Bez kategorii
Like

Czy można zniesławić anonima?

18/01/2012
559 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
no-cover

Komiczne pytanie? Ale wyrok został wydany!

0


 

20 grudnia wyemitowano kolejny odcinek cyklu "Sąd rodzinny". Pewien 14-letni chłopak zaklinał się na ławie oskarżonych, że nie spowodował wypadku i że nie zabił trójki dzieci kobiety oczekującej z nimi na autobus.

Rodzice tego chłopaka opuścili mieszkanie, bowiem poprosiła ich o to córka, która obchodziła swoje 16. urodziny – młodzież miała czuć się swobodnie. W tym celu pozostawili nawet niepełną butelkę wina, aby swoboda potomstwa była pełniejsza, ale dziatwa poszła jeszcze dalej i poszerzyła – we własnym zakresie – domowy barek, co przyczyniło się do późniejszej tragedii.

Przez całą rozprawę chłopak czarował Temidę, że wprawdzie oglądali samochód taty, ale potem wrócili wszyscy do mieszkania, natomiast ktoś skradł wóz, bowiem zapomnieli wyjąć kluczyki ze stacyjki, i to ten złodziej, szalejąc po mieście, spowodował tragiczny wypadek.

Pod koniec rozprawy prawda wyszła jednak na jaw – siostra oraz jej koleżanka w końcu wyjawiły, że to istotnie ten oskarżony 14-latek prowadził po pijanemu samochód i na przystanku zabił troje dzieci.

Trudno dociec, czy spektakl był oparty na prawdziwych wydarzeniach, ale jeśli tak, to widać, jak słabo sobie radzi Temida nawet z niedorostkami. Chłopak w żywe oczy kłamał, choć wiedział, że doprowadził do katastrofy i trzech śmierci oraz – co ważniejsze – doskonale wiedział, że świadkowie fatalnej jazdy (jego przyjaciele podróżujący autem) przecież znają tę prawdę. Na co liczył kłamiąc? Że sprawiedliwość go nie dosięgnie? Że żaden świadek w końcu nie wyjawi tajemnicy? Że wszyscy będą kłamać pod przysięgą? Rodzice w sądzie też są głęboko przekonani, że ich ukochane dziecko padło ofiarą jakiegoś spisku (a niby jakiego?). Na sali sądowej najbardziej doświadczoną osobą – przez podły los i głupotę młodzieży – jest matka zabitej trójki dzieci. Jej nie zadowoli żadna kara, bowiem żaden wyrok nie będzie można uznać za sprawiedliwy. Zresztą polskie prawo nie przewiduje drakońskiej kary w takim przypadku – jedynie pobyt w poprawczaku do ukończenia 21 lat przez winnego, nawet zabójcę.

Scenariusz procesu wyraźnie nawiązuje do prawdziwego tragicznego wydarzenia – do wypadku w Gdyni (29 sierpnia 2009). Pewien chłopak obchodził swoje 18. urodziny i korzystając z nieuwagi rodziców, bez prawa jazdy (nie uzyskał go, mimo parokrotnych podejść) wyjechał w trasę ze swoimi kolegami, znacznie przekroczył dopuszczalną prędkość i nie dał szans trzem braciom, którzy swoim samochodem wjeżdżali w tę samą ulicę. Po zderzeniu winowajca uciekł z kompanami, pozostawiając na skrzyżowaniu trzech zabitych braci. To była głośna sprawa w Trójmieście – zabójcy zasądzono 12 lat więzienia.

Być może autor telewizyjnego scenariusza skopiował to prawdziwe wydarzenie z gdyńskich sądowych akt, jedynie modyfikując je (zmienił wiek pijanego kierowcy oraz zamienił solenizantów). Jeśli nawet tak uczynił, to czy można oskarżyć go o plagiat? Czy któraś ze stron gdyńskiego procesu (zmotoryzowany zabójca lub rodzice zabitych braci) mogłaby podać do sądu autora scenariusza za zbyt wyraźne podobieństwo do prawdziwego wypadku drogowego? Za zbyt wyraźne aluzje? A może wreszcie za zniesławienie, ale niby kogo, skoro opis oparty był na faktach, zaś żadnych nazwisk nie podano? I to jest fundamentalna kwestia podczas rozpatrywania spraw o naruszanie dobrego imienia – brak danych osobowych albo podanie fikcyjnych nie daje żadnych podstaw do rozpatrywania pozwu przeciwko autorowi, a cóż dopiero do wydania wyroku skazującego!

Nadpobudliwa polska pisarka jednak popełniła tego typu błąd, kiedy ukazał się artykuł nawiązujący do jej wyczynów, przy czym o aluzjach mogła wiedzieć tylko ona i ewentualnie parę osób. Przekazała sprawę do sądu i wygrała! Sędzia, zmyśloną fabułę, podaną bez nazwisk, ze zmienioną płcią głównego bohatera, uznał za bezpośrednio dotyczącą powódki i skazał autora na uiszczenie zadośćuczynienia, na przeprosiny i na skasowanie tej opowiastki z internetu! Sługa Temidy był najwyraźniej niedysponowany albo – co bardziej prawdopodobne – nie zna prawa prasowego oraz prawa autorskiego i nie ma pojęcia, co dziennikarze i pisarze (także filmowcy) mogą w swoich dziełach i dziełkach opisywać lub ukazywać. Gdyby jego wykładnię prawa przyjąć konsekwentnie wobec wszystkich tekstów i realizowanych filmów w Polsce, to większość z nich powinna być skasowana, zaś autorzy powinni mieć sprawę sądową i wyroki… skazujące. Aby dopełnić całokształt działań sądu, tenże nie poinformował skazanego o wyroku, czym uniemożliwił wniesienie apelacji, co jest osobnym skandalem.

Gdyby dokładnie przeczytać „Monachomachię” Ignacego Krasickiego, to – zgodnie z duchem omawianego wyroku – wystarczyłoby, aby choć jedna z wówczas żyjących osób poczuła się dotknięta, aby cały nakład tego dzieła został zniszczony, zaś autor musiałby jeszcze przeprosić tę osobę i wypłacić zadośćuczynienie. Czyżby dzisiejszy gdański sędzia nie miał daru porównywania dawnych i obecnych wydawnictw z ocenianymi przezeń artykułami podczas procesu? Nie dostrzega, że w Gdańsku, w mieście wolnego słowa, jest bardziej rygorystyczny, niż sędziowie zajmujący się „Monachomachią” niemal ćwierć tysiąca lat temu? Mało tego – gdyby dzisiaj którykolwiek z potomków dowolnej postaci, która została przedstawiona przez Krasickiego w krzywym zwierciadle, uznał, że autor naruszył jej dobre imię, to gdański sędzia mógłby – na podstawie identycznego rozumowania, jak w sprawie IC692/09 – wydać identyczny i skazujący wyrok, co 18 grudnia 2009! A przecież ten sędzia skończył nowoczesną renomowaną uczelnię i ma wszelkie certyfikaty potrzebne do prowadzenia spraw o zniesławienie! Dość zawiłe kwestie dotyczące tematyki pomówień powinien mieć w jednym palcu, w tym wykładnię prawa unijnego, które nas dotyczy albo dotyczyć powinno.

Jeśli Iksiński miał problemy żołądkowe po sutej a zakrapianej biesiadce i doczytałby się w jakimkolwiek medium, że Igrekowski przyozdobił płot sąsiadowi zawartością swego sfrustrowanego żołądka, to mógłby iść do sądu i poczuć się poszkodowanym i spostponowanym? Na jakiej podstawie? Bardzo podobnego opisu? Bo jemu się wydaje, że autor miał go na myśli? Wszak to jakaś paranoja! Nawet, gdyby istotnie powiastka powstała na bazie konkretnego przypadku danej postaci, to po zmianie szeregu szczegółów i danych osobowych, nie ma podstaw do wszczynania procesu!

Niestety, w Polsce są sędziowie, którzy zamiast przegonić adwokata ze swoim mandantem (klientem) z przybytku Temidy, to jednak poprowadziliby procesy, i to w kierunku skazania autora powyższej przypłotowej przypowieści.

Prezesi sądów powinni organizować wykłady, na których wyjaśniano by swoim podwładnym, co jest w mediach zniesławieniem, a co na pewno nie jest. Nasze sądy mają zbyt wiele pracy i prowadzenie tego typu procesów nie tylko blokuje działalność naszych sądów, ale – niestety – dodatkowo je ośmiesza, co może niektórych satyryków mobilizować do szyderczej twórczości na ten temat, a to oczywiście może zwiększyć liczbę procesów wszczynanych przez co bardziej krewkich naszych rodaków, i wpadamy w sądową pętlę rzekomych pomówień.

Nie można uznać za zniesławiający artykuł, powieść, film oparty na piśmie urzędnika (skarbowego, celnego, sądowego), biskupa, ministra, ambasadora czy prezydenta, o fabule zmienionej w taki sposób, że tylko parę osób może domyślić się, o kim mowa w tekście lub filmie, zwłaszcza jeśli poruszono ważny problem społeczny, ekonomiczny, polityczny, kulturowy itp. Przesadna wrażliwość w dziedzinie własnej godności osobistej nie może być podstawą do prowadzenia procesu o pomówienie, zwłaszcza jeśli wcześniej najbardziej zainteresowana osoba sama zapomniała o dzielnym staniu na straży własnej godności, zaś po jej rzekomym lub rzeczywistym poszarganiu, nagle przypomniała sobie o wielkiej wadze swego honoru.

Owszem, należy położyć skuteczną tamę wulgariom i bezmyślnemu obrażaniu obywateli poprzez obrzucanie ich błotem „na oślep bez ładu i składu”, niejako dla samej przyjemności dokuczania, jednak nie można – w dobie internetu – przesadnie hamować, a tym samym cenzurować, wszelkich krytycznych wypowiedzi, zwłaszcza opartych na walce o słuszne cele. Im będziemy mieli mądrzejszych sędziów, tym mniej będą mieli pracy w sądach, zaś wyroki będą sprawiedliwsze i będą pozbawione elementów komediowych, które kompromitują szlachetny sędziowski stan.

Mało tego, im osoby bardziej są znane (są bardziej publiczne albo chcą uchodzić za takowe), to wszelka konstruktywna krytyka, a nawet ich ośmieszanie (kabarety, żarciki, satyryczne felietony, komedie filmowe) nie daje podstaw do wytaczania satyrykom procesów sądowych, nawet w przypadku podania ich dokładniejszych danych. Intelektualiści powinni się sprzeczać i prowadzić dyskusje w mediach, nie zaś włóczyć się latami po sądach.

Nie może być tak, że sądy skazują ludzi, krytykujących pisarzy, nauczycieli, doktorantów znanej uczelni, także oficerów, księży, urzędników, polityków, którzy łamią dobre obyczaje i naruszają zasady etyki przynależne klasie społecznej, którą reprezentują, bowiem wypaczany jest w ten sposób nie tylko ideał sprawiedliwego państwa, ale również świadczy to o tym, że sędziowie popierają osoby opowiadające się po (jednak!) brzydszej stronie naszego życia, co przeczy całej istocie postrzegania cechy zwanej przyzwoitością. Owszem, nasze życie składa się (i będzie składać się) z nieładnych aspektów, co – w ramach wolności słowa – musi być niejednokrotnie przełknięte przez konserwatystów, ale w tym wszystkim nie można zapominać o dość płynnej granicy dobro/zło. A kto ma oceniać tę granicę, jeśli nie nowoczesny, ale jednak wysoko kwalifikowany sąd o najwyższych etycznych przymiotach? Jeśli jakikolwiek sędzia opowiada się po stronie sympatyzującej ze złem (jakkolwiek byśmy to rozumieli), nie zaś po stronie walczącej o dobro (uwaga jak poprzednio), to jednak powinien uczestniczyć w dodatkowym kursie z etyki, aby nadal pełnić szlachetną misję w murach Temidy.

W przeciwieństwie do mecenasa oraz sędziego sądu okręgowego rytuału cywilnego, przytomnością umysłu wykazała się sędzia sądu rejonowego obrządku karnego, wydając wyrok uniewinniający, podczas gdy pierwszy sąd wydał w tej samej sprawie wyrok skazujący, choć w obu przypadkach najważniejsze rozpatrywane artykuły były te same i podobne. Wydano zatem dwa całkowicie odmienne wyroki i co z tym teraz począć? Który z sędziów spartaczył sprawę? Czyj wyrok należy poprawić?

Całe szczęście, że są jeszcze biegli znający się na swoim rzemiośle oraz sędziowie respektujący rzeczowe opinie biegłych. Niestety, sędzia wyrokujący w sprawie cywilnej nie skorzystał z pomocy fachowca, zaś sam nie miał wystarczających kompetencji, aby prowadzić proces o zniesławienie, co przy podobnej indolencji ze strony mecenasa powódki, doprowadziło do jednej z większych pomyłek sądowych w polskim wymiarze sprawiedliwości w dziedzinie internetowego pomawiania. Konia z rzędem dla osoby, która doszuka się zniesławienia zawartego w artykule „Jak na portalu zarobić 20 tysięcy złotych?”, a właśnie na podstawie tego tekstu wydano wyrok skazujący! Na podstawie którego zdania sędzia od sprawy cywilnej wywiódł związek z pisarką? Zasugerowała mu ów związek sama zainteresowana, zaś ten „specjalista” od słowa pisanego uznał jej rację? To przecież każdy może zorientować się w stopniu zniesławienia i jeśli ma jakiekolwiek pojęcie o pomówieniach, przyzna, że artykuł o tym tytule (można skorzystać z wyszukiwarki) literalnie nie dotyczy rzekomo postponowanej pisarki.

Każdy wyrok powinien być nauką nie tylko dla osoby skazanej, ale również dla innych obywateli, aby w przyszłości lepiej wiedzieli, co jest karalne, a co nie jest. Po przeczytaniu omawianego artykułu mamy dwie możliwości – albo tekst jest obraźliwy dla pisarki, albo jest wprawdzie aluzyjny (o czym wie niewiele osób), jednak nie dotyczy wprost tej pani. Jeśli skażemy autora, uznając pierwszą wersję, to – nie będąc hipokrytami – powinniśmy zabronić wydawania dzieł pisanych oraz emitowania filmów, które są wyraźnymi aluzjami do rzeczywistych osób, a to oznacza, że od następnego dnia po wydaniu wyroku skazującego, polska Temida powinna obwieścić światu nie tylko wyrok, ale również ostrzeżenie, że wszystkie podobne dzieła i dziełka będą kasowane z internetu, prasy, kin, zaś ich autorzy, realizatorzy oraz wydawcy będą pociągani do odpowiedzialności, jeśli tylko sprawę niefachowemu sądowi przekaże nieprofesjonalny mecenas, poproszony przez równie impulsywną osobę, której wydawało się, że została zniesławiona.

Na szczęście Temida stopień pomówienia ocenia nie na podstawie subiektywnej oceny osoby zirytowanej, lecz na podstawie spokojnej oceny opartej na rzeczowej opinii biegłego – tu i teraz, w oparciu o współczesne standardy twórczości, także dziennikarstwa zachodnioeuropejskiego, w tym polskiego.

A w jaki sposób adwokat pisarki oraz sędzia od sprawy cywilnej uznali, że jednak dokonano pomówienia tej szlachetnej osoby, że zarzucono jej – w szczególności – pijaństwo oraz szerzenie wulgaryzmów? To niewiele czasu kosztuje, aby zapoznać się z tekstem i ocenić ewentualny stopień pomówienia pisarki przez autora – każdy zawodowiec lub hobbysta może sam to zbadać i wyciągnąć wnioski.

Przy okazji należy zbadać jej fałszerstwo podpisu na niekorzyść tego autora oraz pomówienie go, że miał dodatkowe konta na dane JK o AZ. Okaże się, że mamy do czynienia z niesłychanym tupetem w wykonaniu intelektualistki – oto pisarka popełnia przestępstwa w internecie (zmienia podpis i rozgłasza nieprawdę o kontach) i przekazuje sprawę… policji oraz dwóm sądom, aby ścigano i ukarano obywatela… poszkodowanego przez tę panią (doktorantkę Uniwersytetu Gdańskiego!). Cóż za perfidia! I nie zbadano tego wątku, choćby przy użyciu wariografu. Ponadto nie wystąpiono do admina portalu Nasza Klasa, choć posiada on dużą wiedzę na ten temat i dziwi się, że żaden sędzia nie zechciał jej posiąść. 

PS  26 grudnia 2011 media krytycznie omówiły katastrofę japońskiej elektrowni – „Brak przygotowania na wypadek kataklizmu oraz niekompetentna reakcja władz i operatora elektrowni na kryzys przyczyniły się do pogorszenia sytuacji w japońskiej elektrowni atomowej Fukushima po tsunami – wynika z opublikowanego raportu”.

Pytanie z dziedziny medialnego zniesławienia – czy japoński rząd albo zarząd elektrowni mogłyby podać autorów raportu albo dziennikarzy o pomówienie? Niekompetencja rządu to poważny zarzut, znacznie poważniejszy niż ocena zachowań niewymienionej z nazwiska polskiej pisarki, a jednak do sądów ruszyła tylko ta pani, nie zaś japońscy ministrowie… O jakie zadośćuczynienie mógłby wystąpić do sądu wyspiarski premier, skoro nasza pisarka zażądała 20 tysięcy złotych? Jaką skalę ważności naruszenia dobrego imienia przyjąć? 100 do jednego, czy znacznie więcej? 

 
0

Mirnal

143 publikacje
22 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758