Dojrzewanie publicystów
04/02/2011
418 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Proces ten obserwujemy już ponad dwadzieścia lat i końca zmian nie widać. Wydawać by się mogło, że jeśli ktoś zaczynał karierę w mediach w połowie lat dziewięćdziesiątych, jako dziennikarz, poeta, publicysta i czort wie co tam jeszcze, winien po latach dwudziestu być kimś w rodzaju medialnego Bismarcka. Człowiekiem, który zerknąwszy jedynie na problem daje z miejsca jego trafną analizę, wskazuje słabe punkty w myśleniu uczestniczących w problemie polityków i generalnie jest lepszy i mądrzejszy od wszelkiej maści chytrusów. Są tacy analitycy i publicyści w Ameryce. W Polsce ich nie ma i nie łudźmy się, że należy do nich Bronisław Wildstein. Wiem, że wielu już o tym pisało, ale ja jestem świeżo po lekturze i nie mogę się szczerze mówiąc, otrząsnąć. […]
Proces ten obserwujemy już ponad dwadzieścia lat i końca zmian nie widać. Wydawać by się mogło, że jeśli ktoś zaczynał karierę w mediach w połowie lat dziewięćdziesiątych, jako dziennikarz, poeta, publicysta i czort wie co tam jeszcze, winien po latach dwudziestu być kimś w rodzaju medialnego Bismarcka. Człowiekiem, który zerknąwszy jedynie na problem daje z miejsca jego trafną analizę, wskazuje słabe punkty w myśleniu uczestniczących w problemie polityków i generalnie jest lepszy i mądrzejszy od wszelkiej maści chytrusów. Są tacy analitycy i publicyści w Ameryce. W Polsce ich nie ma i nie łudźmy się, że należy do nich Bronisław Wildstein.
Wiem, że wielu już o tym pisało, ale ja jestem świeżo po lekturze i nie mogę się szczerze mówiąc, otrząsnąć. Chodzi o tekst Roberta Krasowskiego „Pojedynek potworów”. Krasowski i nie tylko on, ale reszta polskich analityków sceny politycznej zachowuje się jak stara ciotka. Stare ciotki mają to do siebie, że gdy widzą okładających się pięściami kuzynów na weselu to od razu usiłują ich rozdzielić i głośno nawołują do rozsądku. Każdy kto choć raz był na wiejskim weselu w lot zrozumie trafność metafory i absurd jakim jest zachowanie ciotki. W najlepszym razie kuzyni nie zwrócą na nią uwagi, w najgorszym, jeden z nich odwróci się na ułamek sekundy i trzaśnie ciotkę z tak zwanego liścia, żeby się uciszyła i nie przeszkadzała kiedy poważni ludzie załatwiają poważne sprawy. I nie mówicie mi, że porównanie słabe, bo zachowanie, które opisuję tutaj jest niegodne miana ludzi kulturalnych. Niegodne? A trzymanie Klicha na stanowisku ministra to niby jest godne tego miana?
Na nurtujące wszystkich pytanie co robić w czasie bójki dwóch kuzynów na weselu odpowiadam natychmiast – to co robi orkiestra. Orkiestra bowiem zawsze potrafi się zachować i ma w rękach argument w zadanych okolicznościach ostateczny – instrumenty muzyczne. Orkiestra więc, widząc kuzynów zakasujących rękawy koszul, daje tusz. I to jest właściwe, stosowne i piękne. Stare ciotki zaś wyprowadza się na zewnątrz, robi im herbatę i wysypuje trochę pierniczków na talerzyk, żeby sobie zjadły i się nie denerwowały.
To co teraz obserwujemy w polskich mediach jest właśnie wyprowadzaniem ciotki. Ona coś tam sobie brzęczy jeszcze pod nosem, machnie jeszcze ręką raz i drugi, ale wiadomo już, że jej rola się skończyła, a metoda radzenia sobie z rzeczywistością, którą ciotka przyjęła jest zła i fałszywa. Nie rozsądek jest bowiem argumentem koronnym w rozgrywkach okołoweselnych i politycznych, ale meritum, czyli przedmiot sporu lub dobro kraju. Rozsądek to mydlenie oczu. Gdyby Piłsudski kierował się rozsądkiem nigdy nie wstąpiłby do PPS. Rozsądek, sądzę że Krasowski o tym doskonale wie, jest zapychaczem, massa tabulettae politycznego życia, służącym do usypiania ludzi wolno myślących. Usypianie zaś jest szalenie potrzebne w roku wyborczym, im więcej uśpionych tym lepiej.
Charakterystyczną cechą, rytem wręcz polskiej publicystyki politycznej, jest odwoływanie się do mądrości ludowych. Nie jest to wcale przypadkowe i wiąże się właśnie z owym mitycznym rozsądkiem. „Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta” – to nam chce powiedzieć Krasowski w tym swoim przeładowanym intelektualnie felietonie. Na tym opiera się konstrukcja, bo autor dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest funkcja tego tekstu. Taka mianowicie, by zrównoważyć ciężar Katastrofy Smoleńskiej i posunięć rządu Tuska. By wykazać, że jedno i drugie to właściwie dwie strony tego samego medalu, a na koniec dodać iż Tusk musiał zająć wobec Smoleńska także jakieś stanowisko to wcale mu przy tym nie było łatwo. Autor oczywiście rozumie wymiar osobisty tragedii, która dotknęła Jarosława Kaczyńskiego, ale polityczny aspekt jest dla niego ważniejszy. No i powtarza starą bajkę o tym, że Kaczyński gra Katastrofą Smoleńską. Powiem panu panie Krasowski coś osobistego jeśli człowiekowi umrze ktoś bliski, to on nie może przestać o tym myśleć nawet na sekundę. Dzieje się tak w przypadku, gdy osoba zmarła nie miała związku z polityką, a co dopiero gdy ten związek był. Domaganie się by Kaczyński „nie grał” Katastrofą jest domaganiem się niemożliwego, jest ustawianiem sobie przeciwnika do ciosu i na to zgody nigdy nie będzie. Tusk mimo kompromitacji rządu en block i jego poszczególnych ministrów nie myśli wcale o tym by zwalniać kogokolwiek, myśli tylko o tym by bronić swoich racji wbrew wszystkiemu i wszystkim. Krasowski swoją narracją, nie tylko on zresztą, wydatnie mu w tym pomaga. I nie zmienia tu niczego krytyka postępowania Tuska, wyrażona w słowach – a jakże – wyważonych i rozsądnych. Nie zmienia, bo zaraz potem następuję passus rodem wprost z „Komsomolskiej Prawdy”:
Kaczyński próbuje zadać polskiej podmiotowości ciosy znacznie boleśniejsze niż te, które wywołał swym niedbalstwem Tusk czy arogancją Anodina. Kaczyński nie chce, by Polska miękko wyszła ze swej wielkiej porażki, jaką była katastrofa, on chce wielkiej narodowej wiwisekcji, w czasie której można będzie upokorzyć każdy fragment polskiego państwa. Bo to nie jest jego państwo, ale państwo, które zabiło mu brata.
Krasowskiemu napisanie czegoś takiego przychodzi leciutko. Kaczyński próbuje zadać ciosy polskiej państwowości. Tusk jest niedbały i zawinił, ale to Kaczyński zadaje ciosy. Na weselu taka ciotka już dawno oberwała by z liścia, a orkiestra ze dwa razy zdążyła odegrać „Białego misia”.
Polska ma wyjść miękko z tej porażki. Polska czyli kto? Administracja Tuska? Ludzie o Polsce piszący? Widzowie tańca z gwiazdami? Czytelnicy „Nowego Ekranu”? Kto ma wyjść z tego miękko? I co to znaczy miękko? To znaczy, że dadzą nam relanium zamiast leczyć szkockimi biczami? O to chodzi? O żadnym miękkim wychodzeniu nie ma mowy i pan Krasowski dobrze o tym wie. Miękkie wychodzenie z „upokorzenia” oznacza wytłumaczenie sobie, że nic właściwie się nie stało, umarł prezydent, no ale w końcu nie on pierwszy. Taki sposób myślenia zarzuca Krasowski w tym samym tekście Tuskowi. Tutaj właśnie dochodzimy do trzeciego obok zdrowego rozsądku i przysłów ludowych elementu charakteryzującego twórczość polskich publicystów – do psychoanalizy mianowicie.
Mamy katastrofę, wielką tragedię, wielką traumę. Miast odnieść się odpowiednio do okoliczności, zawalamy wszystko po kolei; śledztwo, informowanie opinii publicznej, relacje z Rosją i z NATO, rząd źle reaguje na żałobę obywateli, a Krasowski pisze, że trzeba z tego wyjść miękko, bo to jest priorytet. Inaczej Kaczyński upokorzy państwo. Miękkie wychodzenie rzeczywiście jest priorytetem, ale w sytuacji kiedy, na przykład, kogoś zdradza żona i on sobie nie może z tym poradzić. Kiedy firma się wali i komornik staje się natarczywy, a cała rzecz odbija się na psychice właściciela. Wtedy – zarówno – rogacz i bankrut – mogą iść do psychologa i on im powie – załatwimy to miękko. Taka jest jego funkcja. Powie im, że zawsze można znaleźć sobie nową żonę, albo wziąć korzystny kredyt w jakimś banku i uratować przedsiębiorstwo.
W sytuacji, w której znalazło się państwo polskie nie ma mowy o żadnym miękkim załatwianiu. No i rzecz najważniejsza – w jaki sposób łaskawy panie, Kaczyński może to państwo upokorzyć nie mając władzy i dostępu do mediów? Może pan podać jakieś szczegóły?
Czwartym elementem cechującym publicystkę polską jest używanie terminów i pojęć z odległych od polityki dziedzin, co ma nadać wywodowi sznyt i klarowność dojrzałego wina. Krasowski i nie on pierwszy zresztą pisze o tym, że konfrontacja Tusk – Kaczyński to konfrontacja zero- jedynkowa. Robi to Krasowski właśnie po to, by rozjaśnić sytuację. I ja się z nim zgadzam, bo jeśli za zero podstawimy Tuska, a za jedynkę Kaczyńskiego to wszystko będzie w porządku. Inna interpretacja tych zero-jedynkowych wstawek niestety się nie sprawdza i nadaje tekstowi klarowność, w istocie, ale klarowność dojrzałego sera.
Piątym elementem publicystyki polskiej są nędzne i całkiem nie a propos wywodu wstawiane pointy. Krasowski nie zawodzi i w tym wypadku. Pisze, że klarowna jak stary ser sytuacja zero jedynkowa ukrywa fakt iż obie strony dramatycznie się skompromitowały.
Ja oczywiście wiem, że funkcją tego teksu i innych podobnych jest zdyskredytowanie Antoniego Macierewicza i w ogóle zdemontowanie tej – jakże istotnej relacji – pomiędzy Macierewiczem a Kaczyńskim. Wiem to i coraz trudniej mi jest traktować serio to co piszą ci wszyscy publicyści.