Cechą dyktatorów jest, że zmieniają zdanie, poglądy, opinie, ba nawet charakter dowolnie i w zależności od aktualnie realizowanych interesów. Alianse, sojusze są dla nich o tyle dobre, o ile służą umacnianiu własnej pozycji i łechtaniu ego. Wszystko to jest objawem jakiejś gorączki. W naszych okolicach nie chodzi o gorączkę tropikalną dającą poty, dreszcze i temperaturę. Ta występuje bardziej na południe. U nas zawsze chodziło o… czerwoną gorączkę, której epidemiczne źródła lokują się na wschód od naszych granic. Jej objawy, to neurotyczna szamotanina, pragnienie dominacji, nerwica natręctw, która zachęca do gromadzenia poddanych, a nawet państw. Co ciekawsze gromadzenie nie idzie w parze ze znanym zespołem Diogenesa, bo zainfekowani czerwoną gorączką uwielbiają luksus i dostatek i w ogóle wysoką jakość tego co ich otacza i czego używają.
Tak sobie, więc spekulujemy, co do innych niż te oczywiste przyczyn, dla których Władimir Władimirowicz nie przyjedzie na obchody rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Otóż właśnie teraz zachciało mu się zmienić alianse. Ba nawet usłyszeliśmy jakoby islamistyczne zamachy były mu na rękę, bo odwracają uwagę Europy od Krymu, Ukrainy i wspierają antyterrorystyczną krucjatę, co może ocieplić zmarzlinę rosyjsko-europejskich stosunków. Chwilowo, więc półksiężyc bliższy mu niż rozhisteryzowana europejska gwiazda Dawida.
Mamy, więc do czynienia z konwertowaniem. Władimirowi jest na rękę, że Europa po zamachach w Paryżu ogląda się rzadziej i przez ramię na Krym i Ukrainę. Jak tylko zapuka do kremlowskich bram, prosząc o pomoc w walce z terroryzmem Władimir wyciągnie z kufra tradycyjne insygnia i zacznie znowu ciąć sierpem i walić młotem.
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję