A inni, jak w polskim przypadku zostają ludźmi honoru, lub doradcami „demokratycznie wybranych władz”.
Problem jest szerszy i nie tylko polskiego wątku, choć ten powinien być dla nas najbliższy, dotyczy. Przecież ani Husajn, ani Kadafi nie byli najgorszymi z najgorszych?
Fidel Castro wyprawiał co chciał przez lata, o przywódcach Korei Północnej, czy Chin nawet nie wspomnę, a i bliżej Iraku, czy Libii mamy przecież do czynienia z przywódcami, którym o wiele gorsze zarzuty można postawić.
Wystarczy wspomnieć Iran, czy chociażby Syrię, gdzie od kilkudziesięciu lat dyktatorską władzę sprawuje już drugie pokolenie Assadów, którzy nie wahali się w przeszłości użyć broni chemicznej przeciw swym oponentom, a gdzie także ostatnio czołgami rozjeżdżano protestujących.
Czy Irakijczycy, lub Libijczycy pozbyliby się swych starych ciemiężców bez aktywnej pomocy z zewnątrz, która jak nic przypomina dawną "przyjacielską pomoc" niesioną chociażby Węgrom, czy Czechosłowacji przez radzieckich towarzyszy i ich wspólników, którymi także bywaliśmy?
Od tamtego czasu niby wiele się zmieniło, a my dalej bywamy wspólnikami "niosąc wolność", tym razem z Amerykanami, często wbrew woli rodzimych mieszkańców, lub przynajmniej znacznej ich części.
No bo czymże tłumaczyć te wieloletnie walki w Afganistanie, czy Iraku, kiedy dawno nie ma śladu po obalonych dyktatorach?
Dlaczego tamta "pomoc" z Rosjanami była "be", a ta z Ameryką, mimo że także krwawa, jest już "cacy", jak się nas powszechnie zapewnia i dlaczego wszystkich dyktatorów nie traktuje się jednakowo?
Wygląda na to, że zarówno poprzednio, jak i teraz mieszamy się nie do swoich interesów, a na swoim, własnym podwórku przez ponad dwadzieścia lat nie potrafiliśmy posprzątać.
W załączeniu ładny, mało znany kawałek z naszym rodzimym dyktatorem w tle.
Prywatny przedsiebiorca z filozoficznym nastawieniem do zycia.