Polacy tym różnią się od innych narodów, że dwie wojny światowe, odrodzenie państwa w formie socjalistyczno-etatystycznej przed wojną, a potem komunizm po wojnie zniszczyły całkowicie społeczne więzi. Jakiekolwiek więzi, nawet rodzinne.
Polacy tym różnią się od innych narodów, że dwie wojny światowe, odrodzenie państwa w formie socjalistyczno-etatystycznej przed wojną, a potem komunizm po wojnie zniszczyły całkowicie społeczne więzi. Jakiekolwiek więzi, nawet rodzinne. Jedynym zwornikiem narodu jest dziś aparat urzędniczy, podobną funkcję pełnił ów aparat także przed wojną, ale wtedy był przynajmniej reprezentantem niezależnego państwa. Słabego, oszukanego, ale niezależnego. Urzędniczenie to szczyt aspiracji Polaków i jedyna instancja, którą traktują oni serio. Nawet Kościół nie jest dla nas tak ważny jak urzędnicy, których boimy się z jednej strony, ale z drugiej nie możemy bez nich żyć. Gdyby zabrakło rodzimej biurokracji rozeszlibyśmy się po prostu każdy w swoją stronę nie zajmując się już nigdy więcej Polską.
Dla mnie oczywiste jest, że ów triumf urzędników bierze się z triumfu, jaki pierwsza wojna światowa przyniosła tak zwanym postępowcom, czyli ludziom którzy chcieli zbudować nowoczesne państwa w Europie środkowej nie bacząc na okoliczności, wpatrzeni jedynie w swoją kulawą ideę. Nic nie mogło ich powstrzymać przed niszczeniem jedynej trwałej i silnej struktury jaka istniała choćby w takiej Polsce – feudalnych jeszcze relacji pomiędzy właścicielami ziemi, a poddanymi. To było symbolem wstecznictwa i musiało ulec wobec postępu czyli nowych, państwowych struktur biurokratycznych.
Na nic byłoby przekonywać przedwojennych urzędników, publicystów i pisarzy, że wobec nowoczesnego niewolnictwa, którym była bolszewia i państwa terrorystów zaopatrzonych w kredyty czyli Niemiec żadne budowanie na fikcyjnych i słabych zrębach nawet najszlachetniejszej demokracji nie ma sensu. W roku 1918 nasza część Europy przemieniła się w Mezopotamię czasów Assurbanipala, wszystko za sprawą komunistów i ich triumfu, a w Polsce wszystkim się zdawało, że nadchodzi wielkie jutro. Złudzenie trwało 20 lat i skończyło się katastrofą. Urzędnicy zaś i żołnierze upadłego państwa znaleźli się na emigracji. Przeważnie w Londynie. Mimo ogromnej szansy nie stali się szkieletem dla silnej i związanej ze sobą więziami ekonomicznymi diaspory, oderwani od wszystkiego czym żyli mogli jedynie symulować starą feudalną strukturę, którą pracowicie przez dwadzieścia lat niszczyli. Powoływali się na tytuły, koneksje i znajomości. To było ich życie i stawało się ono coraz mniej zrozumiałe dla kolejnych fal emigracji.
W kraju, który rozstał rozerwany, zniszczony i stanął na głowie, nowy aparat urzędniczy niszczył to co jeszcze zostało do zniszczenia. Ludzie, którzy wyszli z II wojny, słabi i pozbawieni jakichkolwiek podstaw bytowych, nie związani ani z ziemią, ani z miastami do których ich przeniesiono byli szczególnie wdzięcznym przedmiotem socjalnych eksperymentów. Trwało to przez 50 lat i wszyscy jakoś tam się do tej schizofrenii, do nieistnienia prawdziwego społeczeństwa przyzwyczaili. Kościół próbował jakoś chronić tych, którzy widzieli jak głęboko sięga upadek, ale tak naprawdę prawdziwa odnowa zaczęła się dopiero kiedy papieżem został Jan Paweł II. Potem była tak zwana transformacja i dyktatura mediów. Urzędnicy zaś reprezentować zaczęli wpierw lokalne mafie, a potem, kiedy te zostały osłabione przez aparat centralny reprezentują już tylko i wyłącznie mafię centralną. Obecnie nazywa się ona PO. Urzędnicy ci, obojętnie czy zatrudnieni w kraju czy na placówkach dyplomatycznych marzą tylko o jednym – by nagrabić jak najwięcej zanim przeniesieni zostaną w stan spoczynku. Ich zadaniem nie jest ułatwianie życia zatomizowanemu społeczeństwu mówiącemu po polsku tylko maksymalne utrudnianie go. Pojedynczy ludzie nie mają żadnych szans na to by się przed urzędnikami bronić. Mogą do nich przystąpić lub wyjechać za granicę i tam szukać szczęścia. Mogą zmienić obywatelstwo, bo tylko to ich ratuje. Jakiekolwiek dobre chęci, patriotyzm, wola, pomysłowość, są przez krajowych urzędników rozpoznawane jako zamach na ich pozycję. To oni czują się narodem i państwem, reszta to motłoch.
Nie ma na to siły, jednym wyjściem byłoby gdyby ktoś przejął aparat urzędniczy i poszczuł nim nas Polaków. Tylko tak serio, naprawdę. Wtedy okazałoby się z jaką ochotą ludzie ci wchodzą do naszych domów i jak łatwo przychodzi im grabież, taka prosta fizyczna. My zaś pozbyliśmy się wtedy wszystkich złudzeń i można by było spokojnie wyciągnąć zza krokwi obrzyn dziadka.
Najgorsze w tym wszystkim zaś jest to, że wszyscy, którzy uważają się za opozycję do obecnie rządzącej mafii nie mają na Polskę innego pomysłu jak tylko ten, by zamienić jeden aparat urzędniczy na inny. To nawet nie jest błąd. To świadczy o tym, że jesteśmy właściwie bezbronni, bo poza państwowymi nie istnieją u nas żadne inne struktury społeczne. I nic nas realnie nie łączy, nawet to że mówimy jednym językiem. Groza tej sytuacji nie dociera zdaje się do wszystkich, bo większość kocha hierarchię i marzy o tym by wspinać się po jej szczeblach. To jest ulubiony sport Polaków i w tym upatrują oni źródło siły. Jakiekolwiek osobiste walory postrzegane są jako mniej lub bardziej szkodliwe dziwactwa. Konformizm i wazeliniarstwo to główna siła napędowa naszego narodu.
Początek tego miał miejsce w chwili, kiedy zaczęto niszczyć lokalne wspólnoty próbując je zastąpić strukturą nowoczesnego państwa. W przypadku Polski okazało się to tragicznym błędem. Wzorowano się na reformach państwowych austriackich i pruskich przeprowadzonych w XVIII wieku, nie pamiętając że te pierwsze zakończyły się klęską, a te drugie nie burzyły niczego tylko utwierdzały siłę lokalnych społeczności skupionych wokół wielkiej własności poprzez dodanie im mocy administracyjnej reprezentowanej przez królewskich urzędników. W Polsce zaś wojny i chaotyczne działania zmierzające do szybkiej budowy nowoczesnego organizmu państwowego bez oglądania się na okoliczności zapoczątkowały rozkład społeczeństwa. Nie wiem czy to może dalej postępować, bo moim zdaniem nie ma już się co rozkładać. Jeśli ktoś nakazałby nagle jednego dnia wszystkim naszym urzędnikom zamianę godła na ścianie na jakieś inne, zrobiliby to jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Stąd wnoszę, że żadne urzędnik, nawet ten który nie lubi PO nie może być dobrym patriotą, może być dobrym urzędnikiem jedynie. Wobec braku władzy o charakterze sakralnym, która – o czym nie pamiętamy – przeprowadzała w naszej części Europy wszystkie te oświecone reformy administracyjne, rola takiego dobrego urzędnika może być bardzo dwuznaczna. My zaś nie mamy żadnej władzy, mamy chorą demokrację, która jest w istocie rządami oligarchii. I całą masę urzędników. Jako naród i społeczeństwo jesteśmy skończeni.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moją książkę „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” gdzie opisuję ludzi, którzy należeli do narodu i społeczeństwa polskiego i żaden z nich nie był urzędnikiem. Są tam także inne moje książki oraz książka Toyaha.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy