Demichnikizacja szansą na nowatorską Polskę
18/04/2012
421 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
jak przywrócić rolę wychowawczą polskiej szkoły
Pisane w Krakowie, dnia 18 kwietnia 2012r,
w drugą rocznicę pochówku na Wawelu
Prezydenta RP śp. Lecha kaczyńskiego
Dziś w Sali Włoskiej Kościoła Ojców Franciszkanów w Krakowie odbyła się 1-sza konferencja naukowa pt. „NAUKA POLSKA – PRAWDA JEST NAJWAŻNIEJSZA”, zorganizowana przez krakowski Akademicki Klub Obywatelski im. Prof. Lecha Kaczyńskiego.
Poniżej zamieszczam tekst referatu, który wygłosiłem na tejże konferencji.
JAK PRZYWRÓCIĆ ROLĘ WYCHOWAWCZĄ POLSKIEJ SZKOŁY ???
Źle się dzieje z Rzeczpospolitą. Bo choć kraj wypiękniał, pięć lat rządów premiera Tuska straszliwie okaleczyło naszą polską duszę. Polska choruje, gdyż została przez rządzących podzielona na dwa, mniej więcej jednakowo liczebne odłamy obywateli, którzy się wzajemnie nie szanują, a ten niezdrowy stan powoduje swoisty paraliż hamujący rozwój kraju.
W tej sytuacji wielu Polaków czuje się pod rządami premiera Tuska intruzami we własnej Ojczyźnie. Mam na myśli tę „gorszą” od „lepszej” część społeczeństwa polskiego, którą pan premier pogardliwie nazwał „moherowymi beretami”. Butny i arogancki stosunek rządzących do opozycji powoduje, że kilka milionów obywateli „wyklętych” przez władzę czuje się we własnej ojczyźnie jak pierwsi chrześcijanie pośród pogan.
I słusznie pisze we wstępie do książki „Od Polski do post-polityki” profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Nowak, że, cytuję: „Martwię się o to, co się stało z demokracją, z Rzeczypospolitą, z Europą Wschodnią, z Europą (…), że następuje narastające poczucie rozpadu wspólnoty, którą stworzyły poprzednie pokolenia Polaków (…), że należy rozważyć możliwość końca naszej historii”.
Słowa pana profesora nie są przesadną afektacją, co mu zarzucają piarowcy premiera, lecz w kontekście skandalicznych decyzji rządu w sprawie okrojenia programów nauczania historii w polskich szkołach, słowa te są krzykiem na alarm Akademika zatroskanego o Polskę.
Bo dla ekipy Tuska liczy się tylko władza. Co tam Polska. Co tam nasza historia i narodowe dziedzictwo. Co tam Bóg, Honor Ojczyzna i temu podobne „banały”. Ważne jest tylko by wygrać kolejne wybory i utrzymać władzę.
Donald Tusk zdeptał polityczny obyczaj. W dążeniu do partyjnej hegemonii nie ma już poczucia wstydu. Wprowadził prawo dżungli. Kto silniejszy, ten lepszy. Wszystkie chwyty dozwolone.
Historia zatoczyła więc błędne koło. Pod koniec lat siedemdziesiątych ceny poszły w górę. Dziesięć lat później naród się zbuntował. Zrodziła się Solidarność. „Upadła” komuna. Odzyskaliśmy wolność. Wywalczyliśmy sobie demokrację, za co wielu zapłaciło życiem.
A co było dalej? Pewien redaktor poczytnej gazety rezydujący przy ulicy Czerskiej zabełtał tak Polakom w głowach, iż ani się obejrzeli, gdy wrócili do modelu zarządzania Państwem prawie identycznego, jak przed czerwcem 89. Wszystko znów jak za komuny. Tylko ludzie przefarbowani i wystrój zmieniony.
Ktoś teraz może spytać, dlaczego tak się stało? Jak do tego doszło?
Myślę, że odpowiedź jest prosta. Po raz kolejny oszukano ludzi. Ale tym razem jest to szachrajstwo na gigantyczną skalę, którego skutki zarówno materialne jak intelektualne mogą trwać latami.
Gruba kreska Mazowieckiego i blokada lustracji pozostawiły komunistów u władzy de facto na kilka pokoleń. W efekcie post-komuniści nadal dzierżą w swoich rękach decyzyjne stanowiska we wszystkich instytucjach kluczowych dla Państwa, łącznie z Ministerstwem Edukacji Narodowej.
Obecnie uznano, że ludzie są już dostatecznie ogłupieni by się nadal bronić przed pandemią różowej subkultury. Post-komuniści chcą znów wziąć w swoje ręce Polskę. Bo jak widać komuna nie do końca upadła, a przyczaiła się tylko czekając na lepsze czasy, które właśnie nadchodzą.
Ktoś znowu może zapytać, jak Polacy mogli na to wszystko pozwolić?
Żeby odpowiedzieć na to kluczowe pytanie należy się cofnąć w czasie do okresu powojennego.
Otóż moim zdaniem, jedną z najważniejszych przyczyn zapaści poziomu kształcenia Polaków był zabieg socjotechniczny, który na swój prywatny użytek zwykłem nazywać „awansem społecznym bis”. Już tłumaczę o co chodzi.
W latach powojennych (lata 40/50) komuniści dokonali bardzo sprytnej socjologicznej sztuczki. Z zabiedzonej i zdemoralizowanej okupacją hitlerowską prowincji przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i nie wykształconych ludzi.
W miastach umożliwiono im zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Jednocześnie czerwona propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w świadomości tych ludzi na trwałe zakodowało w formie ślepej wdzięczności dla komuny.
W następnym pokoleniu (lata 60/70), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od inteligencji przedwojennej. Grupa ta od inteligencji „starej” różniła się głównie tym, iż nie było jej dane wynieść z domu wartości zakorzenionych w tysiącletniej historii Rzeczpospolitej. I choć nieźle wykształcona zawodowo, była jednak genetycznie obciążona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom promocję społeczną.
W tym miejscu – co bardzo ważne! – pragnę stanowczo zaznaczyć, że tych ludzi nie wolno, broń Boże, en mass społecznie potępiać bądź dyskryminować. Jest to grupa niekwestionowanej inteligencji. I nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś pochodzi z miasta, czy ze wsi, kiedy i jak się wykształcił. Jednakże, w hierarchii społecznej liczy się przede wszystkim człowiek i wartości jakie wyniósł z domu.
Po upadku komuny wydawało się przez moment, że nastąpi odrodzenie polskich elit. Niestety, władzę wzięli w swoje ręce ludzie mający, za przeproszeniem w nosie naszą narodową tożsamość. I na nasze nieszczęście, proces odrodzenia się prawdziwych elit skutecznie storpedowali zbałamuceni przez Adama Michnika wnukowie tych, których w latach 40/50 przesiedlono do miasta. Tych genetycznie spolegliwych ludzi, tym razem wobec post-komuny, wykorzystano po raz wtóry w celach politycznych. Mechanizm był identyczny jak w okresie powojennym, czyli utwierdzenie ludzi w poczuciu społecznego awansu.
I tu moim zdaniem leży tajemnica irracjonalnie wysokich notowań obecnie rządzącej partii, popieranej w znakomitej większości przez tych właśnie ludzi. Ludzi, którzy panicznie się boją, że ewentualna przegrana Platformy grozi weryfikacją elit. Niestety, do tej grupy zalicza się także grosnauczycieli szkolnych i akademickich.
Ktoś teraz spyta jak można temu złu zaradzić?
Otóż zaryzykuję stwierdzenie, że chcąc zreformować polską szkołę trzeba w pierwszej kolejności zacząć od dekomunizacji, albo lepiej „demichnikizacji” kadry nauczycielskiej. Jest to moim zdaniem problem zasadniczej wagi.
Otóż uważam, że trzeba uświadomić tej części polskich kadr dydaktycznych, której doktrynerzy III RP nadali niesprawiedliwy przywilej przynależność do grona „lepszych” od „gorszych”, że choć są całkiem nieźle wykształceni, stanowią jednakże grupę inteligencji szeregowej, a nie elitarnej, jak im pokrętnie wmówiono.
Więcej, trzeba tych ludzi przekonać, że odstąpienie od nieuprawnionego statusu obywateli „lepszych” od moherowej, „gorszej” reszty to nie żadna klęska, ale wręcz przeciwnie, powrót na sprawiedliwie im przynależny szczebel w hierarchii społecznej. Że jeśli się z tą myślą pogodzą, staną się bardziej autentyczni, a co za tym idzie bardziej wiarygodni. Że nie będą już musieli brnąć w zaparte. No i co najważniejsze, będzie im się łatwiej porozumieć z resztą społeczeństwa. Że staną się znowu integralną częścią narodowej wspólnoty.
Myślę, że właśnie tędy wiedzie droga do naprawy Rzeczpospolitej.
Dlatego uważam, że środowiska akademickie powinny bezzwłocznie wdrożyć ogólnopolski program dokształcania nauczycieli w zakresie wychowania patriotyczno-obywatelskiego, opartego na tysiącletnich tradycjach Rzeczpospolitej. Program, który im przypomni, że to nie prawda, iż dobry nauczyciel to taki, który się trzyma wyłącznie narzuconego przez ministra programu, bo równie ważnym, jeśli nie ważniejszym jest by był przyzwoitym Polakiem, by miał poczucie tożsamości narodowej i osobowość, która wpływa na postawy obywatelskie jego wychowanków.
Jeśli wykształcimy takich pedagogów to ich uczniowie z pewnością staną się wartościowymi obywatelami, a nie odhumanizowanymi, mechanicznymi robotami egzystującymi na zasadzie „Ctrl – C” – „Ctrl – V”.
Tak wykształcona kadra nauczycielska powinna w pierwszej kolejności odkłamać zakodowany w mózgach młodych ludzi stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota”, a „patriotyzm to obciach”. Uważam to za jedno z najważniejszych wyzwań polskiej szkoły. Lecz, co bardzo ważne, trzeba to robić bez niezdrowej afektacji, nadmiernego patosu i nut martyrologicznych, co bardzo drażni i zniechęca młodych.
Bo trzeba koniecznie odkłamać zakodowane przez Gazetę Wyborczą w mózgach młodych ludzi toksyczne slogany, że: patriota to oszołom; historia to zbytek; duma narodowa to antysemityzm; tradycja to ksenofobia; moralność to frajerstwo; wiara to ciemnogród; kombinowanie to sposób na życie; rodzina to anachronizm… i tak dalej.
Trzeba nauczyć młodych ludzi patriotyzmu przystosowanego do nowych warunków. I trzeba to robić ze zdecydowaną pewnością siebie i poczuciem racji, ale nie wyższości. Jak ognia unikać tonu mentorskiego i stronić od nut śmiertelnie poważnych i pesymistycznych, bo młodzi to biorą za słabość.
Trzeba uczyć samodzielnego myślenia, począwszy od kadry naukowej. Wstyd o tym mówić, ale nawet w środowisku akademickim wciąż jeszcze gros koleżanek i kolegów, nie wyłączając kadry profesorskiej, do godziny jedenastej przed południem nie ma własnego zdania. Dlaczego? Bo około dziesiątej kupują Gazetę Wyborczą. Tak, nie bójmy się tego powiedzieć, że umiejętnie sterowana bezmyślność polityczna zagościła na dobre również na naszych uczelniach.
Nauczycielom trzeba przywrócić odwagę swobodnego wyrażania myśli, którą utracili ze strachu przed pręgierzem poprawności politycznej. Więcej, gremiom naukowym kształtującym opinię publiczną należy bezlitośnie wytykać zachowawczo-koniunkturalne postawy.
Trzeba im przypomnieć, że choć przyszły trudne czasy powinni mniej myśleć o swoim dorobku, a więcej o uczniach i studentach, bo to dla nich przecież, o czym wielu zapomina, są nasze szkoły i uczelnie.
Bo tylko nauczyciele myślący z troską o Polsce są w stanie wytłumaczyć młodym ludziom, że jeśli Polacy nie zaczną się wzajemnie szanować, niezależnie od sympatii politycznych, nasz kraj nigdy nie ruszy do przodu.
Czy realizacja takiej wizji polskiej szkoły jest możliwa? Jestem tego pewien. Ale jest warunek sine qua non. Od władzy muszą być odsunięci ludzie bezideowi, którzy nie potrafią myśleć po polsku, wyznający pogląd, że „po nas choćby potop”.
No i refleksja ogólnej natury. W moich czasach misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który wychowywał grono swoich uczniów. Teraz, kiedy przyszło nowe, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, które są potrzebne głównie do sondaży. Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie oceniać, ale obawiam się, że życie okaże się bezlitosnym weryfikatorem.
Krzysztof Pasierbiewicz