Platforma Obywatelska staje się zbiorem kilku, jawnie ze sobą walczących grup interesu w stylu AWS. Zauważa to choćby Igor Janke w "Rzepie", ale tak naprawdę trudno tego nie zauważyć. Jeżeli w tej partii istnieje jeszcze ktoś, kto trzyma to wszystko za mordę, wybory parlamentarne powinny odbyć się na wiosnę. Mimo plotek, nic jednak na to nie wskazuje, więc… Czyżby nie było już takiej osoby? Przeprowadzenie wyborów jak najszybciej leży w interesie Platformy jako partii, a także w interesie Donalda Tuska jako premiera. Nie chodzi o to, że wiosna to ostatni moment, w którym PO będzie mogła liczyć na wygraną, wygrać mogłaby i później, pod warunkiem jednak, że w ogóle przetrwa. Tymczasem rozsadzają ją tarcia wewnętrzne (tu przewijają się nazwiska Tuska, […]
Przeprowadzenie wyborów jak najszybciej leży w interesie Platformy jako partii, a także w interesie Donalda Tuska jako premiera. Nie chodzi o to, że wiosna to ostatni moment, w którym PO będzie mogła liczyć na wygraną, wygrać mogłaby i później, pod warunkiem jednak, że w ogóle przetrwa. Tymczasem rozsadzają ją tarcia wewnętrzne (tu przewijają się nazwiska Tuska, Schetyny, Grabarczyka i Gowina), o których po raz pierwszy chyba tak dużo przeczytać możemy – oczywiście bez głębszej analizy – w mediach głównego nurtu. Ale to nie wszystko, bo istnieją też zagrożenia z zewnątrz i to z zupełnie innej, niż dość łatwy do neutralizacji za pomocą mediów i uprzedzeń własnego elektoratu PiS. W siłę rośnie SLD, a otoczenie prezydenta dziwnym trafem pełne jest ludzi, którzy całe lata śnili o "historycznym kompromisie". Cały czas słyszymy też, ze coś szykuje Leszek Balcerowicz, a ekonomistów mocno krytycznych wobec rządu, którym nie da się przypiąć pisowskiej łatki jest o wiele więcej. PJN zaś mimo, że cały czas marginalny, może zmienić się w większego gracza, gdy do "uciekinierów z PiS" dołączą "uciekinierzy z PO", i tak już oskarżeni (kto by się spodziewał) o uleganie "pisowskiej histerii". Ktoś (Schetyna?) pójdzie do PJN, ktoś zwiąże się z Balcerowiczem, ktoś odnajdzie się w projekcie prezydenckiego otoczenia… Narastający kryzys, słupki spadające proporcjonalnie do rosnących cen – to wszystko nie pomoże. Celowo pomijam atmosferę wokół katastrofy smoleńskiej, gdyż podejrzewam, że na twardy elektorat PO ta wpływ ma raczej pozytywny, jako ostatni czynnik mogący utrzymywać strach przed PiS i wygodne partyjno-medialne stereotypy. Ale i bez Smoleńska widać, że Donald Tusk jeszcze nigdy nie miał tylu zmartwień. Wygląda na to, że na żaden cud liczyć już nie może, zaś jedyne, co mogłoby utargować sytuację, to jak najszybsze wybory. Z szansą (lecz bez gwarancji) na na tyle wysoką wygraną, by pozwolić Po złapać nowy oddech.
Wygląda na to, że szansa ta została zmarnowana. Gdy Leszek Miller zaczynał jako premier tracić grunt pod nogami, jeszcze całkiem długo utrzymał się u władzy, rzucając opinii publicznej na pożarcie, bez sentymentów, kolejnych ministrów. Gdyby premierem był wówczas Donald Tusk, Mariusz Łapiński ministrem zdrowia byłby do końca. Tusk nie realizuje strategii wyrzucania kolejnych członków rządu za burtę, nie zauważając jak dużym mogą stać się balastem. W przypadku Grabarczyka Tusk być może musiał poświęcić tak drogi mu PR na rzecz dobrych relacji z coraz mocniejszym działaczem. Ten, zamiast należnego kopa dostał bukiet kwiatów, co pokazuje coraz wyraźniejszą słabość Tuska. Późniejsze głosowanie w sprawie Klicha było jednak idealną szansą do przeprowadzenia kontrolowanego upadku rządu i rozpisania wyborów. Być może wystarczyłoby nie zaszantażować Pawlaka? Lub rzecz przeprowadzić tak, by Pawlak zamiast wprowadzać dyscyplinę partyjną wyszedł z koalicji? Cóż, sprawa na tyle niepewna, że i tu Donald Tusk wybrał trwanie. Ma jednak coraz mniej czasu. Czy uda mu się jeszcze doprowadzić do wcześniejszych wyborów? Czy będzie musiał w przyszłej kadencji – co wróży mu Janke – układać się z SLD? No i najważniejsze – czy on w ogóle chce być premierem w roku 2012?