„Generał Marian Janicki, zamiast wytłumaczyć się z sekwencji działań, które podjął – a raczej których nie podjął – w celu zabezpieczenia ubiegłorocznej wizyty prezydenta w Katyniu, brnie w kolejne mistyfikacje.”
„Biuro Ochrony Rządu nie wykorzystało całego potencjału formacji do zabezpieczenia wizyty w Katyniu
Czy oficerowie Biura Ochrony Rządu, którzy lecieli tupolewem z prezydentem, mieli przy sobie telefon satelitarny służący do kontaktu z ekipą zabezpieczającą teren na lotnisku? BOR dysponowało możliwością wydania na ten czas płk. Jarosławowi Florczakowi sprzętu zapewniającego łączność z pokładu samolotu. To procedura stosowana przy zabezpieczeniu wizyt VIP-ów: oficerowie BOR dzwonią do grupy na lotnisku z pytaniem, czy wszystko jest dopięte, a kolumna samochodów podstawiona. Szefostwo Biura do tej pory nie wypracowało procedur zapewniających ciągłą łączność grupy ochraniającej z wyznaczonym do tego zadania oficerem funkcyjnym w Warszawie. Ścieżka działań jest uznaniowa i zależy od woli szefa grupy.
Generał Marian Janicki, zamiast wytłumaczyć się z sekwencji działań, które podjął – a raczej których nie podjął – w celu zabezpieczenia ubiegłorocznej wizyty prezydenta w Katyniu, brnie w kolejne mistyfikacje. Najpierw przez wiele miesięcy zarzekał się, że funkcjonariusze BOR byli na płycie lotniska Smoleńsk Siewiernyj w kwietniu ubiegłego roku. Później, co potwierdził m.in. w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", przyznał, że ich nie było. W piątek przypomniał sobie, że na lotnisku miał jakoby czekać opancerzony mercedes klasy "S" z ekipą, która przyjechała wcześniej na rekonesans. Szkopuł w tym, że ta ekipa, jak wynika z zeznań i oświadczenia prokuratury, czekała w Katyniu, a nie w Smoleńsku. I choć rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz oznajmił "Naszemu Dziennikowi", że do czasu opublikowania raportu Jerzego Millera nikt z Biura Ochrony Rządu nie będzie występował w mediach, to gen. Janicki złamał tę zasadę, wypowiadając się dla jednej z gazet w sprawie tego, co było na pokładzie rosyjskiego transportowca Ił-76, który podchodził kilkakrotnie do lądowania na niedługo przed wejściem w strefę Siewiernego polskiego tupolewa z prezydentem Lechem Kaczyńskim i 95 innymi osobami na pokładzie.
Dlaczego sprawa ustalenia tego, co przewoził rosyjski transportowiec, jest dla Janickiego tak istotna? Być może dlatego, że po jego rezygnacji z lądowania na Siewiernym okazałoby się, że nie ma samochodów dla kolumny prezydenckiej ani rozpoznania, które mieli zapewnić funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony. Nabiera to szczególnego znaczenia, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że – jak tłumaczą oficerowie Biura, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik" – grupa BOR lecąca z prezydentem ma w zwyczaju kontaktować się z funkcjonariuszami zabezpieczającymi miejsce lądowania i trasę przejazdu.
Jeżeli płk Jarosław Florczak, który zginął na Siewiernym, miał przy sobie telefon satelitarny, powinno być to potwierdzone w dokumentach BOR. Odbiór telefonu jest zawsze kwitowany. Oczywiście mógł też skorzystać z telefonu satelitarnego prezydenta. Z technicznego punktu widzenia mógł dzwonić z komórki tuż przed startem tupolewa, w czasie startu lub parę sekund po starcie, ponieważ tupolewy nie posiadają urządzeń umożliwiających połączenie z telefonu komórkowego z BTS-em naziemnym. Wszystko, co dotyczy zabezpieczenia wizyty prezydenta, powinno znaleźć się w teczce operacyjnej. Chodzi o informacje, kto zabezpiecza transport (czyli tzw. logistykę samochodową), strona rosyjska czy polska. Jakie to są samochody, bo jeśli miałby to być samochód ambasadora, to znaczyłoby, że transport zabezpiecza strona polska, ponieważ jego samochód jest własnością naszego kraju. W teczce operacyjnej zawarte są też m.in. informacje dotyczące tego, kto będzie rozpoznawał teren pirotechnicznie i kto z kim, np. w razie awarii samochodu, będzie się kontaktował. Jeśli Florczak lub inny oficer BOR dzwonił z pokładu do Warszawy do oficera operacyjnego, rozmowa powinna być nagrana.
"Czy Ił-76, który 10 kwietnia 2010 r. próbował lądować przed tupolewem, miał dostarczyć samochody do kolumny prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Tak twierdzi Antoni Macierewicz. Jak było naprawdę?" – pyta "Gazeta Wyborcza" w tekście "Jak to było z Iłem-76".
Funkcjonariusze ochrony zostali po wizycie premiera w Smoleńsku, podobnie jak samochody z kolumny, które przewoziły premiera i miały przewozić prezydenta – twierdzi Janicki. Ił-76 miał więc tego dnia przylecieć do Smoleńska nie z samochodami dla prezydenta, ale po to, by po skończonej wizycie zabrać część pojazdów używanych w kolumnie.
Tymczasem sami Rosjanie przyznali, że Iłem-76 miały lecieć służby ochrony Federacji Rosyjskiej, które odpowiadały za zabezpieczenie wizyty polskiego prezydenta i samochody dla delegacji. Mimo trzech prób lądowania Ił-76, który z niewiadomych powodów przyleciał przynajmniej dwie godziny za późno, nie wylądował w Smoleńsku. W chwili, kiedy Tu-154M znalazł się w pobliżu lotniska Siewiernyj, na płycie nie było żadnej ochrony, mimo iż jeden z funkcjonariuszy BOR, który był w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku, wyraźnie zeznał w prokuraturze: "Chcę podkreślić, że bezpośrednia odpowiedzialność za bezpieczeństwo osób ochranianych spoczywa po stronie służb ochrony państwa przyjmującego wizytę". Ił-76 powinien kilka godzin wcześniej przylecieć do Smoleńska, by rosyjskie służby ochrony mogły zabezpieczyć teren i przygotować przewożone auta dla polskiej delegacji. Ich działania powinna nadzorować strona polska. Według mjr. Roberta Tereli, byłego funkcjonariusza BOR, strona rosyjska powinna poinformować stronę polską o kłopotach z lądowaniem Iła-76, a nasi funkcjonariusze BOR powinni monitować przez protokół dyplomatyczny i ewentualnie sami podjąć środki zaradcze. Nic takiego się nie stało. Generał Janicki twierdzi, że na płycie lotniska było dwóch funkcjonariuszy BOR, co nie jest prawdą, ponieważ mowa tu o osobach, które nie posiadały broni, odznaki i legitymacji służbowej, lecz pełniły funkcję kierowców ambasadora. Mimo że byli zatrudnieni w Biurze Ochrony Rządu, nie wypełniali i nie mogli wypełniać obowiązków służbowych BOR, bo zostali oddelegowani do MSZ. Natomiast właściwi funkcjonariusze, którzy mieli zabezpieczać tę wizytę ze strony polskiej, byli w Katyniu.
Kierowca to nie funkcjonariusz
– Na lotnisku byli zwykli obywatele, tzn. ludzie, którzy posiadali uprawnienia i możliwości zwykłych obywateli i nie mogli podejmować żadnych działań ochronnych – podkreśla mjr Terela. Na pytanie "Naszego Dziennika", czy funkcjonariusze BOR byli na płycie lotniska, doradca dyrektora rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony Siergiej Diewiatow zapewniał w ubiegłym roku, iż zostali oni "dopuszczeni do uprzednich uzgodnień miejsc przebywania wysokich polskich gości". Na podstawie odpowiedzi Diewiatowa można domniemywać, że BOR miało formalną możliwość obecności na płycie Siewiernego, ale z niewiadomych powodów zrezygnowało. Kwestia ta powinna zostać gruntowanie wyjaśniona w toku postępowania prokuratorskiego.
Odlot Iła-76 do Moskwy powinien być pierwszym sygnałem dla ambasadora, że coś jest nie tak. Jeśli – jak twierdzi Janicki – ił miał zabrać samochody po wizycie prezydenta w Katyniu, to po co lądował tak wcześnie, tuż przed samolotem prezydenckim? – Jeśli BOR ustalał sprawy bezpieczeństwa, dlaczego nie dopracowano sprawy Iła-76? Generał Janicki kolejny raz sam sobie zaprzecza – podkreśla mjr Terela. – Dokumentem świadczącym, że ktoś wykonał określone działanie, jest protokół. Pytam, czy jest taki protokół rozpoznania pirotechnicznego, który został złożony do prokuratury. Najlepiej, żeby był to protokół dwustronny, czyli również pochodził od strony rosyjskiej – dodaje. Major przypuszcza, że na prezydenta w Smoleńsku czekał jedynie nieopancerzony pojazd ambasadora, mimo iż prezydenta powinno się przewozić w samochodzie pancernym, były także autokary dla delegacji. W takim przypadku służby polskie powinny zgłosić oficerowi dyżurnemu w Biurze Ochrony Rządu w Warszawie, że nie ma ochrony i aut dla prezydenta. – Czy Gerard K., kierowca ambasadora, który został oddelegowany z BOR do MSZ, powiadomił ambasadora lub oficera operacyjnego BOR, że nie ma samolotu z ochroną rosyjską i samochodami? Dlaczego Ił-76 tak późno lądował? Przecież samochodu pancernego nie wyciąga się w 5 minut, on waży około 5 ton – podkreśla Terela. Doniesienia, jakoby ił miał przylecieć po samochody, kwituje krótko: "To bzdury". Jak zaznacza, gen. Janicki powinien wskazać odpowiednie dokumenty, które potwierdziłyby te doniesienia. – To, co mówi gen. Janicki, jest sprzeczne nawet z wiedzą ogólną. Samolot Ił-76 jak najbardziej przywoził na lotnisko ochronę wraz z samochodami. Tu wszyscy się kompromitują, bo nie było tej ochrony,
Rosjanie nic nie zabezpieczyli – mówi były funkcjonariusz BOR. Pytany, jaka była możliwość kontaktu z płk. Jarosławem Florczakiem na pokładzie samolotu, tłumaczy, że są dwie znane mu możliwości kontaktu: łączność satelitarna lub łączność radiowa znajdująca się w wyposażeniu Tu-154M. Biuro Ochrony Rządu na czas wizyty w Katyniu mogło wydać płk. Florczakowi telefon satelitarny. Jeżeli tak się stało, musi to być potwierdzone w dokumentach BOR. Pułkownik Florczak musiał pokwitować odbiór telefonu. Terela podkreśla, że wszystko, co dotyczy zabezpieczenia wizyty prezydenta, powinno znaleźć się w teczce operacyjnej, a więc informacje na temat tego, kto będzie rozpoznawał teren pirotechnicznie i kto z kim, w razie np. awarii samochodu, będzie się kontaktował. – Jeśli Florczak lub któryś z pozostałych oficerów dzwonił do Warszawy do oficera operacyjnego, to ta rozmowa musiała być nagrywana, bo wszystkie rozmowy z oficerem operacyjnym są nagrywane. W przypadku tragedii wszystkie rozmowy Biura Ochrony Rządu do siedmiu dni wstecz powinny być zabezpieczone. Jeśli Florczak połączył się z operacyjnym i zapytał, czy samochody już wylądowały, to będzie to świadczyło o jednym – że Rosjanie mieli je dostarczyć lub ambasador miał zabezpieczyć transport prezydentowi – mówi Terela. Podkreśla, że jeśli taka informacja została podana operacyjnemu oficerowi przez Florczaka w formie pytania, to jest informacją operacyjną i jest opatrzona określoną klauzulą niejawności. – Generał Janicki co miesiąc podaje opinii publicznej sprzeczne i niespójne informacje, celowo wprowadza ją w błąd. Poprzez takie działania narusza artykuły kodeksu postępowania administracyjnego – kwituje mjr Terela.
Piotr Czartoryski-Sziler”
Nasz Dziennik, Poniedziałek, 4 lipca 2011, Nr 153 (4084)
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110704&typ=po&id=po03.txt