Dokąd zmierza przemysł samochodowy?
21/09/2012
590 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Producenci samochodów nie mają dobrego czasu. Sprzedaż nowych samochodów w Europie spada regularnie i koncerny typu Fiat czy PSA zakończą ten rok prawdopodobnie z dużymi stratami.
W naszym nieszczęsnym kraju sprzedaż nowych aut nie osiągnie 300 tysięcy sztuk (a przypomnę, że bodajże w roku 1998 czy w 1999 sprzedano w RP prawie 600 tysięcy nowych aut!), a przyszłoroczne perspektywy nie są wesołe. Czy samochodówkę czeka w Europie zapaść?
Spadająca sprzedaż nie jest niczym zaskakującym. Z jednej strony rynek trzeźwieje bo naćpaniu rządowymi dotacjami do zakupu nowych samochodów (to dzięki nim FAP wyprodukował w 2010 roku ponad 600 tysięcy samochodów), z drugiej strony odbija się rykoszetem polityka cenowa firm samochodowych wobec dostawców i klientów.
Rynek automotive jest rynkiem trudnym. Presja cenowowa, jaką koncerny samochodowe wywierają na dostawcach jest ogromna, czego skutkiem jest przenoszenie produkcji przez tych drugich do między innymi Chin i Europy Wschodniej. Valeo, Delphi, TRW czy Magnetti Marelli lokują swoje zakłady w PL nie ze względu na politykę miłości Donalda T. ale ze względu na fakt, że robota kosztuje tu 4 razy mniej niż np. we Francji czy Włoszech. Natomiast z drugiej strony, można zaobserwować taką tendencję, że z premierą każdego nowego modelu rośnie cena – dla przykładu podam tu Fiata Pandę III, który był w momencie premiery w PL droższy od Pandy II o 8 tysięcy złotych, lub Opla Astrę IV, który od Astry Classic jest droższy o ponad 20 tysięcy złotych. Nie mówię już o tzw. markach klasy wyższej, gdzie różnice potrafią wynosić kilkanaście tysięcy złotych. Bez wątpienia, samochody te kierowane są do zachodnioeuropejskiego klienta, a nie biedaka z Polski czy z innego dawnego kraju demokracji ludowej.
Fabryka samochodów to raczej normalna montownia, gdzie montuje się gotowe komponenty wyprodukowane przez dostawców. Na miejscu produkuje się jedynie karoserię, reszta elementów zjeżdża gotowa do zamontowania z całego świata. Podam tak dla przykładu, że na tyską fabrykę Fiata, która zatrudnia około 5 tysięcy ludzi, u dostwców pracuje około 50 tysięcy.
I tu pojawia się problem: kto ma kupować te samochody, mówiąc marketingowym slangiem „targetowane” do klienta zachodnioueropejskiego jeżeli rynek pracy w Europie Zachodniej kurczy się, a złota z powietrza w postaci kredytu nie da się wypłukiwać w nieskończoność? Jeżeli większość dużych dostawców automotive lokuje swoje fabryki w Europie Wschodniej lub w Afryce Północnej (Tunezja czy Maroko), zamykając lub drastycznie redukując produkcję i zatrudnienie na „Zachodzie” to skąd ci zwykli ludzie mają znaleść pieniądze na nowe auto? Dostawcy automotive często zmuszeni są do produkcji w krajach „o niskich kosztach pracy”, gdyż nie mają wyjścia bo chcą najzwyczjaniej przeżyć. Nie mówiąc już o zarobku.
Dopłaty rządowe do nowych aut pogorszyły tą sytuację. Naćpany rynek automotive wydał mnóstwo pieniędzy na rozbudowę czy powiększenie mocy produkcyjnych, które w czasach trzeźwienia stoją niewykorzystane. I będą stać. Bo Europy Wschodniej na nowe auta poprostu nie stać. Doskonale to widać na przykładzie Polski, gdzie średnia cena samochodu używanego to 8 tysięcy złotych, a na 40 mln obywateli sprzedaje się 150 tysięcy nowych aut (resztę kupują firmy).
Marketingowcy i księgowi samochodowi zapędzili się w swoich ocenach i strategiach. Zapomnieli jak działa rynek – nie da się w nieskończoność zbijać ceny, a podnosić ją za własny wyrób i przy okazji zwiększając również koszty utrzymania samochodu. (Kto naprawiał nowe auto np. z silnikiem Diesla wie, ile kosztuje koło dwumasowe, wtryskiwacze, turbo czy DPF… Wie ile kosztują przeglądy w ASO czy części.) Trzeba dać komuś zarobić, by móc potem sprzedać swój wyrób. I nie przesadzić z ceną. Również kosztów utrzymania. Bo ludzie swoje pieniądze potrafią liczyć.