Pokora w praktyce. Trzy stopnie pokory.
ROZDZIAŁ X
Jak wszystkie cnoty wogóle, pokora nie polega nateorji,lecz na praktyce, nie na słowach, lecz, na czynach, nie na mechanicznem zginaniu kolana lub uderzaniu się w piersi, lecz na poddawaniu rozumu, woli i całej istoty wszechmocnemu Bogu. Pokora wyrasta z szacunku dla Boga tak naturalnie, jak drzewo z korzenia. Ona w życiu clirześcijanina tem, czem akord panujący w utworze muzycznym. Przenika wszystkie jego stosunki z Bogiem i bliźnimi i wnosi do nich osobliwy ton i charakter, który łatwiej odczuć, niż określić i opisać.
»Pytasz mię, czytamy u św. Augustyna, co zajmuje pierwsze miejsce w religji i nauce Chrystusa? Odpowiadam: pokora. A drugie? Pokora. Trzecie? Pokora. Wszelka bowiem mądrość chrześcijańska streszcza się w wykonywaniu szczerej i gruntownej pokory«.W tym samym duchu pisze św. Doktor gdzie indziej: »Dwie miłości zbudowały dwa miasta. Miłość samego siebie, posunięta do wzgardy Boga, zbudowała miasto ziemskie, miłość boża, posunięta do wzgardy samego siebie, wzniosła miasto bożc«.Wzgarda Boga ujawnia wielkość pychy, wzgarda samego siebie głębokość pokory. Jak pycha prowadzi ludzi do lekceważenia powagi Boga, tak pokora wiedzie ich do poddania się we wszystkiem jego woli. Jak słowa Lucyfera: »Chcę być podobny do Najwyższego« były objawem jego pychy, tak słowa Zbawiciela:Nie jako ja chcę, lecz jako ty chcesz,okazywały jego pokorę. Podawany mu kielich był gorzki, jednakże chciał go wychylić. Upokorzenie, szyderstwo, hańba, męka i śmierć były najbardziej wstrętne jego naturze, mimo to chciał wszystko to wycierpieć. Taka była wola jego Ojca niebieskiego, a na tem było mu dosyć.Sam się poił i zył, stawszy się posłusznym az do śmierci,śmierci krzyżowej.
Chcemy więc być pewni, że postępujemy w cnocie? Zobaczmy, jak posuwamy się naprzód na ścieżce pokory, świętość sprowadza się ostatecznie do wyzucia się z samego siebie, czyli do zatarcia własnej jaźni z miłości do Boga. »Ten jest doskonały, pisze św. Tomasz, kto tak jest usposobiony wewnętrznie, że gardzi sobą i wszystkiem, co ma, dla Boga«. A chcemy wypróbować stopień osiągniętej przez nas pokory? Zbadajmy szczerość swej uległości dla woli bożej. Prosta to i praktyczna próba, jak zaraz zobaczymy.
Możemy być stale skłonni do przyjmowania upokorzeń, szyderstw, niesławy i wszystkiego, do czego największy wstręt czuje natura, raczej niż do przestąpienia przykazania bożego, obowiązującego nas pod grzechemciężkim.Na tem polega pierwszy, najniższy stopień pokory. — Lub znowu możemy być stale gotowi do przyjmowania upokorzeń, szyderstw, hańby i tego wszystkiego, co tylko najwstrętniejszem jest dla natury, raczej niż wykroczyć przeciw przykazaniu bożemu, obowiązującemu nas pod grzechempowszednim.Na tem polega drugi stopień pokory. — Wreszcie możemy być stale usposobieni do przyjmowania upokorzeń, szyderstw, hańby i wszystkiego, przed czem najbardziej wzdryga się natura, nawet gdy niema niebezpieczeństwa grzechu ani powszedniego, ani ciężkiego, jedynie i wyłącznie pragnąc upodobnić się bardziej do Chrystusa,który mając przed sobą wesele, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotą.1Na tem polega trzeci i najwyższy stopień pokory.
Zważmy, że niema tu mowy o szczegółowych aktach cnoty, lecz tylko i stałem, nawykowem usposobieniu duszy. Ważna to różnica. Akty poszczególne bowiem, które wykonywamy, nie zawsze odpowiadają trwałemu stanowi duszy. I tak może ktoś być stale gotowy umrzeć raczej niż dopuścić się grze chu ciężkiego, a jednak może upaść pod naciskiem pokusy. Albo przeciwnie może ktoś stale żyć w stanie grzechu śmiertelnego, a jednak oprzeć się silnej pokusie z pomocą silniejszej jeszcze łaski do raźnej.
Pomnąc na to rozpatrzmyż bliżej trzy stopnie pokory, dopiero co określone. Takie roztrząsanie będzie dla nas wielce pożyteczne. Pierwszy tedy stopień pokory polega na stałej gotowości do zniesienia raczej wszystkich cierpień niż popełnienia grzechu ciężkiego. Jest on bezwarunkowo potrzebny do zbawienia. Samo bowiem postanowienie świadome i dobrowolne popełnienia w pewnych warunkach grzechu ciężkiego jest już w sobie grzechem ciężkim, a jeśli go nie odwołamy i nie wzbudzimy za nie żalu, wystarczy do zamknięcia nam nieba. Wielką to jednak nieroztropnością wyobrażać sobie, iż się jest wystawionym na pokusę i pytać samego siebie, czy w walce z nią pozostanie się wiernym Bogu. Jeśli to podszept złego ducha, nie powinniśmy się zastanawiać nad nim lecz od razu go odpierać, pomnąc na to, że Ojciec niebieski, który nikogo nie pozwala kusić ponad siły, użyczy nam tyle łaski, ile potrzeba do zwycięstwa, byleśmy tylko czynili to wszystko, co leży w naszej mocy.
Św. Piotr był już przynajmniej na pierwszym stopniu pokory, kiedy zapewniał uroczyście swego boskiego Mistrza, że choćby mu przyszło umrzeć z nim, nie zaprze się go. Atoli ufając sobie zanadto, nie poszedł za przestrogą Chrystusa, rzucił się nieopatrznie w niebezpieczeństwo i upadł. Jego los jest losem wielu, którzy słusznie uchodzą za dobrych katolików. Oni rzeczywiście pragną uniknąć grzechu ciężkiego. Wszelako nie celując wyżej, a ustępując dążeniu natury ludzkiej, ciągnącej ku ziemi, chybiają celu, który sobie wytknęli. Łamią swe najświętsze obietnice, nie jeden tylko raz jak Piotr, lecz raz za razem. Na przemian podnoszą się i upadają, żałują i wracają do grzechu. Bez żadnej wątpliwości, jest to godny opłakania stan, przejmujący dreszczem, gdy się nad nim zastanowimy.
Jeśli nam szczerze zależy na naszem zbawieniu, winniśmy koniecznie ubiegać się o wyższy stopień pokory i być stale tak usposobieni, żebyśmy, cokolwiek! iy się zdarzyło, nie chcieli dopuścić się dobrowolnego grzechu powszedniego. Nawet pomijając fakt, że to moralnie konieczne do zabezpieczenia się od ciężkich upadków, nie możemy nie uznać, iż niema nic nad to rozumniejszego. Bo ostatecznie czyż grzech powszedni nie jest obrazą Boga? Czyż po grzechu ciężkim nic jest największem nieszczęściem, jakie może nas spotkać?
Otóż ażeby wstąpić na ten drugi stopień, »powinniśmy uczynić się obojętnymi względem wszystkich stworzeń«, t. zn. przez bezustanne wysiłki i zwycięstwa nad własną naturą winniśmy dojść do stanu równowagi wewnętrznej, nie pozwalając się pociagać bardziej do zaszczytów, bogactw i wygód świata, niż do wzgardy, ubóstwa i cierpienia, póki nie stanie się oczy wistem w naszym szczególnym wypadku, »co nas bardziej doprowadzi do celu, dla którego jesteśmy stworzeni«. Jeśli bowiem nie będziemy tak »obojętni względem wszystkich stworzeń«, pociąg, który uczuwamy do wszystkiego, co przyjemne naturze, może łatwo wziąć górę nad nami właśnie wtedy, kiedy zachodzi niebezpieczeństwo grzechu. Dlatego też jest rzeczą najrozsądniejszą nie ustępować temu pociągowi, póki nie jesteśmy pewni, że nie sprzeciwia się naszym interesom duchownym.
Atoli istnieje jeszcze wyższy stopień pokory. Bo zamiast być tylko «obojętnymi względem wszystkich stworzeń«, czy one się podobają lub nie podobają naturze ludzkiej, możemyskłaniaćsię do upokorzeń, szyderstw, hańby i tego wszystkiego, co wstrętne naturze, bardziej niż do rzeczy im przeciwnych, pragnąc upodobnić się więcej do naszego Pana, który zostawił nam przykład, abyśmy wstępowali w jego ślady.7
Lecz dlaczego mówimy, że możemyskłaniaćsię do upokorzeń, a nie mówimy raczej, że możemywybieraćupokorzenia? Bo w praktyce nie zawsze wolno nam wybierać to, co sprzeciwia się w wysokim stopniu naszej naturze. Może się zdarzyć, że będziemy zmuszeni bronić swej dobrej sławy od oszczerstw, kiedy jej utrata może wywołać zgorszeni» lub zniweczyć nasz dobry wpływ. Może być obowiązkiem naszym przyjęcie i zatrzymanie zaszczytnego stanowiska, uzdalniającego nas do wydatniejszej pracy nad własnem zbawieniem lub zbawieniem innych.
W tych i podobnych wypadkach nie może być wątpliwości co do drogi, jaką winniśmy obrać. Nie uchybimy też pokorze, wstępując na tę drogę, byleśmy tylko wynik ostateczny złożyli z najzupełniejszem poddaniem się w ręce Boga. Lecz gdy nie jest oczywiste, co bardziej przyczyni się do chwały bożej, trzeci stopień pokory nagli nas do pragnienia upokorzeń i cierpieli, by stać się podobniejszymi do boskiego Zbawiciela, który obrał te doświadczenia jako swą cząstkę na ziemi.
Jest to wzniosły stopień cnoty, ponieważ jest bezinteresowuem poddaniem i zupełnem oddaniem samych siebie Wszechmocnemu, który chce wyraźnie, by nasza doskonałość polegała na podobieństwie do jego Syna boskiego, w którymsobie upodobał.Stąd w okolicznościach skądinąd równych bardziej mu się podobamy życiem wśród dobrowolnie przyjmowanych upokorzeń, w ubóstwie i cierpieniach, aniżeli życiem cnotliwem wprawdzie, atoli spędza nem wśród zaszczytów, dostatków i wygód świata. W teorji oba te sposoby życia, tak różne między sobą, mogą mu oddawać równą chwałę, w praktyce jednak Bóg odbiera z pierwszego cześć, bez porównania większą. Wszystko to tak jest oczywiste dla każdego, kto zna choćby tylko pierwsze zasady życia duchownego, że dosyć jest o tem napomknąć.
Czyż więc nie mielibyśmy się ubiegać gorliwie olepsze dary?Czy nie mielibyśmy postępowaćzacniejszą drogą?*Czy nie mielibyśmy dążyć do trzeciego stopnia pokory? Zaprawdę, najsilniejsze pobudki nagła nas do tego.
Pierwsza i najznakomitsza z tych pobudek to miłość do boskiego Zbawcy, który zwraca do nas wszystkich słowa wyrzeczone niegdyś do apostołów:Dałem wam przykład, abyście, jakom ja wam uczynił, tak i wy czynili.
Miłość, powiedziano, albo zastaje ludzi już podobnymi do siebie, albo czyni ich takimi«. Nietylko naśladują dobre przymioty i zalety, ale nawet ułomności i błędy tych, których kochają. Przyjaciele serdeczni utożsamiają się w pewien sposób. Jak Dawid i Jonatan zdają się mieć tylko jedną duszę ożywiającą dwa ciała. Dzielą się temi samemi losami w szczęściu i nieszczęściu, w radości i boleści i, o ile od nich zależy, wszystko dla nich wspólne.Dusza Jonnty spoiła się z duszą Dawida i miłował go Jonatan jako duszę swoją… I uczynił Jonatan z Dawidem przymierze… I zdjął z siebie Jonatan szatę, w której chodził, i dał ją Dawidowi, i inne szaty swe az do miecza i łuku swego i az do pasa rycerskiego.
Im ściślejsze węzły przyjaźni, łączące ludzi z sobą, tem bardziej lubią przestawać z sobą. Nie mogą znieść rozłąki, nie znajdują rzeczywistej pociechy w innem towarzystwie, jakkolwiek przyjemnem. Woleliby raczej być z sobą w smutkach, aniżeli cieszyć się z innymi, którzy nie są im tak drodzy.Na śmierć pójdę z tobą,zawołał św. Piotr w zapale miłości do swego boskiego Mistrza. Takie jest przyrodzone usposobienie serca ludzkiego. Kto go nie uczuł? Kto nie doświadczył bolesnego zarazem i rozkosznego współczucia dla nieszczęśliwego krewnego, ojca lub matki, brata lub siostry, syna lub córki?
Pomyślmy o czulej matce, której dziecko, wyciągnięte na łożu boleści, znajduje się między życiem a śmiercią. Czy mogłaby się zapomnieć tak dalece, by uczestniczyć w zabawach i rozrywkach towarzyskich, by pójść na widowisko, do opery, na bal Niemożliwe! Sama propozycja takich rozrywek wydawałaby się okrutnem szyderstwem. Ledwo można ją nakłonić do opuszczenia chorego dla zażycia przez chwil kilka koniecznego odpoczynku. Mogą być pod ręką biegli lekarze, mogą czuwać nad chorym jak najtroskliwiej doświadczone pielęgniarki, wszystko to nie wystarcza miłości macierzyńskiej. Ona sama musi przebywać u boku drogiego dziecka, nachylać się nad tą ukochaną postacią, ocierać własną ręką pot z rozgorączkowanego czoła. Ona musi być obecna przy niem, czuwać przez długie, bezsenne noce, by widzieć, słyszeć i cierpieć z cierpiącem. Bo też cierpi niemało, każdy objaw bólu dziecka przeszywa całą jej istotę ostrym grotem.
Taka jest miłość przyrodzona ziemskiej matki, słaby obraz owej miłości zarówno przyrodzonej, jakoteż nadprzyrodzonej, która mieszkała w duszy Niepokalanej Matki Bożej. Czy umiłowana ta matka mogła się odwrócić od Kalwarji, chociaż za każdem spojrzeniem na boskiego Syna miecz boleści wnikał głębiej do jej duszy? »Doprawdy, odpowiada Bernard św., miecz przeszył twą duszę, Matko Błogosławiona, bo nie mógł pierwej dosięgnąć ciała twego Syna, póki nie przebił twej duszy. Kiedy twój Jezus ukochany oddał ducha, okrutna włócznia, która otworzyła jego bok, nie dotarła do jego duszy, atoli przeniknęła twoją. Jego duszy już tam nie było, lecz twoja nie zdołała się oderwać od miejsca«.
Lecz poco wspominamy Dziewicę-Matkę, której miłość do boskiego Syna wysłużyła jej palmę męczeńską u stóp "Krzyża? Zapytajmy się raczej: Czy pokutnica Magdalena mogła się rozłączyć z cierpiącym Panem, chociaż widok jego był katuszą dla jej serca i wyciskał z jej oczu potoki łez tak rzęsiste jak te, któremi kiedyś zmywała swe grzechy? Owszem, chodziła nawet dokoła pustego grobu i nie oddalała się, gdy inni już odeszli. A dlaczego tak? Możemy odpowiedzieć słowami samego Zbawiciela:Bo wiele umilowała.Miłość boskiego Mistrza tłómaczy wszystko.
Cale życie naszego Zbawcy na ziemi było pasmem upokorzeń i cierpień, »krzyżem i męczeństwem*. Według słów proroczych Pisma św. był Onrobakiem a nie człowiekiem, pośmiewiskiem ludzkiem i wzgardą pospólstwa. Byłw pracach od młodości swojej. Byłnasycon urąganiem. To wszystko i daleko więcejChrystus musiał wycierpieć, by tak wejść do chwały swojej. Czy możemy pragnąć, by lepiej obchodzono się z nami, niż z nim? Czy możemy cieszyć się zdała od niego? Czy to nie wydaje się niepodobnem jeśli w sercu naszeni tli się choć słaba iskra miłości?
A nie zapominajmy, że wszystkie upokorzenia i cierpienia Pana naszego miały na celu dobro nasze, były przyjmowane dobrowolnie dla naszego zbawienia, znoszone z miłości ku nam.Ofiarowali jest, iz sam chciał. Umiłował iwydal samego siebie za nas. Posiada więc szczególne prawo do naszej wdzięczności, zarówno jak do naszej miłości. A jak winniśmy okazywać mu swą wdzięczność? Przykład wyjęty z dziejów świeckich odpowie najlepiej.
Starodawni pisarze opowiadają z wielkim podziwem historję dwóch przyjaciół, z których jeden, niesłusznie skazany na śmierć przez tyrańskiego władcę, prosił o drobną łaskę, by inu pozwolono raz jeszcze odwiedzić pielesze domowe i pożegnać się ze swą, pogrążoną w żałobie, rodziną. Drugi wstawił się za nim, zaofiarował się na zakładnika i zgodził się na oddanie swego życia, gdyby skazany nie wrócił w oznaczonym czasie. Warunki przyjęto i wykonano. Minęły dni łaski, wybiła fatalna godzina, a skazanego jak nie widać, tak nie widać. Poprowadzono więc zakładnika na miejsce stracenia, obnażono mu szyję, miecz oprawcy już był wydobyty z pochwy i gotów by spaść na nieszczęśliwą ofiarę, gdy nagle, o dziwo, zjawia się na scenie człowiek zadyszany z pośpiechu i wzruszenia. Był to skazany, przybył w samą porę, by jeszcze uratować od śmierci swego przyjaciela.
Tak i my wszyscy byliśmy skazani na śmierć i to słusznie za liczne nasze przewinienia. Atoli Chrystus, przyjaciel naszych dusz, wystąpił jako pośrednik, uzyskał zawieszenie wyroku i ofiarował się umrzeć z miłości ku nam. Owszem, umarł rzeczywiście. My nie możemy go wybawić od śmierci, lecz możemy współczuwać z nim, zjednoczyć się z nim, nawet w pewnej mierze podzielać jego los. Albo, by użyć własnych słów jego, możemy pić kielich, który on wychylił, być ochrzczeni chrztem, którym on był ochrzczon, dźwigać krzyż swój i podążać za nim. Jeśli to wszystko czynić będziemy z wolnego wyboru i z pełnem poddaniem się woli bożej, będziemy praktykowali trzeci stopień pokory.
Nasuwa się inne jeszcze rozważanie, o które potrąciliśmy już wyżej. Chrystus jest nietylko naszym Zbawcą, ale także naszym wzorem i dlatego było potrzeba, by podjął życie pełne upokorzeń i cierpień. Gdyby nie ten wzgląd, byłby mógł zstąpić na ziemię jako potężny władca, ażeby odebrać hołd i cześć od całego rodu ludzkiego. W tej postaci byłby się może zjawił, gdyby Adam nie był zgrzeszył. W tej postaci oczekiwali go cieleśnie myślący Żydzi, w niej też ukaże się na końcu czasów.
Dla naszego Pana nic były niebezpieczne zaszczyty świata, które mu się z prawa najeżały. Zato wielkie tkwi w nich niebezpieczeństwo dla olbrzymiej większości upadłego rodzaju ludzkiego. A Chrystus przyszedł jako wzór nie dla niewielu, lecz dla ogółu. Pokazał ludziom na sobie, co dla nich najzbawienniejsze. Wytknął im drogę, którą winni iść, a tą drogą ścieżka na Kalwarję, królewski gościniec krzyża.»Gdyby było co lepszego, pisze autor »Naśladowania« i pożyteczniejszego dla zbawienia ludzi nad cierpienie, niechybnie byłby mam to Chrystus pokazał słowem i przykładem«.
Jeśli nam tedy najzupełniejsza oczywistość nie każe sądzić wprost przeciwnie, wypada zgodzić się na wniosek, iż upokorzenia i cierpienia są dla nas rzeczą najkorzystniejszą, zwłaszcza gdy przepadamy za zaszczytami, pochlebstwami i pieszczotami świata. W tym wypadku upokorzenie jest lekarstwem, gorzkiem bez wątpienia, atoli bardzo i potrzebnem, tem bardziej potrzebnem, iż jest tak trudnem do zażycia. Wielki wstręt, jaki czujemy, dowodzi stanu chorobliwego naszej duszy.
Stąd św. Ignacy w książeczce»Ćwiczeń duchownych», tym, którzy czują wielką odrazę do życia pełnego upokorzeń, radzi prosić naszego Pana, by wybrał ich do takiego życia. Tak samo zachęca swych synów duchownych, »by lubili i prawdziwie pożądali… przyoblec się w szaty swego Pana dla miłości i czci jego tak dalece, że gdyby to mogło być bez obrazy boskiego majestatu i bez grzechu bliźniego, chcieliby znosić wyrzuty, oszczerstwa i zniewagi i być poczytywani za szaleńców, nie dając jednak żadnego do tego powodu. A jako przyczynę podaje to hasło, że winniśmy »pragnąć naśladować naszego Pana Jezusa Chrystusa i stać się podobnymi w pewnej mierze do tego. który dał nam przykład, abyśmy we wszystkiem, o ile możemy z pomocą łaski bożej, usiłowali iść za nim, skoro 011 jest drogą prawdziwą, wiodącą ludzi do żywota*.
Co więcej, Święty sam modlił się do Boga, ażeby zakon przez niego założony nigdy nie był wolny od prześladowań. Miał bowiem przekonanie, że dopóki zakon będzie prześladowany, zachowa ducha pierwotnego. I w rzeczy samej nic bardziej od prześladowania nie przyczynia się do uwalniania zgromadzenia zakonnego od członków niegodnych, do wypróbowania szczerości członków gorliwych i do wydobycia na ja w tkwiących w nich pierwiastków dobrych.»Jezus zawsze miał za towarzyszy hańbę, ubóstwo i cierpienie, mawiał0. BaltazarAlvarezdo swych nowicjuszów. Jeśli i wy nie chcecie wybrać ich na towarzyszy, nie możecie pozostać w Towarzystwie Jezusowem.
Prześladowanie służy w języku obrazowym Pisma św. za wiejadło w ręku Boga do oddzielania plewy od pszenicy w spichlerzu; za piec do oczyszczania złota naszych dobrych uczynków; za tłocznię do wyciskania wina rzetelnej cnoty. Jest nam zatem bardzo pożyteczne. Zarazem jednak nie przypada zgoła do smaku ludzkiej naturze. Nawet kiedy błagaliśmy Wszechmocnego, by w proch nas poniżył, może nam się wydawać twardem znoszenie cierpliwe lekceważącego słowa lub pogardliwego spojrzenia. Wszelako nie traćmy ducha i wbrew oporowi wewnętrznemu mówmydoPana słowami Psalmisty:Dobrze na mię, i ześ mię uniżył.
Temi środkami przywykniemy stopniowo do znoszenia cięższych prób z równowagą umysłową. Owszem, jak zapewnia nas autor «Naśladowania dojdziemy do takiego zamiłowania w uciskachiutrapieniach, że nie 'będziemy chcieli być wolni od nich. Będziemy się bowiem uważać za tem mil szych Bogu, im więcej będziemy mieli do znoszenia dla niego. Nie jest to dziełem mocy ludzkiej, lecz łaski hożej, która może dokazać i rzeczywiście dokazuje wielkich rzeczy w krachem ciele, tak że dzięki gorliwości ducha obejmuje ono i kocha to. od czego odpycha je wstręt wrodzony.
Wtedy z św. Teresą będziemy pragnęli cierpieć albo umierać. Ze św. Katarzyną Seneńską odrzucimy wieniec różowy, ofiarowany nam przez Pana, by nosić jego koronę cierniową. Z apostołem narodów będziemynader obfitować weselem w kazdem utrapieniu naszem.