Czy powstanie muzeum cudu integracji europejskiej?
Podczas wtorkowego posiedzenia Komisji Kultury i Edukacji w Parlamencie Europejskim miała miejsce wymiana poglądów z wiceprzewodniczącym PE Miguelem Martinez-Martinezem na temat projektu Domu Historii Europejskiej. Zarówno prezentacja obecnego stanu zaawansowania projektu jak i dyskusja posłów miała burzliwy i kontrowersyjny charakter.
Odpowiadając na moje pytanie o finansowanie inwestycji Martinez-Martinez poinformował, iż koszt zbudowania i uruchomienia Domu Historii Europejskiej wyniesie 60 milionów euro, a szacowany koszt rocznego utrzymania będzie oscylował w granicach 12 milionów euro. Przyznał on również, że właściwie DHE powinien być muzeum „cudu integracji europejskiej”. Na moje pytanie o potwierdzenie czy ów projekt ma skupić się na historii Unii Europejskiej, czy też – jak sugeruje jego nazwa – na historii całej Europy, poseł Martinez-Martinez odpowiedział, że ekspozycje mają koncentrować się na tym, co jest częścią zjednoczonej Europy, a samo muzeum powinno „odzwierciedlać życie jego pokolenia”, być jego zwierciadłem. Byłem mocno zdziwiony, ale pan Hiszpan kontynuował – że przecież nie można się tam zajmować starożytnością czy średniowieczem, ale wydarzeniami ostatnich dziesięcioleci. Bo to proces unikalny i tym właśnie musimy chwalić się przez Amerykanami czy Chińczykami.
Wiceprzewodniczący PE przedstawił również skład gremium ekspertów, które będzie zajmowało się wyborem treści ekspozycji muzeum. Będzie się ono składać z 18 historyków z 13 krajów UE. Zapytałem posła Martineza czy nie uważa, że fakt braku reprezentacji historyków z pozostałych krajów Unii nie budzi jego wątpliwości (wszak jeśli historyków jest 18 i pochodzą tylko z 13 państw, to znaczy, że niektóre narody są nadreprezentowane, a niektóre nie są reprezentowane w ogóle. W odpowiedzi usłyszałem, że według niego wybrani eksperci to historycy z wizją i bardzo obiektywni, którzy na pewno nie pominą żadnego kraju UE (wszak wiadomo, że wszyscy historycy są tacy sami i nic ich nie różni). Powstaje więc pytanie, dlaczego nie wzięto po prostu 18 historyków niemieckich? Byłoby taniej i sprawniej. Warto również przypomnieć słowa Martineza z grudnia 2008 roku, kiedy powiedział: „Jeśli każdy zacznie dopominać się o swój kraj, to próba upamiętnienia wspólnej europejskiej historii będzie zagrożona”. Może i prawda.
Ważnym punktem dyskusji, poruszonym przez posła EPP Laszlo Tokesa, a także Piotra Borysa z PO i włoskiego europosła Mario Scurię, było odniesienie się do roli chrześcijaństwa w historii Europy i włączenia religii w opisywanie losów naszego kontynentu. Spotkało się to z mocną reakcją posłanki grupy komunistów, która stwierdziła, że chrześcijaństwo, owszem, może znaleźć się w treści muzeum, ale w kontekście wojen pomiędzy chrześcijanami, czy prześladowaniami innych religii. Zresztą każda wzmianka o judeochrześcijańskich korzeniach naszego kontynentu była przyjmowana przez deputowane z grupy socjalistycznej i zielonych z grymasami i kpinami. Nie wróży to bardzo dobrze na przyszłość.
Ciekawy jest również fakt, iż spośród stu pracowni architektonicznych, zainteresowanych przygotowaniem projektu Domu Historii Europejskiej, wybrano akurat biuro francuskie współpracujące z architektami z Niemiec i Belgii. Przez przypadek. Zapewne.