Obywatel jednak nie musi być katolikiem. Swój światopogląd może opierać na doktrynach innych niż katolicka. Dlatego kształt państwa będący, przynajmniej w teorii, emanacją woli obywateli musi uwzględniać istnienie różnych światopoglądów
Kontynuując wątek dyskusji o prawach homseksualistów z notek "Związki partnerskie tak! Małżeństwa homoseksualne nie!" i "Obywatel homoseksualista" czuję potrzebę wyjaśnienia kilku kwestii, bowiem jak to na salonie24, odnosze wrażanie, że przez niektórych komentatorów zostałem niewłaściwie zrozumiany.
Wiernym jestem z pewnością niedoskonałym. Moje stosunki z Kościołem Katolickim nazwijmy "dla uproszczenia złożonymi". A jednak fundamentem mojego światopoglądu jest wiara w chrzescijańskiego Boga. Kościół Katolicki biorąc, pod uwagę doktrynę na której się opiera, stara się wypracować wobec homoseksualizmu stanowisko maksymalnie wyważone przyjmując w Katechizmie że pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne ale za dopuszczalne, co w świetle choćby 10 przykazań naturalne, uznając jedynie zachowania seksualne w ramach małżeństwa.
Obywatel jednak nie musi być katolikiem. Swój światopogląd może opierać na doktrynach innych niż katolicka. Dlatego kształt państwa będący, przynajmniej w teorii, emanacją woli obywateli musi uwzględniać istnienie różnych światopoglądów (choć ja akurat uważam, że większość z nich, nawet absolutnie laickich, wywodzi się z założeń religijnych).
Wobec tego jaką zasadą powinno kierować się państwo budując swój stosunek do kwestii obyczajowych? Wydaje mi się że zasadą wspólną dla większości światopoglądów jest dobro jednostki i społeczności. Dlatego państwo powinno tolerować zachowania nieszkodzące owym dobrom i promować te, które owym dobrom służą.
Pod poprzednimi notkami znalazły się komentarze porównujące homoseksualizm do pedofilii, zoofilii, złodziejstwa i innych bezeceństw. Oczywiscie w zależności od przyjętych kryteriów można łaczyć i porównywać wszytsko ze wszystkim. Gdyby jednak dla budowy stosunku państwa do kwestii obyczajowych przyjąć proponowaną przeze mnie zasadę dobra jednostki i społeczności, kwestia toleracji i promocji zachowań obyczajowych wyglądałaby następująco. W interesie państwa i społeczności leży bezwzgędne dobro rodziny. W ciągu tysięcy lat istnienia świadomej ludzkości właśnie ta forma przedłużania jej trwania sprawdziła się najlepiej. W interesie każdej społecznosci jest więc opieka nad jej instytucją. Jako nie szkodzące dobru społeczności i jednostek tolerowane przez państwo (w moim przekonaniu to czy związki partnerskie leżą w ramach takiej tolerancji ma prawo być przedmiotem spokojnej i nie obrośniętej gówniarskimi epitetami dyskusji) powinny być zachowania takie jak homoseksualne czy onanistyczne (ktoś mnie pytał pod poprzednią notką o homoseksualizmie czy onaniści powinni mieć wpływ na kształt państwa. w moim przekonaniu mają skoro pornografia jest legalna). Państwo natomiast absolutnie nie powinno tolerować zachowań godzących w dobro jednostki takich jak pedofilia, zoofilia (tu wprawdzie nie moży być mowy o jednostce ale zwierzat też nie wolno krzywdzić a ich krzywdę wobec niedostatków umysłowych i komunikacyjnych trzeba założyć), kazirodczych (działanie na szkodę ew. potomstwa i puli genów społeczności). W tym sensie zapateryzacja partii rządzącej dokonywana ostatnio rękoma ich ostatniego nabytku – A rłukowicza, kwalifikuje się do dania adekwatnego odporu.
Nie twierdzę, że znalazłem złotą metodę poszukiwań odpowiedniego kształtu stosunku państwa do spraw obyczajowych. Prawdopodobnie w komentarzach wykażecie mi jej braki. I to dobrze, ponieważ dzięki temu uda mi się ją udoskonalić bądź porzucić jeśli okaże się absolutnie błędna. Z pewnością jednak takie poszukwiwania są o niebo lepsze od odruchów Pawłowa każących zastępować dyskusję stekiem wyzwisk pod adresem "homosiów", "pedałów" i "ciot".