Argumentacja jest taka – to były wybitne osoby i przysłużyły się polskiej piłce. Należy je za to wynagrodzić. Gdyby ten odważny pomysł wszedł w życie, w kolejce po niezłą kasę ustawiłoby się aż piętnastu byłych selekcjonerów. Listę otwierałby Jacek Gmoch, który kadrę prowadził do mundialu w Argentynie w 1978 r. Na solidny przelew załapałby się także niejaki Krzysztof Pawlak. Obecny trener Floty Świnoujście prowadził reprezentację narodową w jednym meczu z Gruzją, jesienią 1996 r. Czyli bardzo poważnie przysłużył się polskiej kadrze narodowej. Na liście płac byłby też znienawidzony przez działaczy PZPN Holender Leo Beenhakker.
Decyzja o dodatkowej kasie dla trenerów ma być podjęta na najbliższym posiedzeniu zarządu. Jeśli uchwała zostanie przegłosowana, związek lekką ręką wyda 900 tys. zł rocznie! Za te pieniądze można wybudować boisko z oświetleniem i sztuczną trawą lub opłacić kilkudziesięciu trenerów szkolących młodzież. Czyli wydać środki na tych, którzy obecnie faktycznie pracują na lepszą przyszłość polskiego futbolu.
Pomysł, aby sowicie opłacać byłych pracowników, dziwi tym bardziej, że wszyscy byli selekcjonerzy to osoby dość majętne. 5 tys. zł nie zrobi na nich wrażenia. A na pewno nie na Franciszku Smudzie. Według różnych szacunków dostawał on 100 tys. zł miesięcznie.
– Gdy o tym usłyszałem, byłem w szoku. W tej chwili PZPN już przejada na administrację i pensje blisko 40 proc. swojego budżetu. Na szczęście niedługo są wybory i wszystko może się zmienić– mówi Kazimierz Greń, przewodniczący Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej i jeden z głównych oponentów aktualnego prezesa Grzegorza Laty.
Dodatkowa kasa szokuje też dlatego, że na takie kokosy nie mogą nawet liczyć złoci medaliści olimpijscy. Po zakończeniu kariery dostają z Ministerstwa Sportu niespełna 2,5 tys. zł.
Autor: Krzysztof Oliwa, | Źródło: Gazeta Polska Codziennie