No więc panowie korwinowcy bez jaj. Jeśli samochód jest towarem to trzeba go wykupić z fabryki, czy powinny być rozdawane za darmo, a prawami rynku powinny być objęte jedynie koszty eksploatacji?
W ekonomii rozróżnia się dobra wole i dobra rzadkie. Dobra wolne to takie, które występują w nieograniczonej ilości, nie mają właściciela i za które nie trzeba płacić. Kiedyś było ich sporo: woda, powietrze, drewno, energia słoneczna. Znikają po kolei: za naszych ojców i dziadków zniknęło dobro wolne jakim było drewno, protokół z Kioto każe nam płacić za powietrze, woda jeszcze jest dobrem wolnym, ale co najwyżej ta nadająca się do podlewania, z energią słoneczną to tylko kwestia czasu. Politycy wkrótce coś wymyśla.
Jakoś może nie dochodzi to do naszych umysłów, że wraz z dobrodziejstwami przemian ustrojowych dobrem wolnym stała się praca.
Stała się, bo drzewiej było trochę inaczej. „Komuna” jednak miała odwagę przekształcać pracę z dobra wolnego w rzadkie. Otóż moją skromną osobę przemysł musiał „wykupić” z systemu szkolnego. Dzisiaj absolwent prywatnej uczelni wystawia się na „rynku” jako dobro występujące w nadmiarze a więc bez żadnej wartości. Miałem zupełnie inną sytuacje a i pracodawca chyba coś na tym skorzystał. Otrzymywałem „stypendium fundowane”, za które mogłem spokojnie kończyć studia, odbyłem dwie praktyki w przedsiębiorstwie i oni także podyktowali mi temat pracy magisterskiej. Nie byłem więc taki surowy, gdy przyszedłem na etat. Były też pewne uciążliwości tego stanu, gdyż byłem związany kontraktem i musiałem te kilka lat odpracować – być może – nie na takim stanowisku jakiego bym sobie życzył, ale kto by teraz nie chciał takiego dyskomfortu.
Liberalna swołocz jak dorwała się do władzy konsekwentnie zaczęła realizować politykę prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat. Jej łupem w pierwszej kolejności padła praca. Pojawiło się jej w nadmiarze, a więc sytuacja – dla nich – jak z bajki. Praca stała „towarem” w tak ograniczonym zakresie, że z prawdziwym towarem niczego wspólnego nie miała. Liberał doszedł do wniosku, że jeśli stoją gotowe „produkty” i nikt ich nie chce, to nie ma sensu płacić za ich wartość początkową a negocjować jedynie koszty eksploatacji.
Jeśli nie jest to jasne to wytłumaczę na przykładzie konia. Namnożyło się koni i hodowcom zaczyna brakować obroku do ich wykarmienia. Próbują sprzedać, ale kupcy wywnioskowali, że po co kupować, jak hodowcy za wszelką cenę będą chcieli się ich pozbyć bo zdechną, więc zadziała „prawo rynku”. Proponują hodowcom takie rozwiązanie: dajcie nam te konie my je wykarmimy – z głodu nie zdechną.
Tak więc pracodawca mówi ojcu i matce, którzy wychowali i wykształcili : dajcież wy je nam, my je wykarmimy – z głodu nie zdechną.
Może coś przerysowałem?
Ano, w najprężniejszych swego czasu gospodarkach: niemieckiej i japońskiej Zlikwidowano pracę jako dobro wolne. W Niemczech (i w innych cywilizowanych krajach) ponad połowa przyszłych pracowników wiedzę zdobywa w systemie binarnym, pracując i ucząc się na koszt przedsiębiorstwa. W Japonii państwo zabezpiecza tylko wykształcenie na poziomie ogólnym, resztę robią przedsiębiorstwa.
Jaki to ma skutek praktyczny? Jeśli ktoś płaci to wymaga jakości – proste. Ci pracownicy osiągają dojrzałość zawodowa o kilka lat wcześniej niż nasi. A jak jest u nas? Jedynym przedmiotem, którzy studenci traktują poważnie to język obcy. „Put” i „get” pozwalają spłacić kredyt zaciągnięty na studia.
No więc panowie korwinowcy bez jaj. Jeśli samochód jest towarem to trzeba go wykupić z fabryki, czy powinny być rozdawane za darmo, a prawami rynku powinny być objęte jedynie koszty eksploatacji?
Obóz treningowy zwolennikóe "trzeciej drogi" tutuj