Brakuje tylko tego, aby po przegranych przez PO wyborach zaczęto w mediach mówić, że to efekt tego wydarzenia z ostatnich dni, a nie czteroletnich rządów Platformy i Tuska. Ale kto wie, zobaczymy.
Premier Donald Tusk w piątek wieczorem odwiedził w szpitalu mężczyznę, który przed południem podpalił się przed kancelarią premiera – poinformowało Centrum Informacyjne Rządu.
Zanim doszło do podpalenia, mężczyzna przykleił do jednej z ławek w parku list do premiera. Wcześniej drogą mailową rozesłał listy o podobnej treści, m.in. do kilku redakcji.
-Coś ty mnie chłopie narobił i to na kilka dni przed wyborami – zdaje się mówić Tusk – cały misterny plan Ostachowicza i spółki diabli wzięli.
Według nieoficjalnych informacji, mężczyzna już od jakiegoś czasu pisał do polityków, w tym premiera, o swojej sytuacji życiowej, m.in. o tym, że został wyrzucony z pracy w jednym z warszawskich urzędów skarbowych, bo powiadomił Ministerstwo Finansów o swoich podejrzeniach, że w urzędzie tym dopuszczono się przestępstw.
To że zwolennik Platformy pisał listy o pomoc do prezesa PIS partii będącej w opozycji, co tak chętnie podkreślają zaprzyjaźnieni dziennikarze, bo w PO nie mógł liczyć na pomoc w nagłośnieniu przypadku korupcji ( jakby z afery hazardowej wniosków żadnych nie mógł wyciągnąć), jest tym bardziej żenujące i uwłaczające tej partii i aż dziw, że tego wstydliwego faktu właśnie się nie ukrywa. Ale zarówno dziennikarze, jak i strona rządowa traktują Polaków z taką pogardą i lekceważeniem, obrażając ich inteligencję (przynajmniej znacznej części), że zapewne i w tym przypadku liczą na z góry zamierzony efekt propagandowy.
Do sprawy odniósł się prezydent Bronisław Komorowski. Zaapelował on o niewykorzystywanie jej w kampanii.
Zapewne chodzi o to, aby Donald Tusk miał wyłączność w przytulaniu i pocieszaniu desperata, niczym kiedyś Wałęsa, który próbował stanąć na czele manifestacji zorganizowanej przeciw niemu i jego polityce.
Prywatny przedsiebiorca z filozoficznym nastawieniem do zycia.