Radny T jest głową udanej rodziny. Szczęściarz, ma piękną żonę i wspaniałych, zdrowo wyglądających synów. Mniej więcej w wieku mojej starszej córki. W każdą niedzielę wszyscy wzorowo uczestniczą we mszy świętej. Radny T jest osobą wyglądającą na stateczną, poważną i budzącą zaufanie. Wygląda tak jak powinien wyglądać nauczyciel religii. Tak, radny T jest nauczycielem religii – sprawdziłem w internecie. Jemu skierniewicki MOPR nigdy nie ośmieli się wejść do domu i grozić porwaniem dzieci. Przynajmniej tak się mu wydaje…
Radny T jest mocno zaangażowany w życie naszej parafii. Często widuję go w komży lub nawet białym habicie, posługującego do mszy świętej. Zawsze wraz żoną przystępują do komunii. Nikt by nie uwierzył, że za tą pobożną fasadą ukrywa się osoba zdolna do dania fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu. Ale ja wierzyć w to nie muszę, ja to wiem, ja mam to na piśmie. ( http://godnoscojca.salon24.pl/668614,patologia-bizantynskiej-demokracji-czyli-o-banalnosci-zla )W ostatnią niedzielę pan radny T jak zwykle ustawił się w szeregu osób oczekujących na przyjęcie Eucharystii. Na wprost nas. Kapłan który podawał mu do ust komunię też wie, ale co może zrobić? Komunię przecież podać musi… Nie on jest ostatecznym sędzią w takiej sprawie.
Kiedy radny T spożywał Ciało Chrystusa położył prawą dłoń na sercu i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się dobrotliwie, po czym pozdrowił mnie radosnym skinieniem głowy. Jak przyjaciel, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby nasza krzywda była dawno już zamkniętą i w sakramencie pokuty przepracowaną historią.
Zimny skurcz przeszył moje serce, spojrzałem na moją żonę, która stała obok. Miała łzy w oczach. Mocniej zacisnęła dłonie na ramionach wtulonej w nią córki. Myśleliśmy o tym samym. Świętokradztwo! Zgorszenie! Panie Boże widzisz i nie grzmisz! – krzyczała w niej umęczona dusza.
Położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu. Nie oceniajmy – pomyślałem – zrobiliśmy co do nas należało, co było w naszej mocy. Reszta w rękach Boga.
*
Kiedyś zapewne nie zgodzę się aby człowiek ten uczył nasze dzieci religii. Oczywiście jeśli przetrwam całe to piekło. Zapewne zostanę wówczas zaliczony do ateistów. Ktoś ujmie mnie w statystykach niezbicie dowodzących malejącej liczby katolików w Polsce. Jakiś wielce uczony naukowiec, na łamach prasy powoła się na ten przykład jako dowód rosnącej liczby rodziców przeciwnych nauczaniu religii w szkole…
I większość obywateli w to uwierzy. Smutne…
Po co właściwie uczestniczymy w budowie tych piramidalnych, wielopiętrowych kłamstw?
Żeby siebie samych przekonać, że obiektywna prawda nie istnieje?
Że nie istnieje Bóg?
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną