Kochani uwierzcie staremu belfrowi. To bardzo zdolny chłopak i daleko zajdzie.
Było to bodajże w 1964 roku. Podczas jakiegoś towarzyskiego spotkania ( dziś nazywa się to imprezą, kiedyś nazywało prywatką) dowiedziałam się, że Zuzanna Lipińska córka znanego plastyka Eryka Lipińskiego ( była wtedy chyba uczennicą) doskonale zarabia na krasnoludkach z wypalanej modeliny, które sprzedaje za pośrednictwem Desy Współczesnej.
Przekazałam tę wiadomość niezwykle i wszechstronnie utalentowanej koleżance, która jako dziewczyna z zapadłej góralskiej wsi utrzymująca się samodzielnie na studiach w Warszawie, rozpaczliwie poszukiwała zarobku. Miniaturowe zwierzątka, krasnale i smoki ulepione i wypalone przez moją koleżankę w domowej kuchence były przepiękne. Oczywiście były o wiele ładniejsze od banalnych wytworów Zuzanny. Obeszłyśmy z nimi bez skutku wszystkie galerie. Wreszcie pewna nobliwa dama zarządzająca Desą Współczesną ( tak się to wtedy nazywało) przy ulicy Koszykowej powiedziała nam wprost: „ co wy sobie myślicie dziewczyny, że tak każdy z ulicy może coś przynieść do Desy?”.
„ Przecież moje bibeloty są o wiele ładniejsze od tych na wystawie” – nieśmiało broniła się koleżanka.
„ Ale ty dziecko nie nazywasz się Lipińska i koniec dyskusji”- odpaliła dama.
Każdy z nas mógłby opisać dziesiątki podobnych przypadków. Kilka podobnych lekcji, pokazujących człowiekowi jego miejsce w szeregu, wyrabiało wśród ludzi nie wywodzących się z peerelowskiego establishmentu przeświadczenie, ze ich talenty i umiejętności nic im w życiu nie pomogą.
Mój cioteczny brat Marian Ussorowski ukończywszy Akademię Sztuk Pięknych w Trójmieście postanowił studiować reżyserię w Łodzi. Pewien życzliwy kolega ze studiów zapytał go wprost: „ Co ty tu robisz głupi goju? Przecież i tak nikt nie da ci roboty”.
Nawet nagrodę w Wenecji , którą Marian dostał, odebrał za niego jakiś politruk.
Po 1989 roku sytuacja niewiele się poprawiła. Wprawdzie na urządzenie wystawy czy wydanie książki nie trzeba już specjalnych pozwoleń, ale tort pozostał podzielony. Do sztuki, dziennikarstwa, literatury tryumfalnie wkroczyły dzieci i wnuki stalinowskiego establishmentu. Rolę cenzury przejęli właściciele galerii i hurtowni pogardliwie odrzucający propozycje naiwnych. Nie istnieje w dziedzinie sztuki żadna niewidzialna ręka rynku.
Wie o tym każdy, kto próbował coś wydać własnym sumptem, bez tak zwanych pleców i układów.
Prawie każdy.
Jest taki pisarz, bloger, publicysta- jak go zwać, tak go zwać- Gabriel Maciejewski czyli Coryllus, który nie przyjął tego faktu do wiadomości i postanowił udowodnić, że jego twórczość obroni się jakością. I o dziwo to mu się udaje. Dlatego kibicuję mu z prawdziwym przejęciem.
Wiele osób ma za złe Coryllusowi, że nachalnie reklamuje swoje książki.
LUDZIE.!!!
Nic nie rozumiecie. On to robi również w waszym imieniu. Chce udowodnić, że można coś osiągnąć talentem, pracą i rzetelnością. Bez układów z peerelowskiej przeszłości. I bez podlizywania się różnym osobistościom.
Zuzanna Lipińska nie musiała poniżać się antyszambrując w galeriach, jak moja koleżanka ze wsi. Drzwi tych galerii otwierało jej nazwisko ojca. Mogła z wyższością powiedzieć tej ubogiej koleżance, kiedy zdesperowana prosiła ją, żeby Zuzanna wstawiła do Desy jej prace, że tego nie zrobi bo byłoby to nieuczciwe.
„ Moja kochana – dodała Zuzanna- jeżeli ktoś jest naprawdę dobry sami do niego zadzwonią. Ja muszę wręcz się opędzać od różnych propozycji”
.
I pomyśleć, że tym razem chodziło tylko o głupie krasnoludki.
Nie byłyśmy z koleżanką tak naiwne, żeby mieć do Lipińskiej pretensje o to, że wykorzystywała możliwości, które dawało jej życie. Gdyby powiedziała: „ co ty sobie myślisz kretynko, że będę wspierała lepszą od siebie?” – przyjęłybyśmy to ze zrozumieniem.
Ale ta oślizgła, komunistyczna, zakłamana moralność stawała nam ością w gardle.
Nie twierdzę, że Zuzanna była komunistką. Na pewno była – jak oni wszyscy- wybitną opozycjonistką. Jej ojciec też z całą pewnością był opozycjonistą. Opozycjonistą był również Ochab. Miał podobno zwyczaj mawiać:” co ONI zrobili z tym krajem?”.
Taka była komunistyczna moralność. Niejaki Franciszek Blinowski, do roku 1954 zastępca członka, był prawdziwym, kryształowo uczciwym komunistą. Szczycił się tym, że otrzymane w czasie zagranicznych podróży długopisy odnosił do KC. O mieszkaniu przy Placu Unii, kierowcy , służbowych samochodach i wysokich poborach jakoś nie wspominał.
Uważałam, że tego wszystkiego nie zrozumie nikt, kto nie żył w tych czasach. Okazało się, że Coryllus rozumie. Pierwsza jego książka, którą przeczytałam to „ Dzieci PRL”. Byłam nią olśniona. Pomyślałam sobie: „ skąd ten gówniarz to wszystko wie?” (przepraszam Pana bardzo, Panie Coryllus, ale tak sobie brzydko pomyślałam). Potem czytałam wszystko co się ukazało.
Okazało się, że Coryllus porusza się z podobną jak po PRL swobodą po odległych epokach. Nie jestem historykiem. Za mało wiem, żeby recenzować jego „Baśnie.” Ale i tak jestem nimi zachwycona. I bardzo wiele znanych mi osób. Nie jestem w stanie utrzymać w domu „Baśni”. Co chwila dokupuję następne egzemplarze, bo ktoś mi je wywozi.
Nasza wiedza historyczna i literacka opiera się na schematach i stereotypach. Za moich czasów tematem maturalnym byli na przykład obrońcy chłopów w literaturze. Okazywało się, ze obrońcami chłopów byli wszyscy: Mickiewicz, Pasek., Skarga i John Steinbeck. Podobnie w historii. Można ją widzieć przez pryzmat przemian świadomości klasowej, albo paranteli wielkich rodów, albo przez pryzmat wojen religijnych. To niby ta sama historia, ale właściwie zupełnie inna. Problemem jest na ile te opisy są komplementarne.
Czy ktoś z państwa szedł kiedyś z czołówką ( to latarka noszona na głowie) we mgle nieznaną górską ścieżką? Czołówka oświetla wąski pas drogi i jakiś krajobraz. Odwracasz się, czołówka oświetla wąskim strumieniem coś na poboczu i nagle okazuje się, że to zupełnie inny krajobraz. Podobne odczucia mam czytając historyczne rozważania Coryllusa. Ale to temat na osobny tekst.
Wiele osób ma pretensje, że Coryllus bywa niegrzeczny w komentarzach. Zauważmy, ze reaguje w ten sposób na bezpośredni atak. Oczywiście, może byłoby lepiej gdyby po chrześcijańsku nadstawiał drugi policzek, ale jest na to za młody. Ja nie reaguję niegrzecznie na połajanki pod moim adresem produkowane przez anonimowych, zadufanych w sobie komentatorów, ale w moim wieku czas już zbierać sobie jakieś punkty i ćwiczyć się w pokorze.
Inni czują się urażeni w imieniu Ziemkiewicza, Wildsteina czy Łysiaka, których Coryllus rzekomo znieważa w swoich tekstach. Zupełnie niepotrzebnie się poczuwają. Wydaje mi się, że wyżej wymienieni nie chcą być zaliczani do niedotykalnych. Źle czy dobrze- ważne, żeby o nich mówiono.
A zresztą- ludzi utalentowanych trzeba traktować inaczej niż zwykłych śmiertelników.
Polecam Państwu choćby lekturę Karola Zbyszewskiego „ Niemcewicz od przodu i tyłu”. Ten to dopiero narozrabiał, niech się Coryllus schowa. I choć Zbyszewski nie lubił szlachty i magnaterii , a w jego książce znalazłam dość obelżywe opinie o kresowych rodzinach, za każdym razem ( a było ich sporo) śmieję się przy lekturze. Zgadzam się z jego tezami, czy nie – nie mogę odmówić Zbyszewskiemu wielkiego talentu.
I jeszcze jedno luźne skojarzenie. Oglądając kolejny raz scenę ze wspaniałego filmu Formana „ Amadeusz”, gdy rozdokazywany Mozart pokazuje szacownemu gronu tyłek, pomyślałam sobie o fenomenie Coryllusa.
„Mozart jest brudasem, idiotą i kabotynem” twierdził antagonista Mozarta , nadworny wiedeński muzyk Antonio Salieri.
Czy ktoś z Państwa zna przypadkiem jakiś utwór Salieriego?
Dosyć tych dygresji – wracam do Coryllusa. Kochani uwierzcie staremu belfrowi. To bardzo zdolny chłopak i daleko zajdzie.