Bez kategorii
Like

Czułem, że już z tej katowni nie wyjdę

08/04/2011
454 Wyświetlenia
0 Komentarze
25 minut czytania
no-cover

Wywiad z Panem Juliuszem Gerungiem.

0


 

Wywiad z Panem Juliuszem Gerungiem na temat konspiracyjnej działalności młodzieży patriotycznej podczas okupacji sowieckiej w Polsce (1944 – 1989 r.), która liczyła ponad dziesięć tysięcy członków i zrzeszona była w przeszło tysiącu polskich organizacjach niepodległościowych.

Piotr Gospodarczyk: Mam niezwykłą przyjemność przedstawić państwu Pana Juliusza Gerunga, honorowego prezesa Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944 – 1956 "Jaworzniacy". Panie Juliuszu, jak wyglądało konspiracyjne życie młodego polskiego patrioty w czasach okupacji sowieckiej?

Juliusz Gerung: Od ponad dwudziestu lat utrzymuje stałe, przyjacielskie kontakty z koleżankami i kolegami byłymi więźniami politycznymi lat 1944 – 1956, wobec tego będę mówił nie tylko o sobie i członkach mojej organizacji niepodległościowej ale również o innych.

Nasze życie w czasie okupacji sowieckiej początkowo, po wojnie, wyglądało podobnie jak innych młodych Polaków. Cieszyliśmy się, że nie ma już Niemców, że można wywiesić biało – czerwoną flagę, że można głośno śpiewać patriotyczne piosenki. Jednak stopniowo następowało rozczarowanie. To wojsko polskie było jakiś inne. Na czapkach mieli inne niż przed wojną orzełki, nazywane przez nich kurycami. Po pewnym czasie naszych ojców i starszych braci, którzy jako członkowie Armii Krajowej walczyli z niemieckim okupantem zaczęto aresztować. Ci którzy zostali musieli się ukrywać.

Zaczęliśmy się buntować. Liczyliśmy na zachodnich aliantów, spodziewając się, że wystąpią przeciwko sowietom. Zaczęliśmy zaopatrywać się w broń, aby w przypadku III wojny światowej zbrojnie wystąpić przeciwko sowieckim okupantom walcząc o wolną Polskę. Rozpoczęliśmy akcję małego sabotażu. Naklejaliśmy własnoręcznie sporządzone plakaty, w których krytykowaliśmy władze komunistyczne, protestując przeciwko zakłamywaniu narodowej historii staraliśmy się  upowszechniać prawdziwe informacje m.in. o zbrodni katyńskiej. Zrywaliśmy propagandowe plakaty i czerwone flagi. Pisaliśmy (oczywiście anonimowo) listy do aktywistów partyjnych i komunistycznych organizacji młodzieżowych, ostrzegając ich przed konsekwencjami, jakie mogą ich spotkać. Staraliśmy się udawać wiernych władzy "ludowej" obywateli.

Nie mieliśmy doświadczenia w działalności konspiracyjnej. Nasz młodzieńczy zapał powodował, że stosunkowo szybko daliśmy się zdekonspirować. W niektórych przypadkach do naszych organizacji wkradali się szpicle i o naszej działalności meldowali urzędom bezpieczeństwa.

Piotr Gospodarczyk: Czy był Pan świadomy niebezpieczeństwa jakie niosła ze sobą konspiracja? Z artykułu 86 KKWP (Kodeks karny Wojska Polskiego z 1944 roku) dowiadujemy się, że za większość wykroczeń groziła kara śmierci, a wyroki można było przeprowadzać na dzieciach które ukończyły 12 rok życia. Czy świadomość bezpośredniego zagrożenia życia nie była paraliżująca w patriotycznej konspiracji?

Juliusz Gerung: Nie zdawałem sobie sprawy z odpowiedzialności sądowej, bo nie znałem kodeksu karnego Wojska Polskiego. Wiedziałem jednak, że w czasie akcji "plakatowania" gdy będę uciekał mogę być zastrzelony. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że gdy będę aresztowany, będą mnie bić. Codziennie idąc ze swojej stancji do szkoły przechodziłem koło budynku Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i często słyszałem jęki dochodzące z tego budynku. Byłem ryzykantem, zdawałem sobie sprawę, że mogę cierpieć za SPRAWĘ, za sprawę polską.

Piotr Gospodarczyk: Pana wypowiedź jest niezbitym dowodem na to, że ówczesna patriotyczna działalność konspiracyjna wymagała wielkiej odwagi. W poprzedniej wypowiedzi wspominał Pan, że przez młodzieńczy zapał szybko dochodziło do dekonspiracji młodych patriotów. W jakich okolicznościach został Pan zdekonspirowany i w następstwie tego wydarzenia aresztowany przez funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa?

Juliusz Gerung:Nasz "kolega" z klasy oskarżył nas do Urzędu Bezpieczeństwa. Od pewnego czasu, gdy na terenie Włodawy pojawiały się ulotki i hasła antykomunistyczne podejrzewał mnie i kolegę Wiktora Wasilewskiego. Pewnego dnia pod pozorem, że chce odebrać pożyczoną książkę wszedł do mieszkania Wiktora.

Wspólnie z Wiktorem przygotowywaliśmy hasła wycinając litery z gazet i naklejając na papierze. Gdy ów "kolega" wszedł położyłem przygotowane materiały na krześle i usiadłem na nie. Ów aktywista natychmiast pobiegł do UB i zameldował, że my wykonywaliśmy coś podejrzanego.Tego samego dnia nas aresztowano. W mieszkaniu, w którym ja mieszkałem znaleziono również pewne materiały. Ten "kolega" zeznawał w UB oskarżając nas, podał również dwie koleżanki, ale ja stanowczo stwierdziłem, że nie współdziałały z nami i nie aresztowano ich.

Ów człowiek był świadkiem oskarżenia na naszej sprawie w sądzie. To wszystko opisałem w mojej książce "Czy tylko trzy lata?". Przeglądając moje akta w Instytucie Pamięci Narodowej dowiedziałem się, że od pewnego czasu poszukiwano sprawców plakatowania ulotek we Włodawie.

Piotr Gospodarczyk: Jak potoczyły się Pana losy po aresztowaniu?

Juliusz Gerung: Aresztowano mnie 20 lutego 1950 roku. Miałem wówczas 16 i pół roku. Całą noc spędziłem zamknięty w pokoju na górze. Nikt nie interesował się mną. Rano zaprowadzono mnie do celi w piwnicy, w której warunki były potworne. Było bardzo brudno i zimno.

Ściany były pokryte szronem. W oknie, bardzo małym, były oczywiście kraty, a od zewnątrz umieszczona była tzw. blinda z blachy, która uniemożliwiała wyglądania przez okno. Wyposażenie celi to drewniana prycza i kibel do załatwiania nieczystości. Spaliśmy w ubraniach na drewnianej pryczy z czapkami pod głową i przykrywaliśmy się płaszczami. Co pewien czas wyprowadzano nas na krótki spacer. W zimie, aby ogrzać się stawialiśmy na nogach miski z ciepłą kaszą.

W celi zastałem tylko jednego człowieka. Był to rolnik z powiatu włodawskiego, którego chciano zmusić by wstąpił do spółdzielni produkcyjnej (kołchozu). Nie brano go na przesłuchania, sądząc, że i bez tego "skruszeje" i podpisze akces do kołchozu. Mnie brano na przesłuchania w dzień i w nocy. Ulubiona metodą śledczych było żądanie powtarzania życiorysu. Wystarczyła mała pomyłka i był to powód do bicia. Bito przeważnie w twarz i głowę . Obecnie mam zaawansowaną głuchotę na skutek uszkodzenia nerwów słuchowych.

Po pewnym czasie wezwano mnie na korytarza i kazano podpisać postanowienie o tymczasowym aresztowaniu tzw. sankcje, na okres 3 miesięcy. Później tę sankcję przedłużano trzy razy. Dowiedziałem się, że jestem oskarżony o próbę obalenia przemocą ustroju państwa (art. 86 § 2 kodeksu karnego Wojska Polskiego). Tak określano przynależność do nielegalnej organizacji. W tych warunkach przebywałem do 15 października 1950 roku, kiedy to całą naszą czwórkę przewieziono do Lublina i osadzono w więzieniu na Zamku. Tu oczekiwaliśmy na rozprawę sądową.

Piotr Gospodarczyk: Funkcjonariusze urzędów bezpieczeństwa okazali się brutalnymi sadystami i zasługują na publiczne potępienie. Panie Juliuszu, jak wyglądała wspomniana przez Pana rozprawa sądowa po przewiezieniu Pana do więzienia w Zamku?

Juliusz Gerung: W Lublinie zamknięto nas w więzieniu na Zamku. Odżyły wspomnienia. W 1944 roku w czasie okupacji niemieckiej w tym więzieniu siedzieli mój ojciec i najstarszy brat. Ja mieszkając u kuzynów na ulicy Lubartowskiej przynosiłam dwa razy w tygodniu paczki. Czekałem przed więzieniem bo niekiedy wychodzący z więzienia przynosili grypsy. Ja dostałem kilka, które są w naszym domowym archiwum.

Więzienie było pilnowane przez żołnierzy niemieckich. Gdy nas tu przywieziono przywitali nas ludzie w polskich mundurach. To była bardzo przykre. Zanim przeniesiono nas do celi musieliśmy przejść przez kwarantannę w baszcie. Warunki tam panujące, jakkolwiek lepsze niż w piwnicy włodawskiej, były również potworne. W baszcie, w ogromnej, okrągłej celi siedziało kilkudziesięciu ludzi. W środku było wgłębienie nazywane getem. Gdy położyliśmy się spać nie można było odwrócić się na drugi bok, tak było ciasno. Trzeba było przejść przez trzy poziomy baszty. W każdym, od parteru do II piętra byliśmy chyba tydzień.

Byliśmy już na trzeciej baszcie, gdy zaczęto przygotowywać nas do rozprawy sądowej. 30 listopada przewieziono nas do Wojskowego Sądu Rejonowego. Spotkaliśmy tam nasze rodziny. Była moja matka i brat z żoną. Wprowadzono nas na salę sądową.

Skład sądu był następujący: przewodniczący kpt. Eugeniusz Pinkosz, asesor por. Czesław Czarkowski, ławnik szer. Jan Sobczak. Oskarżał prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej kpt. Ireneusz Boliński.Po otwarciu przewodu sądowego prokurator wnioskował, aby "ze względu na ochronę interesów Państwa rozprawa była prowadzona przy drzwiach zamkniętych”. Na wniosek adwokata sąd wyraził zgodę, by na sali pozostały po jednej osobie z najbliższych rodzin oskarżonych.

Prokurator przemawiał długo, usiłując dowieść, jak ciężkim było nasze przewinienie. Zażądał: dla mnie 10 lat więzienia, dla drugiego oskarżonego 8 lat, a dla dwóch pozostałych po 5 lat. Mieliśmy dobrych adwokatów z wyboru. W rezultacie mnie skazano na 3 lata, kolegę na 2, z zastosowaniem art. 69 kodeksu karnego Wojska Polskiego, który przewidywał, że jeżeli oskarżony w chwili popełnienia przestępstwa nie miał ukończonych 17 lat sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Dwóm pozostałym kolegom zmieniono kwalifikację czynu i skazano na kary po 1 roku więzienia.

Po wyroku przeniesiono nas na oddział pierwszy, przeznaczony dla więźniów politycznych. Za moją celą była krata a za nią cela dla więźniów skazanych na karę śmierci. Gdy rano wychodziliśmy na korytarz by pobrać jedzenie widzieliśmy ubrania ułożone w kostki. Mogliśmy w ten sposób policzyć ilu ludzi zamordowano w nocy.

Później utworzono cele dla małolatów, na oddziale V i tam nas przeniesiono. Nasz wyrok nie spodobał się Helenie Wolińskiej z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie. Zażądała aby dostarczono jej nasze akta, chciała wnieść rewizję wyroku. Nie zdążyła, wyrok uprawomocnił się. Po upływie roku od aresztowania dwaj koledzy wyszli z więzienia. Mnie i kolegę Wiktora Wasilewskiego 15 lipca 1951 roku przewieziono do więzienia w Jaworznie.

Piotr Gospodarczyk: Trudno mi wyobrazić sobie okrucieństwo, na które skazywano młodych polskich patriotów. Przychodzi mi teraz na myśl wiersz „Testament”, który napisał Pan Juliusz we włodawskim więzieniu. To świadectwo oddania sprawie polskiej. Panie Juliuszu, w jakich okolicznościach powstał „Testament” i jaki miał on wpływ na współwięźniów, a dzisiaj dla Pana?

Juliusz Gerung: Wiersz „Testament” ułożyłem w areszcie PUBP we Włodawie. Piszę „ułożyłem” bo nie mieliśmy tam żadnych materiałów do pisania. Trzeba było w pamięci układać i uczyć się na pamięć. Często powtarzałem, cicho aby klawisz nie usłyszał. Mój ulubiony wiersz Juliusza Słowackiego „Testament mój”. Postanowiłem ułożyć mój testament, bo czułem, że już z tej katowni nie wyjdę. Później w Lublinie, gdy byliśmy razem, nauczyłem kolegę z mojej organizacji Janka Krzowskiego i prosiłem, aby po wyjściu z więzienia (był skazany na 1 rok) – przekazał go mojej matce.

Na Zamku w Lublinie, na oddziale I siedziałem z wielu wspaniałymi ludźmi, patriotami, zamkniętymi za to, że w Armii Krajowej walczyli z Niemcami. Wieczorami mówiłem ten wiersz i inne, które już w Lublinie ułożyłem. Okrucieństwo jakie spotkało mnie po aresztowaniu było małe w stosunku do tego, jakie doświadczyli moi niektórzy koledzy. Ja nie często byłem bity. Bardzo ciężkie były tortury psychiczne.

Piotr Gospodarczyk: Włodawa, Lublin, a później transport do Jaworzna. Łatwo wywnioskować, że zbrodniarze stalinowscy bali się drzemiącego w młodzieży polskiej silnego dążenia do niepodległości. Panie Juliuszu, w jakich warunkach przewieziono Pana do progresywnego więzienia dla młodocianych w Jaworznie?

Juliusz Gerung: 15 lipca 1851 roku razem z kolegą Wiktorem Wasilewskim zawieziono nas na dworzec kolejowy w Lublinie. Razem z nami zabrano innych, młodocianych więźniów politycznych. Skutych kajdanamimilicjanci prowadzili nas do pociągu. Razem z konwojentami zajęliśmy wcześniej zarezerwowany przedział. Paczki z naszym depozytem umieszczono na półce. W moim depozycie na pewno była książeczka harcerska i srebrny sygnet z lilijką. Przedmioty te nie zostały zaliczone do dowodów rzeczowych.

Zajechaliśmy do Szczakowej i dalej pieszo konwojowali nas uzbrojeni żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego z towarzyszącymi im psami.

Piotr Gospodarczyk: Czy podczas transportu albo w trakcie przesiadek miał Pan kontakt z ludnością cywilną?

Juliusz Gerung: W czasie konwojowania więźniów wszelkie rozmowy z ludnością cywilna były surowo zabronione. Chciałem tylko wspomnieć o pewnej bardzo nieprzyjemnej przygodzie, jaka spotkała mnie na dworcu kolejowym w Lublinie.

Gdy prowadzono nas, skutych, do pociągu, jakaś wiejska kobiecina spojrzała na nas wrogo, splunęła i skierowała pod naszym adresem obelżywe słowa: „Dobrze tak, chuliganom”. Było nam niesamowicie przykro, ale nie mogliśmy nic powiedzieć. Później w przedziale milicjanci zdjęli z naszych rąk kajdanki i zaczęli rozmawiać „jak człowiek z człowiekiem” . Nie pytali za co nas aresztowano. Jeden z nich powiedział, że zna mojego brata, który jest leśniczym. Bez przesiadki dojechaliśmy do Szczakowej i później prowadzono na do Jaworzna.

Piotr Gospodarczyk: Ubeccy funkcjonariusze sprawnie posługiwali się technikami społecznej manipulacji, a dezinformacja zapewniała skuteczne metody działania. Często stosowano technikę przebierania młodocianych więźniów politycznych w niemieckie mundury. Tak przewożeni więźniowie mieli udawać niemieckich szpiegów albo wciąż działających młodych Hitlerjugend. Panie Juliuszu, jak powitany został transport, w którym się Pan znajdował?

Juliusz Gerung: Jak już wspomniałem, ja wraz z innymi młodocianymi więźniami politycznymi byłem transportowany do Jaworzna ze stacji kolejowej Szczakowa. Eskortowali nas żołnierze KBW wyposażeni w pistolety automatyczne gotowe do strzału. Towarzyszyły im wytresowane psy, które straszliwie ujadały. Nie byliśmy przebierani w niemieckie mundury. Inni koledzy wspominają, że przebierano ich w mundury młodych hitlerowców lub nawet esesmanów.

Mateusz Wyrwach w książce „Łagier Jaworzno” cytuje wyjątek z raportu byłego oficera KBW Adama Zielińskiego: „wzdłuż torów kolejowych stacji Jaworzno – Szczakowa rozstawieni byli nasi ludzie i kamieniami rzucali w stojące na bocznicy wagony z więźniami. Krzyczeli, jak im na odprawie kazano: „Naród polski ma dość siły, by was ukarać”. Po około 15 minutach, o godzinie 8.45 odwołaliśmy ich przerzucając na odcinek trzeciego kilometra, by tam udawali wieśniaków robiących w polu. Poszturchiwali przechodzącą kolumnę grabiami, kijami od wideł […] Żadnych ekscesów ze strony więźniów nie zanotowano.[…] Sierżant Męcywiak wypłacił jedenastu zgromadzonym funkcjonariuszom ORMO po 25 zł za udział w akcji za pokwitowaniem i po puszce słoniny z UNRRY. Czas wykorzystania towarzyszy dwie godziny.”

Źródło: Mateusz Wyrwach „Łagier Jaworzno. Z dziejów czerwonego terroru”. Wyd. Editions Spotkania – strona 80.

Piotr Gospodarczyk: Jak powitano Was, młodocianych więźniów politycznych, w Jaworznie?

Juliusz Gerung: Do Jaworzna trafiłem w jednym z pierwszych transportów, 15 lipca 1951 r. Nie pamiętam jednak samego momentu powitania. Wiem tylko, że otworzyła się wielka brama i konwojujący nas żołnierze KBW oddali nas pod opiekę strażnikom więziennym.

Ulokowano nas w celach. Warunki zakwaterowania w porównaniu z włodawską piwnicą były o wiele lepsze. Każdy miał swoje łóżko. Łóżka były piętrowe. W celi było nas kilkunastu.  W oknach nie było widać krat. Były one ukryte, zabetonowane. Otwory były tak małe, że nie można było przez takie okienko wysadzić nawet najmniejszej głowy. Okien nie można było otwierać.

Początkowo pracowałem dorywczo, ale cały czas byłem na powietrzu.

Przyszło mi przebywać w Jaworznie do 13 grudnia 1952 roku.

Dzisiaj, kiedy minęło już ponad 60 lat od tych okrutnych wydarzeń, wiemy bardzo dużo o oskarżycielach młodocianych i polskich patriotów w procesach politycznych. IPN podaje, że spośród ponad tysiąca sędziów i prokuratorów komunistycznych przed sądami niepodległej Rzeczypospolitej stanęło zaledwie kilkunastu i tylko jeden otrzymał wyrok skazujący. Reszta, która żądała w procesach politycznych najsurowszych wymiarów kar oraz kar śmierci dla młodocianych i patriotów usłyszała wyroki uniewinniające.

Piotr Gospodarczyk: Drogi Panie Juliuszu serdecznie dziękuję za udzielony wywiad.

Zachęcam do poznania Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944 – 1956 "Jaworzniacy”, którego strona internetowa mieści się pod adresem: www.jaworzniacy.pl

0

MohereQ

Rozwazania codzienne i te mniej codzienne dla kazdego Polaka pisane przez Polaka, który Polske umilowal ponad wszystko inne. Polska jest piekna!

8 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758