Pierwsze polskie wydanie „Dwustu lat razem” Aleksandra Sołżenicyna – dzieła życia rosyjskiego noblisty, który opisał w nim bez osłonek historię Żydów w Imperium Rosyjskim i ZSRR (w l. 1795-1995)
Sensacją wydawniczą tegorocznych Targów Książki Historyczej w Warszawie stało się pierwsze polskie wydanie „Dwustu lat razem” Aleksandra Sołżenicyna – dzieła życia rosyjskiego noblisty, który opisał w nim bez osłonek historię Żydów w Imperium Rosyjskim i ZSRR (w l. 1795-1995), a zwłaszcza ich udział w ruchu rewolucyjnym i w niszczącej chrześcijańską Rosję (a potem i Polskę) rewolucji bolszewickiej i sowieckiej państwowości. Książkę „Dwieście lat razem”, która jest prawdziwym kluczem do najnowszej historii Rosji, powinien przeczytać każdy kandydat na polskiego inteligenta.
Ukazała się ona w Rosji w dwóch częściach w 2001 i 2002 roku, czyli aż dziesięć lat czekała na polski przekład, który – jak zapewnia wydawca – jest dopiero drugim przekładem na świecie (po wydaniu niemieckim). Przyczyną tej blokady jest zapewne nie tylko udokumentowana prawda o przeszłości „narodu wybranego”, ale prawdopodobnie również fakt, że zmarły w 2008 roku pisarz popierał politykę Włodzimierza Putina i był przez prezydenta Rosji publicznie doceniany.
Poniżej pełne tłumaczenie wywiadu z Aleksandrem Sołżenicynem, jakiego udzielił on rok przed śmiercią dziennikarzom niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”.
Prezydent Putin gratuluje Sołżenicynowi otrzymania nagrody państwowej (12.06.2007). Foto: narod.ru
„Napisane krwią”
„Der Spiegel”: Aleksandrze Isajewiczu! Znajdujemy pana jak zwykle przy pracy. Zdaje się, że w wieku 88 lat nie opuściło pana poczucie, że pan powinien, czy wręcz obowiązany jest działać, pomimo, że stan zdrowia nie pozwala już panu poruszać się swobodnie po domu. Skąd pan czerpie tę siłę?
Aleksander Sołżenicyn: Była wewnętrzna sprężyna. Od urodzenia była. Ale z przyjemnością oddawałem się pracy. Pracy i walce.
Tylko tutaj widzimy aż cztery stoły do pisania. W pańskiej nowej książce, która we wrześniu ukaże się w Niemczech, wspomina pan, że pisał nawet podczas spacerów po lesie.
Gdy byłem w obozie, to pisałem nawet na kamiennym murze. Pisałem na kawałku papieru ołówkiem, a następnie zapamiętywałem treść i niszczyłem zapiski.
I ta siła nie opuściła pana również w najbardziej rozpaczliwych chwilach?
Tak, bo wydawało mi się, że jak przerwę pisanie, to będzie już koniec. I myślałem: co ma być, to będzie. A później okazywało się, że coś jednak z tego pożytecznego wyszło.
Ale czy tak samo pan myślał, gdy w lutym 1945 roku kontrwywiad wojskowy aresztował w Prusach Wschodnich kapitana Sołżenicyna? Bo w jego listach z frontu były niepochlebne wypowiedzi o Józefie Stalinie. I za to był wyrok – osiem lat łagrów.
To było na południe od Wormditt (pol. Orneta w woj. warmińsko-mazurskim – przyp. GG.). My dopiero co wyrwaliśmy się z niemieckiego kotła i przedzieraliśmy się do Królewca. Wtedy mnie aresztowano. Ale optymizm był u mnie zawsze. Jak również poglądy, które mnie pobudzały do działania.
Jakiego rodzaju poglądy?
Oczywiście, rozwijały się one z biegiem lat. Ale zawsze byłem przekonany o tym, co robiłem i nigdy nie postępowałem sprzecznie ze swoim sumieniem.
Trzynaście lat temu, po powrocie z emigracji nie skrywał pan uczucia zawodu na widok sytuacji w nowej Rosji. Odrzucił pan przyznaną przez Michaiła Gorbaczowa nagrodę państwową, odmówił pan przyjęcia orderu od Borysa Jelcyna. Ale teraz przyjął pan rosyjską nagrodę państwową wręczoną przez Włodzimierza Putina – byłego szefa tej tajnej służby, która tak brutalnie prześladowała pisarza Sołżenicyna. Jak to do siebie pasuje?
Rzeczywiście, w 1990 roku zaproponowano mi nagrodę za książkę „Archipelag GUŁag” – jednak bynajmniej nie była to propozycja Gorbaczowa, lecz Rady Ministrów Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, wchodzącej w skład ZSRR. Odmówiłem zaś dlatego, że nie mogłem osobiście przyjąć zaszczytów za książkę, którą została napisana krwią milionów. W 1998 roku, na samym dnie nędznego położenia narodu, Jelcyn osobiście zarządził, by odznaczono mnie najwyższym orderem państwowym. Odpowiedziałem, że nie mogę przyjąć odznaczenia od Władzy Zwierzchniej, która doprowadziła Rosję do ruiny. Natomiast nadaną mi ostatnio nagrodę państwową przyznaje nie prezydent osobiście, lecz poważne grono ekspertów. Do Rady Nauki – która przedstawiła mnie do tej nagrody – i do Rady Kultury – która poparła tą propozycję – należą wyłącznie uznani w swoich dziedzinach i cieszący się szacunkiem obywatele kraju. Będąc pierwszą osobą w państwie, Prezydent wręcza tą nagrodę w dzień narodowego święta. Przyjmując tą nagrodę wyraziłem nadzieję, że gorzkie rosyjskie doświadczenie, na zbadanie i opisanie którego poświęciłem całe życie, uchroni nas od nowych niszczących rozłamów.
Tak, Włodzimierz Putin był oficerem tajnych służb, nie był jednak ani śledczym w KGB, ani naczelnikiem obozu w systemie GUŁagu. Międzynarodowe, „zagraniczne” służby wywiadowcze nie są w żadnym kraju publicznie ganione, a nawet są wychwalane. Nie zaszkodziła przecież George’owi Bushowi seniorowi jego niedawna pozycja szefa CIA.
Przez całe życie wzywał pan władzę do okazania skruchy za miliony ofiar GUŁagu i komunistycznego terroru. Czy to wezwanie zostało wysłuchane?
Przyzwyczaiłem się już do tego, że publiczna skrucha – i to wszędzie we współczesnym człowieczeństwie – to dla osobistości politycznych najbardziej niestosowna rzecz.
Obecny prezydent Rosji nazywa rozpad Związku Radzieckiego największą geopolityczną katastrofą XX wieku. Powiada on, że pora już zakończyć samobójcze rozdrapywanie przeszłości, tym bardziej, że z zewnątrz podejmowane są próby wzbudzenia u Rosjan bezzasadnego poczucia winy. Czy to nie jest pójście w sukurs tym, którzy i bez tego chcą, żeby zostało zapomniane wszystko, co działo się za czasów sowieckich wewnątrz kraju?
Przecież pan widzi, że na całym świecie rośnie zaniepokojenie tym, w jaki sposób Stany Zjednoczone próbują poradzić sobie ze swoją nową, monopolistyczno-wiodącą rolą jedynego supermocarstwa – zostawszy już nim w rezultacie zmian geopolitycznych. Jeśli chodzi o „rozdrapywanie przeszłości”, to, niestety, do dnia dzisiejszego – ani na Zachodzie, ani w państwach byłego obozu socjalistycznego, ani w byłych republikach ZSRR – nie udało się zwalczyć utożsamiania ze sobą pojęć "sowiecki" i „rosyjski”, przeciwko czemu ja występowałem dosyć często jeszcze w latach 70. (XX wieku).
Stare pokolenie polityków w (byłych) państwach komunistycznych okazało się niegotowe do skruchy, natomiast nowe pokolenie polityków jest w pełni gotowe zgłaszać pretensje i skargi, obierając za swój ulubiony cel dzisiejszą Moskwę. To trochę tak, jakby ci ludzie bohatersko sami się wyzwolili i żyli teraz nowym życiem, a Moskwa pozostała nadal komunistyczna.
Jednakże mam nadzieję, że ta niezdrowa faza szybko przeminie i wszystkie narody, które doświadczyły na sobie komunizmu, dostrzegą właśnie w nim [a nie w Rosjanach – GG.] siłę sprawczą dość gorzkiego piętna swojej historii.
Włączając w to Rosjan.[?]
Gdybyśmy mogli spojrzeć trzeźwo na naszą historię, to w naszym kraju skończyłaby się owa nostalgia za sowieckim ustrojem, którą przejawia najmniej poszkodowana część społeczeństwa, a w krajach Europy Wschodniej i w byłych republikach radzieckich – owo pragnienie widzenia źródła wszelkiego zła w historycznej drodze Rosji. Za złe uczynki konkretnych przywódców albo reżimów politycznych nie należy nigdy obwiniać narodu rosyjskiemu i jego państwa, albo tłumaczyć je „chorą psychiką” narodu rosyjskiego, jak to nierzadko czyni się na Zachodzie. Reżimy te mogły utrzymać się w Rosji tylko dzięki stosowaniu krwawego terroru. To zupełnie jasne: tylko poczucie dostrzeżonej i dobrowolnie uznanej winy może być gwarancją uzdrowienia narodu. Tymczasem niemilknące zarzuty z zewnątrz [wobec Rosjan] przyniosą raczej odwrotny skutek.
Przyznanie się do winy jest równoznaczne z posiadaniem dostatecznej ilości informacji na temat własnej przeszłości. Jednakże historycy zarzucają Moskwie właśnie to, że archiwa przestały być tak dostępne, jak to było w latach 90-tych.
To trudny problem. Bezsporny jest wszakże fakt, że w ciągu ostatnich 20 lat nastąpiła w Rosji archiwalna rewolucja. Założono tysiące (naukowych) fundacji, naukowcy otrzymali dostęp do setek tysięcy dokumentów, wcześniej dla nich niedostępnych. Opublikowano już setki monografii (a następne są przygotowywane do druku), wyciągających te dokumenty na widok publiczny. Ale oprócz dokumentów jawnych, w latach 90-tych zostało opublikowanych także wiele dokumentów, które nie przeszły procedury odtajnienia. Tak działali, na przykład, historyk wojskowości Dymitr Wołkogonow, czy były członek biura politycznego Aleksander Jakowlew, czyli osoby, które posiadały znaczne wpływy i dostęp do wszelkich akt – społeczeństwo jest im wdzięczne za ich cenne publikacje. A w ostatnich latach, rzeczywiście, nie udaje się już nikomu ominąć procedury odtajniania. Sama zaś procedura przebiega wolniej, niż by chciało. Tym nie mniej, materiały znajdujące się w Państwowym Archiwum Federacji Rosyjskiej (GARF), czyli w głównym i najzasobniejszym archiwum kraju, pozostają dzisiaj tak samo dostępne, jak w latach 90-tych. W latach 90-tych FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa) przekazała do GARF 100 tysięcy spraw sądowo-śledczych i są one nadal jawne zarówno dla zwykłych obywateli, jak i dla badaczy. W latach 2004-2005 GARF opublikował dokumentalną „Historię stalinowskiego GUŁagu” w siedmiu tomach. Współpracowałem przy jej wydaniu i zaświadczam, że jest ona maksymalnie pełna i wiarygodna. Korzystają z niej szeroko naukowcy ze wszystkich krajów.
Minęło już prawie 90 lat od czasu, gdy Rosją wstrząsnęły rewolucje: najpierw lutowa, a następnie październikowa – wydarzenia znaczące czerwoną nicią pańską twórczość. Kilka miesięcy temu podtrzymał pan w dużym artykule swoje tezy: komunizm nie był wytworem dawnego rosyjskiego reżimu, a warunki dla przewrotu bolszewickiego zostały stworzone wyłącznie przez rząd Kiereńskiego w 1917 roku. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, Lenin był zaledwie tylko przypadkową postacią, która przedostała się do Rosji i zdołała przejąć władzę tylko dzięki pomocy Niemców. Czy dobrze pana zrozumieliśmy?
Niestety, niedobrze. Zmienić możliwość w rzeczywistość są w stanie tylko nadzwyczajne osoby. Lenin i Trocki byli sprytnymi, energicznymi działaczami, potrafiącymi w odpowiednim czasie wykorzystać bezradność rządu Kiereńskiego.
Ale poprawię pana: „Rewolucja Październikowa” to mit stworzony przez zwycięski bolszewizm i w pełni przyswojony przez postępowców na Zachodzie. W dniu 25 października 1917 r. nastąpił w Piotrogrodzie jednodobowy gwałtowny przewrót, metodycznie i wspaniale opracowany przez Lwa Trockiego (Lenin w tych dniach ukrywał się jeszcze przed osądzeniem za zdradę). Tak zwana „rosyjska rewolucja 1917 roku” – to w rzeczywistości Rewolucja Lutowa. Jej siły napędowe tak naprawdę wynikały z dorewolucyjnego stanu Rosji i nigdy nie twierdziłem inaczej. Rewolucja Lutowa miała głębokie korzenie (co też pokazuję w mojej epopei „Czerwone Koło”). Jest to, przede wszystkim, długotrwała obustronna zaciętość wykształconego społeczeństwa i władzy, która uniemożliwiała jakiekolwiek kompromisy, jakiekolwiek konstruktywne państwowe rozwiązania. A największa odpowiedzialność spoczywała, oczywiście, na władzy, bo któż jest bardziej odpowiedzialny od kapitana za rozbicie okrętu? Tak, można przyjąć, że przesłanki Lutego były „wytworem dawnego rosyjskiego reżimu”. Ale z tego w żaden sposób nie wynika, że Lenin był „postacią przypadkową”, albo że wkład finansowy cesarza Wilhelma był nieistotny. W zamachu październikowym nie było niczego naturalnego dla Rosji – a wręcz przeciwnie, złamał on jej kręgosłup. Czerwony terror, rozpętany przez jego przywódców, ich gotowość utopienia Rosji we krwi, to pierwszorzędny i zupełnie jasny na to dowód.
Swoim dwutomowym dziełem „Dwieście lat razem” podjął pan niedawno próbę złamania tabu, zakazującego przez długie lata roztrząsania wspólnej historii Rosjan i Żydów. Te dwa tomy wywołały na Zachodzie raczej zdziwienie[jakie zdziwienie, skoro nie było dotąd tłumaczenia na języki obce, poza niemieckim – przyp. GG.]. Opisuje pan w nich szczegółowo, jak to za czasów carskich Żyd-oberżysta wzbogacał się na krzywdzie rozpijanych przez niego chłopów. Nazywa pan Żydów strażą przednią światowego kapitału, idącą w pierwszych szeregach niszczycieli burżuazyjnego porządku. Z pańskich przebogatych źródeł naprawdę można wysnuć wniosek, że Żydzi, w stopniu większym niż inni, ponoszą moralną odpowiedzialność za nieudany eksperyment z Krajem Rad?
Ja akurat nie robię tego, co sugeruje pańskie pytanie: nie zachęcam do jakiegokolwiek rozważania lub porównywania moralnej odpowiedzialności tego czy innego narodu, lecz odrzucam odpowiedzialność jednego narodu przed innym. Całe moje przesłanie, to wezwanie do autorefleksji. W książce może pan łatwo znaleźć odpowiedź na pańskie pytanie:
„…Każdy naród będzie odpowiadać moralnie za całą swoją przeszłość – także za to, co haniebne. Ale jak odpowiadać? Próbą przeanalizowania, dlaczego do czegoś takiego w ogóle dopuszczono? – w czym tkwił nasz błąd? – i czy przypadkiem nie wydarzy się to znowu? W ten właśnie sposób naród żydowski powinien odpowiadać i za swoich rewolucyjnych zbójów, i za zrewoltowane szeregi, które przeszły do nich na służbę. Odpowiadać nie przed innymi narodami, lecz przed samym sobą i przed swoim sumieniem, przed Bogiem. – Tak, jak i my, Rosjanie, powinniśmy odpowiadać i za pogromy, i za tych bezlitosnych chłopów-podżegaczy, i za tych oszalałych rewolucyjnych żołnierzy, i za zezwierzęconych marynarzy”.
Największy oddźwięk wywołał, jak nam się wydaje, „Archipelag GUŁag”. W tej książce pokazana jest antypersonalistyczna natura sowieckiej dyktatury. Spoglądając wstecz – czy można już dzisiaj powiedzieć w jakim stopniu publikacja ta przyczyniła się do tego, że komunizm poniósł klęskę na całym świecie?
To pytanie nie do mnie – wszak to nie autor powinien formułować takie oceny.
Rosja wzięła na siebie ponure doświadczenie XX wieku i przeżyła je – przytaczamy tu sens pańskich wypowiedzi – jakby w imię całej ludzkości. Czy udało się Rosjanom wyciągnąć wnioski z dwóch rewolucji i ich skutków?
Mam wrażenie, że zaczynają wyciągać. Ogromna liczba publikacji i filmów o rosyjskiej dwudziestowiecznej historii (co prawda, nierównej jakości) świadczy o rosnącym popycie. Całkiem niedawno państwowy kanał telewizyjny „Rosja” pokazywał milionom ludzi straszną, brutalną, nie upiększoną prawdę o stalinowskich obozach w serialu nakręconym na podstawie prozy Warłama Szałamowa.
Byłem, na przykład, osobiście zaskoczony i zdumiony temperaturą, rozmachem i długością dyskusji wynikłej po opublikowaniu w lutym bieżącego (2007) roku mojego starego artykułu o Rewolucji Lutowej. Ucieszył mnie szeroki wachlarz poglądów, w tym także niezgodnych z moimi, bo w końcu pokazuje to żywe pragnienie zrozumienia własnej przeszłości, bez czego rozumnej drogi w przyszłość być nie może.
Jak pan ocenia czas, kiedy władzę sprawuje prezydent W. W. Putin – w porównaniu z jego poprzednikami, prezydentami B. M. Jelcynem i M. S. Gorbaczowem?
Rządy Gorbaczowa porażają polityczną naiwnością, brakiem doświadczenia i nieodpowiedzialnością wobec własnego kraju. To nie była władza, lecz bezmyślna kapitulacja władzy. Płynące z Zachodu zachwyty tylko wzmacniały ten obraz. Lecz trzeba przyznać, że to właśnie Gorbaczow (a nie Jelcyn, jak się teraz powszechnie uważa) dał po raz pierwszy obywatelom naszego kraju wolność słowa i swobodę przemieszczania się.
Władza Jelcyna charakteryzowała się wcale nie mniejszą nieodpowiedzialnością wobec życia narodu, tylko że w innych dziedzinach. W ślepym pośpiechu, chcąc jak najszybciej wprowadzić własność prywatną w miejsce własności państwowej – Jelcyn spowodował w Rosji żywiołową, masową, wielomiliardową grabież dóbr narodowych. Chcąc otrzymać poparcie regionalnych liderów, wzmacniał i rozpalał swoimi bezpośrednimi wezwaniami i działaniami separatyzmy, rozkład Państwa Rosyjskiego. Pozbawiając jednocześnie Rosję także jej w pełni zasłużonej historycznej roli, pomniejszając jej pozycję na arenie międzynarodowej. Co wywołało nie mniejszy aplauz ze strony Zachodu.
Putin otrzymał w spadku kraj splądrowany i zbity z nóg, ze zdemoralizowanym i zubożonym w większości narodem. I poczytał za możliwe jego stopniową, powolną odbudowę. Jego wysiłki nie od razu zostały dostrzeżone, a tym bardziej docenione. Czy może pan pokazać jakieś historyczne przykłady, kiedy zagranica z zadowoleniem przyjmowała czyjeś wysiłki na rzecz przywrócenia silnej struktury państwowej?
Stopniowo stało się jednak dla wszystkich jasne, że stabilna Rosja jest wygodna dla Zachodu. Ale jedna okoliczność dziwi nas przede wszystkim. Za każdym razem, gdy chodziło o najwłaściwszy dla Rosji ustrój państwowy, opowiadał się pan za samorządem obywateli, przeciwstawiając ten model zachodniej demokracji. Po siedmiu latach rządów Putina obserwujemy ruch w absolutnie odwrotnym kierunku: władza jest koncentrowana w rękach prezydenta, wszystko jest zorientowane na niego; opozycji prawie nie ma.
Tak, niezmiennie wskazywałem i wskazuję na konieczność wprowadzenia w Rosji lokalnego samorządu, a przy tym nie „przeciwstawiałem tego modelu zachodniej demokracji”, lecz wręcz przeciwnie – przekonywałem swoich rodaków za pomocą przykładów bardzo efektywnego samorządu w Szwajcarii i Nowej Anglii, które widziałem na własne oczy. Ale pan zrównuje w swoim pytaniu ten samorząd, który może funkcjonować tylko na najniższym poziomie, bo tylko tam ludzie znają osobiście wybranych przez nich przedstawicieli władzy – z regionalną władzą kilkudziesięciu gubernatorów, którzy za czasów Jelcyna tłumili wspólnie z centrum wszelkie zaczątki lokalnego samorządu.
Również i teraz jestem udręczony tą powolnością i nieumiejętnością, z jaką przeprowadzana jest u nas budowa lokalnego samorządu. Ale ona jednak dokonuje się, i jeżeli za czasów Jelcyna możliwości lokalnego samorządu były de facto zablokowane na poziomie ustawowym, to obecnie władza państwowa, na wszystkich szczeblach hierarchii, przekazuje coraz większą ilość decyzji do podejmowania przez miejscową ludność. Niestety, nie ma to jeszcze charakteru systemowego.
Opozycja? Jest niewątpliwie potrzebna i pożądana przez wszystkich, którzy chcą dla kraju zdrowego rozwoju. Obecnie, niczym za Jelcyna, opozycję tworzą jedynie komuniści. Jednakże mówiąc: „opozycji prawie nie ma”, ma pan zapewne na myśli partie demokratyczne z lat 90-tych? Ale proszę spojrzeć bez uprzedzeń: jeśli przez wszystkie lata dziewięćdziesiąte mieliśmy do czynienia z gwałtownym spadkiem poziomu życia, który dotknął trzy czwarte rosyjskich rodzin, i to wszystko pod „demokratycznymi sztandarami” – to nic dziwnego, że ludność uciekła spod tych sztandarów. A teraz liderzy tych partii nie potrafią w żaden sposób podzielić między sobą tek ministerialnych w wirtualnym gabinecie cieni. Ku większemu rozczarowaniu, nie ma jeszcze w Rosji konstruktywnej, przejrzystej i licznej opozycji. Widać wyraźnie, że potrzeba więcej czasu i doświadczenia dla jej stworzenia, jak również dla osiągnięcia dojrzałości przez pozostałe instytucje demokratyczne.
Podczas naszego ostatniego wywiadu krytykował pan fakt, że w Dumie zasiadała tylko mniej więcej połowa deputowanych wybranych bezpośrednio, a dominującą pozycję zajmowali przedstawiciele partii politycznych. Po przeprowadzonej przez Putina reformie systemu wyborczego mandatów bezpośrednich nie będzie w ogóle. To przecież krok wstecz!
Tak, uważam to za błąd. Jestem przekonanym i konsekwentnym krytykiem „partyjnego parlamentaryzmu” i zwolennikiem ponadpartyjnego wyboru prawdziwych przedstawicieli narodu, osobiście odpowiedzialnych przed swoimi regionami, okręgami i mogących zostać odwołanymi ze swych poselskich stanowisk w razie niezadowalającej działalności. Szanuję, rozumiem istotę stowarzyszeń gospodarczych, spółdzielni, terytorialnych, szkoleniowych, edukacyjnych, zawodowych, produkcyjnych – ale nie widzę naturalności w partiach politycznych: więź oparta na politycznych przekonaniach może być nietrwała, a często i nie bezinteresowna. Lew Trocki (w okresie rewolucji październikowej) ujął to trafnie: „Nic nie jest warta ta partia, która nie stawia sobie za cel pochwycenie władzy”. Chodzi o korzyści dla siebie, kosztem reszty ludności. Jak i o przejęcie władzy bez użycia siły. Głosowanie na anonimowe programy partyjne, na partyjne szyldy, fałszywie zastępuje jedyny wiarygodny wybór przedstawiciela ludu: gdy konkretnego imiennego kandydata wybiera konkretny imienny wyborca. (A na tym polega cały sens „narodowego przedstawicielstwa”.)
Pomimo wysokich przychodów z eksportu ropy naftowej i gazu oraz kształtowania się klasy średniej, społeczne kontrasty między biednymi i bogatymi w Rosji pozostają ogromne. Co można zrobić, aby poprawić sytuację?
Uważam, że przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi w Rosji jest najgroźniejszym zjawiskiem, wymagającym natychmiastowej uwagi państwa. Ale, pomimo, że wiele bajecznych majątków zostało wykreowanych w epoce Jelcyna dzięki pozbawionej skrupułów kradzieży, dzisiaj jedyny rozsądny sposób naprawienia sytuacji nie polega na zniszczeniu dużych przedsiębiorstw, którymi, trzeba przyznać, obecni właściciele starają się zarządzać bardziej efektywnie, lecz na daniu możliwości oddychania przedsiębiorstwom średnim i drobnym. A więc na obronie obywatela i drobnego przedsiębiorcy przed tyranią, przed korupcją. Na inwestowaniu dochodów z bogactw naturalnych w gospodarkę narodową, w edukację, w ochronę zdrowia – i na nauczeniu się, jak to robić bez haniebnych kradzieży i strat.
Czy potrzebna jest Rosji idea narodowa i jak może ona wyglądać?
Termin „idea narodowa” nie ma wyraźnego naukowego zdefiniowania. Można się zgodzić, że to popularna niegdyś idea, wyobrażenie o pożądanym stylu życia w kraju, który jest rządzony przez jego mieszkańców. Takie jednoczące wyobrażenie-pojęcie może okazać się przydatne, ale nigdy nie powinno być sztucznie tworzone na szczytach władzy lub wdrażane przemocą. W przebadanych okresach historycznych tego typu wyobrażenia utrzymywały się, na przykład, we Francji (po XVIII wieku), Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Polsce i innych krajach.
Gdy debata o „idei narodowej” dosyć szybko rozgorzała w postkomunistycznej Rosji, próbowałem ją ochłodzić sprzeciwem, że po wszystkich przeżytych przez nas wyniszczających stratach, przez długi czas wystarczy nam zadanie ratowania ginącego narodu.
Przy tym wszystkim Rosja często czuje się samotna. W ostatnim czasie nastąpiło pewne otrzeźwienie w stosunkach Rosji i Zachodu, w tym także w stosunkach między Rosją i Europą. W czym leży przyczyna? W jakim zakresie Zachód nie jest w stanie zrozumieć współczesnej Rosji?
Przyczyn można wymienić wiele, ale dla mnie najbardziej interesujące są przyczyny psychologiczne, a konkretnie rozmijanie się iluzorycznych nadziei – i w Rosji, i na Zachodzie – z rzeczywistością. Gdy wróciłem w 1994 roku do Rosji, to zastałem tutaj niemalże kult świata zachodniego i ustroju państwowego różnych jego krajów. Trzeba przyznać, że powodem tego nie była poważna wiedza i świadomy wybór, lecz naturalne zniechęcenie do reżimu bolszewickiego i jego antyzachodniej propagandy. Rozkład opinii zmieniły najpierw okrutne natowskie bombardowania Serbii. Stały się one czarną, nieusuwalną linią – i trzeba uczciwie powiedzieć, że we wszystkich warstwach społeczeństwa rosyjskiego. Potem sytuację pogorszyły kroki NATO usiłującego wciągać do swojej sfery fragmenty rozbitego ZSRR, a zwłaszcza fragment drażliwy – Ukrainę, dosyć bliską nam z powodu milionów żywych konkretnych związków rodzinnych. Mogą być one z dnia na dzień przecięte przez nową granicę bloku wojskowego. Tak więc, postrzeganie Zachodu jako przede wszystkim Rycerza Demokracji zmieniło się w pełną rozczarowania konstatację, że podstawą zachodniej polityki jest przede wszystkim pragmatyzm, częstokroć chciwy i cyniczny. Wielu ludzi w Rosji przeżyło to ciężko, jako upadek ich ideałów.
W tym samym czasie Zachód, świętując koniec męczącej zimnej wojny i obserwując w ciągu piętnastu lat gorbaczowsko-jelcynowską wewnętrzną anarchię i oddawanie wszystkich zewnętrznych pozycji, bardzo szybko przyzwyczaił się do wygodnej myśli, że Rosja jest teraz niemalże krajem Trzeciego Świata, i że będzie tak zawsze. A kiedy Rosja ponownie zaczęła się umacniać, ekonomicznie i państwowo, było to przyjęte przez Zachód panicznie – być może, na podświadomym poziomie jeszcze nie wypartych strachów.
Nastąpiły skojarzenia z poprzednim supermocarstwem – Związkiem Radzieckim.
Niepotrzebnie. Ale już przedtem Zachód pozwolił sobie na życie w iluzji (lub w dogodnej mu obłudzie?), że w Rosji jest młoda demokracja, podczas gdy jej jeszcze w ogóle nie było. Oczywiście, Rosja jeszcze nie jest demokratycznym krajem, ona dopiero zaczyna budować demokrację i nie ma nic łatwiejszego, jak przedstawić jej długą listę uchybień, nieprawidłowości i błędów. Ale czy w czasie walki, która rozpoczęła się i trwa po „11 września”, Rosja nie wyciągnęła ręki do Zachodu, wyraźnie i jednoznacznie? – I tylko psychologiczną niekompatybilnością (albo celowo błędną krótkowzrocznością?) można objaśnić irracjonalne odpychanie tej ręki. Przyjąwszy naszą istotną pomoc w Afganistanie, Stany Zjednoczone natychmiast skierowały się w stronę Rosji z coraz to nowymi żądaniami. A do tego pretensje Europy do Rosji, niemalże jawnie zakorzenione w jej energetycznych lękach, tak samo nieuzasadnionych. Czy to odpychanie Rosji przez Zachód nie jest przypadkiem luksusem, zwłaszcza w obliczu nowych zagrożeń? Powiedziałem w swoim ostatnim wywiadzie udzielonym na Zachodzie przed powrotem do Rosji (w kwietniu 1994, dla magazynu „Forbes”): „Jeśli spojrzeć daleko w przyszłość, to można dostrzec w XXI wieku i taki czas, gdy Stany Zjednoczone wraz z Europą będą jeszcze bardzo pożądać Rosji jako sojuszniczki”.
Czytał pan Goethego, Schillera i Heinego w oryginałach i zawsze miał pan nadzieję, że Niemcy będą czymś w rodzaju pomostu pomiędzy Rosją i resztą świata. Czy wierzy pan, że dzisiaj Niemcy są jeszcze w stanie odegrać tę rolę?
Wierzę. We wzajemnej skłonności Niemiec do Rosji jest jakieś przeznaczenie, bo w przeciwnym wypadku owa skłonność nie przetrwała by dwóch bezrozumnych światowych wojen.
Który z niemieckich poetów, pisarzy i filozofów miał na pana najsilniejszy wpływ?
Mojemu dziecięcemu i młodzieńczemu dojrzewaniu towarzyszyli Schiller i Goethe. Później doświadczyłem fascynacji Schellingiem. I bezcenna jest dla mnie wielka niemiecka muzyka. Nie wyobrażam sobie życia bez Bacha, Beethovena, Schuberta.
Dzisiaj na Zachodzie na temat współczesnej literatury rosyjskiej nic praktycznie nie wiadomo. Jak pan postrzega sytuację rosyjskiej literatury?
Czasy szybkich i drastycznych zmian nigdy nie są najlepsze dla literatury. Nie tylko wielkie, ale choćby i znaczące dzieła literackie powstawały prawie zawsze i prawie wszędzie w czasach stabilności – dobrej lub złej, ale stabilności. Współczesna rosyjska literatura nie stanowi tu wyjątku. Dzisiaj w Rosji oświecony czytelniczy interes przeniósł się, chcąc-nie chcąc, do literatury faktu: pamiętniki, biografie, proza dokumentalna.
Wierzę jednak, że sprawiedliwość i sumienność nie wywietrzeją z podglebia literatury rosyjskiej i posłuży ona jeszcze rozjaśnieniu naszego ducha i pogłębieniu zrozumienia.
Całej pańskiej twórczości towarzyszy myśl o wpływie prawosławia na rosyjski świat. Jak dziś wygląda sytuacja z moralną kompetencją rosyjskiej cerkwi prawosławnej? Nam się wydaje, że staje się ona ponownie tym państwowym kościołem, jakim była przez wieki, instytucją legitymizującą de facto kremlowskiego władcę jako namiestnika Bożego.
Wręcz przeciwnie, należy się zdumiewać, że w tak krótkim czasie, jaki minął od epoki całkowitego podporządkowania Cerkwi bezbożnemu państwu, udało się jej odzyskać wystarczająco niezależną pozycję. Proszę nie zapominać o tych straszliwych stratach ludzkich, jakie poniosła Rosyjska Cerkiew Prawosławna w ciągu prawie całego XX wieku. Ona dopiero powstaje na nogi. A młode postsowieckie państwo dopiero uczy się szacunku dla samodzielnego i niezależnego organizmu Kościoła. „Społeczna Doktryna” Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej idzie o wiele dalej, niż programy rządu. A w ostatnim czasie Metropolita Cyryl, oczywisty wyraziciel kościelnego stanowiska, nalega usilnie np. na zmianę systemu podatkowego, nie we wszystkim jest zgodny z rządem – i robi to publicznie, w ogólnorosyjskiej telewizji.
„Legitymizacja kremlowskiego władcy”? Ma pan, oczywiście, na myśli pogrzeb Jelcyna w soborze katedralnym i odrzucenie cywilnej ceremonii ostatniego pożegnania?
I to także.
No cóż, był to prawdopodobnie jedyny sposób, aby opanować sytuację i uniknąć na pogrzebie spodziewanych przejawów nie ostygłego jeszcze narodowego gniewu. Ale nie widzę żadnych powodów, by traktować to jako zatwierdzony na przyszłość protokół pogrzebów rosyjskich prezydentów. A jeśli chodzi o przeszłość, to Kościół wznosi całodobowe modły w intencji ofiar komunistycznych egzekucji w podmoskiewskim Butowie, na Sołowkach i w innych miejscach masowych pochówków.
W 1987 roku, w rozmowie z założycielem pisma „Der Spiegel” RudolfemАugsteinem, zauważył pan, że bardzo trudno jest mówić publicznie o swoim stosunku do religii. Zatem – czym jest dla pana wiara?
Dla mnie wiara to podstawa i podporа życia osobowego człowieka.
Boi się pan śmierci?
Nie, już od dawna nie odczuwam żadnego strachu przed śmiercią. Co prawda, w młodości krążyła nade mną wczesna śmierć mojego ojca (w wieku 27 lat), a ja bałem się umrzeć, zanim nie zrealizuję swoich literackich planów. Ale już pomiędzy trzecią i czwartą dekadą mojego życia odnalazłem jak najbardziej spokojny stosunek do śmierci. Traktuję ją jako naturalny, ale wcale nie ostateczny kres istnienia jednostki.
My w każdym razie życzymy panu jeszcze wielu lat twórczego życia!
Nie, nie. Nie trzeba. Już wystarczy.
Aleksandrze Isajewiczu! Dziękujemy panu za tą rozmowę.
[Rozmawiali: Christian Neef, Matthias Schepp]
Tłumaczenie – Grzegorz Grabowski
Foto: profile.ru