Wielki, prawie 300 metrowy wycieczkowiec leży na skałach, już jako wrak. Wyszedł w morze w piątek, 13-tego, co dla marynarzy jest prawie bluźnierstwem. Zastanówmy się co mogło się stać.
Parę lat spędziłem na statkach przewożących pasażerów. Konkretnie: na wycieczkowcu (cruise liner) i promie (ferry boat). To statki, które przewożą najcenniejszy towar – ludzi. Dlatego też wymaga się bardzo wysokich standardów. Cała załoga, a kapitan i oficerowie w szczególności muszą być najwyższej próby.
Powiem taką anegdotę. Amerykański wycieczkowiec, na którym pływałem, nie był tak monstrualnie wielki jak Costa Concordia. Brał tylko 900 pasażerów, lecz załoga liczyła aż 400 osób. Był bardziej ekskluzywny, nie masowy, jak te dzisiaj. Wszędzie mahoń, teakowe pokłady, brązy, etc. Statek pływał po Karaibach, w tygodniowych rejsach, które raz zaczynały się w Miami, a raz w San Juan na Puerto Rico. Pływał tam regularnie, za wyjątkiem okresu huraganów, który trwał od maja do końca września. Wówczas przez Kanał Panamski, albo dookoła Przylądka Horn, przenosił się na Alaskę. Wtedy jego portem macierzystym stawał się kanadyjski Vancouver.
Przez okres mojego pobytu kapitanem był angielski Grek, miniaturowy, 75 – letni staruszek. Bardzo miły człowiek i jak szybko odkryłem, bardzo profesjonalny mistrz nawigacji. Mimo to, wielu z nas często zastanawiało się, czemu kompania trzyma tego emeryta. Za zasługi może? Bo w jego gabinecie wisiało duże zdjęcie, na którym królowa angielska ściska mu dłoń. Jak sam opowiadał, za zasługi w konwojach do Murmańska. Lecz tak naprawdę o jego walorach dowiedzieliśmy się właśnie na Alasce.
Jednym z portów, turystycznych atrakcji Alaski, takim, który każdy pasażerski statek musi odwiedzić, jest Ketchikan. Miasteczko liczy sobie około 7 tysięcy mieszkańców, jest położone bardzo malowniczo przy fiordzie, no i najważniejsze – jest światową stolicą łososia. Wędkarze mogą tylko zazdrościć. Byłem tam w trakcie światowych mistrzostw wędkarskich. Wartki strumień, który przepływa przez miasto, niezbyt szeroki, ale za to głęboki i przejrzysty w słońcu dnia, wypełniony był flotyllą różnokolorowych łososi. Największe, jak pancerniki stały pozornie bez ruchu w szybkim prądzie rzeki. A wokół nich jak korwety i niszczyciele uwijały się mniejsze sztuki. Nie będę dręczył więcej wędkarzy, powiem tylko tyle, że gdy o 3 po południu odchodziłem od zawodów, to rekordowy łosoś ważył 42 kilo.
Ale wracajmy do tematu. Właśnie w Ketchikan nasz stary kapitan udowodnił swoją wielkość.
Wycieczkowce pływają głównie w nocy. Wczesnym rankiem, koło 6 muszą już cumować w porcie, gdzie zazwyczaj czekają już autobusy, żeby rozwieść pasażerów po lokalnych atrakcjach. W Ketchikan takie przybicie do nabrzeża i cumowanie to prawdziwa sztuka. Molo jest drewniane i kruche. Widać, że gdy mocniej w nie walnąć, to pół miasta pójdzie pod wodę. Dodatkowo, rano jest bardzo silny prąd, przekraczający 6 węzłów (mil morskich (1 nM = ok. 1,8 km) na godzinę). Trzeba wykonywać stanowcze manewry, połączone z obrotem statku i niesłychanie precyzyjne. I to wszystko bez holowników (Money, Money). Nasz kapitan robił to wspaniale. 20 minut i cumy na mocno na pachołkach. Pasażerowie mogą schodzić na ląd.
Traf chciał, że kapitan dostał miesięczny urlop. Czyli 4 cumowania w Ketchikan.
Pierwszy nowy kapitan nie potrafił zacumować w ogóle. Trzeba było wezwać sforę holowników, żeby pchały, ciągnęły, dopychały, by statek w końcu, prawie w południe stanął przy nabrzeżu. Pasażerowie zamiast wycieczek po atrakcjach, mogli sobie pochodzić, po niezbyt ciekawym mieście. Następny nowy kapitan był lepszy. A i tak podejście i cumowanie zajęło mu około 2 i pół godzin. Więc znowu precyzyjny plan wycieczkowy wziął w łeb.
To, co napisałem, świadczy o tym, jak talent i duże doświadczenie kapitana wpływa na losy statku.
Przejdźmy z kolei do Costa Concordii. Zanim media podały najświeższe fakty, przekonany byłem, ze na statku nastąpiła jakaś awaria. Na pierwszym miejscu była maszyna sterowa. Te paskudztwa, mimo tysięcy zabezpieczeń, potrafią się zaciąć w najbardziej nieodpowiednim momencie. Płyniesz prosto ze sporą szybkością, aby w ostatnim momencie wykonać manewr „lewo na burtę” (hard to port), a tu nic, ster nie reaguje. No i siedzimy na skałach. Drugim podejrzanym było zasilanie sieci elektrycznej. Z takiej, czy innej przyczyny następuje tzw. blackout, czyli zanik napięcia. Chcąc nie chcąc, silnik główny staje, maszyna sterowa również przez około 1 minutę jest nieczynna, no i bęc, jesteśmy na skałach, jak były one w pobliżu. No i ostatnia techniczna możliwość, to z jakichś powodów awaria i zatrzymanie silnika głównego. Statek płynie inercją i nie może użyć maszyn do wyhamowania (cała wstecz).
Dzisiaj już wiemy, że zawinił kapitan i już jest aresztowany. Najprawdopodobniej scenariusz mógł być właśnie taki. Pierwszego wieczoru, gdy zamustrowali nowi pasażerowie, na statku odbywa się wieczorny bal, szumnie nazwany Captain’s Gala. Do kapitańskiego stołu zaproszeni są co znamienitsi pasażerowie. Serwowane są wykwintne dania. Pije się wspaniałe trunki. Jeśli wśród gości jest piękna kobieta, to kapitan, jako Włoch, pręży się jak paw. Cóż najlepszego może on zaprezentować szacownemu gronu i przepięknej kobiecie? Oczywiście swój kunszt żeglarski. Zabiera ich na mostek, przejmuje komendę i ryzykownym manewrem, wprost zapierającym dech, zbliża się do cudownie oświetlonej wysepki. Ale w swojej pysze, zadufaniu i włoskiej bucie, źle skalkulował, pomylił się i zdradliwa skała rozorała poszycie lewej burty.
Potem już było jak zawsze, szybko wdzierająca się, wprost tonami woda zaburzyła stabilność statku, który zaczął się przechylać na burtę i gdy przekroczył, tzw. przechył krytyczny, wiadomo już było, że nie ma ratunku i się przewróci. Wśród pasażerów panika, też już nie do opanowania.
Można tyko powiedzieć – skończyło się szczęśliwie – to naprawdę mogła być wielka tragedia.
I jak widać, tak jak w polityce premier, tak na statku kapitan, muszą być najwyższej jakości.
Ps. Niniejszy wpis dedykuję sigmie, bo to morski duch, a i jej to obiecałem