Wielu z nas prawdopodobnie daje się robić w butelkę. Czy wyborca, głosując na PiS, daje poparcie Ostatnim Sprawiedliwym, czy jeszcze jednemu elementowi Bandy Czworga?
Wstęp
Swego czasu bloger Freeman opublikował na Salonie24 tekst O ludzie antypisowskim. Wywołał on, czego można by się spodziewać bardzo żywiołową dyskusję. Również mnie zmusił do przemyślenia. Z blogów politycznych planowałem się wycofać, jednakże różne rzeczy prowokują mnie do ciągłych powrotów na dłużej albo na krócej. Ów tekst właśnie należy do takich. Przede wszystkim poraziła mnie jako taksonomicznego purystę sztuczna klasyfikacja – PiS jako Ostatni Sprawiedliwi oraz cała reszta jako Słudzy Mordoru. Zostali tam umieszczeni orędownicy wszystkich innych opcji politycznych niezależnie od swoich przekonań i/lub powodów. Wsadzanie do jednego worka zwolenników opcji skrajnie prawicowych, populistycznych oraz po prostu lewackich zakrawa na intelektualne nadużycie. A naprawdę nie trzeba być widzem TVN, czytelnikiem pewnego wydawnictwa Agory, żeby nie darzyć PiS jakąś szczególną sympatią. Wystarczy zdawać sobie sprawę ze swoich przekonań politycznych. Mam wrażenie, że Freeman uległ tutaj upraszczającemu, dychotomicznemu myśleniu.
Z tego to powodu postanowiłem napisać ten tekst. Nie będzie to riposta do tekstu Freemana. Wymienił on tam różne grupy od Sasa do Lasa i ciężko byłoby rozpatrywać je wszystkie wraz z kierującymi nimi pobudkami. Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że prawicowiec, konserwatysta lub liberał konserwatywny, może mieć powody, aby na partię braci Kaczyńskich głosu nie oddać. Wyjaśnię również w tym tekście, dlaczego ja jako osoba skądinąd mieszcząca się w spektrum poglądów prawicowych na PiS głosu w najbliższych wyborach nie oddam. Udzielałem się również wcześniej na różnych forach typu BlogMedia24 czy Niepoprawni.pl, gdzie uzasadniałem swoją pozycję niezależnego konserwatysty; to zamieściłem również w małym manifeście tutaj umieszczonym. Chcę postawić zatem pewną kropkę nad „i” w temacie PiS.
We wstępie wypadałoby jeszcze zaznaczyć jedną sprawę. Taki tekst w miejscu, gdzie jest bardzo dużo zwolenników PiS może wywołać argumentację ad personam. Po pierwsze ja nie mam barw partyjnych, tylko prezentuję pewien zestaw poglądów. Po drugie nie robię żadnej kreciej roboty dla PO. Tą partię zresztą uważam za jedno wielkie nieporozumienie. Nie ma ona żadnego programu poza okupowaniem państwowych stanowisk, rozmnażaniem biurokracji, podlizywaniem się większym decydentom na arenie międzynarodowej oraz swoistej propagandzie sukcesu. Zupełnie jak orkiestra na Titanicu, która grała do końca. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Co ma PiS do zaoferowania człowiekowi prawicy?
Z niejasnych dla mnie przyczyn PiS uchodzi za partię prawicową. Zawłaszczył sobie znaczną część tego typu elektoratu. Jarosław Kaczyński niejednokrotnie wspominał, że ci ludzie i tak na niego zagłosują, niezależnie od poczynań. Czy jednak ma coś do zaoferowania człowiekowi prawicy?
Na początek należy tutaj rozwiązać pewien problem pojawiający się w tego typu dysputach. Jak definiować prawicę, co to w ogóle za byt? Często używane są tutaj kryteria względne. Wystarczy być na prawo od czegoś, żeby nazywać siebie prawicowym. I w ten sposób taka ewidentnie lewicowa CDU w Niemczech ma opinię prawicy. Podobnie rzecz się ma z UMP we Francji. Ten argument można jednak zbić w prosty sposób. Wyobraźmy sobie państwo, w którym mamy partię stalinowską oraz partię socjaldemokratyczną. Na zasadzie względnych kryteriów można uznać tą drugą partię za prawicę, a pierwszą za lewicę. Od razu widać, że tutaj coś się nie klei. Eksperyment myślowy tego typu wybrałem nie bez kozery; w końcu to staliniści uważali już socjaldemokrację za jakiś odchył prawicowy, a na tej samej zasadzie faszyzm czy nazizm włączyli w obręb ideologii prawicowych. A jak to wygląda na naszym rodzimym podwórku? Tutaj PiS zasiada po prawej stronie parlamentu. Kreowany jest na prawicowy oraz dba o taki wizerunek. Jednak działa tutaj zasada względności. Po prostu na podstawie tego wizerunku – o tym dalej wspomnę, dlaczego to tylko wizerunek – oraz własnej autokreacji uchodzi za bardziej prawicowy niż inne partie głównego nurtu. Wobec czego chętnie nazywany jest partią prawicową zarówno przez swoich zwolenników jak i mass-media.
Powyżej pokazałem, że obalić zasadę względności w tym przypadku nie jest trudno. Kwestia jakich mamy graczy na scenie politycznej. Pokazałem powyżej przykład stalinizmu i socjaldemokracji. Nie chcę sobie nawet wyobrażać na jakich antypodach skrajnej prawicy wylądowałby w takim przypadku konserwatysta sensu stricte. (Wszak należy pamiętać, że nazywanie danej siły politycznej „skrajną” też wynika z omawianych tutaj kryteriów względności). Dochodzimy zatem do prostego wniosku. Należy tutaj zastosować kryteria bezwzględne. Prawicą nie jest coś na prawo od czegoś, prawica ma bowiem swoje założenia i swoją definicję. Bardzo jasno to swego czasu zaakcentował kiedyś Davila, iż reakcjonista nie stoi na prawo od lewicy, tylko jej na wprost.
Ideologię prawicową możemy zdefiniować. Według najpowszechniej przyjętych kryteriów jest to obyczajowo-światopoglądowy konserwatyzm wraz z tzw. ekonomicznym liberalizmem, czyli postawieniem na wolny rynek oraz poszanowaniem własności prywatnej. Ten drugi punkt jest istotny, ale prawdziwa prawica nie lubi koncentrowania się na sprawach ekonomicznych. Ekonomizm bowiem to fundament myśli Marksa, w której wszystko miało się redukować do problemów gospodarczych. Niestety, ten błąd jest często powtarzany, mimo że prawicy nie wyszedł na dobre. W tym momencie zostawmy to. Mniej więcej wiemy, jak definiować obyczajowy konserwatyzm oraz wolnorynkowe poglądy ekonomiczne. Nie ma zatem problemu, żeby porównać założenia PiS z tymi bezwzględnymi kryteriami.
Zacznijmy od kwestii obyczajowych, ponieważ przyjęło się, że te bardziej rzutują na kwestię umiejscowienia prawo-lewo. PiS ma wizerunek partii konserwatywnej światopoglądowo. Czy jednak nie jest to miraż serwowany nam przez media, a mimochodem pielęgnowany przez jej zwolenników? Wystarczy przypomnieć, jak ta partia zachowała się w szeregu głosowań. Grupa posłów z tej partii wyszła z projektem zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych oraz wpisaniem takiego zapisu do konstytucji. Zostało to, rzecz jasna, uziemione. Nadmienić tu jeszcze wypada o tym, jak to PiS swego czasu wystawiał na pierwszy ogień Kluzik-Rostkowską, znaną aborcjonistkę. Tak samo zaproszenie do pałacu prezydenckiego feministek, które nie bez powodu zostało nazwane przez ojca Rydzyka „szambem”. Wracając jednak ad rem. Jak się PiS zachował w momencie głosowania nad ustawą dekomunizacyjną? Po raz kolejny mieliśmy do czynienia ze strzałem w stopę. To jednak nic, gdy głosowano nad przywróceniem kary śmierci za najcięższe przestępstwa. Wtedy posłowie klubu parlamentarnego PiS jak jeden mąż opuścili salę obrad. Wspomnę jeszcze projekty ograniczenia pornografii. Te również zostały, eufemistycznie już mówiąc, zakopane. Ciekawy jest również stosunek PiS do religii. W książce-wywiadzie Lewy czerwcowyKaczyński mówi wprost, że ZChN to prosta droga do dechrystianizacji Polski. Ujawnia się tutaj strach układu po Magdalence. Najlepiej został on zdefiniowany przez Michnika jako „partia Polaka-katolika”. Stosunek PiS do religii jest czysto instrumentalny, zupełnie jak Mussoliniego (jako ateista zrobił katolicyzm religią państwową) czy Bieruta (zawsze pojawiał się na Bożym Ciele). Czy można taką partię nazwać konserwatywną obyczajowo?
Odpowiedzi tutaj chyba można udzielić bardzo jasnej: po prostu nie. I nic dziwnego, że frakcja konserwatywna wycofała się z PiS, a następnie założyła własne ugrupowanie.
Konserwatyzm zwykł być wiązany z pragmatyzmem w prowadzeniu polityki międzynarodowej oraz dążeniem do tego, aby państwo było podmiotem, a nie przedmiotem, różnych rozgrywek. PiS jednak tutaj kontynuował politykę, excuses le môt, międzynarodowej dziwki. O ile partie typu SLD czy PO chcą nas uzależnić od Niemiec i Rosji, to partia braci Kaczyńskich wykazywała skrajną uległość w innym kierunku. Chodzi mi tutaj o USA i ogon merdający psem w postaci Izraela. Wyrażało się to na różne sposoby. Abstrahuję już tutaj od paradowania przy menorach w myckach z okazji święta Chanuka czy wstrzymania ekshumacji w Jedwabnem (co pozwoliło na spekulowanie odnośnie liczby ofiar), na dokładkę wysłania listu do loży B’nai-B’rith.. PiS cechuje skrajny filosemityzm typowy również dla pewnych odłamów prawicy anglosaskiej, konkretnie tzw. neokonserwatystów. Podawane są argumenty, jakoby to Izrael miał chronić przed islamizacją. Urasta zatem do rangi Królestwa Jerozolimskiego redivivus. Jednakże, czy to państwo istniałoby, czy nie, nie ma w tej dziedzinie znaczenia. Szereg krajów, po prostu rozbudowując system świadczeń socjalnych, sprowadziło sobie miliony muzułmanów z Bliskiego Wschodu. Nie wiadomo zatem, czy te państwa mają jakikolwiek interes w poparciu udzielanego Izraelowi, fakty są bez związku. Polska w każdym razie nie ma żadnego, więcej, jesteśmy traktowani przez nich jak jakiś protektorat. Poza tym w tym państewku nic nie ma tak naprawdę, już bardziej by się opłacał nam sojusz z Iranem tak naprawdę. Włażenie mu w kiszkę stolcową wychodzi ewidentnie bokiem. Oczadziałym w oparach filosemityzmu jednak to do głowy nie przyszło. Tak samo w przypadku USA. Swego czasu Jarosław Kaczyński grzmiał z mównicy sejmowej, że wojna w Iraku jest naszą wojną. Nie rozumiem do tej pory, z jakich powodów. Czyżbym przegapił jakieś podboje albo dryf kontynentów? Irak z nami nie graniczy w żaden sposób. Tak samo wysłał polskich żołnierzy do Afganistanu na przegraną wojnę. Nasza armia nie musi uczestniczyć w zabawach USA w globalnego kowboja. Czy nie należałoby pomyśleć o innej formie międzynarodowego sojuszu?
Mamy tutaj ten sam mechanizm, jak w przypadku PO czy SLD. Prowadzimy politykę godną międzynarodowej prostytutki, ciągle rozglądając się za alfonsem. W przypadku jednych ugrupowań ma być nim duet Niemcy-Rosja, a w przypadku drugich USA-Izrael. Ogólna zasada w każdym razie jest taka sama, tylko niektóre wektory mają przeciwstawne zwroty.
PiS zrobił również bardzo dużo dla zdegradowania Polski do podmiotu polityki międzynarodowej. W końcu to ś. p. Lech Kaczyński podpisał traktat lizboński. Nie żaden Kwaśniewski ani Tusk. Wcześniej uzależnił swoją zgodę od wyników referendum w Irlandii. Wiadomym było, że włodarze Unii Europejskiej organizują tego typu hucpy, dopóki nie osiągną pożądanego przez nich wyniku na TAK. I nie było tu nawet czegoś w stylu „nie chcem, ale muszem”, tylko urządzenie stypy ze śmietanką międzynarodowej lewicy.
Kompletnym brakiem pragmatyzmu był słynny lot do Gruzji w 2008 roku. Fakt, że rosyjskiego niedźwiedzia trzeba ograniczać, usuwając jego agenturę, przeprowadzając dywersyfikację dostaw źródeł energii czy pielęgnując strefę buforową (to ostatnie zresztą PiS nie wychodziło). Jednakże to wymachiwanie szabelką w Gruzji nic nie dało, to był czysty romantyczny gest. Z punktu widzenia konserwatywnej myśli – i nie tylko – to było zachowanie całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Niektórzy snują wizje, że to była przyczyna śmierci prezydenta RP w Smoleńsku w kwietniu 2010 r. W moim odczuciu, jeżeli tam doszło do zamachu, to przyczyna musiała być inna.
PiS bardzo lubi reklamować się jako partia antykomunistyczna. Wiele wypowiedzi na to wskazuje dla przeciętnego zjadacza chleba, choćby ta słynna o ZOMO. Czy nie jest tutaj tak jak z tym rzekomym konserwatyzmem? Antykomunizm PiS jest jedynie werbalny, na doraźne cele polityczne. Po pierwsze w ich szeregach znajdują się ludzie o rodowodzie z zeszłego ustroju jak Kryże, Jasiński czy Karski. Można by zadać pytanie, jak to jest, że tutaj krzyczą o osądzeniu dawnego ustroju, a nagle wychodzą takie kwiatki. Czy to nie jest jawna niekonsekwencja? Na przeciwników wyciągają teczki, a swoich chowają! – jak to w końcu jest. Więcej, czy nie należałoby tych wszystkich dokumentów z IPN po prostu przenieść do Archiwum Akt Nowych, żeby historycy wreszcie uzyskali do nich dostęp? To byłoby dopiero dobre posunięcie.
Antykomunizm PiS jeszcze wiąże się z rozwiązaniami prawnymi… typowymi dla komunistów. No i to jest dopiero paradoks. Nie rozumieją oni na przykład, że lex retro non agit. Przykładem było tutaj głosowanie nad odbieraniem emerytur przedstawicielom resortów siłowych. Sprowadzając tą zasadę do absurdu, za najmniejsze przewinienie można by delikwentowi odebrać świadczenia emerytalne. Również zmieniające się ekipy mogłyby w ten sposób rozgrywać i na przykład pozbawiać mianowanych za poprzedniego rządu komendantów policji czy dowódców wywiadu. Państwo musi mieć jakąś stabilność prawną. W 1989 roku nie zerwaliśmy jednoznacznie ciągłości prawnej z PRL. Można było to osiągnąć, jednak nie dało się. Przykre, ale prawdziwe… zatem państwo jest zmuszone płacić emerytury wszystkim.
Przechodzimy do kwestii ustrojowych i gospodarczych. Tu jakoś antykomunizmu u PiS w ogóle nie widać. Im się w sumie podoba obecny system. Jednakże chętniej widzieliby innych ludzi na tych wszystkich stanowiskach, Ostatnich Sprawiedliwych oddelegowanych ze swoich szeregów. Mamy zatem tutaj kolejną odsłonę typowej dla polityki III RP walki o państwowe stanowiska. Do tego dochodzi przypadek CBA. Pokazuje to, że w sumie partii braci Kaczyńskich system biurokratyczny się podoba. Korupcję najlepiej zwalcza się, ograniczając styk państwa i biznesu. Tworzenie kolejnego urzędu to gaszenie ognia benzyną. Na tej samej zasadzie można by stworzyć jeszcze jeden do kontroli CBA, a potem następny do kontroli tego poprzedniego i tak ad infinitum. Mamy tu do czynienia ze zwykłym mechanizmem spirali socjalistycznej
Przy okazji odsłania się tutaj klasyczne myślenie lewicowe. Nie cały system ma być zły, lecz ludzie nim kierujący. Dla różnych lewicowych ideologów sam ZSRR nie był złym projektem, tylko zabrały się zań wyjątkowe szuje. Rosenberg w Norymberdze twierdził natomiast, że Hitler wypaczył nazizm. Klasyka lewicy… A na naszym podwórku twierdzi się, że nie skorumpowany, biurokratyczny system jest niedobry, tylko ludzie u jego sterów. Takie myślenie jest nie tylko głupie, ale i niebezpieczne. Pierwszy raz pojawia się u Hobbesa w jego słynnym Lewiatanie. Tam państwo zostało zdegradowane do roli nagiej siły, za którą może stanąć cokolwiek.
Ekonomicznie również PiS jest odległy od prawicowego ideału państwa prostego, twardego i skutecznego. Wszyscy powinni pamiętać słynną reklamówkę z wyborów w 2007 roku. Tam próbowano przedstawić prywatyzację służby zdrowia jako pokłosie eugeniki i darwinizmu społecznego. Oni uważają również, że to jest tak straszny postulat, że zasługuje na miano łatki, a jego zwolennik na jakąś formę napiętnowania. PiS jest partią niechętną prywatyzacji w ogóle. Ileż łez wylewa nad dinozaurami państwowego przemysłu! Postulował wręcz nacjonalizację stoczni oraz śmieciarzy, w związku z tymi ostatnimi wprowadzenie dodatkowego podatku śmieciowego. Forsowano rozszerzenie listy przedsiębiorstw strategicznych. Wiązała się z tym możliwość nacjonalizacji firmy uznanej przez państwo za takową – taka ustawa też była dyskutowana. Należy przy tym zadać, co to jest przedsiębiorstwo strategiczne. To z reguły taki wytrych słowny służący usprawiedliwianiu etatyzmu oraz protekcjonizmu. Teoretycznie można by rozszerzać listę przedsiębiorstw strategicznych dotąd, dopóki w rękach państwa nie znalazłyby się wszystkie większe fabryki, banki, kopalnie itd. Rząd PiS również dążył do stworzenia państwowego koncernu spożywczego. Czy to jest program prawicowy? Skądże znowu. To przecież podręcznikowy wręcz program gospodarczy lewicy.
I nic dziwnego, że od 2005 roku w niektórych regionach ludzie głosujący wcześniej na SLD zaczęli popierać PiS. Po prostu postulaty socjalistyczne zrobiły swoje. Jarosław Kaczyński nazwał ten program „Polską solidarną” i przeciwstawił „Polsce liberalnej”. Tylko że ten solidaryzm szefa Prawa i Sprawiedliwości nie ma nic wspólnego z takim klasycznie zdefiniowanym np. przez Durkheima w jego koncepcji społeczeństwa organicznego. To jest czystej wody socjalizm demokratyczny. Nazwa ta nie mogła paść, ponieważ kojarzy się z zeszłym ustrojem. Zastąpiono ją więc słowem solidaryzm. Tylko że ten wiąże się ze społeczeństwem organicznym, jak wyżej zaznaczyłem. Z czym natomiast występuje PiS? Solidaryzm odgrywa tutaj rolę słownego wytrychu i niczego więcej. W rzeczywistości PiS wychodzi tutaj z mechanistyczną wizją państwa i społeczeństwa. Zwróciłem na to uwagę, powołując się na Hobbesa i jego koncepcję organizmu państwowego jako nagiej siły, za którą może stanąć wszystko.
Jakbym nie został dobrze zrozumiany, to przytoczę jeszcze jeden postulat PiS. Od zawsze prawica chciała decentralizacji. Sprzeciwiała się centralistycznym dążeniom demoliberalnych rządów. Współcześnie również ludzie prawicy uważają, że państwo powinno zostać zdecentralizowane, będzie wówczas działać sprawniej. Natomiast co proponuje PiS na to miejsce. Im się marzy państwo będące pasem transmisyjnym do najmniejszej dróżki w najmniejszej gminie. W końcu projekty decentralizacji były poddawane krytyce jako „landyzacja Polski”. Według partii braci Kaczyńskich ma istnieć ze trzydzieści centralnych ministerstw, które mają uregulować całe życie w państwie. W końcu oni tworzyli nowe urzędy tej rangi.
Na podstawie wyżej wymienionych postulatów oraz przyrównaniu PiS do bezwzględnych kryteriów prawicowości nie można go uznać w ogóle za partię tego typu. Po prostu mamy tutaj do czynienia ze szczególną mutacją współczesnej socjaldemokracji. No i czy człowiek o prawicowych poglądach politycznych może zagłosować na taką partię bez żadnych wyrzutów sumienia? Teoretycznie odpowiedź brzmi nie, ale w praktyce często tak. Z jakich powodów wyjaśnię poniżej.
Psychologiczne motywacje głosowania na PiS
Nie ma co ukrywać, że PiS przejął znaczną część prawicowego elektoratu. Jednak jego postulatów nie chce realizować. Z drugiej strony ludzie o poglądach prawicowych na nich głosujący są skłonni wybaczać różne potknięcia. A dlaczego?
Ujawnia się tutaj błąd rozumowania względnego. Dla niektórych PiS i tak jest najmocniej prawicowy spośród wszystkich partii w głównym nurcie, więc stojąc między Scyllą i Charybdą lepiej jest udzielić mu poparcia. Włącza się tutaj tradycyjny, konserwatywny pragmatyzm, który tym razem zwodzi na manowce. Co z tego, że po wyborach PiS pokazuje swojemu elektoratowi rzyć. Zadbał bowiem o swój wizerunek. Jarosław Kaczyński nigdy nie dopuści do tego, żeby pojawiło się coś na prawo od jego ugrupowania. Tam musi być otchłań. Wówczas będzie mógł zgarniać tego typu elektorat. Autokreacja PiS jest zatem mocno prawicowa, że państwo ma być twarde, skuteczne itd.
Poza tym zarówno Jarosław Kaczyński jak i Donald Tusk do mistrzostwa opanowali wykorzystanie fałszywej dychotomii. Tutaj ma wychodzić na to, że jak nie za PiS, to za PO i vice versa. Część wyborców PO znana jest z tego, że głosuje na tą partię, bo kreuje się na anty-PiS. Z kolei istnieje całkiem liczna grupa orędowników PiS, którzy najbardziej na świecie nie cierpią tych z Platformy i obecnego premiera. Ludzie po prostu dają się w to wrobić, no i nic dziwnego.
Po trzecie mamy do czynienia z pewnymi chwytami propagandowymi. PiS przed wyborami zawsze krzyczy o agentach i straconych głosach. W efekcie ludzie myślą, że on chce naprawdę zbudować partię centroprawicową, a przynajmniej stać się zaczynem takowej. Wychodzi na to, że te wszystkie drobne ugrupowania to są kliny wbite w zbożne dzieło jednoczenia „prawej nogi” inspirowane przez wywiady obcych państw. Wygląda to na absurd, bo PiS wcale nie chce się z nimi jednoczyć, to są konkurenci do zduszenia w zarodku. Skutkiem tego jest to, że żadna siła prawicowa nie jest w stanie się wybić i przekroczyć pięcioprocentowego progu wyborczego. PiS osiąga w ten sposób dwa cele. Po pierwsze utrzymuje się na pozycji prawej flanki, a po drugie zgarnia elektorat.
Jak widać wszystkie te psychologiczne motywacje są oparte na fałszywych przesłankach. Dopóki ludzie będą się na nie nabierać, dopóty Jarosław Kaczyński będzie „człowiekiem, który ukradł Polsce prawicę”, jak napisał Ziemkiewicz.
Na zakończenie.
Mam nadzieję, że mój esej trochę rozjaśnił w sprawie, czym naprawdę jest PiS. Tutaj głosy są krańcowo rozbieżne. Mam również nikłą nadzieję, że pozwoli niektórym dostrzec, iż istnieje coś poza fałszywą dychotomią PiS-PO, ewentualnie okupującą państwowe stolce Bandą Czworga.