Zawsze jest czas na żałowanie róż
Od dzieciństwa uwielbiam opowieści. Przede wszystkim ludzi morza, goprowców, dżokejów- ale nie tylko. Jako nastolatki wracałyśmy z siostrą z Helu towarowym pociągiem, siedząc w otwartych drzwiach w towarzystwie starego rybaka, Kaszuba. ( Czy możliwe, że się tak wtedy jeździło, czy to był nasz wybryk?). Opowiadał nam o swojej pracy. Rozumiałam co piąte słowo z tego, co on mówił, ale pamiętam rozmowę do dzisiaj.
Wspólny mianownikiem wszystkich opowieści które mnie fascynowały jest ich autentyzm. Wszystko jedno czy ktoś opowiada mi o hodowli ślimaków, czy o ekstremalnej wspinaczce. Wszystko jedno czy robi błędy językowe, czy nie. Natomiast jeżeli zaczynam się nudzić i męczyć znaczy, że narrator konfabuluje.
Mam dobry słuch językowy. (Przepraszam, że się tak bezceremonialnie chwalę tym słuchem, ale czym się mam właściwie pochwalić? )
Pamiętam potwornie nudną dla mnie rozmowę z piękną, młodą, nową żoną starego ( również wiekiem) znajomego. Młoda dama sprzedawała mi obiegowe banały na temat literatury latynoamerykańskiej, myląc bohaterów i przekręcając nazwiska. Myślałam, że zejdę od tłumionego ziewania wywołanego niedotlenieniem mózgu, który rozpaczliwie chciał się wyłączyć.
W pewnej chwili dziewczyna przypadkiem wtrąciła, że wychowywała się w „bidulu”. Zaczęłam ją wypytywać. To co mówiła tak się miało do poprzednich dywagacji jak krwisty beefsteak do parówek z Biedronki. Rozmawiałyśmy do 12 w nocy. Namawiałam ją, żeby opisała to wszystko, tak jak mi opowiedziała, zapominając przy tym, że skończyła studia i musi wyrażać się elegancko. ( z nieznanych mi przyczyn wymawiała na przykład słowo jabłko jak jakieś „jabyłko”).Z podobnym zajęciem słucham również zawsze gospodarzy w Ochotnicy.
Natomiast tak zwane „ opowieści dziwnej treści” są dla mnie do przeżycia tylko w stanie skrajnego znieczulenia. Czyli ostatnio- zupełnie nie do przeżycia.
Każdy znawca danej dyscypliny sportowej po kilku słowach jest się w stanie zorientować czy narrator naprawdę jeździł konno, czy tylko siedział na kucyku w ZOO, czy wspinał się wyżej niż na Gubałówkę i czy pływał dalej niż w balii po kaczym stawku.
Na przykład słowo „cwał”. Jest to literackie określenie wyciągniętego galopu. Żaden profesjonalista wyścigowy nie powie, że cwałował ( bo znający się na wyścigach słuchacze umarliby ze śmiechu), chociaż właśnie w wyścigu konie osiągają prędkość 70 km/h. ( polecam potrzebującym – jak to mówią- adrenaliny). Gdy słyszę, że ktoś cwałował ogarnia mnie zniechęcenie. Wiem , że za chwilę uprzejmie potakując, będę wysłuchiwała różnych bredni.
Nie mam w stosunku do dorosłych konfabulatorów misji wychowawczej. Nikogo nie poprawiam i nie sprawdzam. Ale rozpaczliwie się nudzę ich słuchając- to moje święte prawo.
Pisałam już, że w Kapuścińskim rozpoznałam Barona Munchhausena, nie mając wiedzy na temat jego agenturalnej działalności, ani na temat opisywanych przez niego krajów. Odrzuciłam jego książkę po kilku stronach, bo mnie nudził. Podobnie nudzi mnie Krall i jej stylizowane, podrasowane historyjki. Fastrygę widać tu gołym okiem.
Od dłuższego czasu chętnie czytam natomiast dzienniki. Wszystkie. Czytałam przedwojenne pamiętniki robotników i pamiętniki rolników. Niektóre książki czytam po kilka razy. Na przykład ostatnio Odyńca „Listy z podróży” i „Dziennik”- Marii Kasprowiczowej.
No i pasjami lubię oglądać zdjęcia. Cudze zdjęcia, co podobno jest rzadkością.
W publikowanych na NE tekstach rzadko można znaleźć wspomnienia, czy fotoreportaże. Jest to wina wdrukowanych nam, zupełnie obcych reguł politycznej poprawności, zgodnie z którymi nie wypada pisać o swoich doświadczeniach, bo nie wypada się przechwalać.
Nie wypada również chwalić innych, gdyż jest to traktowane jako kryptoreklama.
O kryptoreklamę niech się martwi pani Kwaśniewska, której płacą za jedzenie bezy łyżeczką.
To nie jest nasz świat i nasz bon ton . Wbrew jej nauczaniu coryllus reklamuje w każdym tekście swoje książki i jestem tym zachwycona
Nie wypada kłamać- to wszystko.
Z najwyższą przyjemnością rejestruję wyłom w tych kretyńskich, obcych zasadach.
Parę miesięcy temu znalazłam na NE piękny tekst o łóżku dziadka. Wiejskim łóżku ze słomą w sienniku. Tak był napisany, że poczułam zapach tej słomy, usłyszałam jej szelest i znalazłam się na wakacjach z czasów dzieciństwa.
Wbrew obiegowym uprzedzeniom można równie pięknie napisać o wiejskim łóżku jak o srebrnych, herbowych łyżeczkach.
Wyłom w tych zasadach robi swymi pięknym tekstami KOSSOBOR, swymi reportażami babaraba (polecam, bardzo autentyczne).
No i ostatnio nasz OZ wspaniałym reportażem ze statku.
Zawsze jest czas na żałowanie róż. Na ocalenie od zapomnienia naszych psów, koni, srebrnych łyżeczek, domowych obyczajów, wiejskich szaf i łóżek, taternickich, jeździeckich i morskich przygód.
.