Cud nad Wisłą był i będzie wiekopomnie zapisany w naszej historii, tylko szkoda, że nie było „cudu” nad Niemnem i Dźwiną, wówczas mielibyśmy zupełnie inny rezultat ówczesnej wojny.
Moje pokolenie zostało wychowane w kulcie zwycięstwa nad bolszewikami, dla nas bohaterami tej wojny byli zarówno ksiądz Skorupko, generał Haller i inni, ale przede wszystkim Naczelny Wódz w tej wojnie Józef Piłsudski i chociaż wtedy jak i dziś aktualna była dyskusja na temat zasług i odpowiedzialności za rozwój wypadków to dotyczyła ona starszego pokolenia.
Dla nas te sprawy nie miały znaczenia, ważna była świadomość, że o to po ćwierci tysiąclecia Polska odniosła wielkie zwycięstwo w wojnie z odwiecznym wrogiem i ciemiężycielem, przerastającym nas swą wielkością wielokrotnie.
Zastosowana została zwycięsko, według określenia Mrożka: „ulubiona taktyka Polaków – walka z przeważającymi siłami”.
Oczywiście w świetle wagi historycznej dydaktyki / Historia vitae magistra est/ cały ten spór nie ma sensu. Naród polski prowadził wojnę, w której naczelnym wodzem był Józef Piłsudski ponoszący w związku z tym pełną odpowiedzialność osobistą za jej prowadzenie, niezależnie od stopnia zaangażowania w poszczególne operacje.
Zasadnicze jego decyzje miały sens, jak choćby udzielenie wytycznych do bitwy warszawskiej, objęcie osobistego dowodzenia uderzeniem odciążającym, dalsze prowadzenie wojny, ze szczególnym uwzględnieniem bitwy niemeńskiej i zagonu na Korosteń.
Nawet złożenie na ręce premiera Witosa wniosku o dymisję miało swoje racjonalne uzasadnienie, gdyż w razie przegrania bitwy jego osoba stanowiła przeszkodę w ewentualnych rokowaniach pokojowych. Było to zatem posunięcie taktyczne i tak zostało zakwalifikowane przez Witosa, który nie skorzystał z okazji i nie użył tego dokumentu przeciwko Piłsudskiemu. W tym ujęciu obydwaj wykazali się niedoścignionymi obecnie walorami mężów stanu.
O skali polskiego zwycięstwa w tamtej wojnie nie decydowała wygrana bitwa warszawska – ów rzeczywisty cud nad Wisłą, ale bitwa niemeńska z odtworzonymi siłami Tuchaczewskiego i ponowną próbą marszu na zachód.
Ta bitwa wyperswadowała bolszewikom wszelkie dalsze zamierzenia w tej mierze mimo posiadania jeszcze wielkich rezerw. Kropką na „i” był zagon na Korosteń wykazujący, że bolszewicy będą bici przy każdej okazji.
Niestety zabrakło podobnego akcentu w rokowaniach ryskich, w których żądania polskiej delegacji stanowiły rezygnację nie tylko z możliwych osiągnięć, ale nawet stanowiły złamanie ustalonych warunków i pełnomocnictw.
Najwyraźniej dla niektórych delegatów wygranie z Piłsudskim było ważniejsze od wygrania z bolszewikami.
I na tym polegał błąd Piłsudskiego, znacznie poważniejszy w skutkach aniżeli zamach majowy. W warunkach wojennych oddał dobrowolnie dyktatorską władzę naczelnika państwa przyjmując ograniczone „małą konstytucją” uprawnienia.
Miał pełne prawo do decyzji o przyznaniu uprawnień w zakresie uchwalania postanowień konstytucyjnych do czasu aż sejm będzie reprezentował całą Polskę, czyli do zakończenia działań wojennych.
O skutkach prowadzenia wojny w warunkach ograniczenia władzy miał się przekonać już wkrótce.
Polska miała piękne tradycje ustalania władzy dyktatorskiej z czasów powstań narodowych i należało je kontynuować.
Niestety bakcyl socjalistycznej demokracji, którym był zarażony „obywatel Wiktor” kazał mu ogłosić wybory i przyjąć z rąk kadłubowego sejmu akt konstytucyjny wymierzony przeciwko niemu.
Podobnie zresztą poszukiwał sojuszników do zawiązania federacji wśród rzekomych reprezentantów narodów: białoruskiego, ukraińskiego, a nawet litewskiego.
Oczywiście nic z tego nie wyszło, bo takich reprezentantów nie było, lub byli już na obcym i wrogim Polsce pasku.
Miał znakomitą szansę na skonstruowanie reprezentacji tych narodów w postaci przedstawicieli prześladowanych przez bolszewików warstw społecznych z odpowiednim udziałem miejscowych Polaków. Byłoby to jednak wbrew postawie nabytej w dwudziestoletnim stażu w PPS i później w służbie strzelecko legionowej.
Bolszewicy tych hamulców nie mieli i mianowali przedstawicielami swoich „republik” narodowych pospolitych przestępców i wyrzutków społecznych, głównie pochodzenia żydowskiego.
Tacy między innymi przedstawiciele „ukraińskiej republiki socjalistycznej” uczestniczyli w konferencji ryskiej, do czego wbrew instrukcji dopuścili Dąbski z Grabskim. Przy okazji można wspomnieć, że żaden z tych „przedstawicieli” Ukrainy nie znał języka ukraińskiego i tekst traktatu po ukraińsku musiał napisać delegat polski Wasilewski.
W efekcie obydwu katastrofalnych dla Polski i całej Europy traktatów, czyli wersalskiego i ryskiego, został uzyskany układ europejski pozwalający Niemcom i bolszewikom na działania odwetowe.
Położenie Polski było szczególnie fatalne: – pozbawiona Gdańska, znacznej części przemysłu górnośląskiego z wiszącym nad głową „mieczem Damoklesa” w postaci Prus Wschodnich była przez rzekomo przyjacielskich aliantów z Francją na czele skazana na „saisonstaat”.
Na wschodzie brak zabezpieczeń w postaci oddzielających od bolszewickiej Rosji związanych z Polską Białorusi i Ukrainy, a na północy sfederowanej Litwy, powodował wystawienie Polski na ponowienie bolszewickiego marszu na zachód.
Dla Polski odparcie bolszewickiej inwazji oznaczało nie tylko zachowanie niepodległości, ale także zjednoczenie narodu ze wszystkich ziem zaborów, a także z emigracji ze znakomitą rolą pułków wielkopolskich i „błękitnej armii” Hallera.
Nie bez kozery pierwszym pułkiem, który za tę wojnę został udekorowany osobiście przez marszałka Józefa Piłsudskiego orderem Virtuti Militari był 15 Poznański pułk ułanów i wszystkie pułki 14 Wielkopolskiej dywizji piechoty.
Podobnie jak w odniesieniu do przebiegu wojny z bolszewikami nie ustała dyskusja na temat rzekomego uratowania przez Piłsudskiego bolszewików, a nawet istnienia porozumienia między Piłsudskim a Leninem.
Można to lekceważyć, ale w świetle następstw paktu Ribbentrop – Mołotow sprawa ma swój specyficzny wydźwięk. Nawet Denikin stwierdzał, że 17 wrzesień 1939 roku stanowił karę za ocalenie bolszewizmu.
Tylko, że te wszystkie dywagacje nie uwzględniają bardzo istotnego czynnika, a mianowicie stosunku „białej” Rosji do niepodległości polskiej. Pisałem o tym kilkakrotnie, że próby nawiązania współpracy z Denikinem ze strony polskiej zostały podjęte i to nie tylko przez zapewne niechętnych Rosji współpracowników Piłsudskiego, ale przez delegację generała Karnickiego, którego o to nie można było posądzać. Opinie wszystkich były jednoznaczne: – Denikin ani na jotę nie odstępuje od wielkorosyjskiej polityki imperialnej, a w tej polityce nie ma miejsca na niepodległe państwo polskie.
Jeżeli takie było stanowisko Denikina w czasie, kiedy potrzebował polskiej pomocy to czego można było się spodziewać po jego zwycięstwie.
Nie trudno sobie wyobrazić, że pierwszym zadaniem, jakiego by się podjął była odbudowa imperium carskiego. Z Polską miałby pewien kłopot ze względu na postanowienia traktatu wersalskiego, ale przecież granice wschodnie Polski były z góry oddane rosyjskiej decyzji, a rząd w Warszawie musiał być „przyjazny” Rosji. Powtórkę tych ustaleń,mieliśmy po II wojnie światowej.
Takie postawienie spraw oznaczało wojnę rosyjską polską, z tą tylko różnicą, że Francuzi stanęliby po stronie rosyjskiej.
Była to nieuchronna konsekwencja zwycięstwa Denikina, a miał je w zasięgu ręki po zdobyciu Orła i otwarciu drogi na Moskwę. Przegrał na skutek odmówienia kozakom kubańskim ich żądań zapewnienia autonomii, wówczas kubańcy zeszli z frontu pozbawiając Denikina odpowiedniej siły uderzenia na Moskwę.
Ten fakt świadczy najlepiej o tym, że Denikin nie był dla Polski dobrym partnerem, bolszewicy zapewniali o gotowości do uznania polskich granic w znacznie dogodniejszym dla Polski wariancie. Ponadto w tym czasie nikt nie wierzył w trwałość rządów bolszewickich, a pogrążona w chaosie Rosja była znacznie wygodniejszym sąsiadem niż odbudowane imperium carskie.
Bardziej elastyczny był Wrangel, ale jego oferta współdziałania była przysłowiową musztardą po obiedzie, nie rozporządzał żadnymi realiami dającymi cień szansy na zwycięstwo, a co gorsze, z pomocy dlań wycofały się mocarstwa zachodnie.
W świetle ówczesnych realiów i prognoz traktat z bolszewikami nie był najgorszym rozwiązaniem, tylko że musiałby zawierać inną treść, na co były wszelkie możliwości.
Bolszewicy bali się przede wszystkim francuskich wpływów na Polskę o kontynuowanie wojny i ten atut nie został wykorzystany ze strony polskiej.
Bolszewików nie trzeba było przekonywać, że istnieją naciski ze strony państw kapitalistycznych w kierunku kontynuowania wojny, sami używali bowiem ulubionego określenia „pańska Polska – pies łańcuchowy kapitalizmu”, należało jedynie za odpowiednią cenę sprzedać ten epitet.
Dla Polski podstawową ceną było:
– oddalenie granic bolszewii od Polski,
– ocalenie Polaków z sowieckiej niewoli,
– uzyskanie odszkodowań za stracone polskie mienie na terenie Rosji.
Traktat ryski nie zrealizował żadnego z tych zadań, a delegacja Polska nawet nie upomniała się o nie.
Największą hańbą było oddanie milionowej masy Polaków na mękę bolszewickich prześladowań, a także szczególnie dla Polski znaczących miejsc z Kamieńcem Podolskim na czele.
Dla Polski niewskazane było dalsze kontynuowanie wojny, ale dla bolszewików tym bardziej, posiadali wprawdzie miliony zmobilizowanych do wojska, ale ich wartość bojowa i stan wyposażenia i wyżywienia był opłakany. Największą zmorą były stałe masowe dezercje. Nawet najlepsze wojsko użyte w wojnie z Polską nie wykazało się dostatecznymi walorami militarnymi, odznaczając się głównie rabunkami i gwałtami.
Nie po raz pierwszy polska dyplomacja zawiodła, ale też w Rydze nie reprezentowali nas zawodowi dyplomaci, ale bardzo marnego pokroju politycy, którzy nawet nie bardzo orientowali się, z kim mają do czynienia. Najlepszym dowodem były zachwyty Grabskiego wyrażane o osobie przewodniczącego bolszewickiej delegacji Joffe, który prymitywnymi oszukańczymi sztuczkami wywodził polskiego inteligenta w pole.
Zabrakło w polskiej delegacji kogoś zdecydowanego na postawienie bolszewików wobec ultymatywnego żądania, albo zgodzą się na polskie warunki, albo Polska skorzysta z francuskiej oferty i podejmie działania ofensywne.
Można było być pewnym, że bolszewicy stchórzyliby i podpisali znacznie korzystniejsze dla Polski warunki.
Ponadto nie wolno było wierzyć im na słowo i zażądać gwarancji materialnych na wykonanie postanowień traktatowych.
Oczywiście przyjęcie traktatu w tej formie, w jakiej został podpisany było błędem, a może nawet więcej, polskiej delegacji, ale pośrednio obciąża ówczesny rząd i naczelnika państwa.
Niezależnie od bolesnych dla Polski skutków natychmiastowych, jego treść stawiała pod znakiem zapytania możliwość utrzymania niepodległości państwa polskiego wobec zagrożenia ze strony sowieckiej z jednej strony i niemieckiej z drugiej.
W roku 1920 ocaliliśmy nie tylko Polskę, ale też chyba znaczną część Europy, ale rezultat traktatu ryskiego wskazywał wyraźnie, że tylko na chwilę. Ta chwila trwała nie całe dwadzieścia lat, a skutki przeżywamy po dzień dzisiejszy.
Pełną świadomość skutków powstałej sytuacji miał w Polsce tylko jeden człowiek – Józef Piłsudski, powstaje pytanie: dlaczego wówczas nie skorzystał z możliwości i nie dokonał tego, co było konieczne?
A mianowicie odwołania ryskiej delegacji i podyktowania warunków pod grozą wszczęcia działań wojennych,
Zachodzi obawa, że w wyniku dramatycznych przejść w czasie wojny, a szczególnie zmasowanych ataków na niego nastąpiło załamanie woli działania. Późniejsze zdarzenia, a szczególnie okoliczności odejścia do Sulejówka wskazują na ten stan wyraźnie.
W 1920 roku nie zawiódł naród, nie zawiodło wojsko, nie zawiódł Piłsudski jako wódz naczelny, ale zawiedli politycy i Piłsudski jako polityk.
Ustalenie 15 sierpnia świętem polskiego żołnierza jest jak najbardziej uzasadnione, chociaż mogły do tego aspirować rocznice Grunwaldu czy wiktorii wiedeńskiej i inne triumfy polskiego oręża, niestety tak się składa, że żadna z tych dat nie wiąże się z przynajmniej przybliżonym wagą zwycięstwem politycznym.
Nauka wyciągania wniosków z historii ciągle przed nami i jej trzeba poświęcić wiele czasu i wysiłków zamiast wzajemnego oskarżania się i napaści.