Donald u stróp Angeli – scenka rodzajowa
27/06/2012
404 Wyświetlenia
0 Komentarze
3 minut czytania
Muszę przyznać, że zapadł mi w pamięć pewien widok z meczu Niemców z kimś tam. W loży honorowej siedziała Angela Merkel, a u jej stóp, bo w niższym rzędzie, Donald Tusk.
Było to trochę szokujące, bo nie wyobrażam sobie, żeby na meczu Niemców z kimś tam, odbywającym się na przykład we Francji, prezydent lub nawet premier tego ostatniego państwa, nie został posadzony obok pani kanclerz. Nie wiem, co na to protokół dyplomatyczny, ale sytuacja ta wydawała mi się głęboko niestosowna. Jak można posadzić premiera państwa-gospodarza u stóp gościa? Kim byli dwaj smętni panowie, siedzący po obu stronach Merkel? Byli ważniejsi, w sensie protokolarnym, od Tuska? Nie sądzę. Więc jakie licho pozwoliło na takie faux pas?
Ale mniejsza z tym – bo tu miało miejsce coś poważniejszego, niż nietakt dyplomatyczny. Nie chodzi bowiem o to, jaki nieuk posadził w takim miejscu naszego premiera, ale dlaczego ów premier zgodził się tam usiąść?! Znany jest mój krytyczny stosunek do Jarosława Kaczyńskiego, ale właśnie w takich momentach można na niego liczyć. Na pewno nie siadłby u stóp pani kanclerz. Zresztą tak, jak nie siadłby tam nikt inny, kto sprawowałby urząd premiera Rzeczpospolitej! A Tusk jednak siadł na wskazanym mu miejscu. I przesiedział na nim całe 90 minut. To wiele mówi o nim. I mówi o nim źle.
Coś jest w Tusku miękkiego, co objawia się w kontaktach z silniejszymi – ma wówczas jakiś dziwny grymas twarzy, taki specyficzny tik, chowanie głowy w ramiona, przygarbienie. Widzieliście to także, czy tylko mi się tak wydaje? To jakaś dziwna przypadłość premiera. W walce wewnętrznej potrafi być brutalny i bezwzględny – nawet okrutny. Ale w walce na zewnątrz, zwłaszcza w walce z silniejszymi, kurczy się i akceptuje miejsce…no właśnie – u ich stóp. Dlatego ten obrazek z meczu Niemców z kimś tam był tak dla mnie porażający – bo w genialnym skrócie pokazał Donalda Tuska takim, jakim jest on w istocie. Jako twardziela w walce ze Schetyną czy Kaczyńskim, ale mięczaka w bojach z szefami innych państw. Nie chcę twierdzić, że ma to związek z tym, że w wojnach wewnętrznych chodzi mu o sobie, a w rywalizacji zewnętrznej idzie wszak o Polskę i dlatego w tym pierwszym jest twardy, a w tym drugim pozwala sobie na słabość. To coś poważniejszego i bardziej psychologicznego – coś skrywanego, co wychodzi właśnie w jakimś grymasie, minie, nieśmiałym uśmiechu. W siedzeniu 90 minut u stóp kogoś takiego jak Angela Merkel.