Wirusy szaleją! Czy możemy się jeszcze czymś się zarazić? Do tej pory mieliśmy chorobę szalonych krów, ptasią grypę, świńską grypę, w kolejce stoi wyglądająca bardzo groźnie – bo z rogami – kozia grypa. Wszyscy już wiemy, że najłatwiej się zarazić grypą, przebywając w tłumie. Rzadko się jednak pamięta o tym, że w będąc w tłumie, od zarażenia grypą może zostać zarażany czymś znacznie gorszym. Szaleństwem.
Ale… czy można zarazić się szaleństwem?
Można. I to na wiele sposobów.
Bez popadania w przesadne dywagacje możemy przyjąć, że zarażanie emocjonalne z grubsza polega na wytwarzaniu się identycznych lub podobnych stanów emocjonalnego napięcia, powstającego na gruncie podobnych postaw, nastrojów i oczekiwań.
Od samej tej definicji można już ziewać… No właśnie! Przecież ziewanie też jest zaraźliwe, co każdy przyzna. Ciekawe jest, że ten odruch, przebiegający przez 5-10 sekund wedle sekwencji, składającej się z długiego wdechu, pauzy i natychmiastowego szybkiego wydechu, podczas której to – niczym podczas ćwiczenia stretchingu – nasze mięśnie napinają się i rozluźniają, przy okazji wydzielając neuroprzekaźniki (w tym i dopominę, czyli „hormonem szczęścia”). Koniec ziewnięcia przynosi poczucie rozluźnienia i błogości. Bardzo wcześnie pojawiający się w procesie odruch (występuje nie tylko u ssaków, ale też u ptaków i gadów) jest zaraźliwy. Czy dzieje się tak, dlatego, że jak się przypuszczało organizm zgłasza zapotrzebowanie na większą dawkę tlenu? Otóż niekoniecznie. Ziewanie jest przede wszystkim oznaką zmiany stanu organizmu (np. ze stanu czuwania w sen). Swoim fenomenem zaraźliwości ziewania jest to, że zainfekowani nim pozostają także osoby niewidome! Ale dlaczego jedni łatwiej się zarażają od innych? Zdaniem badaczy im większe mamy zdolności empatyczne, czyli umiejętności współodczuwania stanów emocjonalnych innych istot, tym częściej jesteśmy narażeni na ziewanie, a uogólniając – na zarażenie czyimś emocjami. Dodatkowym morałem jest to, że warto podczas nudnych zebrań obserwować swojego szefa, no, bo jeśli choć raz ziewnie, no to nie jest jeszcze tak źle, prawda? Bo jeśli nie ziewnie, to siadaj człowieku i płacz!
A propos płaczu, to przecież kolejna emocja, która jest bardzo zaraźliwa, o czym wiedzą wszystkie opiekunki w żłobkach i w przedszkolach. Jak przytacza prof. Anny Szuster-Kowalewicz u dzieciaczków, słuchających nagranego na taśmie płaczu swoich rówieśników, zaobserwowano nie tylko znaczny wzrost tempa akcji serca a także to, że płakały intensywniej i dłużej niż niemowlęta, które go nie słyszały. Nie do końca jest jasne czy rozprzestrzenianie się płaczu u dzieci to dowód na wrodzony charakter empatii, czy może raczej jest to przejaw odruchowego zachowania, wynikającego z mylenia płaczu własnego z czyimś płaczem, faktem jednak pozostaje, że od ok 6. miesiąca życia pojawia się zdolność do interesowania się emocjami innych, a zatem od tego momentu jesteśmy podatni na „zarażenie emocjonalne”.
Na szczęście możemy też zarazić się i śmiechem. Czy można znaleźć bardziej międzykulturowo akceptowaną emocję o tak „dużym polu rażenia” swoją zaraźliwością? Ale czy na szczęście? Jedna z firm z branży IT postanowiła wykorzystać ten mechanizm w celach komercyjnych. Otóż opracowali oni kampanię, mającą na celu promowanie wideokonferencji, polegającą na tym, że do nakręconego przez nich filmiku i zamieszczonego na Yutube, przedstawiającego 8 osób wzajemnie zarażających się śmiechem, można było – za pośrednictwem specjalnej strony – samemu dograć swój śmiech, rozbudowując w ten sposób „łańcuszek śmiechu”. Genialne, prawda? W efekcie międzynarodowa społeczność złożona aż z 11 000 ludzi i to z 77 krajów „wyprodukowała” ponad 3-godzinne video z zaraźliwym łańcuszkiem śmiechu, które było oglądane przez internautów 13 milionów razy!
Jak wszystko na tym świecie i śmiech ma swoje ponure oblicze… W 1962 roku, jak opisywał znany z łamów „Polityki” Krzysztof Szymborski, w Tanzanii (ówczesnej Tanganice), w tamtejszej szkole wybuch śmiechu jednej z uczennic, spowodował prawdziwą epidemię śmiechu wśród pozostałych uczniów. Owa epidemia nieprzerwanie trwając – w zależności od źródła – od 3 do 6 miesięcy, zmusiła ówczesne władze do okresowego zamknięcia szkoły. Niestety, nie wiemy, na jakiej lekcji została zapoczątkowana erupcja śmiechu; my sądzimy, że był to skutek ogłoszenia kolejnej próby reformy oświaty. Czy Polsce taka eksplozja grozi? Wedle Sławomira Mrożka „Polacy to murzyni, tylko, że biali” więc może warto by się jednak zaszczepić. I to masowo!
Śmiać się, płakać a i ziewać można w różnych sytuacjach. Na przykład przed telewizorem. Czy nasze „okno na świat” zaraża nas emocjami?
Prezenter telewizyjny stacji ABC w USA nazwiskiem Jennigs[1], dzięki swojemu „rozjaśnionemu” obliczu, w dużej mierze wspomógł zwycięstwo Ronalda Reagana w trakcie wyborów prezydenckich w 1984 roku, kiedy ten rywalizował z Walterem Mondale. Zdaniem badaczy wtedy, kiedy mówił o Reaganie, jako kandydacie na prezydenta, jego twarz „rozjaśniała się”, dzięki czemu ci, którzy oglądali tę stację telewizyjną, oddali potem głos na kandydata republikanów (mimo że ta stacja, wcale więcej niż inne, Reaganowi nie sprzyjała).
Jest niewątpliwie prawdą, że oblicza polskich prezenterów niejednokrotnie rozjaśniały się w trakcie mówienia o całkiem konkretnych kandydatach i często nietrudno to dostrzec. I jest to sytuacja, nad którą wypada bardziej płakać, niż śmiać się…
Warto jeszcze wspomnieć, że my wszyscy – tj. dziennikarze i odbiorcy – czasami tworzymy tzw. granflon[2]. Granflon, to pojęcie, którego jako pierwszy użył znamienity amerykański pisarz Kurt Vonnegut. Oznacza ono ni mniej ni więcej, jak tylko pozorną wspólnotę stwarzaną przez reklamiarzy czy propagandystów w celu wywierania wpływu na ludzi. Takich wspólnot jest bez liku: kibice sportowi, fani muzyczni, przeciwnicy polityczny określonych orientacji czy poglądów. Przynależność do granflonu powoduje, że w materii obejmującej zagadnienie, zawieszasz swój krytyczny osąd i pozwalasz decydować grupie za siebie. Przyjmujesz stadne widzenie sprawy. Stajesz się zwolennikiem lub przeciwnikiem otwarcia teczek bez specjalnie dociekliwej analizy zjawiska.
Czy to jest jedyny sposób, w jaki mass media na „emocjonalnie zarażają”. Oczywiście, że nie.
Bo to mass media są odpowiedzialne za falę samobójstw związanych z tzw. „efektem Wertera”. Jako pierwszy zdefiniował i wyjaśnił jego mechanizm w 1974 roku socjolog David Philips. Wykazał on związek pomiędzy nagłym wzrostem liczby samobójstw, a poprzedzającym go nagłośnieniem w mediach samobójstwa jakiejś znanej osoby (z opracowanych przez Philipsa danych szczególne nasilenie samobójstw przypada na okres 1 tygodnia po nagłośnieniu przez media samobójczej śmierci).
Dokładnie tak właśnie się działo po publikacji w 1774 roku, tj. w okresie „Sturm und Drang”, powieści autorstwa Johanna Wolfganga von Goethego pod tytułem „Cierpienia młodego Wertera”. To właśnie to dzieło spowodowało, że ówcześni mężczyźni zakładali na siebie żółte fraki wraz koniecznie z niebieskimi kamizelkami (jak rzeczony Werter), natomiast kobiety, niczym Lotta, stroiły się w białe suknie z różowymi kokardami, to jeszcze zapanowała swoista moda na popełnianie samobójstw z miłości[3].
We współczesnej Polsce też można znaleźć sporo dowodów na działanie „efektu Wertera”. W 2006 roku media zdały dokładną relację o tym, jak w Elblągu 16-letnia dziewczyna powiesiła się, a niewielkim odstępie czasu w gdańskim Gimnazjum nr 2 14-letnia Ania popełniła samobójstwo po tym, jak grupa jej kolegów z klasy molestowała ją seksualnie na lekcji podczas nieobecności nauczycielki, całe zajście filmując aparatem telefonicznym. Wedle niektórych szacunków w tym czasie liczba samobójstw wśród młodocianych wzrosła w naszym kraju aż siedmiokrotnie!
[1] Aronson i A. Pratkanis, Wiek propagandy. Używanie i nadużywanie perswazji na co dzień, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2003
[2] Aronson i A. Pratkanis, Wiek propagandy. Używanie i nadużywanie perswazji na co dzień, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2003
[3] http://cierpienia-mlodego-wertera.klp.pl/#dalej
Część II
Nigdy dość przypominania, jak wielka odpowiedzialność wynika z uprawiania zawodu dziennikarza (jak i samych mass mediów). Nie wystarczy, nie robić z tragedii sensacji (np.: nigdy ani nie publikować zdjęć samobójców, ani też nie podawać szczegółów zastosowanej metody), ale podając taką wiadomość, koniecznie trzeba wskazać alternatywę dla podjęcia samobójczego kroku oraz udostępniać informacje pomagające ludziom znajdujących się w trudnej sytuacji (np. telefony do ośrodków pomocy).
Nienawiść jest emocją, którą to – czy nam się podoba, czy nie – szczególnie łatwo jest się zainfekować. Wedle badaczy z Uniwersytetu Londyńskiego Royal Halloway wszelkie konflikty charakteryzują się pewną regularnością: jeden atak na dużą skalę, wzbudza eskalację działań i powoduje serię coraz to bardziej gwałtownych i krwawych aktów, które – jak to określił prof. Michael Spagat – „przyjmują regularny wzorzec a jego składowe szeregują się w linię prostą na osiach logarytmicznych” [1], tworząc wykres w postaci linii prostej.
Czy dostrzeżenie tych reguł wpłynie na podejmowanie działań prewencyjnych w sytuacjach konfliktowych? Oby, oby…
W każdym razie politycy, którzy chcą zarażać emocjami nie tylko swój elektorat, a całe społeczeństwa muszą nie tylko być wyposażeni w sondaże, ale jeszcze bardziej w opisaną po raz pierwszy w 1990 roku przez psychologów: Petera Salovey’a z Uniwersytetu Yale i Johna Mayera z Uniwersytetu New Hampshire, inteligencję emocjonalną. Umiejętność zawarcia w jednym, krótkim haśle resentymentów i emocji społeczeńswa cechuje wielkich przywódców. Wezwanie Adolfa Hitlera „Armaty zamiast masła” podpaliły całą Europę, ale „Ofiarowuję wam krew, pot i łzy” Winstona Churchilla (jak i „Za radzinu, za Stalinu, urrrraaaaaaa”…) ugasiły pożogę wojenną.
Ochlokracja, rządy tłumu, w której każdy bez względu na status społeczny ma wpływ na władzę, już w starożytności uznawana była – obok tyranii i oligarchii – z a zwyrodniałą formę sprawowania władzy. Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że szerokim łukiem wracamy do czasów, w których to zmienny w swych emocjach tłum, wyraża swą wolę, już nie tupiąc czy porykując na wiecach, ale cicho odpowiadając ankieterom, badającym nastroje i opinie publiczne Czy ochlokracja wypiera dojrzałe formy i struktury demokracji i społeczeństwa obywatelskiego? Czyżby kolejne zastosowanie słynnego Prawo Kopernika-Greshama?
Równie wielkie spustoszenie, co mas media może wywołać „zarażenie się emocjonalne” tłumu. Tłumu, czyli takiej czasowej i niezorganizowanej zbiorowości ludzkiej, której członkowie znajdują się w bliskości fizycznej oraz mają wspólny obiekt zainteresowania. Takim obiektem może być na przykład pokaz pirotechniczny, co miało miejsce w grudniu ubiegłego roku w permskim klubie „Kulawy koń”. Gdy nieudolnie pirotechników spowodowała pożar, zginęło sto kilkadziesiąt osób, z czego wiele z nich w efekcie paniki. Paniki, czyli w tym kontekście: nieoczekiwanego i zaskakującego wybuchu silnego i szybko rozprzestrzeniającego się – nomem omem niczym pożar – zbiorowego strachu, powodującego gwałtowną chęć ucieczki. Podczas paniki „rozum śpi i budzą się demony”. Nie tylko w tym przypadku dostrzegalne były takie zjawiska, jak: chaos, dezinformacja, bezradność, brak przywódcy, gotowego wziąć na siebie odpowiedzialność.
Na szczęście na stadionach piłkarskich – w stosunku do ilości rozgrywanych zawodów – tragedii jest stosunkowo niewiele. Mecze piłkarskie to przede wszystkim wielkie, wielkie emocje (no może akurat nie w krajowym wydaniu…) i wspaniała, niepowtarzalna zabawa, bo czym innym jest znana nam wszystkim „meksykańska fala”? „Meksykańska fala”, jak sama nazwa wskazuje, po raz pierwszy zostało wzbudzona w… Kanadzie, w Edmonton i miało to miejsce podczas meczu… nie, nie piłki nożnej a oczywiście hokeja. Piłka nożna potrafi zawsze zaskakiwać, prawda? Wedle przytaczanej przez Piotra Zawadzkiego[2] wersji, to George „Crazy” Henderson, organizator dopingu miejscowych Oilersów, uchodzi za pierwszego – aczkolwiek jak sam przyznaje, nieco przypadkowego – odkrywcę tej formy kibicowania. Trzeba też wiedzieć, że istnieją też różne sposoby wprawiania fali w ruch i w tej dziedzinie niezwykle kreatywni okazali się kibice z Seattle, którzy jako pierwsi „falowali” z góry w dół, a w 1975 roku „fala” stała się… orężem w walce pomiędzy kibicami Seattle Sounders i Vancouver. Żeby tak nasi kibice (kibole?) chcieli tak między sobą rywalizować, zamiast demolować, tudzież jeździć na tzw. ustawki…
Dla naukowców zajmowanie się zjawiskiem „meksykańskiej fali” to niebywała okazja do przyjrzenia się, w jaki sposób rozprzestrzeniają się emocje w tłumie. Zespół naukowców złożony z Dirka Helbinga z Drezna, Illesa Farkasa i Tamasa Vicseka z Budapesztu, zamiast obserwować mecze piłkarskie, swoją uwagę skupili na obejrzeniu i przeanalizowaniu czternastu fal, mających miejsce na zawodach, gdzie na trybunach zasiadło ok. 50 tyś osób. Wedle ich ustaleń „fala” zwykle przemieszcza się z ruchem zgodnym ze wskazówkami zegara a czyni to z szybkością ok. 12 metrów (20 krzesełek) na sekundę i ma szerokość ok. 6-12 metrów (odpowiada to średnio 15 krzesełkom). Ciekawe, że żeby obudzić śpiącego 50 tysiącznego molocha potrzeba nie więcej niż parę tuzinów, jednocześnie wstających osób. Cóż, przecież iskra nie musi być duża. Wystarczy, aby proch był suchy…
Czas na drobne podsumowanie. Jakie czynniki – oprócz wspomnianej empatii i inteligencji emocjonalnej – mogą spowodować podwyższone ryzyko „zarażenia emocjami”? Niestety, takich czynników jest całkiem sporo, choćby dlatego, że wiele ludzkich zachowań – zdaniem Ellen Langer, profesor psychologii na Harvard University – ma charakter bezrefleksyjny, żeby nie pisać: bezmyślny, durny bądź wręcz głupi. A jeśli do tego dodamy automatyzmy…
A jeszcze ani słowa nie napisaliśmy o konformizmie, czyli: „postawie ścisłego podporządkowania się normom, wzorom, poglądom panującym w danej grupie społecznej i nie wykraczania poza nie”. Jednym słowem: nie wychylać się. Norma nie odróżniania się od grupy jest dla nas ważna z wielu powodów, choćby i dlatego, aby mieć przyjaciół, móc pozyskać ich akceptację i nie być traktowanym jako samotny odmieniec. Jeżeli za każdym razem, będąc w grupie, będziemy starali się być na siłę nonkonformistą, pozostaniemy nie tylko odrzuceni, ale możemy zostać wręcz ukarani przez jej pozostałych członków. Zjawisko konformizmu może być na tyle silne, iż potrafi nas skłonić do naśladownictwa nawet wtedy, gdy WIEMY, że źle postępujemy! Konformizm – podobnie jak wirusy – można zwalczać. Otóż wystarczy nawet jedno, jedyne odmienne zdanie, aby w grupie, niczym powietrze z przedziurawionej opony, zaczęło znikać konformistyczne nastawnie. Ciekawe jest to, iż te odmienne zdanie wcale nie było słuszne (jak to się dzieje w filmach), ale tylko inne od pozostałych członków grupy a efekt ten pozostaje zniesiony.
Obyśmy nawet w tłumie potrafili pozostać zawsze sobą, a zarażali innych pogodą ducha!
[1] http://www.rp.pl/artykul/408729_Wojny_wedlug_schematow__.html
[2] http://www.sport.pl/Mundial2006/1,73035,3372326.html
Wojciech Warecki & Marek Warecki www.warecki.pl Dwa słowa o nas. Zajmujemy się: Pisaniem książek i dziennikarstwem Oraz Trenowaniem i szkoleniami Doradztwem Terapią szczególnie w zakresie: Stres, psychosomatyka Mobbing funkcjonowanie człowieka w organizacji Psychologia wpływu i manipulacji Psychologia oddziaływania mass mediów (w tym nowe media) Rozwój osobisty i kreatywność Praca zespołowa i kierowanie Psychologia sportowa Problemy rodzinne. Warsztaty skutecznego uczenia się
Jeden komentarz