Czy Polska mogła być technicznym Eldorado ?
14/05/2011
832 Wyświetlenia
2 Komentarze
17 minut czytania
Sięgnę pamięcią wstecz, przypomnę parę spraw i postawię parę pytań. Oczywiście, z mojej perspektywy musnąłem zaledwie fragment dużego tematu. A może zechcecie uzupełnić ten tekst ? Chętnie przeczytam wypowiedzi P.T. blogerów i komentatorów.
Pamiętacie koniec lat osiemdziesiątych ? Wiatr, następnie już wicher, przemian. Liberalizacja gospodarki, otwarcie na Świat … aż wreszcie rok 1989. Mieliśmy nadzieję iż po pozbyciu się jarzma „realnego socjalizmu” i brzemienia swoistej „opieki” ze wschodu będzie można wreszcie robić swoje i u siebie.
Tu trzeba wspomnieć iż PRL odgrywało w bloku sowieckim specyficzną rolę. Swoistej gąbki, która nasiąkała zachodnią technologią – a następnie była dyskretnie wyciskana. Relacje polskich inżynierów i naukowców z ich zachodnimi kolegami po fachu były jednak inne niż sowieckich.
No i przemysł elektroniczny PRL, jaki by nie był, wyróżniał się pozytywnie na tle innych bloku wschodniego. Oczywiście, nie łudźmy się – te fabryki produkujące eksportowy sprzęt HI-FI, istniały głównie po to by, w razie czego, przejść na produkcję specjalną. Wiele z nich było, po prostu jej cywilną przykrywką.
Gros produkcji szło na eksport, za twardą walutę, skutecznie konkurując z wyrobami znanych firm światowych. Nie były zresztą sprzedawane pod marka Unitra. Przyklejano metki: Thomson, Brandt, Continental Edison Pathe Marconi, Emerson, Bruns, Sanyo, MacWatt … Kolekcjonerzy i fani elektroniki nazbierali długą listę. Częstokroć nie było nawet, widocznego na zewnątrz, napisu „made in Poland”. Zresztą widziałem te zabawki w sklepach we Francji. Sprzedawano również gotowe projekty (OBRESPU) i rozwiązania wdrażane do produkcji za granicą.
Władcy PRL nie byli mocni w marketingu, natomiast bardzo chciwi na twardą walutę. Socjalizm socjalizmem a dolar dolarem …
W latach osiemdziesiątych zalała nas fala mikrokomputerów. Najpierw prostych 8-mio bitowych zabawek, następnie klonów IBM-PC. Poziom nasycenia sprzętem był nieporównywalnie większy niż w innych demoludach. Pierwsze „spółki zoologiczne” zajmowały się przede wszystkim, szeroko pojętą, informatyką. Na początku lat 90-tych zmiany dotarły do innych krajów byłego RWPG ale właśnie Polska odgrywała kluczową rolę w handlu i usługach IT.
Pomimo solidarnościowej emigracji pozostały niezłe zasoby ludzkie. Ożywienie i nadzieje związane z nadchodzącą gospodarką rynkową dodawała motywacji i niemalże skrzydeł. Zakładaliśmy, być może naiwnie, iż kapitalista, jaki by nie był, nie „spuści z wodą” projektu takiego jak K202. Choćby z chęci zysku. Duże znaczenie miało cheap labour – byliśmy relatywnie tani (co zresztą jest nadal aktualne). Atmosferę podgrzewały pierwsze przedstawicielstwa koncernów z „Doliny Krzemowej”: Sun Microsystems, Silicon Graphics Inc … Tam też byli polscy inżynierowie i matematycy – choćby profesor Marek Hołyński.
Niestety połowa lat dziewięćdziesiątych przyniosła rozczarowanie. Pod koniec tej dekady już było widać iż d*** jest blada.
W roku 2000 dowiedziałem się, ze zdziwieniem, iż w Republice Czeskiej jest więcej serwerów Internetu niż w Polsce. W dodatku Czesi produkowali też więcej nowoczesnej technologii niż Polacy. A jest ich cztery razy mniej (!). Sprowadzając w latach 2000-2001 oryginalne, amerykańskie, podręczniki do programowania obiektowego ze zdziwieniem stwierdzałem, że zostały już dawno przetłumaczone i wydane w Bułgarii (o Rosji nawet nie wspomnę). Amerykański wydawca chwalił się w internecie, okładkami swoich książek w wersji cyrylicą (а вот какая экзотика!).
Działo się coś dziwnego …
Na początku lat dziewięćdziesiątych wrócił do Polski inżynier Jacek Karpiński (twórca legendarnego mikrokomputera K-202). Nie przybył z pustymi rękami – przywiózł nowatorską koncepcję ręcznego mini-skanera, którego produkcję chciał wdrożyć w swoim kraju. Niestety znów został udupiony, tym razem ostatecznie.
Przykładem „prywatyzacji” w wykonaniu liberałów gdańskich było sprzedanie polskiej firmy państwowej również firmie państwowej, tyle że francuskiej. Oczywiście chodzi o Thomson-POLKOLOR. Mało kto wie, że oprócz produkcji kineskopów zakłady te miały rozbudowany sektor badawczo-rozwojowy. Opracowano tam, między innymi, rewelacyjne systemy noktowizyjne. Rozwiązania sprzedawano za twardą (i ciężką) walutę. Był dynamicznie rozwijający się, przyszłościowy, dział ekranów LCD. Było … No sporo tam było. Wkrótce po sprzedaży zespoły rozwojowe rozwiązano. Co się stało z dokumentacją techniczną – nie wiem… Została tylko huta kineskopów. Obecnie te szklane zabawki są pieśnią przeszłości.
Najbardziej szkoda tych ludzi z zespołów badawczo-rozwojowych. To wszystko przepadło.
Zakłady Diora po przekształceniu w spółkę akcyjną kontynuowały produkcję nowoczesnego sprzętu audio. Problemy pojawiły się, w latach 90-tych, po pozytywnej opinii niemieckich audiofili. Testy wykazały iż sprzęt Hi-Fi, tej polskiej firmy, nie ustępuje jakością znanym firmom japońskim a nawet je przewyższa. Paradoksalnie, ale właśnie wtedy, po podpisaniu większej umowy eksportowej, nagle i tajemniczo wyschły źródła kredytów obrotowych na zakup podzespołów. Było to nawet tematem telewizyjnej „Sprawy Dla Reportera” (ten odcinek widziałem i pamiętam).
Diora w końcu upadła.
Na szczęście udało się uratować znak firmowy. Dobre chociaż i to.
Firmę Tonsil spotkał, tak zwany, „hostile takeover”.
Podobny był los większość nowoczesnych zakładów, szczególnie tych, które, w realiach gospodarki rynkowej radziły sobie jakościowo z konkurencją zagraniczną.
No cóż, fabrykę można odbudować, maszyny kupić. Odtworzenie doświadczonych zespołów, które docierały się przez wiele lat – to już była by prawdziwie wielka sztuka.
Ciekawe co się dzieje z ludźmi, którzy projektowali i produkowali, w latach 70/80 układy cyfrowe, w tym mikroprocesor MCY7880 ? Kompatybilny, na poziomie listy rozkazowej, ze standardowym Intel 8080 (oraz, być może częściowo z Z80). W tamtych latach był to produkt, jak najbardziej na czasie, tym bardziej, że COCOM dokręcał śrubę a „sojusznicy” naciskali.
Pewne światło rzuciła lista personelu amerykańskiej firmy Transmeta, gdzie produkowano konkurencyjny dla Pentium procesor Efficeon. Poszli inną drogą niż Intel ze swoim Centrino – a mianowicie zmniejszając zużycie mocy już na poziomie elektroniki bez konieczności gmerania w częstości zegara CPU. Główny konstruktor i szef zespołu nie ukrywał swego wykształcenia w Polsce na Politechnice Śląskiej.
Ciekawostką, związaną z tym procesorem, była seria laptopów FUDITA, zaprojektowana i produkowana przez firmę OPTIMUS. Niestety, słaby marketing i sztucznie (z zewnątrz) wywołane problemy firmy uniemożliwiły przekucie pomysłu w sukces rynkowy. Laptopy te jeszcze do niedawna były dostępne w handlu. Jednak mało który klient wiedział o co w tym chodzi. Prospekty i reklamy biły po oczach: Centrino, centrino, centrino …względnie Turion, turion … Koneserzy uczyli się magicznych słów: Banias, Dothan i Sonoma. Efficeony leżały w magazynach.
Wspomniany OPTIMUS to rozdział sam w sobie. Roman Kluska, businessman typu amerykańskiego self-made-man, nie pasował do „towarzystwa”. Został więc skutecznie wyciszony. Z kontaktów z tą firmą pamiętam zgrany i zmotywowany, profesjonalny zespół. W serwisie, przy ulicy Marynarskiej w Warszawie, naprawiali praktycznie wszystko, również teoretycznie nienaprawialny, sprzęt egzotycznych firm.
Nawiążę do obrazka wprowadzającego. Artykuł „Mission Impossible – High-Tech Made In Poland” ukazał się na początku 1992 w poczytnym, profesjonalnym, magazynie IEEE Computer Graphics and Applications.
Skany artykułu (oraz okładki) można znaleźć:
Artykuł jest skutkiem poruszenia, jakie w światowym środowisku grafików komputerowych wywołała japońska firma Integra. Otóż wprowadziła na rynek, najlepszy, w tamtym czasie, system renderingu (czyli generowania obrazów obiektów przestrzennych) zwany TBT. Stosuje się to głównie do grafiki przemysłowej i architektury (CAD). System zakupiły czołowe koncerny takie jak Mitsubishi czy Matsushita płacąc sześciocyfrowe kwoty (w dolarach) za jedną licencję. Później doszedł system sterowania obrabiarką numeryczną, zakupiony, między innymi, przez znaną (raczej paniom) firmę Shiseido – do projektowania opakowań luksusowych kosmetyków.
Całość oprogramowania, według koncepcji dr Akira Fujimoto, powstała w Polsce, pod koniec lat osiemdziesiątych. Zespoły programistów i informatyków działały w Szczecinie, Wrocławiu i Warszawie. Nie obyło się bez tragikomicznej przygody, gdy przybyłych do Tokio Polaków aresztował japoński kontrwywiad – pod zarzutem przemytu zakazanych technologii do krajów bloku sowieckiego, co było zakazane przez COCOM. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się iż polscy pracownicy dr Fujimoto nie wywożą tej technologii lecz ją przywożą. Sprawę umorzono, programistów zwolniono z przeprosinami.
Szef firmy postawił na połączenie japońskiej dyscypliny ze słowiańskiego typu pomysłowością – i wygrał.
Niestety atmosfera lat dziewięćdziesiątych zrobiła się duszna. Firma (z żalem) zlikwidowała swój business w Polsce. Obecnie, owszem, nadal korzysta ze słowiańskiej kreatywności, tyle że zatrudniając zwerbowanych Białorusinów i Rosjan. Członków oryginalnego, polskiego, zespołu można szukać rozsypanych po kuli ziemskiej od Niemiec po Australię …
Zresztą nie był to jedyny taki przypadek.
Pamiętam projekty kompilatora języka programowania CHILL, który służył do tworzenia komputerowych central telefonicznych. Przynajmniej parę polskich zespołów rozwiązało to złożone zagadnienie dla różnych platform sprzętowych. W tym dla procesorów serii 8086 (tych które były w IBM-PC). Był też większy projekt systemów harmonogramowania … I kilka innych … Z reguły było zapotrzebowanie z zagranicy lub też bezpośrednie finansowanie przez firmy zagraniczne. Wszystko to pogasło w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.
Jest takie proste urządzenie jak ręczny słownik elektroniczny wielkości kalkulatora. Projekt słownika polsko-angielskiego powstał na początku lat dziewięćdziesiątych, z mocnym oparciem o krajowy kapitał prywatny. Wszystko szło raźno naprzód aż do roku 1993. Zaraz po wyborach, wygranych przez SLD, został, dosłownie zdmuchnięty działaniami z pewnego ministerstwa. Wkrótce polski rynek słowników opanowała i zdominowała, na wiele lat, znana firma zagraniczna z kapitałem międzynarodowym.
Przykłady można by mnożyć i mnożyć, zresztą wspomniałem, już na początku – to tylko rąbek dużego tematu. Liczę na blogerów znających niuanse, na przykład, przemysłu zbrojeniowego lub lotniczego. Tam były perspektywiczne projekty.
Na przełomie stuleci w Polsce dominowała już jedna firma software’owa, własność bywalca „Dużego Pałacu”. Znana z wieloletniego wdrażania systemu dla ZUS (za horrendalną kasę) oraz systemu dla Państwowej Komisji Wyborczej. Program ten zawiesił się w najgorętszym momencie liczenia głosów w roku 2002.
W gronie zawodowców wędrował dowcip:
– co by było gdyby Prokom robił systemy dla elektrowni jądrowych ?
– nic by nie było, nic by już nie było …
Zastanówmy się w jakim punkcie jesteśmy. Oczywiście można i trzeba kształcić nowe kadry, choć obecnie polskie uczelnie przegrywają w międzynarodowych rankingach – została jednak przerwana pewna ciągłość kultury technicznej, tworzonej od paru pokoleń.
A obecnie atmosfera jest taka, że aby zainteresować pomysłem czy ideą – należy najpierw zełgać iż pomysł został „zerżnięty od Amerykanów”.
Międzynarodowe rankingi tyczące technologii nie napawają optymizmem. Nasz kraj plasuje się nisko. Przykładem może być Networked Readiness Index. Polska znajduje się obecnie na 65 miejscu – poniżej Wietnamu, krajów Ameryki Środkowej i Południowej, tuż za Azerbejdżanem. Na pocieszenie dodam, że jednak nieznacznie wyprzedzamy Egipt czy Kazachstan. A podobno jesteśmy w Europie, nawet w Unii …
Była krótkotrwała, niewielka poprawa na przełomie 2006/2007.
No i na tym, na razie, zakończę. Temat pozostaje otwarty.
2 komentarz