Kościół i katolicy lubią powoływać się na demokrację. Powołują się jednak nie na demokrację a na jej wypaczoną przez siebie definicję.
Często gdy mowa o klerykalizacji państwa, finansowaniu Kościoła przez wszystkich obywateli i temu podobnych sprawach, katolicy powołują się na demokrację jaka ma w Polsce panować. Ma ona według nich uzasadniać dyskryminację i narzucanie katolicyzmu – katolicy stanowią większość, więc katolicy rządzą. Z prawdziwą demokracją jednak takie działania mają niewiele wspólnego. Jest to jedynie naiwne usprawiedliwiwianie katolickich dążeń, wypaczoną definicją. Kilka rzeczy należy więc wyjaśnić. Zacznijmy od podstaw w których są najistotniejsze błędy (czyli od wyjaśnienia najprostszej definicji demokracji – bezpośredniej). Jak wygląda tu dokładniej katolicka argumentacja?
Katolicy zwykle głoszą, że są większością a w systemie demokratycznym rządzi większość. Tak więc Kościół, który jednoczy katolików może decydować o sprawach państwa, może być finansowany z budżetu przez wszystkich, państwo może też w inny sposób dyskryminować ludzi a katolicyzm ma prawo być w pewnych sferach narzucany, To absurdalne wypaczenie definicji demokracji albo też całkowite jej niezrozumienie. Demokracja jest systemem, w którym nie "większość decyduje" – tzn. ma do powiedzenia coś tylko ten, kto jest w liczniejszej grupie, ale decyzje zapadają głosem większościowym – czyli każdy ma prawo głosu, każdy "rządzi" jako suweren, a decyzja zapada taka, na którą padło tych głosów więcej. Błąd leży ponadto w samym patrzeniu na liczby. Ludzie ci nie biorą pod uwagę tego, że liczba katolików w Polsce to liczba osób zarejestrowanych bez ich zgody (podczas chrztu), które dziś nie są już często katolikami – choć nie dokonały z jakichś przyczyn apostazji.
Kolejna cecha demokracji pomijana przez katolików – decyzje w państwie demokratycznym nie mogą szkodzić mniejszości, odsuwać jej na margines itd. Demokracja ma być władzą całego ludu – decyzja więc nie może szkodzić wprost nikomu – również mniejszości. Co najwyżej rozwiązanie będzie nie po myśli tej mniejszości. Tak więc grupa będąca większością, nie może odebrać żadnych praw grupie mniejszościowej, nie może dążyć do jej dyskryminacji, do wyeliminowania jej ze społeczeństwa, nie może żądać by większość zaspokajała swoje potrzeby kosztem (wolności, pieniędzy) mniejszości.
Zasada sugerowana przez katolików to nie demokracja, a zwykły prymitywizm przypominający argumenty grupki bandytów osaczającej pojedynczego człowieka – "nas jest więcej, więc oddawajcie pieniądze i róbcie co wam każemy".
W państwie demokratycznym decyzja zapada po tym, jak obywatele (czy parlamentarzyści, którzy jednak często tańczą właśnie jak im Kościół zagra) wyrażą w głosowaniu to, za czym opowiada się większa ich ilość. Decyzji nie podejmuje żadna instytucja, która na dodatek powołuje się jedynie na liczby wskazujące na jakąś niezwiązaną z samym wyborem większość, zamiast na liczby wskazujące wprost ilość głosów poparcia danej opcji w wyborze ("bo pewnie i tak by zagłosowali zgodnie z wolą Kościoła").
Tak więc demokratycznym systemem byłaby wprowadzona ta opcja, na którą zagłosowałoby więcej ludzi, Nie można nazwać demokracją wprowadzenia opcji, za którą opowiada się Kościół – tylko dlatego, że liczba jego wyznawców, stanowi większość obywateli. Liczby wyznawców katolicyzmu, dowodzą jedynie tego, ilu ludzi do Kościoła jest zapisanych a nie ilu wybrałoby w wyborach daną opcję.
Myślenie typu "skoro jest zapisany jako katolik, to nie musi głosować, bo wiadomo, że zagłosowałby zgodnie z doktryną" jest absurdalne – Kościół nie jest bowiem właścicielem tych ludzi a oni, nie mogą przekazać swojego prawa do głosu innemu podmiotowi, nawet gdyby tego chcieli. Nie ma w demokracji takiego zewnętrznego "pośrednictwa" w wyborach.
Wystarczy popatrzeć na różnego rodzaju badania opinii publicznej. Przykładowo – większość osób jest przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych tzn. przeciwko całkowitemu zakazowi przeprowadzania aborcji. Biorąc pod uwagę jednak tu rozpatrywane rozumienie demokracji w państwie, przynajmniej 90% ludzi powinno być za takim całkowitym zakazem. Co ciekawe katolicy i Kościół – którzy tak często niesłusznie powołują się na demokrację, robią to zwykle gdy chodzi o ich korzyści, zapominają całkowicie o jej istnieniu lub ją krytykują, gdy ogranicza się ich przywileje.
Wracając do stanu faktycznego w Polsce – demokracji parlamentarnej. Demokracja parlamentarna w porównaniu z bezpośrednią jest systemem przedłużonym o proces decyzyjny, na który ludzie już nie mają wpływu. Pojawia się tu dodatkowy problem. Parlamentarzyści powinni działać tak, by spełniać pośrednio wolę wyborców – czyli w założeniu, najlepiej powinni "przewidzieć" jak głosowaliby wyborcy i do tego się dopasować. Wyborca głosuje na taką partię, która deklaruje spełnianie pewnego odpowiadającego mu programu a partia dokonuje potem wyborów zgodnych z tym programem.
Nie działa to jednak za dobrze – partie w Polsce są dość ujednolicone programowo. Na dodatek bardziej patrzą tu na opinię kleru, naciągnięte statystyki i instynktowne żądze obywateli niż racjonalną opinię tychże, rozumiejąc demokrację chyba właśnie tak, jak przedstawiłem wyżej. Po co pytać ludzi, skoro około 90% z nich to katolicy a katolicy chcą pewnie tego co każe Kościół? Choćby lud nie chciał wprowadzenia jakiejś klerykalnej opcji, głosował wcześniej na partię zapowiadającą się na mało prokościelną – politycy tej partii patrząc na statystyki i tak postanowią taką opcję wprowadzić. Głosowanie jest w tym wypadku więc jedynie wyborem, kto dostanie stanowiska i pieniądze a nie wyborem programu, jaki będzie realizowany.
Dodatkowym problemem tu jest waga pewnych programowych punktów. Przykładowo – to, że ktoś wybrał partię, której program gosporadczy mu odpowiada, nie znaczy, że popiera ją w kwestii obyczajowej (moze w ogóle na to nie patrzeć). Błędem jest więc także częste powoływanie się na wyniki wyborów, jako na całkowity obraz woli Polaków – pewien procent obywateli głosował na daną partię, więc ten procent zgadza się całkowicie z jej programem. Wydaje się, że to jest oczywiste, jednak w katolickiej retoryce często pojawia się właśnie takie rozumowanie.