegokolwiek nadzoru i zajęcia handlują, żebrzą, kradną, stając się źródłem moralnego zagrożenia dla młodzieży niemieckiej. H. Himler”

 

Pierwszy transport do obozu przybył 11 grudnia 1942 roku.

Obóz mieścił się na terenie Łódzkiego getta w kwartale ulic Brackiej, Plater, Górniczej i muru cmentarza żydowskiego. Jego potoczna nazwa pochodzi stąd, że na skrzyżowaniu ulic Brackiej i Przemysłowej mieściła się główna brama obozu.

Baraki mieszkalne były zbite z desek i tak zimne, że w zimie zamarzały podłogi. Za to „wychowawcy”, wartownicy, i obsługa obozu mieszkała w murowanych budynkach. Dzieci trafiające do obozu były skazywane przez sądy niemieckie za kradzież jedzenia, handel, żebranie, zbieranie węgla na torowiskach, przerzucanie chleba do getta… Często w uzasadnieniu wysłania do obozu wpisywano: „ ojciec na robotach w Rzeszy, matka w obozie koncentracyjnym, dziecku grozi zaniedbanie.”

Obóz był przeznaczony dla dzieci w wieku od 8 do 16 lat, jednak szybko tą dolną granicę obniżono. Są świadectwa byłych więźniów, którzy potwierdzają, że były tam nawet dwulatki.

Po dotarciu do obozu dzieciom zabierano ich rzeczy osobiste. Dostawały drelichowe mundurki, drewniaki i czapki. Badano, zakładano kartoteki, przydzielano numery i stawały się więźniami.

oboz2Główna dewizą obozu było wychowanie przez pracę i dyscyplinę. Dzień rozpoczynał się od apelu, po którym prowadzono dzieci do pracy. Pracowały niewolniczo dla wielkiej Rzeszy. Chłopcy prostowali igły, wyplatali koszyki, buty ze słomy, naprawiali tornistry, produkowali paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. Dziewczynki pracowały w pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Praca trwała nawet i 12 godzin i była ustalana dzienna norma do wykonania.

 

Na dzienną rację żywnościową składało się: śniadanie – kubek kawy bez cukru i kromka czarnego chleba; obiad – zupa z brukwi lub ziemniaków bez tłuszczu; kolacja – kubek kawy bez cukru i kromka czarnego chleba. Do obozu przychodziły paczki żywnościowe od rodzin. Jednak nigdy nie trafiły one do dzieci. Żywili się nimi SS-mani i wartownicy.

Dzieci przebywające w obozie nie dość, że pracowały ponad siły, były głodzone i przebywały w okropnych warunkach sanitarnych (bez dostępu do ciepłej wody, bez mydła) to jeszcze były bestialsko męczone przez starannie dobranych oprawców. Szczególnym okrucieństwem wykazywali się SS- Wachmann Edward August i Sydomia Bayer, po wojnie osądzeni i skazani na kary śmierci(wyroki wykonano).

 

Edward August nie posiadał żadnego wykształcenia, ukończył ledwie trzy klasy szkoły powszechnej. Przed wojną znany policji drobny złodziejaszek, skazany w 1934 roku w Bydgoszczy na sześć miesięcy więzienia. Po wkroczeniu Niemców do Łodzi w 1939 r. podpisał volkslistę i wstąpił w szeregi policji bezpieczeństwa i SS. W obozie „pracował” rok.

Józef Witkowski, były więzień obozu w swoich wspomnieniach „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi” tak mówi:

 

„Stale pijany. Bił zawsze i wszędzie. Z rozkoszą poddawał więźniów najwymyślniejszym torturom. Bił i kopał w najczulsze miejsca, wpychał do skrzyń z piaskiem, topił w beczułce z wodą, wieszał z nogi na łańcuchu i opuszczał głową w dół do kanału ze zużytymi smarami samochodowymi, scyzorykiem wycinał genitalia, bił w pięty, gasił na piersiach więźniów papierosy.”

 

Za byle przewinienie skazywał na karcer, gdzie dzieci bez jedzenia i wody przetrzymywane były przez wiele dni brocząc po kostki w cuchnącej wodzie.

Jego zachowania wobec dzieci były tak bestialskie, że nawet SS-mani wielokrotnie interweniowali w obronie małych więźniów. W końcu został usunięty z obozu.

 

Kierowniczką oddziału dziewczęcego i dzieci małych w obozie była Sydomia Bayer. Nazywano ją „Frau doktor” , ponieważ pełniła w obozie nadzór lekarski, mimo iż ukończyła jedynie kurs pielęgniarski. Była ona najokrutniejszą z „wychowawczyń”. Jej „leczenie” polegało na wywlekaniu chorych nagich dzieci na śnieg, biciu kijem i polewaniu zimną wodą. Maria Jaworska wspomina:

 

„ W lutym 1944 roku Bayerowa wypędziła na dziedziniec bosą dziesięcioletnią dziewczynkę – Teresę Jakubowską, za to że ta się zmoczyła. Biła ją i polewała zimną wodą. W kilka dni po tym zajściu Teresa zmarła.”

 

W odnalezionych obozowych dokumentach, w akcie zgonu Teresy Jakubowskiej jako przyczynę śmierci wpisano gruźlicę płuc.

Innymi cudownymi lekami były: sól na żółtaczkę i lizol, którym odkażano rany. Wymyśliła też oddział dla dzieci moczących się bezwiednie. Trafiały tu dzieci z chorobami nerek, zapaleniem pęcherza, nerwicami. Jeden z byłych więźniów obozu tak opisywał po wojnie to miejsce:

 

„ Stara chałupa, drzwi pozbijane z desek, okna niektóre powybijane, długa prycza wzdłuż ściany, jeden koc dla wszystkich, gołe deski. Zimą śnieg tańczył po sali. Mieszkali tam tacy na pół umarli. Dzieci chodziły jak trupy trzymając się ściany. Były jęki konających, że spać nie było można. Najwięcej dzieci umierało tam z głodu i wycieńczenia zimą. Pamiętam jak jeden konał przez 3 dni.(…) Wołał matkę, a wszyscy płakali. Przyszła lekarka, Niemka w mundurze, i kijem zrzuciła z niego koc, który był przylepiony do piersi, bo mu ropiało, zerwała ciało i widać było kości. Żył jeszcze. Zabrano go do koca i wyniesiono do trupiarni.”

 

Aby uniemożliwić dzieciom zawiązanie bliższych relacji między sobą „wychowawcy” promowali politykę donoszenia. Za każdy donos była nagroda – kromka chleba.

Relacja byłej więźniarki Genowefy Kowalczuk:

 

„ Za brudne nogi, za wszy, za wszystko było bicie. A przecież nie było mydła! Jeśli ja poszłam na skargę na którąś z dziewczyn, że podniosła lub zerwała śliwkę to ja dostawałam półpajdkę chleba a ona nie dostawała trzy dni śniadania i było jeszcze dla pięciu skarżących. Więc było zawsze więcej skarżących niż tych co zrobili cokolwiek! Dostawało się po 5 batów dziennie, albo 25 naraz. Z początku to ja zwykle po piętach dostawałam. Bili, a mało że bili, to jeszcze trzymali i kazali liczyć : „ Raz, dwa, trzy… .” dostawałam takie lanie, takie bicie (nawet 25 na tyłek naraz), że tylko do ośmiu naliczyłam, a reszty już nie! Bicie było za nic! Znęcało się dziecko nad dzieckiem, skoro jedno na drugie skarżyło, bo było głodne. Już na siedem miesięcy przed wyzwoleniem, już się znało te starsze dziewczyny, które kapowały, to się je obserwowało i nieraz „kocówę” im się dało. Ja nieraz byłam jedną z tych, co szli na „kocówę”. Jak któraś naskarżyła, to w nocy się szło pod kocem, żeby nie widziała kto idzie. Jedna osoba mówiła jej, za co dostaje i byłyśmy ją: „ Jak pójdziesz na skargę, to dostaniesz jeszcze więcej” i to rodziło w niej strach. Tak żeśmy trochę wyplenili to skarżenie, ale tam w obozie uczyli nas takiego wyzbycia się człowieczeństwa.”

 

Ile dzieci było więzionych w obozie przy Przemysłowej nie wiadomo. Dokumentacja była celowo prowadzona niechlujnie. Poza tym większość zaginęła. Wiadomo jedynie że na co dzień w obozie przebywało ok. tysiąca dzieci. Ogólnie szacuje się, że przez obóz „przeszło” ok. 10 do 12 tysięcy małych więźniów. Większość zmarła z głodu, wycieńczenia, chorób takich jak tyfus plamisty, dyzenteria, bestialsko zakatowana. Zwłoki wywożono nocą ciężarówkami szczelnie zakrytymi plandeką lub kazano dzieciom własnoręcznie przenosić zwłoki kolegów na sąsiadujący z obozem cmentarz żydowski.

 

18 stycznia 1945 roku Niemcy uciekli pozostawiając otwartą bramę i ok. 900 dzieci na pastwę losu. Niektóre dzieci rozbiegły się po mieście w poszukiwaniu jedzenia i pomocy. Jednak większość została w obozie zalęknione, wygłodzone, chore, bez sił. 19 stycznia wkroczyli Sowieci. Odnalezione dzieci miały odmrożenia, zdeformowane kończyny, blizny po wymyślnych torturach… widok straszny. Naprędce zorganizowano pogotowie opiekuńcze gdzie trafiło 233 dzieci. Opieka nad nimi była bardzo trudna. Każdego opiekuna traktowały jak wroga, krzyczały w nocy, moczyły się… Maria Nemyska-Hesserowa napisała tak:

 

„ (…) Zdaniem wychowawców różniły się one od innych dzieci. Przywarła do nich nazwa „te z lagru”. Dla nich i dla wychowawców najtrudniejszy był pierwszy okres, w którym nasycały swój tak długo nie zaspakajany głód. Dzieci podobne były wtedy do zwierzątek, rzucały się na wychowawców, traktując ich jak dozorców niemieckich, odbierały innym towarzyszom jedzenie. Kradły z magazynu. Dłużej jak tydzień nikt z opiekunów nie był w stanie z nimi wytrzymać. W miarę upływu czasu następowała z wolna poprawa na lepsze. Dzieci cieszyły się ciepłem i jako taka odzieżą. Nie znosiły jednak w dalszym ciągu zbiórek, chodzenia parami, gwizdków – to wszystko przypominało im obóz. Z trudem przychodziło im wierzyć w życzliwą postawę opiekunów – wychowawców. Ciągle widziały w nich dozorców niemieckich(…)”

 

Dziś o obozie przy Przemysłowej nikt nie pamięta. Na terenie obozu powstały bloki mieszkalne. Obecnie z zabudowy obozowej zachowały się cztery murowane budynki (drewniane baraki zostały zaraz po wyzwoleniu rozebrane na opał) między innymi przy Przemysłowej 34 – to budynek dawnej komendantury obozowej, a po przeciwnej stronie budynek, w którym mieścił się karcer.

O tych strasznych wydarzeniach przypomina jedynie pamiątkowa tablica na budynku dawnej komendantury i pomnik „ Pękniętego serca” poświęcony ofiarom. Przed pomnikiem znajduje śie płyta z napisem: „ Odebrano Wam życie, dziś dajemy wam tylko pamięć.”

 

Ewelina Ślipek

 

źródła:

www.wpolityce.pl Łódź przywraca pamięć

www.uczyc-sie-z-historii.pl „Memento”. Obóz koncentracyjny dla dzieci w Litzmannstadt

„Obóz, który był…” Jola Sowińska-Gogacz

0

Ewelina Ślipek

Niezależna publicystka, miłośniczka historii. Warmia, Mazury, Polska. Kradzież intelektualna jest przestępstwem. Teksty na moim blogu są moją własnością i nie zgadzam się na ich kopiowanie i przeklejania bez mojej zgody.

51 publikacje
16 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758