Czas Karłów odc.11 – Krzaklewski, szef AWS – zakładnik karierowiczów, Unii Wolności i własnych samoograniczeń …
30/01/2012
507 Wyświetlenia
0 Komentarze
34 minut czytania
Pisano na kolanie nowe życiorysy różnym osobom. Pisano dla lepszego ich samopoczucia lub na potrzebę chwili, aby nawiązać do upadającego już etosu Solidarności.
Dziwne takie przypadki, szczególnie personalne, były w AWS.
Inną sprawą jest faktyczny duży problem Solidarności połowy lat dziewięćdziesiątych, w której nie było już żadnych ważnych nazwisk z okresu walki z komuną. Został tylko jakiś zużyty, „wyszmelcowany” trzeci, a może i nawet czwarty garnitur.
Wszystkich trochę bardziej znanych lub zasłużonych działaczy albo pousuwano intrygami albo sami odeszli ze związku widząc dokąd zmierza i co się w nim dzieje.
Ponadto – a było to dość częste wtedy zjawisko – pisano na kolanie nowe życiorysy różnym osobom. Pisano dla lepszego ich samopoczucia lub na potrzebę chwili, aby nawiązać do upadającego już etosu Solidarności.
Dziwne takie przypadki, szczególnie personalne, były w AWS. Najpierw przy kształtowaniu list wyborczych, a potem w doborze kadrowym ministrów czy obsadzie najważniejszych spółek skarbu państwa. Były nieraz naprawdę zaskakujące i szokujące.
Opiszę tu jeden tylko przypadek z mojego śląskiego podwórka, bo to dobry przykład dlaczego AWS musiał przegrać właściwie już na starcie. Jego szefem na Śląsku był Marek Kempski, przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiej NSZZ „Solidarność”. Jak już wspominałem, w tym czasie byłem wiceszefem AWS w województwie, a więc jednym z zastępców Kempskiego. Na Śląsku i w Zagłębiu pozycja KPN była chyba najmocniejsza z całego kraju; w kolejnych wyborach otrzymywaliśmy ponad 10 procent głosów, a w niektórych gminach nawet do 20 procent. I mieliśmy też bardzo duże poparcie w środowiskach robotniczych, w kopalniach i hutach. To był efekt ponad piętnastoletniej naszej ciężkiej pracy.
Był to czas kształtowania list kandydatów do Parlamentu w 1997 roku. Poza moją wysoką funkcją wiceprzewodniczącego KPN i AWS na Śląsku mieliśmy kilka czy nawet kilkanaście nazwisk, do których nie musieliśmy w przeciwności do Solidarności dorabiać życiorysów. Wymienię choćby Adama Słomkę, Barbarę Czyż, Andrzeja Andrzejczaka, Janinę Kraus i wielu innych. Byliśmy równorzędnym partnerem dla Solidarności, być może nawet silniejszym politycznie. Dlatego udało mi się doprowadzić do całkowitej przejrzystości działań AWS oraz pełnej kontroli mechanizmu wyłaniania kandydatów na wspólne listy wyborcze.
Niestety, dosłownie w ostatniej chwili, już po uzgodnieniu i przegłosowaniu składu list wyborczych Solidarność nie dość, że dokonała znacznych korekt kolejności kandydatów, to jeszcze umieściła na lista nazwiska osób, których wcześniej nie było. Była to dla mnie kropla przechylająca czarę goryczy. W efekcie doszło do sytuacji , gdy „wyrzuciłem” zastępców Kempskiego z ich własnego biura. Otóż kiedy w siedzibie Solidarności ujawnili mi ostateczny skład i kolejność list kandydatów na posłów w pięciu okręgach wyborczych Śląska i Zagłębia nie wytrzymałem i zapominając się, że jestem w ich biurze, kazałem im je opuścić. Z oszustami nie będę przebywał w jednym pomieszczeniu, dodałem. Wyszli o dziwo pokornie i szybko (na złodzieju czapka gore ), a ja dopiero wtedy zauważyłem, że nie jestem u siebie, lecz w gabinecie Kempskiego …
Zbulwersowany niektórymi nazwiskami i ich kolejnością zadałem sobie wtedy trud sprawdzenia, dlaczego tak zależało „Solidarności” na tych kandydatach i kim oni są. Na pierwszy ogień wziąłem niejakiego Marka Kolasińskiego, osobnika kompletnie nieznanego, który w ostatniej chwili bardzo wysoko awansował na liście wyborczej w Zagłębiu, kosztem bardzo dobrych kandydatów. Nieco wcześniej zauważyłem, że Krzaklewski i Kempski zaczęli jeździć rządowymi lanciami z tą różnicą, że Krzaklewski chyba miał ochronę, borowca, a Kempski nie.
Sprawdziłem rejestrację lancii Kempskiego i okazało się, że właścicielem był Kolasiński.
Zaczynałem rozumieć…
Tenże Kolasiński zasłynął potem jako osoba ukrywająca się pod szatami księdza w Czechach i poszukiwany był listem gończym. Podejrzany o olbrzymie malwersacje finansowe oraz „pranie” pieniędzy dla mafii. Takie były początki doboru list wyborczych AWS z rekomendacji „Solidarności”. Więc nic dziwnego, że koniec był taki jaki był.
Kolasiński po wejściu do Sejmu, jako kolega – poseł, za wszelką cenę usiłował się ze mną zaprzyjaźnić. Proponował na przykład wspólny powrót do domu z Warszawy swoim najnowszym Mercedesem z kierowcą i barkiem na długie podróże. Tego typu „oferty”. Zawsze udawało mi się go spławić, więc wykombinował inny sposób. Pewnego razu wsiadł do pociągu z Katowic do Warszawy, którym zazwyczaj jeździłem na posiedzenia Sejmu. W przedziale byliśmy sami i Kolasiński po dłuższym wstępie zapytał: Panie pośle, Pan to jesteś posłem po raz drugi, masz Pan większe doświadczenie, pozycję, a i pewnie wiedzę. To niech Pan mi powie, kiedy robi się ten deal życia. Na początku, w środku czy na końcu kadencji?
Zamurowało mnie zupełnie i dotarło do mnie to, że swoje poselstwo widzi wyłącznie jako „biznes” i drogę do „numeru życia”. Powiedziałem, że nie wiem, bo nigdy nie myślałem w takich kategoriach, ale widziałem jak patrzył z niedowierzaniem sądząc zapewne, że celowo ukrywam przed z nim jakąś tajemną wiedzę. W końcu nie wiedząc już jak mam się uwolnić od natręta powiedziałem – sam Pan musisz ten moment wybrać, bo na to nie ma wzoru .Teraz to patrzył na mnie z nieukrywanym podziwem i głębokim melancholijnym zrozumieniem. Ja zaś szybko ewakuowałem się do „Warsu’, gdzie mnie już nie męczył.
Niemniej, dotarło do mnie z całą mocą jak uderzenia dzwonu Zygmunta na Wawelu, jak niezdrowe i głęboko chore są fundamenty AWS. To nie był ideowy KPN! Co to za ludzie – wariat to czy cynik – pytałem sam siebie.
Czas pokazał, że cholerny praktyk niestety, a pytał wtedy zupełnie poważnie, co jeszcze bardziej przygnębia i powoduje mój wstręt do dzisiejszej polityki.
Niechęć do tych samych twarzy pokazujących się od wielu, wielu lat. Raz są w rządzie, raz w opozycji i tak w koło Panie Macieju. Taki ponury obraz polskiej polityki i wybrańców narodu …
Marek Kempski, podobnie jak Janusz Tomaszewski, sam nie kandydował w tych wyborach, lecz po zwycięstwie AWS obydwaj zostali popchnięci przez Krzaklewskiego do władzy. Kempski został wojewodą śląskim (nawet nadał mi order „Zasłużonego dla Województwa Katowickiego”), choć wahał się długo. Objął tę funkcje na swoje nieszczęście, bo niedługo później odszedł w atmosferze korupcyjnego skandalu. Później zastanawiałem, czy to aby nie koledzy od Janusza Pałubickiego (szef służb specjalnych w rządzie AWS – dop. red) mu „pomogli”, gdyż Kempski podobnie jak Tomaszewski miał charyzmę i pozycję w „Solidarności” i mógł zostać przewodniczącym związku. Po Krzaklewskim.
Wreszcie przyszły wybory 1997 roku i ogromny sukces AWS – 201 mandatów w Sejmie, większość w Senacie. Dla nas, dla KPN-Obóz Patriotyczny 8 mandatów (na 21 kandydatów). To dużo i niewiele zarazem, bo 4 proc. posłów AWS. Trudno, zapewne nasi wyborcy byli nieco zdezorientowani oświadczeniem Moczulskiego, że KPN nie uczestniczy w tych wyborach. Pogubili się też pewnie dlatego, bo nie za bardzo lubili Solidarność, a my byliśmy przecież w przymusie koalicyjnym. Sami 5 procent progu wyborczego nie pokonalibyśmy, choć udało się to jeszcze ROP Jana Olszewskiego, który zdobył 5,2 procent i wprowadził do sejmu 5 posłów.
Tak więc KPN – patrząc historycznie – kurczył się. Wyniki w kolejnych wyborach były następujące: 1991 rok – 51 mandatów (46 samodzielnie),
1993 rok – 22 mandaty, samodzielnie,
1997 rok – 8 mandatów, w koalicji z AWS.
Wnioski nasuwają się same, że to efekt trwających od 1992 roku utarczek wewnątrz Konfederacji i rozbijania partii.
Jesienią, tuż po wyborach, jeszcze przed pierwszym posiedzeniem nowo wybranego sejmu, poprosiłem Krzaklewskiego o rozmowę.
W spotkaniu, na moją prośbę, uczestniczył też drugi wiceprzewodniczący KPN – Obóz Patriotyczny, poseł Michał Janiszewski, weteran podziemia i generalnie bardzo miły rozmówca. Zazwyczaj niewiele mówił, natomiast był świetnym obserwatorem zachowań. Spotkaliśmy się w Warszawie, w hotelu „Grand”, gdzie Krzaklewski po wyborach zamieszkał. Postanawiam, żeby porozmawiać z nim po „bolszewicku” czyli bez ogródek. Tłumaczę więc, że jesteśmy w historycznej chwili, bo odbieramy komunistom po raz kolejny władzę. Aby to uczynić w pełni, będziemy musieli za trzy lata wygrać wybory prezydenckie i pewnie wygramy, ale nie możemy zawierać żadnej koalicji z Unią Wolności. A powodów jest kilka. Po pierwsze, jest to ugrupowanie szkodliwe dla Polski; po drugie, zdominuje AWS programowo i zużyje politycznie; a po trzecie, lepiej mieć chwiejną większość z PSL i ROP niż stabilną z wrogiem. Po czwarte zaś, lepiej być w opozycji i kontrolować, mając dwustu posłów, ewentualną koalicję SLD-UW, niż pójść na zgniłe kompromisy. Konsekwencje koalicji z UW, podkreślałem, będą dla naszej patriotycznej formacji tragiczne. W koalicji z ROP i PSL, gdzie jest duża zgodność programowa, jesteśmy w stanie spróbować przeprowadzić powszechne uwłaszczenie, lustrację czy nawet podejmować próby dekomunizacji. Jeśli nawet nie poprzez zmiany konstytucyjne, to poprzez faktyczne zmiany kadry w całym aparacie państwa. Pamiętając o możliwości zgłaszania weta przez prezydenta z SLD, to i tak nie miało znaczenia czy mamy w sejmie 240 szabel czy 270 (z UW), bo i tak żadnego weta nie odrzucimy. Więc koalicja z Unią Wolności nawet w sensie matematycznym niczego nie wnosi.
W trakcie rozmowy odwoływałem się nawet do stwierdzeń, że konsekwencją tej koalicji będzie późniejszy i nieunikniony kompromis z SLD w osobie ich prezydenta. A ja za taki obrót sprawy – de facto: odwrót od spraw honoru, wcześniej czy później dopadnę go i „przegryzę mu gardło”, bo my z KPN nie „takich kozaków przewracaliśmy”.
Krzaklewski był nieco zszokowany ostrą rozmową, choć starałem się, aby przebiegała trochę na poważnie, trochę żartem, często rozładowując atmosferę komplementami pod jego adresem, co najwidoczniej mu się podobało. Ponadto widziałem, że spodobała mu się wizja wygranych (przez niego) wyborów prezydenckich w 2000 roku. Jednak w rozmowie, nieustannie wracał do potrzeby stabilnej większości parlamentarnej, czyli do konieczności, a właściwie przymusu, koalicji z UW. Odpowiedziałem w końcu, że zrobi, jak będzie uważał, ale chcę, żeby wiedział, jakie mamy stanowisko w kwestii koalicji z UW. I zdania nie zmienimy. W zakresie zaś spraw personalnych to proszę go jedynie o dochowanie parytetów.
A więc jedno stanowisko ministra (dla dr Janiny Kraus), kilku wiceministrów oraz sto pięćdziesiąt do dwustu miejsc w wybranych spółkach skarbu państwa. Dorzucam, że jeśli będzie potrzebował naszych kadr, to nasze możliwości są co najmniej pięciokrotnie większe. Daję Ci tylko najlepszych z najlepszych"i stwierdzam, więcej nie chcemy. Nie będziemy się przecież bić z tą egzotyczną menażerią wewnątrz AWS o żadne stołki, bo w przeciwieństwie do innych, nie to nam w głowach. Im zaś obojętne, czy w koalicji z UW, czy z kimkolwiek, byle w koalicji rządowej, a nie w opozycji.
Patrząc zaś strategicznie i długofalowo to było przecież jasne, że w 1997 roku dla naszej formacji ideowej warto było poczekać jeszcze na prawdziwy sukces rezygnując na razie z przyjemności rządzenia. Czyli wygrać wybory prezydenckie w 2000 roku, a potem za rok wybory parlamentarne z jeszcze lepszym niż dziś wynikiem. I jeszcze o jedno wtedy spytałem Krzaklewskiego – czy myślał o Lechu Wałęsie, o miejscu dla niego w tym wszystkim. Z uśmiechem odparł : Tak, otworzymy Muzeum Solidarności, zaproponuję mu, aby tam został kustoszem. Wtedy już wiedziałem, że Marian odlatuje jak balon. Zakończyliśmy rozmowę, która była nad wyraz bezpośrednia, szczera i nieoczekiwanie długa..
Odniosłem wrażenie, że Krzaklewski ma rozterki. Że jeszcze nie podjął żadnej decyzji, choć dryfuje wyraźnie w kierunku UW. Więcej nie mogłem uczynić niż próbować uświadomić mu, żeby nie myślał w kategoriach chwili, lecz w kategoriach wyzwań i dobra Polski. Aby paru zbyt napalonych na szybkie rządzenie nie wymusiło na nim zgniłych kompromisów.
Michał Janiszewski był zszokowany zarówno przebiegiem całej rozmowy jak i jej efektami, choć generalnie nie krył zadowolenia. Długo jeszcze dzieliłem się z Michałem swoimi przemyśleniami i obawami. Powiedziałem, że chyba jednak na AWS i na Krzaklewskim trzeba położyć krzyżyk. Bo ani oni, ani on nie zmienią Polski w pożądanym kierunku i jest tylko kwestią czasu, gdy UW narzuci AWS szkodliwy dla kraju program. Zaś politycznie ze strachu przed wetami prezydenta doprowadzi nas do rokowań z SLD. UW wepchnie AWS celowo w negocjacje, aby doszło do takiego publicznego kompromisu. Mówiłem zresztą Krzaklewskiemu, że ma ostentacyjnie bojkotować Kwaśniewskiego, jakby prezydent nie istniał w ogóle. A niech ten sobie wetuje pomysły UW, co to nam przeszkadza? Choćby pięć razy dziennie, aż sam wyjdzie na idiotę, który nic innego nie potrafi. Poza tym dobrze byłoby, aby staranniej przyjrzeć się sprawie z 1995 roku i jego konszachtom z oficerami KGB. Wiedziałem już jednak, że Krzaklewski pewnie tego nie zrobi. Zapewne podda się naciskom swoich karierowiczów i zniszczy AWS oraz samego siebie koalicją z UW. A my będziemy musieli wystawić swojego kandydata w wyborach prezydenckich w 2000 roku i walczyć sami w wyborach parlamentarnych w roku 2001. To wszystko stawało się dla mnie jasne i oczywiste, a widziałem, że Michał był jeszcze bardziej tymi moimi przemyśleniami zdziwiony i chyba chciał wierzyć, że będzie jednak inaczej …
Szybko zresztą ten przewidziany przeze mnie ponury scenariusz się zaczął potwierdzać.
Powstała koalicja AWS- UW, pojawił się Premier Jerzy Buzek i wicepremier Balcerowicz.
Dla nas, którzy znaliśmy przeszłość i poglądy Buzka, a tym bardziej Balcerowicza, wszystko wskazywało na rozwój sytuacji w bardzo złym kierunku …
Wybór Buzka na premiera poprzedzony był spektaklem wewnątrz Klubu Parlamentarnego AWS.
Krzaklewski, który został szefem Klubu, poprosił o kandydatury na premiera. Padły wówczas dwa nazwiska – Jerzego Buzka i prof. Andrzeja Wiszniewskiego. Trwała później wielogodzinna dyskusja, a na jej zakończenie Krzaklewski zaproponował sondażowe głosowanie. Ostentacyjnie opróżnił w tym celu swoją osobistą teczkę, postawił ją na ławie poselskiej i poprosił, aby każdy poseł wrzucił do niej kartkę ze swoim typem, a nawet z uwagami pod adresem kandydatur. Dodał, że kartka nie musi być podpisana. Wziąłem kartkę papieru i najpierw w górnym prawym rogu czytelnie podpisałem, aby nie było wątpliwości, kto jest autorem.
Napisałem, że kandydatura Buzka jest wykluczona i przywołałem informację o jego „wyrzuceniu” ( na wniosek wiceprzewodniczącego Zbigniewa Martynowicza) jako byłego agenta SB ze Zjazdu Śląsko-Dąbrowskiej „Solidarności”. Oraz o jego niewyjaśnionej do końca roli przy aresztowaniu Janka Górnego w 1987 roku w Gliwicach. Uzasadniłem w podsumowaniu swój sprzeciw wobec tej kandydatury tym, że jest zbyt dużo niejasnych spraw z przeszłości wokół niego. Ponadto podkreśliłem, że to i owszem najlepszy kandydat, ale dla naszego wroga politycznego, którym jest UW, a nie dla nas. Jeżeli już musi być koalicja z UW, to nasz premier musi być znanym, odważnym antykomunistą z bardzo porządnym życiorysem, a takim jest prof. Andrzej Wiszniewski zgłoszony przez szefa dolnośląskiej Solidarności Janusza Wójcika.
Krzaklewski sam nie chciał zostać premierem i chyba dość rozsądnie wtedy jeszcze myślał. Miał już sporą władzę. Był szefem AWS, szefem Solidarności i szefem Klubu Parlamentarnego, a gdyby został premierem, to z każdej z tych trzech funkcji musiałby zrezygnować. A nie był jednak za bardzo pewny jak sytuacja się dalej potoczy. Poza tym już myślał jak wygrać wybory prezydenckie w 2000 roku. Dlatego sam wymyślił Buzka, chyba trochę też jako wyraz wdzięczności dla swojego promotora naukowego z czasów współpracy na Politechnice Gliwickiej. Wskazał Buzka i szybko uwierzył, że to jedyny, najlepszy wybór. Krzaklewski był tak zdeterminowany, że nie zawahał się nazwać Jerzego Buzka przywódcą podziemia na Śląsku. Aż przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
Oczywiście, do moich zastrzeżeń napisanych na kartce, Krzaklewski na następnym zebraniu klubu odniósł się w sposób marginalny mówiąc, że słyszał te plotki, ale to wszystko nieprawda, za co sam ręczy.
Wskazując Buzka ujawnił (na co wszyscy czekali) wyniki „sondażowego” głosowania na premiera. Buzek uzyskał przygniatającą większość głosów. Zatem – kandydatem AWS na premiera jest Jerzy Buzek i basta. Komisji Skrutacyjnej przy tych kartkach-głosach nie było, liczył je sam Marian Krzaklewski…
Miałem mu za złe, że nie próbował nawet porozmawiać, aby wyjaśnić moje wątpliwości. Ręczył za Buzka głową, ostentacyjnie, publicznie, bezdyskusyjnie. Więc za jakiś czas jego głowa potoczyła się na targu próżności ku uciesze gawiedzi – jego wrogów i „kolegów”. Dla naszego środowiska KPN oraz dla grupy około trzydziestu posłów popieranych przez Radio Maryja, stało się już jasne, że właśnie wyborem Buzka na premiera oraz koalicją z UW Marian Krzaklewski zdradził ideały i program AWS.
Na zgniłe owoce koalicji z UW nie trzeba było czekać zbyt długo.
Kierownictwo programowe przejęła oczywiście UW. Większość ważnych resortów też.
Narzuciła szybko AWS szereg swoich reform typu: III filar ubezpieczeniowy (co z tego wyszło, to dziś widać), reformę administracyjną, czyli utworzenie trzystu osiemdziesięciu trzech powiatów i zmniejszenie liczby województw z czterdziestu dziewięciu do szesnastu. Żadna z tych reform nie była w programie AWS. Na domiar złego, aby je skutecznie przeprowadzić, potrzebne było porozumienie z Prezydentem Kwaśniewskim, który już na trzecim posiedzeniu nowo wybranego Sejmu zawetował projekt ograniczający „emerytury dla funkcjonariuszy UB i SB”. A i tak nie było większości, aby to prezydenckie weto odrzucić. Stan po dwóch miesiącach koalicji był taki, że to UW narzuciła kierunek przeobrażania Polski i wicepremier Leszek Balcerowicz mógł robić, co chciał. A Marian Krzaklewski zaczął biegać do prezydenta z SLD, aby ten nie wetował reform, czego przecież nie uczyni Kwaśniewski za darmo. I zaczęło się dziać dokładnie tak, jak mogło się tylko przyśnić w najczarniejszych snach.
Jerzy Buzek w działaniu był bardziej premierem z UW niż z AWS. Kompletna degrengolada po zaledwie paru miesiącach wygranych przez AWS wyborach. Prezydent Aleksander Kwaśniewski oczywiście chętnie włączał się do dyskusji o liczbie województw i jeździł po Polsce pytając: Opole? Kielce? Kto jeszcze chce swoje województwo? Po prostu robił kampanię SLD! Zapraszał też szefa koalicji rządowej Mariana Krzaklewskiego na rozmowy do Pałacu Prezydenckiego. Umacniał tym bardzo swoją pozycję, jednocześnie sprowadzając rolę Krzaklewskiego do funkcji „lokaja” UW .
Przed pierwszym spotkaniem Krzaklewskiego z Kwaśniewskim, będąc jeszcze posłem AWS zorganizowałem pikietę przed wjazdem do Pałacu Prezydenckiego Krzaklewskiego z transparentami: „Zdradziłeś”,„Marian opamiętaj się!” Niestety, nie opamiętał się i doszło do tego spotkania. A jego efektem była zgoda prezydenta na reformy UW w zamian za przyjęcie przez Sejm sprawozdania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji pod kierownictwem Danuty Waniek (SLD). A to skutkowało pozostawieniem telewizji i radia publicznego w rękach SLD, a więc koalicja rządowa była atakowana przez publiczne środki przekazu. W zasadzie mogła się bronić tylko w „Gazecie Wyborczej”Michnika, który raz chwalił w niej Krzaklewskiego, a raz ganił. Na przemian, czyli po prostu wychowywał go i kształtując na swój obraz i podobieństwo. I w końcu jeszcze, jak wieść niosła, Kwaśniewski zażądał nieusuwania ludzi SLD z kluczowych spółek skarbu państwa.
Po mojej demonstracji Krzaklewski jest wściekły. Na posiedzeniu Prezydium Klubu Parlamentarnego AWS miotał się i grzmiał – Jak on śmiał niewdzięcznik, coś takiego mi zafundować na oczach całej Polski?Dość nudną i przydługawą tyradę Krzaklewskiego na mój temat uciął w końcu Jerzy Gwiżdż („Solidarni w Wyborach”) proponując, aby przewodniczący porozmawiał ze mną osobiście, a nie szukał pośredników. Krzaklewski poprosił więc Michała Janiszewskiego, abym się zgłosił na rozmowę. Następnego dnia, tuż po rannych głosowaniach podchodzę do Krzaklewskiego i pytam: czy Pan Przewodniczący chciał ze mną rozmawiać? Odpowiada twierdząco, roztrzęsiony nieco, ale mówi, że nie teraz, jutro o tej porze. Więc dobrze, jutro i pojutrze o tej samej porze podchodzę na sali sejmowej do ławy Krzaklewskiego i stawiam się do dyspozycji, ale ciągle z takim samym skutkiem.
W końcu za trzecim razem Krzaklewski przemówił – dobrze, powiedz dlaczego mi to robisz? Patrząc mu prosto w oczy odpowiadam: bo jesteś na najlepszej drodze, aby zdradzić to wszystko, co mi drogie, w co wierzę i po co tu jestem.Krzaklewski „nadyma się”, robi się czerwony na twarzy jak burak. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dodaję – Marian, tłumaczyłem Ci, a Ty jak dziecko we mgle, robisz to wszystko, czego nie powinieneś. Więc teraz Ci dopowiem tak: miałeś chłopie złoty róg, ostał Ci się jeno sznur…
Papiery wypadły mu z ręki, pochylił się nad nimi, a ja spokojnie odszedłem zostawiając go w furii. Dotarłem do drzwi wejściowych na salę, a tam stali Słomka i Janiszewski obserwując tę scenę, lecz nie słysząc naszych słów. Pytają: coś Ty mu powiedział, myśleliśmy, że zemdleje.Odparłem, że tylko prawdę o nim samym.
Od tego zdarzenia Krzaklewski ilekroć mnie spotykał na korytarzu sejmowym czy w jakimkolwiek innym miejscu, podnosił wzrok w sufit lub opuszczał na podłogę, aby tym sposobem zamanifestować, że mnie nie widzi.
Można i tak, udawać, że rzeczywistość nie istnieje i w ten sposób nie psuje się sobie dobrego humoru lub samopoczucia. Być może to też jakiś sposób na życie .
Stawało się powoli jasne, jaki los czeka KPN wewnątrz AWS. Jednocześnie również Adam Słomka publicznie w mediach zaczął mówić, co sądzi o szefie AWS i jego „romansie” z UW i z Kwaśniewskim.
To było już za dużo dla Krzaklewskiego, więc Adama Słomkę, wiceprzewodniczącego Akcji i szefa KPN wyrzucili z Klubu Parlamentarnego AWS.
Zatem my w odwecie, sześcioro posłów, sami opuściliśmy Akcję Wyborczą Solidarność …