W "Rzeczpospolitej" kilka dni temu Ziemkiewicz – nic nowego – strasznie narzekał na PiS, tymczasem w "Gazecie Polskiej" przedstawił całkiem rozsądny plan działania dla tej partii. I, jak to na ogół bywa, ten drugi tekst przeszedł bez większego echa. Szkoda, bo wydaje mi się, że właśnie tędy droga. Ziemkiewicz pisze: "(…)PiS potrzebuje obudowania go szerszym ruchem społecznym, na takiej zasadzie, na jakiej kiedyś zrobiło to SdRP, tworząc sojusz kilkudziesięciu lewicowych organizacji i organizacyjek. Występując w wyborach jako główny nurt takiego ruchu, gromadzącego różne środowiska, także zawodowe, i wprowadzającego do parlamentu również bezpartyjnych ekspertów z różnych dziedzin, nadrobiłby PiS drugi istotny brak swojego publicznego wizerunku: przestałby być postrzegany jako partia złożona wyłącznie z wiernych wyznawców…" Tu brutalnie przerywam cytowanie, bo dalej […]
Ostatnie tygodnie pokazują, że być może mamy do czynienia z przełomowym momentem, gdy niezagrożona dotąd pozycja PO zaczyna się jednak sypać. Według niektórych opinii Jarosław Kaczyński jako premier przegrał, gdyż otworzył wojnę na zbyt wielu frontach naraz. Tusk, wierząc w swoją "teflonowość" popełnił podobny błąd, pozwalając na kumulację faktów, w których nawet tradycyjna medialna osłona przestaje działać. Zlekceważył więc sygnały o niezadowoleniu grupy, do której pasuje używane przez Stanisława Michalkiewicza określenie "starsi i mądrzejsi" i uznał, że skoro mógł sobie śmiało poczynać z Rybińskim, to i z Balcerowiczem może. Skoro ma ochotę na pieniądze z OFE, to sobie je weźmie. Jeśli chce tupnąć na Rosję, to tupnie. A jeśli chce pojeździć sobie jeszcze dzień na nartach, to pojeździ. Tymczasem jednak okazuje się, że niektórzy partyjni koledzy nie są chyba tak wielkimi optymistami i nie mają zamiaru iść na dno, na które ich zdaniem wybiera się premier, wciąż namaszczany przez radosnych imprezowiczów z klubu seniora na męża stanu. Akcja budzi znowuż reakcję i na dywanie pojawiają się widoczne już dla wszystkich wybrzuszenia, słychać też coraz wyraźniej warknięcia w rodzaju "ulegania pisowskiej histerii". Najzabawniejsze zaś, że obie (o ile są tylko dwie) frakcje w PO zachowują się jak małżeństwo, które próbuje wykorzystać dzieci do swoich intryg. I próbują swoje sprawy załatwić rękami SLD, zapominając, że to żadne dziecko nie jest. I SLD rośnie, stając się pomału alternatywą dla zawiedzionych. Polska pamięć jest, wbrew histeriom dyżurnych moralistów, krótka i dziś partia kojarzona już bardziej z Napieralskim i Olejniczakiem, niż z Millerem, może zastąpić, przy życzliwości części mediów, zużywającą się dość nagle PO. Widać to po ostatnich sondażach. Widać to też w pałacu prezydenckim, gdzie trwa w najlepsze noc politycznych żywych trupów i kolejny raz spełnia się sen o sojuszu "postsolidarnościowej lewicy" z "reformatorami z PZPR", w komfortowym ciepełku, bez partyjnych czap i wyborczej weryfikacji.
Wracając do tekstu Ziemkiewicza. U jakiejś części wyborców PO pojawił się już, albo za chwilę pojawi się dysonans poznawczy, między dotychczasową wiarą w rząd fachowców a pogarszającą się sytuacją osobistą. Dla chyba każdego wyborcy PiS byłoby ideałem, żeby znajomy, kojarzony dotąd jako betonowy leming podczas kolejnej rozmowy powiedział "Tak, pomyliłem się, Tusk to nieudacznik, Komorowski to pajac, a obaj odpowiadają razem z Ruskimi za katastrofę smoleńską. Ja zaś byłem frajerem, dałem się dymać przez trzy, cztery czy ile tam moja miłość trwała lat, ale teraz widzę, że to ty miałeś rację. !0-go idziemy razem na Krakowskie. Bierzemy pochodnię i pogonimy tę bandę ch…" Przepraszam, zagalopowałem się, ale przyznajcie, nie marzy Wam się czasem coś takiego? I tu właśnie mamy problem, marzy się, często dajemy temu wyraz, a właśnie z tego marzenia trzeba zrezygnować. Oto bowiem nikt z tej drugiej strony, latami karmiony przekonaniem o swojej mądrości, lepszości, niepowtarzalności o oryginalności już tak nie powie, jeśli nie powiedział tak, na przykład, 11 kwietnia. Podczas dyskusji pod pierwszą częścią tego tekstu, jaka toczyła się na Rebelya.pl pojawił się wniosek, że najlepiej dać tym, pojawiającym się wątpliwościom, wybrzmieć i nie wchodzić w rozmowę z całym "pisowskim bagażem", bo rozmówca szybko przypomni sobie kilka lat tresury i włączy mu się klasyczne uwarunkowanie. Przecież wielu z nich nie jest "za" a "przeciwko". Lepiej więc pozwolić wątpliwościom samodzielnie urosnąć, ewentualnie pogłębić je tam, gdzie się pojawiają, nie otwierać jednak kolejnego frontu. Płacze przez OFE? To popłaczmy razem, nie uruchamiając od razu sztucznej mgły, nagranego za wcześnie orędzia i Beaty Sawickiej. Przerysowuję zupełnie celowo, by ułatwić zrozumienie, o co mi chodzi. To przyjdzie samo, z pomocą Donalda Tuska być może nawet bardzo szybko.
CDN
Do użytku wewnętrznego, cz. 1
Dyskusja na Rebelya.pl