?Czy bycie w UE ma dla Polski jakikolwiek sens?
06/05/2012
434 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
„Polacy mogą wejść do społeczeństwa konsumpcyjnego zajmując w nim – jeśli im się powiedzie – ostatnie miejsce”
Polacy budzą się po dwudziestu latach ze zdziwieniem że nic nie mają. Przedsiębiorstwa zostały wyprzedane, brak miejsc pracy, długi pozaciągane, dzieci do pracy brak, a te które są nie mają pracy i na dodatek dowiadują się że emerytur nie będą mieli. Na NE jest lansowany raport NBP o konieczności 5 mln imigracji zamiast polityki prorodzinnej – aby resztkę młodzieży wyrzucić za granicę.
Z praw w UE zrezygnowaliśmy na ochotnika podpisując Traktat Lizboński, są wynaradawiani pod hasłem europeizacji i już nawet uczyć historii własnych dzieci i wnuków w szkole nie mogą. Mimo wielomilionowej petycji nie mogą się doprosić zgody na możliwość nadawania telewizji dla siebie, bo zabrania tego jakiś antyspołeczny przepis z którym nikt, ale to nikt nie może sobie poradzić. I słyszą że przecież nikt nie odbiera im swobodnego dostępu do środków masowego przekazu bo przecież… nie ma zakazu rozmowy ze swoim sąsiadem. A i do Kościoła na razie chodzić mogą, a w przyszłości jeśli wystąpią utrudnienia, to też tylko ze względu na ich dobro – np. okaże się że Kościoły nie mają bezpiecznych wyjść ewakuacyjnych, a o innych zagrożeniach będzie na bieżąco informowało i radio i TV.
Jesteśmy świadkami tego przygnębiającego spektaklu mimo, że już dwadzieścia lat temu podczas, pierwszej po przemianach, pielgrzymki do Ojczyzny Jan Paweł II cytując, 8 czerwca 1991 r. podczas przemówienie do przedstawicieli władz państwowych na Zamku Królewskim w Warszawie, słowa Rocco Buttiglione który nas przed takim negatywnym obrotem spraw przestrzegał wprost mówiąc: „Polacy – pisze on – mogą albo wejść po prostu do społeczeństwa konsumpcyjnego, zajmując w nim – jeśli im się powiedzie – ostatnie miejsce [sic! –cm], zanim nie zamknie ono definitywnie swoich bram dla nowych przybyszy, albo przyczynić się do ponownego odkrycia wielkiej, głębokiej, autentycznej tradycji Europy, proponując jej jednocześnie przymierze: wolnego rynku i solidarności”.
Historia którą rządzący obecnie chcą na siłę rugować z programów szkolnych jest dlatego groźna gdyż może być przestrogą przed uleganiem namowom fałszywych przyjaciół jak i ładnie brzmiących farmazonów. Otóż w monografii „Polska w okowach „systemu północnego” 1763-1766” i innych publikacjach „Arcanów”, czarno na białym ukazane są etapy upadku Polski przeżartej zdradą i korupcją, oraz pokusą chodzenia na pasku cynicznych sąsiadów. Nic nowego, tylko się uczyć historii póki jeszcze można.
Osią ówczesnych działań zagranicy było zabieganie aby Polska czasem się nie odrodziła gospodarczo i politycznie. I dlatego nic dziwnego że jak meldowano „prusacy [Fickenstein i Hertzberg w piśmie do rezydenta pruskiego – cm] wyrazili radość, że Stanisławowi Augustowi nie udało się jeszcze niczego osiągnąć, ale zalecali, by nie osłabiać czujności”(sic!). Bo jak w piśmie wysłanym przez Benoit (pruskiego rezydenta) bezpośrednio do króla Fryderyka II 2 sierpnia 1766 r. zaznaczono że groźba może tkwić w uprzemysłowieniu Polski – budowaniu „manufaktur”, jak i infrastruktury w postaci regulacji dróg wodnych. Nikt nie wspominał o zagrożeniu spowodowanym budowaniem aren cyrkowych czy tym podobnych. A które olbrzymim nakładem środków i energii społecznej obecnie budujemy w postaci nikomu niepotrzebnych stadionów piłkarskich, które nie dają zatrudnienia ani postępu technicznego, a po Euro2012 nie przysporzą dochodów, a finanse publiczne będą ciągnąć w dół, gdyż będą kosztownymi w utrzymaniu. Jak absurdalne są to projekty ukazuje przykład Warszawy wspierającej ze środków publicznych dwa duże stadiony, nie mając ani jednej klasowej drużyny która mogłaby te obiekty wykorzystać i utrzymać. Podczas gdy Wikipedia podaje że u naszych zachodnich sąsiadów istnieje np. Allianz Arena – stadion piłkarski w północnej części Monachium na którym od sezonu 2005/2006 swoje mecze rozgrywają na nim dwie(!) lokalne drużyny – Bayern i TSV 1860, a także reprezentacja Niemiec. Obecnie jest to jeden z najnowocześniejszych stadionów piłkarskich na świecie. Nazwa stadionu pochodzi od jednego z jego głównych sponsorów – niemieckiej firmy ubezpieczeniowej Allianz. Przy czym konstrukcja Allianz Areny i zastosowane tutaj rozwiązania architektoniczne i techniczne sprawiają, że stadion ten podobno jest uznawany, obok londyńskiego Wembley za najnowocześniejszy sportowy obiekt świata. Przy czym o ile całkowita pojemność stadionu wynosi 69 901 miejsc, a więc podobnie do Stadionu Narodowego to koszt budowy w wysokości €340 mln był prawie dwukrotnie niższy. A więc nie tylko płacimy przy znacznie niższych kosztach pracowników więcej, nasze firmy tych budowli nie sponsorują to i nie będzie komu na te areny chodzić, gdyż i tak klasowych drużyn brak.
Pouczająca w tym aspekcie jest historyczna już opinia Prof. Fr Beckmann’a (za Włodzimierz Wakar „Polski korytarz czy niemiecka enklawa”) jaką on zawarł w rekomendacjach dla rządu niemieckiego po I Wojnie Światowej w sprawie polityki gospodarczej względem naszego kraju. Gdyż ukazuje ona że sto lat temu byliśmy postrzegani jako znacznie rozumniejsi niż obecnie, mimo trudniejszej sytuacji i szokującego patrząc na dzisiejszą rzeczywistość panującego w Niemczech przekonania że skłonienie nas do absurdów nie jest takie łatwe. Uważał on że „największą trudność przy uregulowaniu stosunków handlowych polsko-niemieckich stanowi ta okoliczność, że pomiędzy Polską i Niemcami nie da się przeprowadzić podziału pracy gospodarczej. Zarówno bowiem Niemcy jak Polska dążą do tego samego ideału państwa rolniczo-przemysłowego, a postulat ten tak dalece zapuścił korzenie w organizacji obu społeczeństw, że złudne byłyby nadzieje i rachuby pewnych sfer gospodarczych, by uczynić z Polski odbiorcę wyrobów niemieckiego przemysłu, a dostawcę artykułów rolniczych dla Niemiec, gdyż […] Polska nie może poświęcić swojego przemysłu”. O proszę! Polska może chcieć być równie rozwinięta co Niemcy i nie chce (a nawet nie może) zdaniem niemieckiego eksperta poświęcić swoich interesów. I to mimo, że „projekty takiego „podziału pracy” pomiędzy Niemcami i Polską, ażeby Polska zwinęła lub zwinąć musiała swój przemysł, są ze strony niemieckiej wysuwane”, ale jak się okazało mogły być proponowane i wymuszane bezskutecznie. A dzisiaj godzimy się aby nie mieć własnych organizacji gospodarczych i zgadzamy się opierać nasz rozwój na nisko płatnych, zmiennych i w pełni uzależnionych od zapotrzebowania koncernów niemieckich dostawach półproduktów, rezygnujemy z tanich własnych nośników energii kupując drogie i niebezpieczne reaktory atomowe, jak i wiatraki u zagranicznych dostawców i to tylko po to aby oziębić klimat. Co ciekawe Breckamann doradzał również aby w negocjacjach z Polską nie łączyć kwestii prawa do osiedlania się Niemców w Polsce, z kwestią polskich gastarbeiterów w Niemczech „gdyż w ten sposób Niemcy zapewniają sobie podwójną korzyść, zarówno z […polskich] „obieżyświatów”, jak i z osadnictwa niemieckiego w Polsce, popieranego nie z samych pobudek ekonomicznych”. Gdyż korzyści były przez stronę polską łatwo odczytywane, podczas gdy dzisiaj wygląda na to że nic nie rozumiemy – emigracja na „zmywak” jest wspierana, a jednostronne przywileje dla Niemców nawet zagwarantowane w prawie wyborczym do Sejmu.
A przecież nie zawsze tak było, i w czasach nawet naszego największego upadku moralnego w XVIII wieku „słaby” król oddany Rosji utrzymywał, że na takie dictum nie może się zgodzić uważając „iż w polityce istnieją pryncypia, których przekroczenie można traktować jako niedopuszczalne”. Oczywiście obawa podzielenia losów Radziwiłłów jak i kompletnej anihilacji społecznej odgrywała w tym również znaczącą rolę. Podczas gdy niebywały cynizm sąsiadów w dążeniu do wymuszenie na Polsce dostępu do urzędów dla swoich stronników pod hasłem tolerancji i równouprawnienia był przez wszystkich rozumiany i potępiany. Już wtedy te despotyczne rządy właśnie w tolerancyjnej Polsce w ramach tych szczytnych haseł dążyły do wprowadzenia szczególnych praw dla dysydentów. I to dlatego że jak cynicznie argumentowano „jęcząc pod uciskiem” mogli oni zabiegać o swe prawa za granicą, a cały naród Polski przecież ponoć zabiegał u Katarzyny II „o zachowanie spokoju wewnętrznego, ubezpieczenie wolności” które Rosja w swej szczodrobliwości wypełniała. Dlatego domagała się aby w województwach w których jest znaczny procent innowierców zastrzeżono dla nich 1/3 mandatów poselskich, „prawa do starostw grodowych, czyli dzięki ich kompetencjom sądowniczym – wpływów lokalnych”. Okazało się że posiadanie wpływów wśród „tubylców” w postaci zależnego króla i oddanych Czartoryskich już nie wystarczało i jak konstatował król pruski Fryderyk II Rosja stara się stworzyć „w Polsce niezależną partię, która będzie wspierać i podtrzymywać wszelkie propozycje, jakie Katarzyna zechce tam przedłożyć”.
Nawet Stanisław August rozpaczał przed rosyjskim posłem że „zarówno on, jak i inni politycy przywiązani do Rosji (czyt.: Czartoryscy) w rozpaczy. Boją się utraty rosyjskiego poparcia” ale jednocześnie nie był taki naiwny w tłumaczeniu, gdyż „Stanisław August porównał swą sytuację do położenia Karola I Stuarta, którego przeciwnicy wykorzystali podobne resentymenty religijne przeciw katolikom, by doprowadzić do stracenia monarchy.” Mimo, że argumenty ambasadora były takie znajomo brzmiące w swojej wymowie, że „mąż stanu powinien umieć dostosować się do okoliczności” co i w tamtym okresie oznaczało ustępowanie przed siłą, a dzisiaj może oznaczać serwowanie poddanym „bolesnych reform”, gdyż przecież naruszenie interesów obcych jest niewykonalne. Również opinia o Kościele Katolickim była bardzo podobna gdyż nawet rezydent saski pisał że „nastroje […] podgrzewa duchowieństwo, organizując w kościołach modlitwy o ocalenie religii katolickiej”. Podczas gdy uzasadnienie wymogów rosyjskich traktatami międzynarodowymi zostało w odpowiedzi wsparte… realizacją wielokrotnie prezentowanej groźby wysłania wojsk rosyjskich do dóbr zarówno biskupa krakowskiego jak i wileńskiego „by na tym przykładzie także wszyscy inni zobaczyli, w jaki sposób będą traktowani przeciwnicy”. Włączanie innych państw w działania antypolskie było rozumiane bardzo praktycznie, przy czym jako prawdziwie głębokie zaangażowanie traktowano takie które pozwala „wciągnąć” „jak najgłębszą współpracę w chlubnym dziele [!…] aż po jego współfinansowanie”. Jak to wynika z wymiany depesz między urzędnikami rosyjskimi w sprawie skutecznego uwikłania Anglii w działania antypolskie.
O tym jak skorumpowanie Polaków może wyglądać w praktyce świadczą raporty ambasadora von Saldern’a pisane do Petersburga:
„Podolski potrzebujący cudzych pieniędzy jest naszym dobrym przyjacielem
– Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silnie potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce
– Gozdzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas
– Twardowski jest tchórzem bez przekonań, a takim samym jego zięć Rogaliński
– Młodziejowski, polski Machiawel, sprzedaje się więcej dającemu
– Gurowski nie bez zdolności, ale bez iskierki honoru
– Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę, niepospolicie ruchliwy”,
„a na górze król, o którym tenże Saldern donosi”: „Król serdecznie poczciwy, ale niepojęcie słaby”.
A nagrody były wszelakie i różnorodne – szacunkowe łapówki dla Ponińskiego wynosiły 24 tyś dukatów rocznie, plus nadanie tytułu książęcego trzy lata po pierwszym rozbiorze. A wybory na posłów odbywały się również z pomocą obcych garnizonów, które na pewno nie określały się jako obce. Przy czym zdradziecka partia polityczna miała o dziwo i wtedy jakże nobliwą nazwę „Związku Patriotycznego”.
Odrabiając tą lekcję historii wnioskuję że metody działania o których powinny się uczyć nasze dzieci na lekcjach historii Polski, nie zmieniły się znacząco, a nawet ówczesna opinia publiczna sprawiała wrażenie mniej „ogłupionej”. A odważna odpowiedz posła Korsaka którą on wprost udzielił ambasadorowi Stackelbergowi: „Nie znam na świecie despoty, dość bogatego, aby mię zepsuć, dość mocnego, aby mię przerazić” świadczy, że obecnie cierpimy na brak elementarnej odwagi, nie mówiąc o zaniku bohaterstwa wśród przedstawicieli naszych władz.
Dlatego na obecnym etapie historii Polski kluczowe jest jak najwcześniejsze podjęcie skutecznych działań aby historia 3 Maja się nie powtórzyła i abyśmy nie obudzili się za późno, tak jak dwieście dwadzieścia lat temu i w efekcie nasze wnuki będą cierpieć przez wiele pokoleń. Mając zaś w pamięci ostrzeżenie jakie 11 października 1988 r. wygłosił w Parlamencie Europejskim i które 8 czerwca 1991 r. JPII powtórzył w przemówieniu do korpusu dyplomatycznego w Warszawie „że gdyby religijne i chrześcijańskie podłoże kultury tego kontynentu zostało pozbawione wpływu na etykę i kształt społeczeństw, oznaczałoby to nie tylko zaprzeczenie całego dziedzictwa europejskiej przeszłości, ale i poważne zagrożenie dla godnej przyszłości mieszkańców Europy” czy to zagrożenie już się nie ziściło. I czy w związku z tym nie jest już najwyższy czas aby zadać sobie pytanie, aby ratować siebie i kraj tak jak 221 lat temu, nie należy zastanowić się nad sensownością naszej obecności w Unii Europejskiej jeżeli nadal nasze żywotne interesy byłyby w niej ignorowane i deptane.
Za http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii/przestroga-przed-powtorka-w-rocznice-3-maja