Dziękuję losowi za sposobność spotkania się z Państwem. Pragnę podzielić się swoją oceną historii najnowszej, przedstawić ciekawe czasy i miejsca . A jednocześnie przedstawić dziwne okoliczności, dziwne koła i kręgi czasu…
Tomasz Karwowski
Mojemu Ojcu– Józefowi, pseudonimy "Bystry", "Błyskawica" – kapitanowi Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ)
Dzieciom moim ukochanym– Bartusiowi („Zuchowi") i Aleksandrze ("Tygryskowi" )
Moim Przyjaciołom– Izabeli i Danielowi.
Dlaczego
Moja książka została napisana w więzieniu.
W siedem dni; tyle, że dni w więzieniu to nie są zwykłe dni. Niektóre potrafią trwać kilka miesięcy. Wiedzą o tym wszyscy, którzy znaleźli się po tej stronie mocy. Niektórzy z nich nigdy nie doczekują świtu. Tylko trwają w swej nocy bez końca…
Ale to nie jest i nie był nigdy mój los. Jestem innym człowiekiem. Jestem z tych, dla których nie ma sytuacji bez wyjścia.
Moja książka w całości została napisana w więzieniu. Ale zanim zrodził się jej pomysł, początkowe treści pojawiły się już pierwszej więziennej nocy… Odtąd co noc odtwarzała się jak gdyby z zapisanej niegdyś taśmy filmowej czy kasety VHS, a przedwczoraj czy wczoraj z płyty DVD…
Aż któregoś dnia zacząłem pisać. Pisałem tak przez siedem szczególnych dni. W dzień i wieczorem.
Powtórzę raz jeszcze to, że swoją książkę pisałem więzieniu, a nie – jak inni autorzy – po wyjściu zza krat. Nigdy nie ulegałem zresztą żadnym modom. Pisałem przecież i dla siebie, i dla swoich najbliższych z bliskich. Pisałem bez strachów i bez kompromisów. Mimo krat i bez pistoletu przy skroni.
Pisałem poniekąd własnym życiem o własnym życiu i własną ręką o własnych czynach; litera po literze, zdanie po zdaniu… Moje myśli były moimi myślami, a moje wspomnienia echem własnej przeszłości. Zaś emocje, silne a nawet gwałtowne, moimi emocjami. Tak, moja książka jest subiektywna. Jednak inna nie mogła być! A powstała w Areszcie Śledczym w Katowicach, gdzie byłem zmuszony przebywać od 8 sierpnia 2008 do 1 sierpnia 2009 roku, to jest – 1 rok bez 7 dni. Więc tym bardziej staje się jasne, że jest bardzo osobista. Jest wszakże sumą blisko trzydziestu lat życia, co tu kryć, niebanalnego życia. Życia wypełnionego doświadczeniami nie wszystkim dostępnymi. Nie mnie oceniać, dobrymi czy złymi.
Moimi. Rzeczywistymi.
Toteż w areszcie, w pokratkowanym zeszycie, zapisywałem sumę swoich doświadczeń i obserwacji, przemyśleń człowieka, który był i posłem i więźniem. Osobą z pierwszych stron gazet, ale przecież także zagubionym młodzieńcem. Zapisywałem siebie z przeszłości, tej na wyciągnięcie ręki, lecz także tej, która zapadła w pamięć dziecka.
Wiem, że ten pamiętnik dla mnie i dla moich najbliższych jest ( i wierzę, że będzie) bardzo ważny. Czy będzie wart uwagi innych czytelników? Nie potrafię odpowiedzieć. Równocześnie jednak mam nadzieję, że ci którzy cenią prawdę poświęcą mej książce swój czas. Może dlatego warto tę książkę wydać?
Na wstępie wspominałem o kręgach czasu. Otóż moja historia zatoczyła właśnie swoisty krąg – w sierpniu 2008 znalazłem w więzieniu w Katowicach, w tym samym więzieniu, gdzie byłem dokładnie 25 lat temu. Paradoks czasu? Wszak na dzień dobry umieszczony zostałem w tej samej celi, co ćwierć wieku temu. Owszem, cela lepiej wygląda dziś niż wtedy w stanie wojennym…Ale słaba, obiektywnie próbując spojrzeć, to pociecha.
Czy od razu pomyślałem, że nadarzała się (chciałoby się rzec, dobra, gdyby nie ponury kontekst) okazja, aby podsumować minione ćwierć wieku? Ten czas, gdy mnie tu nie było… Niekoniecznie.
To przyszło podczas jednej z pierwszych nocy.
Wówczas postanowiłem opowiedzieć swoje czasy i własną rewolucję tym murom. A one – jak wtedy w 1983 i 1984 roku – były zmuszone słuchać cierpliwie i wiernie mojego rachunku sumienia. Wówczas głosu pełnego młodzieńczego żalu dzisiaj, słów bardziej zmęczonego i nieco zgorzkniałego dojrzałego człowieka. I ciśnie się jedno pytanie: czy warto było? Bo przecież ten sam mianownik. I ta niezwykła klamra czasu! Więc – czy warto było i wtedy i dziś?! Czy warto żyć było pełną piersią i wolnością, nawet w stanie wojennym, aby takim już pozostać?! Ciągle wolnym, mimo kajdan, zawsze niezależnym i dumnym…
Te ćwierć wieku, między tamtym, a tym aresztowaniem, minęło jak jeden dzień. Jak chwila, jak błysk, jak cud.
Ale był to ciągły bieg, jakby (czasem) na oślep w szaleńczym maratonie, gdy nie do końca wiadomo po co i za czym. Pewnie za marzeniami, bo nie można przecież bez nich żyć; nie można być wolnym bez marzeń.
Lecz na pewno wiem ( także dziś, gdy z kilkuletniego oddalenia patrzę na swój ostatni areszt), że warto było. Że po prostu warto być wolnym człowiekiem!
Pisałem jako wolny człowiek. Dlatego swobodnie ( jakkolwiekby to nie zabrzmiało) przesuwały się obrazy dwudziestu pięciu lat, a więc przede wszystkim lata walki – rewolucjonista na barykadzie, młody więzień, przymusowy żołnierz LWP, podziemny drukarz, działacz antykomunistyczny. I te następne obrazy z czasów już pokojowych – radny, parlamentarzysta, lustrator premierów, postrach skorumpowanych ministrów. I pytałem sam siebie stawiając kolejne znaki i patrząc na te przesuwające się klisze, czy to nie ostatni ortodoksyjny sprawiedliwy z Konfederacji Polski Niepodległej? Kolejny Don Kichot w walce z patologią kolejnych władz; i tych starych, i tych nowych, z ich nadużyciami i głupotą. A przecież siedziałem w więzieniu, oskarżony o pomoc w „próbie ucieczki”Marka Dochnala.
Oczywiście było mi ( i jest także dzisiaj!) wstyd . Zarówno przed M. Dochnalem, któremu nieporadnie „pomagałem”, bo wiozłem potajemnie i bez jego wiedzy, wyrobiony paszport litewski na jego nazwisko, a aresztowano mnie gdzieś pod Olsztynem w drodze z Wilna. Nic innego nie miałem do jednak dyspozycji, by ratować człowieka, którego bez wyroku więziono ponad 4 lata. Człowieka, którego wyeliminowano z normalnego życia na zlecenie nowych właścicieli RP. W błyskach fleszy i migawkach kamer wykonano egzekucję bez sądu, czy choćby pozorów demokracji i sprawiedliwości. Po prostu – „odstrzał”!
I czuję, i czułem wstyd, gdyż przecież to również ja, w jakiejś części, budowałem tę „nową” Polskę po 1989 roku. Tę Polskę, która dziś znów niestety jest pseudodemokratycznym i pseudoniepodległym państwem. I czuję wstyd nie tylko za siebie i przed sobą, lecz za całą tę formację, która kiedyś przed wielu laty podjęła wysiłek budowania pięknej Polski. Tak, także z powodu tego wstydu musiałem napisać tę książkę, aby podzielić się moimi doświadczeniami minionego ćwierćwiecza. Pragnąłem uchylić kulisy i odsłonić twarze, pokazać sprawy i czasy, szanse i nadzieje, porażki i zwycięstwa.
Dokonałem swoistego rachunku sumienia wśród, mimo wszystko nostalgicznych dla mnie, krat i murów katowickiego więzienia. Chcąc uczciwie rozliczyć siebie i innych za klęskę. Pragnę jednak również (może nawet przede wszystkim) ukazać na własnych błędach i sukcesach drogę romantyków, ludzi chorych na Polskę, którzy zawsze chcieli i chcą nadal zmieniać ją na lepszą.
To, co napisałem tam w areszcie, napisałem. Dobrze, źle, lepiej, gorzej – ocenią moi Czytelnicy. Dzisiaj nie zamierzam niczego ani zmieniać, ani uzupełniać, choć czas dokonał nowego, także jakościowego skoku.
Może kiedyś i ten okres, a więc lata 2009 – 2011 postaram się opisać. Kto wie?
Tomasz Karwowski,Jabłonna, 11 listopada 2011 roku
Ps.
Książkę pisałem w czasie, gdy prezydentem Polski był Lech Kaczyński, a Andrzej Lepper czynnym politykiem. Teraz obaj nie żyją. Jak i niektórzy inni wymienieni w mojej opowieści. Pamiętając o szacunku należnym Zmarłym, pamiętając o diametralnie różnych okolicznościach Ich śmierci, postanowiłem jednak – zachowując autentyzm swojej wypowiedzi – nie ingerować w swoje wcześniejsze zapiski. Niech Czytelnicy osądzą, czy postąpiłem słusznie…
Prolog
Rewolucja lat dziewięćdziesiątych, owoc przemian po Okrągłym Stole, to klęska ekonomiczna, polityczna i państwowa. Porażka narodu dążącego do wolności i wielkości. Czasy wprowadzania kapitalizmu jaskiniowego i emigracji zarobkowej około dwóch-trzech milionów, głównie młodych, Polaków. Lata wyprzedaży majątku narodowego za bezcen. Okres tak zwanego cudu gospodarczegoKwaśniewskich, Balcerowiczów, KaczyńskichiTusków. To jednak przede wszystkim czasy karłów politycznych oraz clownów ekonomicznych. Upadek moralności rządzących, niszczenie idei i odbieranie nadziei. Dziś ze zdumienia i z niedowierzaniem przecieramy oczy… Jak mogło do tego dojść?
Dlatego postanowiłem opisać tutaj tyle ile widziałem, ile udało mi się zrozumieć i ile warto czy nawet należało przedstawić. Czynię to bez cenzury i tak zwanych moralnych kompromisów. Wierzę, że Czytelnicy mojego pamiętnika znajdą odpowiedź nie tylko na takie, jak powyżej, pytanie. Opiszę po prostu tak, jak było, choćbym z tego powodu miał nie wyjść zza krat lub wrócić za nie niebawem. Ale muszę opowiedzieć, co się stało z Polską. Nie mogę inaczej.
Przemiany ekonomiczne po 1989 roku następowały szybko i pod hasłem budowy sprawnego kapitalizmu. W pierwszej fazie postkomuniści (była PZPR) przejęli lub zlikwidowali większość majątku narodowego skupionego w małych i średnich jeszcze rentownych przedsiębiorstwach państwowych. Zaraz później nastały czasy „studzenia” gospodarki przez profesoraLeszka Balcerowicza. I jego „reformy” z początku lat 90-tych tak zadłużyły wiele pozostałych w sektorze państwowym przedsiębiorstw, że z dnia na dzień stały się trwale nierentownymi bankrutami. Wtedy przyszedł czas na budowę podstaw polskiego wolnego rynku , czyli prywatyzację zakładów poprzez wyprzedaż obcym i swoim za półdarmo lub praktycznie za bezcen, głównie za łapówki. Wraz z rządami AWSMariana KrzaklewskiegoiJerzego Buzkanastąpił upadek naszego górnictwa, hutnictwa i przemysłu stoczniowego.
Lata III RP to czasy powstawanie karier i fortun w ciągu jednej nocy w oparciu o towarzyskie i partyjne układy.Aleksander Gudzowaty,Jan Kulczyk,Ryszard Krauzei wielu, wielu innych pomniejszych „przedsiębiorców” to kreowane na gwiazdy biznesu przykłady powstawania „rodzimego kapitału”. To również 20 lat używania, w demokratycznej jakoby Polsce, służb specjalnych do usuwania wrogów politycznych i ekonomicznych. Usuwanie skuteczne aż do całkowitej ich eliminacji z rynku. Służby działają podobnie jak w Rosji; tamMichaił Chodorkowski, tuMarek Dochnal.Działają ręka w rękę z prokuraturą i na zlecenie. Nie chronią interesów państwa, lecz pilnują kilku czy kilkunastu majątków i wpływów również politycznych..
Gdy wreszcie w dniu 1.05.2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej, to wstępowaliśmy już jako odpowiednio ubodzy krewni ze Wschodu, z 20 procentowym bezrobociem oraz średnią płacą rzędu 250 euro wobec pięcio- czy nawet dziesięciokrotnej wyższej średniej płacy w „starej” UE.
Polska to duży kraj, a ludzie rezolutni i pracowici. Daliśmy zatem UE dużo taniej siły roboczej… Ten masowyexodusza pracą politycy określali mianem cudu gospodarczego. „Kocham Cię jak Irlandię” – zaczął już w 2004 roku śpiewać Leszek Miller, wtedy jeszcze premier.
A potem były już tylko cuda – Kaczyńskich w objęciach Andrzeja Leppera i wielkie cuda Donalda Tuska. Sami cudacy…
Skutki tego cudu gospodarczego i miłości do zagranicy są do dziś aż nadto widoczne i tragiczne w skutkach. Polacy masowo wracają, bo już tam ich nie chcą, a wraz z ich powrotem skaczą w górę wskaźniki bezrobocia. Wracają, a z nimi paradoksalnie rodzi się nadzieja, że nadejdą zmiany. To tylko bowiem kwestia czasu, gdyż powracający „z saksów” zmiany po prostu wymuszą! Dołączą do tych, którzy nie mają wyjścia i muszą to zrobić, aby przeżyć! Wymienią przede wszystkim całkowicie dziś zdegenerowane elity polityczne. I te z prawa, i te z lewa.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat, na 560 posłów i senatorów zmieniło się tylko zaledwie 250 nazwisk. W Zgromadzeniu Narodowym zasiadają swoiści „pielgrzymkowi politycy”. Każdy z nich kilkakrotnie zmieniał przekonania i barwy polityczne. Wszyscy zdążyli już też po kilka razy być raz w rządzie, raz w opozycji. A więc wszystko, co mogli dla Polski z siebie wykrzesać już po dwa, trzy razy dali, bo mieli ku temu wiele okazji. Problem jednak w tym, że oni chcą dalej być! Zastygli na stanowiskach jak monumenty legendy i wykładnie wiedzy. Skostnieli i tak trwają. Bytujące pseudoelity polityczne to dramat Rzeczypospolitej. Trwają tak na pozycjach serwilizmu politycznego i wasalizmu gospodarczego w relacjach zewnętrznych. Przejęli z PRL zwyczaj czekania na magiczny dźwięk „czerwonego” telefonu, z którego popłyną instrukcje i wytyczne. A jaka to różnica z Kremla, z Brukseli czy z Nowego Jorku? Byle telefon koniecznie zadzwonił…
Pierwszy garnitur polityków polskich III RP to w znakomitej większości karły bez własnej wizji państwa i jego miejsca na mapie geopolitycznej Europy i świata. Będąc na wysokiej fali mitu Solidarności obalającej komunizm, politycznie zmarnowali, już na początku lat dziewięćdziesiątych, polskie szanse. Zaprzepaścili koncepcję „Międzymorza”, a w procesie integracji z UE i układaniem na nowo relacji z Rosją, nie potrafili wykorzystać szansy, jaką raz na tysiąc lat daje nam historia. Szansy na takie naturalne przecież wykorzystanie wyśmienitego, choć zarazem tragicznego jak pokazała nasza historia, położenia geopolitycznego między Wschodem a Zachodem.
Mogliśmy mieć „swoją wielką grę” z UE i odradzająca się Rosją, lecz graczy nam zabrakło, bo naszych karłów nie było widać spod stołu. Karły bowiem nie grają, tylko czekają na ochłapy z pańskiego stołu… Dziś pozostajemy wrogiem potężnej znów Rosji i okradzionym w biały dzień nędzarzem wśród państw UE.
W NATO zaś traktowani jesteśmy jako mięso armatnie w imię niedoszłych karier ciągle przyszłych sekretarzy generalnych, bo takie są przecież ambicje byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego czy aktualnego szefa MSZRadosława Sikorskiego. Irak, Afganistan, Pakistan, Czad…
A miało być tak dobrze, takie były szlachetne intencje i obiecywane złote interesy. Zostały cynowe trumny żołnierzy i szafy pełne trupów cywilnych.
Lata 1989 – 2009 to również czasy grabarzy godności, honoru i służby Ojczyźnie. Czasy oszołomionych pijaków, którzy wyprzedali już ostatnie meble z własnego domu, a dalej bełkoczą coś o sukcesach i cudach. Tylko Polski szkoda, bo takie szanse już się nie powtórzą.
Dlatego ku przestrodze, ale i dla nadziei piszę tę książkę.
Książka pokaże twarze nowych właścicieli III i IV RP, obnaży nieco mechanizmy władzy i pieniądza, odkryje w jakimś stopniu rzeczywisty wpływ służb specjalnych i ich rolę w tym 20-leciu „demokratycznego” bytu polskiej państwowości. Ktoś musi to przecież zrobić w chwili, gdy kończy się powoli czas karłów, żeby mógł szybciej nadejść czas Patriotów!