Czy pokolenie „NI-NI” wysadzi w powietrze skorumpowany establishment?
24/01/2013
560 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Hiszpania znana z pięknych plaż, flamenco i korridy, przeżywa obecnie największy kryzys gospodarczy od czasów upadku dyktatury generała Francisco Franco w 1975 roku.
Tysiące ludzi wychodzi na ulice w ramach protestu przeciwko cięciom budżetowym, podwyżce podatków, obniżce zasiłków i najwyższego bezrobocia w strefie euro.
W stolicy Hiszpanii, Madrycie, średnio odbywa się sześć manifestacji dziennie. Nie zawsze mają one charakter pokojowy. 27 września tego roku rządząca Partia Ludowa na czele z premierem Mariano Rajoyem przedstawiła projekt budżetu przewidujący oszczędności w wysokości 40 mld. euro. Przeciwnicy jego polityki oszczędnościowej zwołali dwa dni wcześniej ogólnokrajową manifestację. Tylko w Madrycie aresztowano 35 osób (w tym jedną niepełnoletnią), a 65 osób zostało rannych. Przebywający w tym czasie w Stanach Zjednoczonych premier Mariano Rajoy potępił manifestujących, chwaląc jednocześnie tych którzy pozostali w domach.
Wszystko zaczęło się od Ruchu „15 M” (15 maja) z 2011 roku, kiedy to głównie ludzie młodzi przez kilkanaście dni zajmowali centrum Madrytu, Puerta del Sol, w proteście przeciwko gwałtownie zwiększającej się liczbie młodzieży nie mogącej znaleźć pracy. Niecałe półtora roku po tych wydarzeni doszło do ponad 30 000 manifestacji i różnego rodzaju protestów. Jak na razie jedyną odpowiedzią rządu są słowa ”nie ma wyjścia, należy wprowadzić drastyczne cięcia we wszystkich działach gospodarki”.
1 września wzrosła stawka IVA (WAT) z 18% na 21 % choć w swoich zapowiedziach przedwyborczych z ubiegłego roku Rajoy obiecywał, że nie będzie zwiększał podatków. Od początku tego roku już kilkakrotnie wzrosły ceny gazu, elektryczności o galopujących cenach paliwa już nie wspominając.
Najgorzej mają się młodzi poniżej 25 roku życia. Ich sytuacja jest wręcz krytyczna. Nie ma mowy o opuszczeniu rodzinnego gniazda i usamodzielnieniu się, kiedy nie ma żadnej szansy na znalezienie jakiejkolwiek pracy. Tu już nie chodzi o to, że Hiszpanie są słabo wykształconym narodem. Wskaźnik przerwania szkoły wynosi 26,5 %, dwa razy więcej niż średnia europejska, a młodzieży między 15 a 29 rokiem życia, która nie studiuje ani nie pracuje jest aż 23,7% (tzw. generacion ni-ni). Tylko 65 % kończy gimnazjum (82% to średnia europejska). Bezrobocie wśród młodzieży poniżej 25 roku wynosi ponad 52 %. Edukacja w Hiszpanii jest płatna. Dlatego właśnie między innymi przez kryzys znacznie zwiększyła się liczba uczniów przerywających naukę ze względów ekonomicznych. Zlikwidowane zostały dofinansowania, stypendia, a także ograniczono liczbę nauczycieli, zmuszając tych którzy pozostali, do pracy w większym wymiarze godzin za mniejsze pensje. Minister Edukacji Jose Ignacjo Wert usprawiedliwiał cięcia jako „wyjątkowe środki w wyjątkowych sytuacjach”.
Na jednym z licznych protestów manifestanci przeszli pod siedzibę Ministerstwa Edukacji, Kultury i Sportu głosząc, że „edukacja to nie jest wydatek, to inwestycja. NIE dla cięć!”. Jak się okazuje, w Hiszpanii protestować można nie tylko na ulicach miast, ale także w …kościołach, a dokładniej: w największej w Europie zbudowanej w stylu gotyckim katedrze w Sewilli. Otóż w środku, przy głównej bramie wejściowej (na ogół zamkniętej) otoczeni barierkami z mnóstwem transparentów, protestowali nauczyciele. Katedra wpisana na listę UNESCO i do Księgi Rekordów Guinnessa jako największa świątynia katolicka, gdzie spoczywają szczątki odkrywcy Ameryki Krzysztofa Kolumba, gdzie ślub może wziąć tylko ktoś z rodziny królewskiej i najwyższej arystokracji, przez kilkanaście tygodni stała się miejscem protestu miejscowych nauczycieli. Jeśli zapytalibyśmy mieszkańców Sewilli dlaczego nie zostali usunięci, z uśmiechem na twarzy odpowiedzieliby nam: to przecież Dom Boży i nikogo nie wolno stąd wyrzucić.
Prognozy na przyszłość
nie są optymistyczne. Rząd dalej robi swoje czyli szuka cięć, a młodzi Hiszpanie tak jak kiedyś ich rodzice w latach 70 tych XX wieku, zostali zmuszeni do szukania chleba za granicą. Wyjeżdżają głównie do Niemiec, Anglii i Irlandii a także coraz częściej – do Polski. Hiszpanie śmiali się gdy na początku lat 80-tych zaczęli przyjeżdżać pierwsi Polacy (oczywiście w większości nielegalnie) do marnie płatnych prac fizycznych. Dziś nam zazdroszczą.
Hiszpanie są dosyć szczególnym narodem. Winią za kryzys nie tylko obecnie rządzącą partię, ale także emigrantów i imigrantów, wśród których panuje największe bezrobocie. Obecnie emigranci stanowią ponad 12 % społeczeństwa w 45 mln. Hiszpanii. Kiedy 30 lat temu zaczęli przybywać z krajów Ameryki Południowej i Łacińskiej (ze względu na ten sam język) do wykonywania prac fizycznych jakich żaden szanujący Hiszpan czy Hiszpanka nie chcieli się podjąć, nikt głośno nie protestował, wszyscy byli bardzo zadowoleni. Ludzie ci, na ogół bez żadnego wykształcenia (w tym wielu analfabetów) zatrudniani byli jako pomoce domowe (kobiety), a także w gospodarstwach rolnych czy budownictwie. Nierzadko pomoc domowa pracująca w domu wysokiego urzędnika państwowego nie była zatrudniona na podstawie pisemnej umowy o pracy. Umowa była słowna. Takich przypadków były tysiące, może miliony. A to oznaczało brak odprowadzania składki do Seguridad Social (odpowiednik naszego ZUS u). Dopóki wszystko było ok, a bezrobocie wahało się na poziomie 6-8 %, wszyscy, nawet nielegalnie przebywający na terytorium Królestwa Hiszpanii, byli mili widziani. Państwo wiedziało o nielegalnym zatrudnieniu, ale łaskawie przymykało na to oko. Wilk był syty i owca cała. A nielegalnie zatrudnionych było ponad 5 mln.
W 2005 roku ówcześnie rządzący premier Jose Luis Rodriguez Zapatero wprowadził reformę normalizującą legalny pobyt około 1,5 mln. mieszkańców hiszpańskojęzycznych, a także licznych przybyszów z północy Afryki, przede wszystkim z Maroka. Jednak ta reforma została wprowadzona zbyt późno. Widmo kryzysu już wisiało nad tym pięknym krajem, a osób poszukujących pracy, zwabionych pięknymi obietnicami było coraz więcej, bo i napływ ludności coraz większy po otwarciu rynku pracy dla nowych członków UE. Hiszpanię zalała fala emigrantów z Rumunii. Szacuje się, że w ciągu 2 lat przybyło ich ponad 1 mln, a ofert pracy już nie było. Żeby zahamować napływ ludności rumuńskiej i cygańskiej, rząd hiszpański zwrócił się o pomoc do Unii Europejskiej. Wyjątkowo, Komisja Europejska zgodziła się, aby od 1 stycznia 2012 Hiszpania wprowadziła czasowy zakaz pracy dla Rumunów. To pierwszy taki zakaz w historii UE. Bezrobocie wśród Rumunów mieszkających na terytorium Królestwa Hiszpanii wynosi ponad 30 %. Zakaz ten kończy się 31 grudnia tego roku. Czy zostanie przedłużony, tego jeszcze rząd hiszpański nie zadecydował.
Obecnie jest źle
a wszystko wskazuje na to, że może być jeszcze gorzej. Więcej bezrobotnych oznacza więcej biedoty, więcej konfliktów społecznych na tle rasowym. Każdy bezrobotny to jedna składka mniej do Seguridad Social, a tym samym jedna „gęba” więcej do wykarmienia przez państwo, które z dnia na dzień staje coraz „chudsze”. To nie jest już widmo kryzysu, jak mówią niektórzy, to kryzys w pełnej swojej postaci. Jeśli chodzi o bezrobocie bliżej jest Hiszpanii do Nigerii (23% bezrobotnych) niż do Szwecji ( 7,2% ) przy średniej europejskiej 11,2%. Patrząc na dane oficjalne, tylko Republika Południowej Afryki (27,5%) i oczywiście Grecja (23,7%) znajdują się w podobnej sytuacji.
Winę za to na pewno ponoszą partie rządzące. Zdaniem społeczeństwa hiszpańskiego, gdyby wszyscy którzy kradną (mówimy o korupcji w sferach rządowych, administracyjnych) znaleźli się w więzieniu i zobligowani zostaliby do zwrócenia pieniędzy, Hiszpania na powrót stałaby się krajem dobrobytu. Mamy koniec 2012 roku i prawie codziennie w porannych wiadomościach można usłyszeć o korupcji w sferach rządowych. Za czasów dyktatury Francisco Franco, żeby móc zasiąść na urzędniczym stołku, należało przedstawić zaświadczenie o niekaralności. Dziś niestety wystarczy, że mamy odpowiednie znajomości, żeby zostać burmistrzem, wojewoda czy inna ważną „szychą”. I nie jest ważne, że sumienie mamy niezbyt czyste i są nawet na to dowody. Liczą się znajomości.
Cały czas trwa debata czy Hiszpania zwróci się do UE o pomoc w wysokości 100 mld. euro. Premier Mariano Rajoy zapewnia, że w tym roku nic takiego nie nastąpi. Może to i dobrze, ale z drugiej strony oznacza to jeszcze więcej podwyżek dla i tak przyciśniętych już do muru Hiszpanów. Z pomocy Caritas i Czerwonego Krzyża korzysta już ponad 2 mln osób. Warunkiem udzielenia tej olbrzymiej pożyczki dla banków jest stworzenie tzw. banco Malo, czyli „złego banku”, który ma zacząć funkcjonować od grudnia. „Banco malo” to popularna nazwa La Sociedad de Gestion de Activos Procedentes de la Reestructuracion Bancaria (SAREB) czyli spółki, która ma za zadanie przejąć od innych banków wszystkie nieruchomości, gdzie nie są spłacane hipoteki. Następnie po wycenie przez ekspertów, nieruchomości te zostaną wystawione na sprzedaż, ale uwaga: z 50% upustem. Dotyczy to około 90 tys. nieruchomości i 13 mln m2 powierzchni. Szacuje się, że wartość tych „toksycznych aktywów” wynosi 184 mld. euro. Stworzenie „banco malo” ma też drugą, mniej chlubną stronę. To prawdziwa tragedia dla rodzin, które zostają wyrzucone na bruk z powodu niemożności spłacania zaciągniętej hipoteki. Jeśli mają rodziny, znajomych którzy mogą ich przygarnąć, to jest jak los wygrany na loterii… Gorzej z tymi, którzy nie mają gdzie się podziać i nierzadko kończą na ulicy, czasem nawet z dziećmi. Szczęściem jest też posiadanie samochodu, który w tym momencie staje się domem.
Do Świąt Bożego Narodzenia
coraz bliżej, jednak w tym roku nie będą one obchodzone tak hucznie jak zwykle. Olbrzymie bezrobocie, wysokie ceny i na razie nikłe szanse na jakąkolwiek poprawę nie niosą za sobą optymistycznego spojrzenia w przyszłość. Poza tym już niedługo czeka Hiszpanów coś, czego w historii demokracji hiszpańskiej jeszcze nie było. Otóż na 14 listopada zwołany został strajk generalny przeciwko obecnie panującemu rządowi i wprowadzanymi przez niego reformami. To już drugi strajk generalny w obliczu którego staje premier Mariano Rajoy, (pierwszy odbył się 29 marca b.r.), a trzeci od początku kryzysu, który zaczął się w 2008 roku.
W historii demokracji to ósmy strajk generalny w Hiszpanii a pierwszy iberyjski, gdyż tego samego dnia stanie Portugalia. Data ta nie jest przypadkowa, albowiem już wcześniej na ten dzień Europejska Konfederacja Związków Zawodowych (ETUC) wezwała do „Dni Działania i Solidarności Europejskiej” we wszystkich krajach Unii Europejskiej w ramach protestu przeciwko aktualnej sytuacji ekonomicznej i socjalnej.
W trzecim kwartale br. bezrobocie w Hiszpanii wynosi według oficjalnych danych 25,02 %. To 5.778.100 bezrobotnych. Najgorzej jest na Wyspach Kanaryjskich, w Andaluzji, Estremadurze i Melilli, gdzie bezrobocie wynosi ponad 30 %. Najlepiej sytuacja przedstawia się w Kraju Basków, Kantabrii i Nawarze (średnio 15%). Jedynym sektorem, który jeszcze jakoś sobie radzi jest turystyka. Choć i tu nie jest różowo, to właśnie dzięki niej gospodarka Hiszpanii jeszcze dyszy. W dużej mierze Hiszpania zawdzięcza to niestabilnej sytuacji politycznej w krajach arabskich, a co za tym idzie, mniejszej liczbie turystów wyjeżdżających do tych krajów, za to wolących piękne hiszpańskie wybrzeża Costa del Sol czy Costa Brava. A i sami Hiszpanie wolą pozostać w kraju i choć nie wszystkich stać na miesięczny urlopowy wyjazd nad morze, to tydzień wypoczynku jest wręcz obowiązkowy. W tym roku można nawet zaobserwować nieznaczny wzrost turystów odwiedzających Hiszpanie. Zmieniają się też tendencje. To już nie tylko piękne plaże przyciągają turystów, ale miasta takie jak stolica kraju Madryt, Santiago de Compostela czy Barcelona mające w swojej ofercie mnóstwo muzeów z najlepszymi kolekcjami świata. Należy mieć nadzieję, że Hiszpanie nie zmarnują szansy jaka się przed nimi rysuje, a ich kraj stanie się europejską potęgą turystyczną przewyższającą Włochy i Francję.
Bernadetta Bigoraj
Pełnomocnik OWP w Hiszpanii
Artykuł opublikowany m.in. w tygodniku "Myśl Polska" oraz portalach m.in. konserwatyzm.pl, owp.pl