Czy można byc dobrym katolikiem i jednocześnie miłośnikiem buddyzmu? Hmm… A czy można być miłośnikiem Kanta, Hegla, czy o zgrozo, nawet Schopenhauera? Można, ależ oczywiście.
Słowem wstępu chciałbym podkreślić, że mówię we własnym imieniu. Niektórzy Dyletanci są bardzo czuli w sprawie swojej niezależności. Doszło do tego, że oskarżają mnie o karkażuryzm…
Czy można być dobrym katolikiem i jednocześnie miłośnikiem buddyzmu? Hmm…. A czy można być miłośnikiem Kanta, Hegla, czy o zgrozo, nawet Schopenhauera? Można, ależ oczywiście. Czy tylko dlatego, że ci panowie pochodzą z naszego kręgu kulturowego i ubierają się tak samo, jak my, a tamci Azjaci noszą przedziwne tuniki i golą głowy na zero? Twierdzę, że buddyzm jest filozofią i etyką, tylko tym. A kto chce, żeby było inaczej, ma małe rybki w głowie i na 100% buddystą nie jest. Tak samo błądzą ci bracia i siostry w religii, co uważają buddyzm za religię szatana.
Oczywiście wielu, może się ze mną kompletnie nie zgadzać i z uporem twierdzić, że jednak buddyzm jest religią. Zmuszony będę przyznać im częściowo rację. Ale dopiero, jak sobie wytłumaczymy, czym jest religia.
Profesor Roderic Ninian Smart (http://en.wikipedia.org/wiki/Ninian_Smart )
Roderick Ninian Smart
jeden z najwybitniejszych religioznawców podaje takie wymiary niezbędne by coś zostało uznane za religię:
wymiar doktrynalno-filozoficzny, narracyjno-mityczny, etyczno-prawny, obrzędowo-rytualny, doświadczeniowo-emocjonalny, społeczno-instytucjonalny i materialny.
”Jeśli pojęcie "religia" zdefiniować, jako wiarę w rządzącego światem boga lub bogów i oddawanie mu czci, buddyzm nie jest religią, gdyż żadna wiara tego typu tutaj nie występuje. Z drugiej jednak strony, buddyści wyznają wiarę w istnienie istot nadprzyrodzonych (np. dewy) oraz posiadają pogląd na temat życia po śmierci (reinkarnacja), co zwykle jest kojarzone z pojęciem religii. Z tego powodu zasugerowano dla buddyzmu określenie "religii nieteistycznej". (Damien Keowyn: Buddyzm. Bardzo krótkie wprowadzenie. Warszawa: Prószyński i S-ka, 1997, s. 16-27. ISBN 83-7180-649-3. )
Mimo to, ja jednak uważam, że buddyzm to system filozoficzno – etyczny, bardzo bliski takiemu systemowi w religii chrześcijańskiej i konkretnie w katolicyzmie. W związku z tym, jako katolik czuję się w porządku. Zresztą opowiem wam taką historię.
W 1220 roku Święty Franciszek z Asyżu wyruszył na pielgrzymkę do Jerozolimy. Podczas wędrówki został porwany przez egipskiego sułtana Meleka El Kamela, który sądził, że Franciszek przybył, żeby prowadzić działalność misyjną i zabijać jego ludzi, co w tamtych czasach mieli w zwyczaju chrześcijanie. Ale kiedy sułtan poznał Franciszka, zrozumiał, że święty przybył w pokojowych zamiarach i nie zamierzał zabijać, ani krzewić własnej wiary. Przeciwnie, z otwartością wysłuchał sułtana i jego ludzi, akceptując islam. W końcu sułtan i święty zaprzyjaźnili się i sułtan pozwolił Franciszkowi wrócić do domu. Na pożegnanie podarował mu na znak przyjaźni róg z kości słoniowej. Róg ten jest dziś relikwią, która przypomina franciszkanom, że tolerancja i zrozumienie to najważniejsze wartości na świecie. Ważny jest szacunek dla innych i akceptacja prawa do innego wyznania.
W buddyzmie nie musimy akceptować innego wyznania. To jest tylko i wyłącznie system filozoficzno – etyczny, co mnie, jako katolikowi, w jak najmniejszym stopniu nie powinno przeszkadzać. I nie przeszkadza.
Lubię pogłębiać wiedzę i gdy odkryję, coś co jest zgodne z moimi poglądami, to jestem bardzo zadowolony. Pewnego razu moja kochana córka, która wróciła z medytacji w gompie, przywiozła mi książkę, bo wie, że jestem na nie bardzo łasy. Przedstawia ona w sposób niesłychanie dowcipny zasady filozofii buddyzmu. To „Pustka jest radością” pana Artura Przybysławskiego (wyd. Iskry 2010). Czytałem to ze śmiechem i radością, porównywalną do tworzonych przez Dyletantów pod gospodarskim okiem Sigmy „Jaj bzdyklaczy”. Autor od zaraz mógłby zostać honorowym Dyletantem z taką wiedzą i poczuciem humoru. Urodzony w 1970 roku. Pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego i w Zakładzie Teorii i Historii Sztuki ASP w Łodzi, tłumacz (przekładał m.in. de Quincey’a, Lovejoya, de Mana), otrzymał wyróżnienie Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich; stypendysta Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Obecnie robi doktorat z filozofii na Jagiellonce, Czasami nawet podejrzewałem, że on czyta nasze „Jaja…” i jest naszym kolegą, pod którymś znanym Nickiem.
Cóż takiego, można spytać, uwiodło mnie w tym buddyzmie? Właściwie jedna sprawa – Budda twierdził, ze jedyny powód, dla którego uczy, to fakt, że wszystkie istoty chcą być szczęśliwe. A szczęście to nader praktyczna kwestia naszego życia, bo ostatecznie wszystko w nim się wokół szczęścia kręci.
No dobrze, może ktoś powiedzieć – łatwo mu było, był przecież księciem. Właściwie nazywał się Siddhartha Gautama z rodu (klanu, plemienia) Śakjów. Był synem Suddhodany – władcy jednego z królestw, leżących u podnóży Himalajów, na granicy dzisiejszego Nepalu i Indii i jego pierwszej żony, królowej Mahamai. Urodził się w Lumbini. Zmarł w wieku ok. 80 lat. Jednakże jego droga życiowa pokazuje, ze potrafił doskonale zrozumieć największego biedaka i starał się również jemu pokazać drogę do szczęścia.
A jak o tym pisze pan Przybysławski? Posłuchajcie:
„Już sam fakt, że problem, stanowi problem, jest z jego strony bezczelnością, na którą nie należy w ogóle się godzić. Co gorsza, a właściwie, co lepsza, problem taki nie może stanowić problemu, bo jest problematyczny. Albowiem nie ma go właśnie tam, gdzie się go dopatrujemy.”
Albo to:
„Spokój – cóż bardziej upragnionego dla filozofa i dla normalnego człowieka. Cóż bardziej upragnionego dla buddysty, dla którego nirwana – wedle jednego z jej określeń – jest spokojem, i dla Polaka, który ma przy tym nieco większe aspiracje od wyżej wymienionych, bo jego spokój ma być święty? I jakże łatwo ten spokój utracić! Ot choćby takie pończochy [chodzi o Kanta, który był hipochondrykiem, nie nosił podwiązek, bo mu żyły uciskają i miał nieustanne kłopoty z opadającymi pończochami – przyp. jazd.]. Ileż trzeba się namęczyć, żeby nie sprawiały problemu.”.
Widzicie moi drodzy, że obaj faceci, i Budda i Przybysławski, są niezłymi wesołkami. Budda zresztą często jest przedstawiany, jako grubas, roześmiany od ucha do ucha. To powinno coś nam powiedzieć, prawda? Ja ponuraków nie znoszę, a za dowcipnego dyskutanta dałbym się pokroić.
Tacy na przykład panowie, „XVI Karmapa Rangdźung Rigpi Dordźe i Dilgo Khyentse Rinpocze, dwaj najwięksi mistrzowie buddyzmu tybetańskiego XX wieku, pili sobie ponoć razu pewnego w ogrodzie herbatę i zaśmiewali się do łez. Na pytanie, z czego tak się śmieją, jeden z nich, wskazując na rosnące nieopodal drzewo, odpowiedział: „Bo wiesz, oni wszyscy myślą, że to jest drzewo!”. Poczym znów wybuchnęli śmiechem.
Oczywiście nie sposób się nie śmiać, bo śmiech oświeconych mistrzów jest zaraźliwy, ale niekoniecznie musi temu towarzyszyć pełne zrozumienie.”
I jak tu będąc Dyletantem i w dodatku jajcarzem nie lubić buddyzmu, jak tam nawet pustka jest radością.
Niewiadomo dlaczego, wielu katolików w historii i współcześnie przyjmuje postawy cierpiętnicze. Czy ktoś powiedział, że jak pościmy w Wielkim Poście, to musimy być smutni? Przecież z radosną niecierpliwością czekamy by pod koniec tygodnia Pan zmartwychwstał. Grecy na przykład bardzo się cieszą i nawet obcy pozdrawiają się z uśmiechem radosnym – Christos Anesti (Chrystus Zmartwychwstał).
A kto i kiedy powiedział wszystkim chrześcijanom – Cieszcie się!
Ten cały smutek, często sztuczny i obłudny to zła tradycja. Przekonany jestem, że Jezus woli, jak się cieszymy. I buddyzm w tym pomaga. Pomaga być jeszcze lepszym chrześcijaninem i jeszcze lepszym katolikiem.
I jeszcze proszę łaskawie posłuchać tego:
„Problem jest tylko i wyłącznie oceną sytuacji, która zawsze dokonuje się w głowie oceniającego. Ocenę tę bierzemy później za rzeczywistość samą, bo przecież kto jak kto, ale my trzeźwo patrzymy na sytuację. Tak oto ocena staje się projekcją zastępującą nam ów realny świat. Rozpoczyna się walka ze światem, która jest w istocie walką z własnymi jego ocenami i koncepcjami na jego temat. Nic dziwnego zatem, ze efekt takiej walki jest komiczny lub opłakany, bo siedząc we własnej głowie i oglądając tylko własne koncepcje, oceny i projekcje, naszymi niewidzącymi rekami majstrujemy ciągle przy rzeczywistości, otrzymując w końcu dość dziwne efekty, które i dla nas samych mogą być zaskoczeniem, skoro przez cały czas zamiast na swoje zapracowane ręce i świat patrzyliśmy do wnętrza własnej głowy.”
I na koniec:
„Problemów więc w ogóle nie opłaca się rozwiązywać, bo prowadzi to do dalszych komplikacji, a te później można będzie jeszcze bardziej komplikować. Taki mechanizm działa nie tylko w filozofii, ale i w życiu. Z tego punktu widzenia można wiec powiedzieć, że nie ma wielkiej różnicy miedzy problemem dnia codziennego, a problemem czysto filozoficznym, choć oczywiście absurdalność zbyt skomplikowanych rozwiązań bardziej jest widoczna w życiu niż w filozofii […]. Życie jest po prostu bardziej oczywiste niż filozofia i łatwiej w nim o weryfikację.
Rozwiązywać problemy należy przeto tak, żeby ich nie rozwiązywać, ot co! A jak to zrobić? Wystarczy zobaczyć, że nie ma żadnego problemu.”
Ciekaw jestem teraz, czy po tym, ktoś spojrzy na buddyzm nieco łaskawszym okiem?
Wszystkie cytaty z wymienionej w treści książki Artura Przybysławskiego.
=================================