Bez kategorii
Like

DOROSŁOŚĆ, MAŁŻEŃSTWO… – wychowanie pospołu i w samotności – wiek 30-50 lat – książka z 1926.r.

10/05/2012
851 Wyświetlenia
0 Komentarze
31 minut czytania
no-cover

O jednym takim grzechu (…) kilka słów (…) gdy małżonkowie, czy to przez chciwość, (…), sami psują porządek Bo­ży i starają się o to, aby nie mieć więcej dzieci, a mi­mo to nie chcą żyć w zupełnej wstrzemięźliwości.

0


"Gawędy Misjonarza"  – świetna książka z 1926 – rozdział VII

 

W POPRZEDNIM ODCINKU (samowychowanie 18-30 lat)  <—-LINK

 

 

 

 

ROZDZIAŁVII.

Odroku 30 do 50.

 

Skwar i pot.

 

oprawda nie jestem plebanem i nie byłem nim też nigdy, nie jestem też małżonkiem, a tem mniej małżonką, z czegom tylko bardzo rad; ale pomimo to mogę przecież i w tych sprawach jakowąś dać poradę. Przecież i lekarz wydaje zarządzenia i przepisuje cho­remu i djetę i lekarstwo, choć nigdy w swem ciele nie odczuwał jego choroby.

Wy dwoje jesteście zatem po ślubie, podaliście so­bie nawzajem dłoń, że jedno drugiego nie chce opuścić. A jakże teraz? Czy jeszcze żadna strona, a może i oby­dwie strony nie żałowały już ślubowania swojego? Bądź rozsądny i nie oglądaj się długo poza siebie i nie dręcz się niedorzecznemi żalami: ,,Ot, gdybym tak i tak był zrobił, gdybym tego albo tę był pojął, albo gdy­bym lepiej był wolnym pozostał“. I cóż dziś takie sarkanie i narzekanie pomóc ci może? Już tego nigdy cofnąć nie można, tak jak nie można Wisły zawrócić, by od Tczewa z powrotem ku Warszawie i Krakowu płynęła i aż do Śląska w Beskidy wzwyż, skąd swój wzięła początek. Zato na dzisiejszy patrz dzień i do­brze sobie rozważ, jak ci się to teraz urządzić trzeba, by i tu żyć szczęśliwie i do wieczności dobrą uzyskać przeprawę.

        Przedewszystkiem starajcie się o jedność. Gdy dwa woły w jednem idą jarzmie, jeden w prawo chciałby iść. a drugi w lewo, ten naprzód, a tamten wstecz: to oba męczyć się będą nawzajem, a wóz nie ruszy się z miejsca, a przynajmniej nie we właściwy sposób, i łatwo do jakiego wpadną rowu. — Tak, ale któryż to wół ma drugiemu ustąpić? Toć mógłby każ­dy do drugiego powiedzieć: „Jam tyle co ty; zastosuj się ty do mnie, bo ja się do ciebie stosować nie będę“. A tak samo mógłby i drugi wól powiedzieć pierwsze­mu. Jakże więc temu zaradzić?

Któryż z tych dwu wołów ma słuszność? — Żaden nie ma słuszności, je­żeli żaden nie chce iść tam, dokąd go woźnica prowa­dzić zamierza; ale jeżeli jeden idzie według woli woź­nicy, natenczas ma jego współwół do niego się zasto­sować. — Zastosujmy to teraz do małżonków. Nie chcę ja was tem bynajmniej lżyć i sromocić, jakobyście byli wołami; gdyż to wie bardzo dobrze świat cały, że małżonkowie to przecież nie woły; jest to niby tyl­ko porównanie, a znaczenie jego takie: Jeżeli niema między wami jedności, to i licho pójdzie wam w życiu; choćby nawet jedno dobrze robiło, n. p. gdy karze dzieci, jeżeli nie są posłuszne, albo co złego czynią, a druga strona się temu sprzeciwia i dzieci uderzać nie pozwala, to i ta rozumniejsza i lepsza część małżeń­stwa niewiele dokaże — oboje źle powozić będą, a wychowanie dzieci wyda ploify bardzo nędzne. Ale któreż ma do drugiego się zastosować? Czy może żo­na do męża? Takby właściwie według prawa i woli Bożej być miało. Bo Bóg mężczyznę głową ustanowił, by żoną i rodziną kierował, a i apostoł pisze: „Niewia­sty, bądźcie mężowi poddane“. Ale gdy mąż nie mę­żem, ale dzieciakiem jest (choćby i czterdzieści a może i pięćdziesiąt lat już liczył), t. zn. gdy się jeszcze jak nierozsądny, niesforny dzieciak zachowuje, który ani samym sobą rządzić, ani nad namiętnościami swemi panować nie umie, który się może upija, albo pychą nadętą ma głowę, albo religji nie ma może więcej, jak ten pies pod stołem, albo nawet wpadł w stek podło­ści, w cudzołóstwo — czyż taki może przewodniczyć w domu? Byłoby to równie źle, jak gdyby błazna bur­mistrzem lub nocnym zrobiono stróżem.

Dlatego niekoniecznie ma żona w każdym wy­padku stosować się niewolniczo do woli męża, ale obo­je mają się dać wieść właściwemu woźnicy, którym jest Bóg, czyli święta Jego wola; a jeżeli jedno z mał­żonków w prawdzie i według Boskich przykazań żyć i według nich wszystko urządzić zamierza, natenczas i drugie winno część lepszą naśladować, a nie wymagać, aby lepsza ślepo za gorszą goniła; wszystko jedno, czy jest nią ta, która spodnie nosi, czy też ta, która się tyl­ko spódnicą okrywa. To jest jedna rzecz.

Po drugie, ty, żono, pamiętaj, że mąż twój nie jest samym archaniołem Gabrjelem, a ty, mężu, że żona twoja nie będzie też ani Esterą, ani jakim czystym duchem, ale zwykłą ułomną ludzką istotą ze wszystkiemi swojemi błędami i słabościami. Dlatego też powin­niście mieć cierpliwość ze sobą wzajemnie, każdego dnia od rana do wieczora, tak w rzeczy małej jak i wielkiej.

Ale, jeżeli chcecie dla siebie nawzajem być djabłami i w małżeńskim stanie już piekła zakosztować, to chcę wam teraz powiedzieć, jak się z tem urządzić macie: Panie małżonku, jeżeli żona twoja zupę nie do­syć osoliła, albo pieniędzy na zakupy się domaga, to klnij, wyzywaj i złorzecz, że aż okna drżeć będą i ścienne obicia. Gdy późno do domu wracasz i wiele pieniędzy przepiłeś lub przegrałeś, a żona robi ci wy­rzuty, to bij ją zaraz, za włosy chwyć i wal po żebrach i kop, aby na drugi raz nic już nie mówiła. A gdy zaś cicha jest i cierpliwa z natury swojej, to znów wyzy­waj i bij, jakoby obłudnicą była i słowa ci nie użycza. Albo gdy niedomaga, w twarzy jej boleść się maluje, natenczas nie omieszkaj burczeć i wymyślać na ciągłe Jej chorowanie i myśl i powiedz jej, że to tylko uda­wanie, a ty już jej te dąsy z głowy wypędzić potrafisz, a całą swoją zgryzotę spłukuj pilnie w karczmie wód­ką i graj w karty aż do późnej nocy. — A ty, małżon­ko, gdy mąż twój mówił z jaką osobą uprzejmie, to pokazuj mu taką twarz, jakbyś codopiero gorzką poł­knęła miksturę, albo na wodną puchlinę serca zacho­rowała i przez siedm dni nie przemów doń ni jednego dobrego słowa. Albo, gdy czasem synka za jego psoty wychłoszcze, to wyzywa] go w obecności synka, że jest tyranem, hyclem i oprawcą; żeby dzieciom raczej dał chleba, a nie katował ich i chłostał. Jeżeli ci zaś mąż co rozkaże, to pokaż mu, kto jest panem w domu i właśnie jemu na przekór nie uczyń tego, aby poznał, że nic w domu nie ma do rozkazywania. Gdy zaś po­stąpi sobie z tobą surowo, to uciekaj zaraz i nie wra­caj do niego, choćby przez miesiąc cały i nie zapomnij powiedzieć ludziom we wsi, jakiego to ponad wszelką miarę złego masz męża, a jak ty przy wszystkich kłót­niach i zwadach niewinną zawsze jesteś jako jagnię. A jeżeli starą masz teściową w domu, albo może na­wet szwagrową, to nie dozwól jej sobie nic powiedzieć i dokuczaj jej tak, żeby rychło ze zmartwienia umar­ła, albo za życia uciekła.

Widzicie, małżonkowie, jeżeli w ten sposób po­stępować będziecie, będzie to najpewniejsze przygoto­wanie do piekła. Bo po śmierci każdy do takiego do­stanie się miejsca, dokąd najlepiej się nadaje. Kto w niezgodzie żył, pójdzie tam, gdzie wieczna nienawiść i wieczna kłótnia panuje; ale jeżeli chcecie przyjść do miejsca wiecznego pokoju, to starajcie się już tu na ziemi w pokoju żyć i zgodzie. Bądźcie pobłażliwi i cier­pliwi względem siebie; a jeżeli nie możesz znieść żad­nego błędu u drugiej połowicy małżeńskiej, to nie trze­ba się było żenić, bo niema na świecie człowieka bez błędu. Czyż sam tylko masz prawo mieć błędy a od drugich wymagać, aby byli doskonałymi? — Starajcie się łagodną i przyjacielską zachętą jedno drugie poprawić; a gdy we was gniew nurtuje, to milcz­cie, aż gniew przeminie, by niebacznem, gorzkiem sło­wem nie rozpalić piekła w domu. — Inni ludzie nie po­winni wcale wiedzieć, co się u was w domu dzieje; więc nie narzekajcie jedno na drugie przed sąsiadem, ciotką albo chrzestną. — Chcesz, żono, w strapieniu wylać serce swoje i ulżyć sobie, to nie pędź do plotkar­skiej sąsiadki lub dobrej przyjaciółki (że Boże zmiłuj się), ale do innego idź domu i uskarż się Temu, który najlepsze ma serce i naprawdę pomóc może, miano­wicie do kościoła, gdzie w Najświętszym Sakramen­cie czeka na ciebie Chrystus Pan. Jemu wylej serce swoje, Jemu się użal, bo On napewno tobie pomoże. Módl się często do Boga, by u lekkomyślnego męża twego poprawę sprawił i umysłu i postępowania. U Boga niema rzeczy niemożliwej.

Abyście tedy starali się być cierpliwymi, opowiem wam, — dla przykładu, — następujące prawdziwe zdarzenie:

Pewna dobra kobieta miała męża o usposobieniu bardzo lekkiem i światowem. Ten siedzi sobie jednego razu — co się już stało jego zwyczajem — do późnej nocy w karczmie, w gronie swych kamratów od kie­liszka, i opowiada, że ma żonę — najlepszą w świecie kobietę, gdyby się tylko tak wiele nie modliła. „Zarę­czani“, mówi, „gdy pójdziemy tak wszyscy razem, jak tu jesteśmy, do naszego domu, rozbudzimy ją ze snu i zażądamy wieczerzy, ona bez wymówek, bez ocią­gania się, natychmiast ją nam przygotuje“.

„A to świetna myśl!“ krzyknęli wszyscy i cała ta kompanja nawpół pijana, wybiera się w drogę i wśród śmiechów, krzyków i hałasu ciągnie ulicą do domu owej kobiety. Tu dobijają się do drzwi i wrzesz­czą, aby co prędzej na dół zeszła i przygotowała im dobrą wieczerzę.

Jak myślisz, gosposiu? Co się stało?

Tybyś gwałtownie się oburzyła i ze złością prze­zywałabyś ich hultajami i łajdakami — niech idą wprzód się wytrzeźwić — nakoniec drzwi byś im przed nosem zatrzasnęła,

Ta zaś dobra kobieta nosiła Jezusa w sercu, a z Nim razem Jego pokorę i cierpliwość. Z twarzą po­godną, bez szemrania, zeszła na doi, a usłyszawszy życzenie męża, niezwłocznie, nie opierając się, udała się do kuchni, aby przygotować, co miała, dla niego i jego towarzyszy, na wieczerzę. Niezadługo jedzenie stało na stole.

Grubjańscy, nieokrzesani goście, widząc taką cierpliwość, nie mogli wyjść z podziwienia i zdumie­nia, a mąż jej spoważniał podczas wieczerzy i zamilkł zupełnie. Głębokie wzruszenie ogarnęło jego zdzicza­łe serce, a gdy goście odeszli, płakał gorzko ze skru­chy i z miłości i odtąd stał się nowym, lepszym czło­wiekiem i wzorowym chrześcijaninem — zwyciężony temi dowodami miłości i cierpliwości swej dobrej żony.

Inna historja: Pewien mąż był istnym łotrem, w rodzaju tych, co to, kiedy tylko przyjdą do domu, żonę swą poniewierają i biją, jak gdyby ona zgrzeszy­ła a nie on, Jednak małżonka jego nie postępowała tak, jak wiele innych w podobnych wypadkach, które na jedno słowo lub wyzwisko odpłacają się w dwójna­sób — ale znosiła to wszystko w milczeniu, modliła się i pracowała. Aż pewnego dnia siedzi mąż z głową opartą na ręku, głęboko zadumany, a od czasu do cza­su pogląda cicho na swą żonę. „Słuchaj żono“, nako­niec się odzywa, „ja jestem wobec ciebie szatanem, tak dalej być nie może: albo się powieszę, albo się od­mienię“. I uczynił to ostatnie. Od tego czasu nie wziął do ust ani kropli wódki, wieczory spędzał w domu i zaczął żyć z żoną w zgodzie i w pokoju. Z pewnością nie doszłoby do tego, gdyby żona miała gębę szeroką i złośliwą.

        Zapamiętaj to sobie dobrze i spróbuj sama postę­pować podobnie z szorstkim swoim małżonkiem, czy też z innym jakim burzycielem spokoju w twym do­mu. Może to szwagrowa, albo inna jaka krewna mę­ża — krzywo patrzy na ciebie, hardo odpowiada, plotki roznosi albo w inny jaki sposób dotkliwie ci doku­cza. Co masz wtedy czynić?

Oto słuchaj:

Do św. Chryzostoma, który był ojcem Kościoła i wielkim świętym, przyszła raz jakaś kobieta, prosząc o        radę. A o jaką to radę? Może o to, jak wygrać jakiś proces, aibo w innym jakim świeckim interesie? By­najmniej. Była to osoba, która przedewszystkiem o postęp w pobożności się troszczyła. Pytała tedy świę­tego biskupa, jakiby mogła spełnić dobry uczynek, któryby Bogu był bardzo przyjemny. A on jej taką dat odpowiedź: „Weź jaką biedną osobę do domu i w Imię Chrystusa miej pieczę o niej“. Pobożna niewiasta tak też uczyniła. Ale po niejakim czasie znowu przychodzi do swego duszpasterza i mówi: „Ależ ojcze! toż to przecie wcale nic wielkiego, ani osobliwego, co mi po­radziłeś. Osoba, którą przyjęłam, jest tak wdzięczna, pokorna i łagodna, że to prawdziwa przyjemność wy­świadczyć jej coś dobrego“. A święty ojciec Kościoła odpowiada: „Wiem, wiem o tem“. I posłał jej jakąś sta­rą kobietę, która była tak zła, przewrotna i grubjańska, niewdzięczna i ponura, jak tylko chyba sam sza­tan być może. — Gdy tedy owa pobożna niewiasta, w zamian za wyświadczone dobrodziejstwa, same tylko dąsy, docinki i mrukliwe odpowiedzi w nagrodę odbie­rała, udała się ta zacna i poczciwa dusza znowu do swego biskupa i opowiadała mu z radością: „Teraz, Ojcze, jest dobrze, teraz spełniam dzieło, za które mi nikt nie jest wdzięczny i tylko Bóg dostatecznie na­grodzić może“.

Czy wiesz, jaka w tej historji nauka dla ciebie? Otóż, nie ojciec Kościoła, św. Chryzostom, ale Ojciec najwyższy, sam Bóg umieścił w twoim domu teścio­we, bratowę albo inną jaką osobę. On znał bardzo do­brze jej przywary — może lubi ona mruczeć, lub kłuć jak jeż za najlżejszem dotknięciem. Bóg to wie, a jed­nak umieścił ją obok ciebie. I na co to? Bóg czyni to w tym samym zamiarze, co św. Chryzostom, posyłając w dom swej parafjance ową niesforną kobietę. I ty masz ćwiczyć się w cichości, pokorze i uległości, masz zdeptać głowę gniewowi — to znaczy twojemu wła­snemu gniewowi, masz być usłużna względem tych, którzy ci się niewdzięcznymi okazują, jak to Bóg wo­bec nas czyni — masz przez to zwić sobie piękną i szlachetną zasługę dla nieba, niby wieniec z róż wspa­niałych, choć może niejednokrotnie od ich ostrych kol­ców palce twoje krwawić się będą i niejedna łza gorą­ca na nie spadnie — tem wspanialsza i bardziej pro­mieniejąca korona twoja będzie. Czuwaj zatem nad sobą — duszo kochana — bądź łagodna i dobra wzglę­dem złych ludzi, którymi cię Bóg otoczył i nie niszcz swego kosztownego dzieła niecierpliwością lub narze­kaniem.

A teraz na końcu tej gawędy dołączam jeszcze dwa niewielkie dodatki:

1. Zaprowadźcie w waszym domu — jeżeli tego nie uczyniliście — zwyczaj domowego nabożeństwa. Dom chrześcijański powinien być kaplicą — małym domem bożym — a wszystko co się w nim dzieje nabożeństwem.

Jakże to zrobić?

Pracować, jeść, spać w domu, to rzecz słuszna i potrzebna i taka też wola Boża. A jednak, aby wasza praca, wasze jedzenie i spanie były miłe Bogu, należy je uświęcić pobożną modlitwą, choć krótką, ale z ser­ca płynącą, bo modlitwa ze wszystkich waszych zajęć jest w oczach bożych najważniejszą, a dla duszy pokrzepieniem — jakby pokarmem i napojem. Módlcie się tedy rano i wieczór z nabożeństwem I skupieniem, czy to z pamięci, czy z książeczki i nie rozpoczynajcie prędzej waszych prac codzien­nych, ani nie kładźcie się na- spoczynek, zanim nie powiecie Bogu serdeczne „dzień dobry“, albo „dobra­ noc“. Także i podczas dnia, jako też i w nocy, gdy się obudzicie, oddalajcie od siebie wszystkie złe i niesfor­ne myśli, a starajcie się o myśli dobre i święte, podno­szące serce do Boga. Dobre myśli, to pszczoły miód znoszące — złe, to osy, które tylko kłuć potrafią.

2. Nie nadużywajcie stanu małżeńskiego! Nie moja to sprawa wiele o tem mówić. Ale to wam powiadam: niejedni małżonkowie grzeszą ciężko, sami o tem nie­raz nie wiedząc. Kapłan nie może tak jasno i otwarcie otem mówić na ambonie, bo w kościele znajduje się młodzież niewinna i starcy z oschłem sercem. Ani w książkach do nabożeństwa, w przygotowaniu do spo­wiedzi, wyraźnie o tem się nie pisze. Stąd niektórzy nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, że wogóle można nadużyć stanu małżeńskiego i myślą, że tam wszyst­ko wolno, a więc ani się z tego nie spowiadają, ani ża­łują, ani poprawiają, a żyją i umierają bez wszelkich skrupułów w grzechach śmiertelnych. Będzie to dla niejednego straszną niespodzianką na sądzie ostatecz­nym, gdy mu się tam przedstawią jako przestępstwa kryminalne niejedne sprawy, które tylko za lekką rzecz uważał. Rozpytaj się zatem lepiej jakiego sędzi­wego, sumiennego duszpasterza, jeżeli nie jesteś pewny, czy i w waszem małżeństwie wszystko jest w porząd­ku. A porzuć wstyd fałszywy, abyś kiedyś, na sądzie ostatecznym, nie musiał się wstydzić tych sprośności, które teraz włóczysz z sobą.

O jednym takim grzechu chcę ci choć kilka słów powiedzieć — a jest to grzech, gdy małżonkowie, czy to przez chciwość, czy przez obawę, że nie będą mogli liczniejszej rodziny wyżywić, sami psują porządek Bo­ży i starają się o to, aby nie mieć więcej dzieci, a mi­mo to nie chcą żyć w zupełnej wstrzemięźliwości. Roz­ważcie sobie dobrze, w jakim celu ustanowiony stan małżeński — w każdym razie nie dla rozpusty.

Niejeden żołnierz, urzędnik, niezasobny młodzie­niec, lub córka wyrobnika nie mogą wstąpić do stanu małżeńskiego z powodu ubóstwa, lub trudnych wa­runków życia, a jednak wielu żyje w stanie wolnym uczciwie, bo przecież wiedzą, że człowiek jest człowie­kiem, obrazem Boga, a nie zwierzęciem i że kiedyś stanie się równy aniołom, którzy się także nie żenią. Jeżeli więc ci żyją wstrzemięźliwie, to także małżon­kowie powinni się zachowywać w swym stanie w ucz­ciwości, a nie zniżać się do zwierząt bezrozumnych.

A kto nad sobą panować nie umie, ten pozostanie zawsze malcem źle wychowanym i nieokrzesanym, chociażby już miał siwe włosy i dzieci takie duże, jak strzelec podhalański.

Takie to moje zdanie w tej sprawie. Są ludzie — jedni chodzą w prostych siermięgach, inni w lakier­kach i frakach, — którzy myślą inaczej. Ale tu chodzi głównie o to, kto będzie miał słuszność na końcu. Pi­smo św. wyraźnie mówi: „Kto dla ciała sieje, z ciała żąć będzie skażenie“.

 

 

 

 

0

space

Pragne Zjednoczenia wszystkich Polaków milujacych Boga i Matke Ojczyzne dla jej ratowania przed smiertelnym wrogiem. Oddajmy sie ufnie Jego opiece i prowadzeniu, wypelniajac Jego wole, a wspaniale zwyciestwo bedzie zapewnione.

128 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758