Czas Karłów odc. 27 – wschód – realia i mity, Mińsk – Moskwa … i syn,
25/02/2012
424 Wyświetlenia
0 Komentarze
39 minut czytania
… że nasz skład gwarantował niestety w 100%, że ten biznes nie wyjdzie. Oczy wielu służb specjalnych w kilku krajach ściągnęliśmy na siebie błyskawicznie. Niemniej – dziś oceniam, że dla samej przyjemności bycia razem warto było próbować to zrobić.
Ale na razie jesteśmy w dniu piątym mojej kroniki. Gdy kończę z polityką. I gdy pierwsze biznesowe kroki kieruję na Białoruś. Dlaczego akurat tam? Miałem ku temu powody. W 2000 roku poznałemSiergieja– pracownika Ambasady Republiki Białorusi w Warszawie. Prosił mnie o pomoc w kontaktach z polskimi politykami i biznesmenami. Był optymistą i wierzył, że Polska otworzy się na współpracę gospodarczą z Białorusią. Białorusią pokazywaną od lat w krzywym zwierciadle propagandy zachodniej i rosyjskiej. Tak mówił a ja niekoniecznie mu wierzyłem …
Białoruś – moje doświadczenia z „reżimem” Łukaszenki,
Moja przygoda z ziemią, która wydała na świat choćby Kościuszkę i Mickiewicza, zaczęła się w 2002 roku, gdy po raz pierwszy pełen obaw udałem się tam osobiście. Jeszcze nie wiedziałem, co dalej będę robił, więc swoją pierwszą wizytę na Białorusi traktowałem jako rekonesans. Takie rozpoznanie, mówiłem sobie, zarówno turystyczne jak i historyczne. Z możliwością poznania zwyczajów, kultury, ale także zbadania potencjalnych możliwości biznesowych. Napisałem o obawach…
Oczywiście tak zwana propaganda zachodnia działała także na mnie. Propaganda, która nie mówiła, że w latach 2000- 2009 średnia płaca wzrosła tam dziesięciokrotnie (z 40$ do około 400$). Nie mówiła o powszechnym uwłaszczeniu mieszkań za przysłowiowego rubla. Nie mówiła o trosce władz o rodzimy przemysł i bogactwa naturalne. Nie mówiła o ogromnym rozwoju gospodarczym i wielkich inwestycjach. Mówiła wyłącznie o reżimie Łukaszenki, którego ja, będąc zwykłym przechodniem ulicami Mińska, Grodna, Witebska, nie zauważyłem, gdy się tam znalazłem. Widziałem natomiast jadąc bardzo dobrą autostradą przez ponad sześćset kilometrów pomiędzy Brześciem a granicą białorusko-rosyjską, że domy w mijanych wsiach i miasteczkach są murowane, zaś od granicy rosyjskiej aż do okolic Moskwy w większości są drewniane. Bo czasami nie chce się czegoś widzieć, choćby w oczy kłuło!
Odczułem w bezpośrednich osobistych kontaktach z Białorusinami pewien zapomniany już u nas klimat rozmów – uczciwości i szczerości, coś co jednak warto zauważać i szanować. Otwartość z jaką mnie tam przyjęto, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Moim przewodnikiem był Siergiej. Na początku, we wrześniu 2002 roku poznałem Grodno, miasto leżące kilkanaście kilometrów od polskiej granicy. Siergiej chciał zaznajomić mnie ze swoim grodnieńskim znajomym. Wcześniej był naukowcem, a teraz młody doktor nauk ekonomicznych stał się przygranicznym trzydziestoletnim biznesmenem. A więc z kolegą Siergieja z Grodna, pojechaliśmy razem gdzieś na miejsce styku trzech granic – Polski, Białorusi i Litwy, na skraju Białowieży. Tam nasz gospodarz budował dom w pięknej okolicy, nad samą rzeką. A w tym nie wykończonym jeszcze domu, stała już gotowa „bania”. To stary rosyjski zwyczaj taka ruska sauna połączona z biczowaniem gałązkami, a nawet skokami do zimnej wody. Wbrew pozorom nie ma nic wspólnego ze spożywaniem alkoholu, a wręcz przeciwnie; przed banią i w jej trakcie jest to bardzo niewskazane. Dopiero po wszystkim może zacząć się… spożywanie.
Był koniec września i było dość chłodno, woda w rzece miała może siedem stopni. Przyjechaliśmy w kilka samochodów, głównie terenowych. Nasza trójka i kilkunastu młodych, wysportowanych mężczyzn. Sądziłem, że to obstawa. Część z nich obsługiwała nas przygotowując banię, a później w plenerze serwując jadło i przypitki, a część przechadzała się wzdłuż i wszerz ogrodzenia. Innych domów w okolicy nie widać. Pierwsze moje wrażenie było, że to wszystko jak z filmu. Byłem ciekaw, co dalej. Po bani, rozgrzani do bardzo wysokiej temperatury, biegaliśmy w trójkę na golasa kilkanaście metrów do trampoliny nad rzeką. Siergiej z kolegą przodem, ja za nimi. Wskoczyliśmy do wody w rzece ku mojemu przerażeniu, bo targały mną obawy, że przecież zamarzniemy w niej. My tu rozgrzani sauną, a woda lodowata. Zamknąłem oczy, skoczyłem do rzeki i wzorem Siergieja popłynąłem od razu do brzegu, gdzie czekali ochroniarze z białymi prześcieradłami w rękach. O dziwo, absolutnie nie było mi zimno. Po tej dziwnej kąpieli zasiedliśmy dopiero do stołu, którego zawartości nie powstydziłaby się staropolska szlachecka biesiada. Jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy. Zero polityki czy biznesu. O taka, czeredka dobrych, wesołych kumpli, co rzadko się spotykają. W międzyczasie przyniesiono nam ubrania, bo był dość chłodny wieczór. Rozgrzewała nas jednak w sporych ilościach pita wyśmienita białoruska wódka. Powoli zapadał zmierzch, rozpalono duże ognisko i uczta trwała dalej.
Po którejś tam szklaneczce uświadamiałem sobie naraz kilka rzeczy. Wokół głucha i ciemna noc w Puszczy Białowieskiej na Białorusi. Ja bardzo znany wtedy jeszcze polityk, mocno kontrowersyjny zresztą. Kilkunastu ochroniarzy i Siergiej, z którym może rozmawiałem z dziesięć razy w Warszawie i jego nie znany mi przecież bliżej kolega. Co będzie dalej? Oczywiście alkohol podsuwał w miarę opróżniania butelek coraz bardziej ciekawe scenariusze dalszego biegu wydarzeń. Mafia czy KGB? W końcu mocno już podpici poszliśmy z Siergiejem nad ciemną rzekę, w krzaki za potrzebą, a później gdy usiedliśmy na brzegu rzeki to zwróciłem się do niego bezpośrednio:Siergiej, czy Ty jesteś z KGB, a ten Twójkolega to KGB czy mafia? Powiedz mi prawdę, bo Cię zaraz utopię w tej rzece.Przysięgnij, nie na żarty, jak to jest naprawdę … Był już mocno pijany, ale moje słowa przywróciły mu jakby naraz trzeźwość. Zdziwił się,dlaczego mamy być z KGB czy z mafii?Tłumaczył spokojnie, że jest kim jest, ja teżjestem, kim jestem. On jest, mówił o swoim koledze, miejscowym człowiekiemsukcesu, a ja dyplomatą na palcówce w Polsce i chciałby, bo jest jakiśtam jego krewnym, abyście robili interesy razem. I to wszystko. A o polityce i gospodarce będziemy rozmawiali jutro z innymi osobami w Mińskui Grodnie. Spotkamy się z osobami, które są jego znajomymi ze studiów,szkoły, pracy, a dziś są ministrami, gubernatorami, szefami dużych państwowychfirm. –A Ty zaraz KGB– śmieje się. Wróciliśmy do biesiady,jego znajomy pytali, dlaczego tak głośno krzyczeliśmy tam nad rzeką, na co Siergiej odpowiedział, że kłóciliśmy się o to, które kobiety są ładniejsze, blondynki czy czarne i wtedy przypomnieliśmy sobie o stygnącej wódce na stole. Zapanowała ogólna wesołość.
Następnego dnia w Grodnie spotkałem się z wicegubernatorem. Nieopodal Grodna, w Wołkowyjsku stoi ich największa, najnowocześniejsza cementownia i proponują mi na początek współpracy podpisanie międzynarodowego kontrakt na cement. Potem pojechałem do Mińska, gdzie poznałem przewodniczącego partii LDPB (Ludowo-Demokratyczna Partia Białorusi) SiergiejaGajdukiewiczai jego zastępcęAnatolija Chiszczenko.Współpracowali z partią narodowąŻyrinowskiegow Rosji. Nawiasem mówiąc – skontaktowałem ich z Frontem Narodowym J. M. Le Pena i gdyAnatolij przyjechał później do Polski, to poznałem go z Danielem celemnawiązania współpracy politycznej. Z Anatolijem zresztą współpracujemydo dziś, ale wyłącznie na płaszczyźnie biznesowej. Po mojej wizycie Gajdukiewicz uzyskał dla mnie osobiste pełnomocnictwood premiera Białorusi na poszukiwanie inwestorów do ich rafineriiw Mozyrze i Nowopołocku. Ponadto w Mińsku spotkałem się jeszcze,z inicjatywy Siergieja, z przedstawicielami dwóch Ministerstw: Przemysłui Ekonomiki. Przedstawili mi uchwalone przez Radę Ministrów listęponad czterystu projektów inwestycyjnych na najbliższe lata, prosząco wsparcie u ewentualnych inwestorów z Polski lub UE.
Generalnie ten pierwszy mój wyjazd na Białoruś przekonał mnie, że to kraj, którym warto bardziej się zainteresować. Ludzie szczerzy i przyjacielscy, a możliwości biznesowe nieograniczone. W następnych latach wielokrotnie tam wracałem i mogę stwierdzić, że warto im zaufać oraz robić z nimi interesy. Niestety, o Polsce nie będę tego mógł powiedzieć. Kilka miesięcy później pojechałem znowu do Mińska, tym razem w towarzystwie admirała Marka Toczka, wtedy jednego z bliskich współpracowników Daniela w Polskiej Partii Pracy. Prosili mnie obaj, abym umożliwił admirałowi spotkanie z szefem LDPB Gajdukiewiczem. Z tym wyjazdem wiąże się też pewna zabawna historia. Otóż nocowaliśmy w hotelu „Mińsk”. Marek był nieco podejrzliwy i ciągle nieufny – szukał ewentualnych prowokacji, podsłuchów i tym podobnych. Wjeżdżając na piętro windą zauważyłem, że na każdym piętrze dyżuruje tak zwana „etażowa”, czyli kobieta, która dba o porządek i czystość oraz której można składać drobne zlecenia. Admirał też ją zauważył, złośliwie kwalifikując ją jako osobę przydzieloną do obserwacji gości. Już w pokoju Marek szybko skontrolował pomieszczenia w poszukiwaniu podsłuchów. Oczywiście ich nie znalazł, ale stwierdził, że lepiej w hotelu nie rozmawiać o poważnych sprawach. Za chwilę zadzwonił telefon pokojowy, Marek odbierał i tłumaczył –nie trzeba, nie trzeba. Odkładając słuchawkę stwierdził, że już wiedzą, że jesteśmy, bo dzwoniła jakaś kobieta i pytała, skoro jest nas dwóch, czy potrzebne są dwie kobiety czy więcej?
Pewnie ktoś z recepcji dał znać o dwóch gościach z Polski, ale Marek dalej przekonywał o wszechobecnej inwigilacji i generalnie przestał reagować na próby nawiązania jakiejkolwiek konwersacji. Zdenerwowała mnie w końcu ta atmosfera i postanowiłem zrobić drogiemu admirałowi niespodziankę, której właściwie oczekiwał. Pod pretekstem zakupów wyszedłem z pokoju, dokonałem byle zakupu i wracając po drodze poprosiłem panią etażową, aby punktualnie o godzinie dwudziestej, ale co do sekundy, przyniosła dwie herbaty do pokoju. Dałem też spory napiwek nieco zdziwionej kobiecie. Wróciłem do pokoju, a tam dalej morowa atmosfera, coś tam bąkamy do siebie od czasu do czasu. Dokładnie parę sekund przed godziną dwudziestą zwróciłem się do współtowarzysza: wiesz admirale, teraz sprawdzimy sprawność ich podsłuchów i głośno po rosyjsku powiedziałem – dwie herbaty proszę. Ledwie skończyłem a tu puk puk puk do drzwi i wchodzi uśmiechnięta etażowa z dwiema gorącymi, dymiącymi herbatami na tacy. Admirałowi oczy wyszły z orbit. Etażowa zaś postawiła herbatę we wskazanym przeze mnie miejscu i wyszła bez słowa. Marek do rana nie wypowiedział ani jednego zdania. A rano razem śmieliśmy się z całej tej zabawnej sytuacji!
Wiceadmirał Marek Toczek w latach 1992-1996 był dowódcą Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. Potem próbował dalej służyć Polsce jako zaplecze merytoryczne formacji patriotyczno-narodowych przy kilku próbach jednoczenia tego ruchu. Bardzo miły, porządny człowiek i oddany patriota – prawdziwy polski oficer z sercem na dłoni dla spraw Ojczyzny.
Powiem tak – gdyby, było po tzw. prawej stronie, więcej takich osób jak on, na pewno nie rządziłoby PO czy PiS. Czyli, bardzo trafnie według Wałęsy – tzw. „popaprańcy”.
Coraz częściej bywam na Białorusi i również goszczę w Polsce delegacje Białorusinów w sprawach biznesowych i nie spotkałem się z zachowaniami, które potwierdzałyby słuszność podejrzeń o jakiekolwiek próby inwigilacji. Współpraca z Białorusinami układa mi się zresztą bardzo dobrze. Jednym z większych sukcesów było doprowadzenie do współpracy Białorusi z fińskimi firmami w dystrybucji ich traktorów, wyrobów stalowych czy nawozów potasowych. Co ciekawe, udało mi się spiąć kilka projektów, w tym nawet kilka dużych, ale nigdy z udziałem Polaków czy polskich firm. Raz spróbowałem złamać tę zasadę. Zrobiłem to zresztą na prośbę Białorusinów, ale potwierdziło to tylko niestety głupotę Polaków w kontaktach z Białorusią.
Otóż w 2007 roku warszawski „Mostostal” (kapitał hiszpański) gwałtownie potrzebował rąk do pracy na swoich polskich budowach. Wówczas sporo fachowców z zakresu budowlanki wyjechało na Zachód. W Polsce w prawie wszystkim firmach budowlanych brakowało zbrojarzy, betoniarzy, spawaczy z odpowiednimi uprawnieniami czy wielu innych budowlanych wykwalifikowanych robotników. A przecież Polska dostała sporo pieniędzy z UE przyznanych na rozwój infrastruktury komunikacyjnej, a tu nie ma rąk do pracy. Pojawiają się nawet pomysły ściągania Chińczyków na budowy, ale problemu ciągle nie udaje się rozwiązać. I budowa dróg stoi. Moi Białorusini zatem zaproponowali, że skoro w Polsce jest bardzo dużo robót budowlanych do wykonania, a u nich z kolei jest mnóstwo firm ze sporą ilością fachowców w tym zakresie, to możemy, powiedzieli, dać ludzi, sprzęt. A nawet jak brakuje to i materiały budowlane, takie jak stal zbrojeniowa, tłuczeń czy cement z odpowiednimi certyfikatami jakości. Do „dyspozycji” dawali mi zjednoczenie zrzeszające firmy państwowe i prywatne z pięćdziesięcioma dwoma tysiącami pracowników. Gdy spotykałem się z prezydentem tego zrzeszenia był pełen entuzjazmu i gotów do współpracy. Pomysł był bardzo dobry, bo Polska miała do wydania około pięćdziesięciu miliardów złotych w ciągu dwóch lub trzech lat na budowę dróg i autostrad; wiele z nich było sytuowanych w niewielkiej odległości od granicy wschodniej. Byłby to zatem bardzo duży projekt. Zabrałem się do pracy i najpierw udałem się do Ministerstwa Infrastruktury w Warszawie. Miałem tam znajomego wiceministra, któremu przedstawiłem projekt możliwości współpracy z firmami z Białorusi. Minister Bogusław Kowalski potwierdził brak firm budowlanych zdolnych do podjęcia stojących w polu prac drogowych, lecz bezradnie rozłożył ręce mówiąc, że ministerstwu transportu nie podlega ani jedna firma budowlana …
Należałoby rozmawiać z firmami prywatnymi z kapitałem zachodnim, bo w zasadzie wszystkie firmy wyspecjalizowane w zakresie budowy dróg i mostów. To kapitał hiszpański, francuski, szwedzki czy austriacki, gdyż to oni przejęli polskie firmy. I praktycznie nie ma innych, którzy startowaliby w przetargach na drogi ze środków unijnych. Natomiast prace stoją z powodu braku wykwalifikowanych pracowników i kryzysu z materiałami. Więc firmy po prostu nie stają do nowych przetargów. Minister mówił, że to dramat, ale zachęcał, abym spróbował i radził mi, bym poszedł do nich. To rzeczywiście wyglądało na pełną paranoję. Pieniądze są, budować nie ma kto, a gdy nie wykona się tych robót w terminach, to UE cofnie dotacje. Poszedłem więc do Mostostalu i wydawało mi się, że wszystko idzie dobrze, bo już wkrótce pojechałem z jednym z ich dyrektorów do Mińska na spotkanie w białoruskim Ministerstwie Transportu oraz z Prezydentem Zjednoczenia, które posiada tysiące wykwalifikowanych pracowników, specjalistyczny sprzęt i materiały. Myślałem, że sukces pewny. Po udanych rozmowach w Mińsku oraz kilku roboczych rewizytach Białorusinów w Warszawie sprawa jednak utknęła w martwym punkcie. Mostostal bowiem chciał zatrudnić, ale na „sztuki’ docelowo kilkuset specjalistów oraz kupować deficytowe materiały. Nie zamierzał natomiast podpisywać umowy, o jaką chodziło Białorusinom, którzy chcieli być podwykonawcami. Dajmy na to – dziesięciu kilometrów i ośmiu mostów na drodze takiej i takiej.
Białorusini do dziś nie rozumieją, dlaczego wolimy nie budować dróg, tracić unijne dotacje, planować ściąganie Chińczyków, niż dać zarobić sąsiadom za solidną robotę z gwarancjami jakości i terminów ze strony oficjalnych władz Białorusi. Ja zresztą też tego nie rozumiem. Wydaje się czasami, że Polska to taki dziwny kraj …
Obiecywałem sobie wtedy, że nie będę robił już żadnego interesu z Polakami. Straciłem czas i nerwy na bezsensowne, jak się potem okazało, rozmowy i wyjazdy. Polski rząd bezsilny, roboty na drogach nie ruszają pełną parą i unijne pieniądze przepadają … Tylko politycy w TV humory mają dobre. Kompletna aberracja. Jaka jest przyczyna tego, że prostej sprawy nie dało się załatwić? Może dlatego, że nikomu nie obiecywałem łapówek? Być może w wrogości do Białorusinów? A jeżeli to tylko głupota? Przyjmijmy to ostatnie przypuszczenie. Dla uspokojenia Białorusinów w końcu załatwiłem dostawy brakującego im komponenta do produkcji asfaltu po bardzo atrakcyjnych cenach. Sprawa potoczyła się szybko, bo komponent nie z Polski, więc i przeszkód nie było.
Moskwa: -40 C, Gazprom, Rosnieft, Duma oraz syn …
Dzięki mieszkającemu w Polsce ukraińskiemu generałowi rezerwy Anatolijowi poznałem rosyjskich generałów. Jednym z nich był generałAnatolij Korowin, wiceprezydent instytutu na rzecz wdrażania programów prezydenckich w Moskwie, a ponadto szef Federacji Aeroklubów Rosyjskich i zarazem wiceprzewodniczący Światowej Organizacji Aeroklubów. Generał Korowin okazał się miłym, kulturalnym i bardzo otwartym w osobistym kontakcie człowiekiem. Był bardzo konkretny, precyzyjny i dziś sądzę, że polubiliśmy się. Pracowaliśmy razem nad dwoma dużymi projektami dotyczącymi dostaw gazu ziemnego do Włoch z „GAZPROM-u” oraz ropy naftowej dla Finów z „ROSNIEFT-u”. Pierwszy projekt koordynował mój przyjacielDariusz Olszewski, a drugim ja się zająłem. W moim projekcie chodziło o dwie dostawy ropy naftowej dla zaprzyjaźnionych ze mną Finów. W związku ze względami bezpieczeństwa oraz potrzebami logistycznymi wymagało to uruchomienia kilku osób do pomocy. Dlatego wolałem sam kontrolować całość projektu. Po przygotowaniach, głównie organizacyjnych, na linii Warszawa- Moskwa, dla bezpieczeństwa włączyłem do projektu moich wieloletnich przyjaciół, między innymi generałaHenryka Jasika– byłego wiceministra MSW i szefa polskiego wywiadu cywilnego oraz generałaWiktora Fonfarę – byłego szef polskiego kontrwywiadu cywilnego. Pomyślałem wtedy, że są generałowie z „ruskiej” strony, to niech będą i generałowie z polskiej strony. Generałów Jasika i Fonfarę uważam zresztą za wzór polskich oficerów.
Patriotyczna formacja i niespotykana dziś dyscyplina wewnętrzna czy równie rzadka punktualność. Oboje odeszli z czynnej służby w połowie lat dziewięćdziesiątych na skutek zmian politycznych. Po objęciu rządów przez SLD.
Mój przyjaciel Dariusz Olszewski wyznał kiedyś, że długo się zastanawiał nad tym co nas wszystkich łączy. W końcu mi tak powiedział: „Tyi generałowie macie jedną rzecz w życiorysach wspólną. Wszyscy zamachnęliście się na urzędujących premierów. Ty na Buzka, oni na Oleksego. A były to dwanajwiększe wydarzenia polityczne od 1989 roku. Oczywiście i Ty i oni z górybyliście przegrani, bo nie da się wygrać z urzędującą władzą. Ale zarówno Tobiejak i im interes narodowy i honor, niezależnie od konsekwencji osobistych,nakazywał to robić i za to was wszystkich bardzo szanuję.
Oprócz nich na zapleczu projektu był generał Marian Zacharski, mieszkający na stałe poza granicami Polski. Aby móc dopiąć do końca sprawę fińsko-rosyjską spotkaliśmy się w Niemczech oraz Helsinkach, gdzie miałem możliwość, aby dłużej, bardziej osobiście porozmawiać z generałem. Spotkania te były dla mnie zresztą dużym przeżyciem ze względu na szacunek i podziw jakim go darzę od wielu, wielu lat.
Dlaczego w ogóle ich dzisiaj wspominam? Ponieważ bardzo cenię sobie możliwość współpracy z nimi i osobistą przyjaźń, która trwa od lat. Sądzę, że gdybyśmy wszyscy spotkali się na początku lat dziewięćdziesiątych, to historia Polski potoczyłaby się inaczej. Zmierzalibyśmy teraz, być może, w lepszym dla Polski kierunku. Ogromna szkoda, że tak się nie stało.
Przyznam, że gdy realizowaliśmy wspólnie projekt, nie przypuszczałem, że nasz skład gwarantował niestety w 100 procentach, że ten biznes nie wyjdzie. Oczy wielu służb specjalnych w kilku krajach ściągnęliśmy na siebie błyskawicznie. Niemniej -dziś oceniam, że dla samej przyjemności bycia razem warto było próbować to zrobić. Po przygotowaniach w Polsce, Niemczech, Finlandii ruszyłem wraz z prezesami fińskiej firmy do Moskwy. Miał to być pobyt kilkudniowy, poprosiłem więc moich białoruskich znajomych o dodatkowy, tajny punkt wizyty, czyli o zorganizowanie spotkania z Władimirem Żyrinowskim. Moskwa w lutym 2006 roku powitała nas prawie czterdziestostopniowym mrozem. Zakwaterowaliśmy się w hotelu naprzeciw Kremla, oddzielała nas tylko rzeka. Rozmowy i ustalenia z rosyjskimi generałami w ich instytucie poszły bardzo dobrze. Generał Korowin tryskał więc humorem, Finowie też byli bardzo zadowoleni. Czekaliśmy już tylko na finałowe spotkanie w „ROSNIEFT”. Czekaliśmy dzień, drugi, trzeci. Generał Korowin nie rozumiał, co się dzieje. O dziwo (wbrew moim oczekiwaniom) nikt niczego nie uzależnił od „wziątek”, ale jego umówione spotkanie na podpisanie kontraktu przeciągało się. Wówczas pomyślałem, że pewnie znowu paru agencików polskich i rosyjskich już odkryło, co to za ekipa i podkłada zgrabnie nóżki. W czasie oczekiwań jeśli nie w tajemnicy, to na pewno dyskretnie udałem się na spotkanie w rosyjskim parlamencie (Dumie) z Żyrinowskim. Jego Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji posiadała bardzo mocną pozycję, a ponadto jeden z posłów jego partii był na szóstym wówczas miejscu na liście najbogatszych Rosjan. Dla mnie najważniejsze było to, że był też współwłaścicielem kilku kompanii naftowych. Moje spotkanie z Żyrinowskim było krótkie; wymiana grzeczności, bo poznaliśmy się już pięć lat wcześniej na kongresie FN w Lyonie. Teraz zaś Żyrinowski zauważył, że jestem pierwszym polskim politykiem przyjętym w rosyjskim parlamencie od piętnastu lat. Nie prostowałem, że jestem już byłym politykiem. Niech będzie dla dobra sprawy. Sam Żyrinowski szybko nas opuścił, bo śpieszył się na samolot. Z jego zastępcą d.s. ekonomicznych, posłemOstrowskim(polsko brzmiące nazwisko, ale żadnych korzeni polskich) rozmawiamy dość długo, trochę o polityce, trochę o sporcie. A w końcu podjąłem najważniejszy temat naszej wizyty. Ropa dla Finów zainteresowała go, prosił o konkretne ilości dostaw, o nazwę kompanii fińskiej i obiecał odpowiedzieć w ciągu trzech dni. Byłem bardzo zadowolony z rozmowy i trochę zaskoczony otwartością ze strony Rosjan.
Dlaczego więc wymiana handlowa Polski z Rosją z roku na rok coraz bardziej zamierała? Klimat rozmowy z Żyrinowskim i Ostrowskim wskazywał na kompletne niezrozumienie przez nich wrogiej postawy ze strony Polski. Oni nie pojmowali, dlaczego Polska nie chce współpracy gospodarczej z Rosją pomimo, że z racji położenia gospodarczego nasze wzajemne relacje powinny się ocieplać, a nie oziębiać.
Gdy po rozmowach udałem się do hotelu, Finowie właśnie wrócili z odwołanego w ostatniej chwili spotkania z kierownictwem „ROSNIEFT”. Byli nieco sfrustrowani, a generał Korowin rzucał złe spojrzenia. Ja natomiast byłem zupełnie spokojny po rozmowach w „Dumie”. Nie rozumieli mojego dobrego humoru i dopytywali o powody mojej nieobecności.
I nagle zadzwonił mój telefon. I żona powiedziała, że będziemy mieli syna. Wcześniej Izabela jakby straciła nadzieję, że będzie matką i pomimo pierwszych widocznych objawów ciąży, nie chciała w to uwierzyć. A teraz jest już pewność potwierdzona medycznie – będziemy mieli syna! Powiedziałem jej uszczęśliwiony: to mój Ojciec za tym stoi! Za jej pamięć o nim i troskę nad jego grobem, daje nam syna, a sobie następcę – wnuka. Skonsternowanym Finom oświadczyłem, że jestem bardzo szczęśliwy i podałem powód mojej radości. Poinformowałem też ich o mojej wizycie w Dumie jako o alternatywie dla starań generała Korowina. W tym czasie przyszedł do nas Anatolij z Mińska, który zorganizował spotkanie w Dumie i przestawiłem go całemu towarzystwu jako wiceszefa bliźniaczego ugrupowania partii Żyrinowskiego na Białorusi. Anatolij, który poznał wcześniej Izabelę, cieszył się razem ze mną. Zaś Finowie odwołali swoje wszystkie sprawy i piliśmy tęgo przez trzy dni. Klimat niecodzienny – Moskwa, generałowie w około, Kreml naprzeciw, – 40 C i ta informacja o potomku. Wspominam ten czas jako bardzo piękne dni.
Ale też i ciężkie. Nasze sprawy biznesowe jednak nie zakończyły się sukcesem. Ostrawski poprosił o więcej czasu, ciężko „chorzy” Finowie wyjechali, a generał Korowin prawie z łzami w oczach żegnał nas, mówiąc w kółko, że nie wie, co się stało i że to wkrótce naprawi. Po miesiącu zadzwonił do mnie poseł Ostrowski, oznajmiając, że z moimi Finami nie zrobimy jednak tego interesu. Finowie są co prawda dużą i porządną firmą ze stuletnią tradycją, ale są tylko pośrednikami z pieniędzmi. Tej wielkości kontrakt zaś powinien być zawarty bezpośrednio z ostatecznym odbiorcą – rafinerią. Nie możemy sami sobie psuć rynku, tym bardziej, że Finowie nie chcieli (co zrozumiałe) ujawnić rafinerii, w której tę ropę będzie się przerabiać. To wszystko zaś może spowodować perturbacje w innych biegnących już kontraktach. Zaproponował mi, żebym znalazł końcowego odbiorcę bez pośrednika, a wówczas zagwarantują podpisaną moją umowę z ich dostawcą. Wtedy zrozumiałem to, czego nie wiedział generał Korowin, wiedziałem już dlaczego nie doszło do podpisania kontraktu Finów z „ROSNIEFT”- em. Możliwości płynące z kontaktów w Dumie postanowiłem wykorzystać zgodnie z życzeniem Rosjan, albo w ogóle – za wiatrem nie ma co biegać. Albo końcowy odbiorca albo wcale…
Finom dałem zaś rekompensatę w postaci możliwości rozwinięcia dużej i opłacalnej współpracy z Białorusią.
Teraz jednak muszę wrócić do roku 2004. Do Polski, gdyż tu zbliżają się wydarzenia, które rzucą swój złowieszczy cień na kilka następnych lat. Na moją dzisiejszą sytuację też …
– ciąg dalszy nastąpi –
KSIĄŻKA JEST DO KUPIENIA NA ALLEGRO: