Bez kategorii
Like

Copyright by Wojciech Mann 2011-Pieniądze mafii a finansowanie PO.

07/11/2011
1248 Wyświetlenia
6 Komentarze
153 minut czytania
no-cover

Odwołanie Kamińskiego ma również kolejne dno. Kamiński ma odwagę zajmować się ścisłym związkiem Platformy Obywatelskiej ze światem przestępczym.

0


 

Pieniądze mafii a finansowanie PO.

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

Odwołanie Kamińskiego ma również kolejne dno. Kamiński ma odwagę zajmować się ścisłym związkiem Platformy Obywatelskiej ze światem przestępczym. W 2009 roku świadek koronny Piotr K. znany jako ‘Broda’ ujawnił koneksje ówczesnego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego z mafią pruszkowską. Jak mówił Kamiński[1],

„Sprawa dotyczyła jego zaangażowania w proceder legalizowania pieniędzy mafii, czyli prania brudnych pieniędzy. Z informacji tych wynikało również, że część tych środków przeznaczono na nielegalne finansowanie PO.”

 

Kamiński informował w tej sprawie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, niestety nic to nie dało. Kamińskiemu w tej sprawie towarzyszy jego zastępca z CBA Ernest Bejda, oraz Martin Bożek, były dyrektor operacji regionalnych CBA. To z Bejdą skontaktował warszawski prokurator, informujący o prośbie Piotra K. o uzyskanie statusu świadka koronnego. Poinformował również, iż Piotr K. nagrywał niektóre rozmowy z Drzewieckim. Kolejne informacje wnosi Tadeusz Cymański[2]:

„Najbardziej dla mnie znamienne i uderzające jest w wywiadzie to, że prokurator generalny Andrzej Seremet nie zgodził się, aby były szef CBA w bezpośrednich rozmowach przekazał swoją wiedzę prokuratorom prowadzącym śledztwa w toku. Ograniczył tę możliwość jedynie do formy pisemnej. Ta odmowa musi bardzo niepokoić i kładzie się cieniem na postrzeganie prokuratury, jako organu niezależnego od rządu.”

 

Jestem przekonany o ścisłym związku PO ze światem przestępczym. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów w aresztach śledczych. Dla przykłady wybory parlamentarne w 2007 roku, warszawski areszt śledczy przy Rakowieckiej 37. Jedna z najwyższych frekwencji – 83,59%. Oddano 890 głosów. 774 na PO, w tym 729 na samego Donalda Tuska. Kaczyński dla przykładu dostał tylko 15. 86,97% głosów dostała Platforma. Swój na swojego głosuje.

Dalej. Warszawska Białołęka. Zakład Karny na Ciupagi 1b. Łącznie 454 ważnych głosów. PO dostaje 380 głosów, w tym 335 na Tuska. 83,7% na PO. Areszt Śledczy na Ciupagi 1. 1213 ważnych głosów. 1067 na PO. 1026 na Tuska. 87,96% na Platformę.

Katowice. Areszt Śledczy na Mikołowskiej 10. 360 ważnych głosów, w tym 302 na Platformę, co daje 83,89%.

Lublin. Areszt Śledczy na Południowej 5. 840 ważnych głosów, 685 na PO, 528 na Palikota. Gdańsk. Areszt Śledczy na Kurkowej 12. 899 ważnych głosów, w tym 800 na PO. Poznań. Śledczy na Młyńskiej. 609 głosów, w tym 516 na Platformę.[3]

 

Można tak ciągnąć i ciągnąć, wszystkie zakłady karne i areszty kraju cechowały się najwyższą frekwencją i niemalże jednomyślnością w głosowaniu na Platformę Obywatelską. Podobnie przy prezydenckich w 2010 roku. Warszawa, Śledczy przy Rakowieckiej. 710 głosów, 666 na Komorowskiego (93,8%), 44 na Kaczyńskiego (6,2%). Białołęka, Karny na Ciupagi, 362 głosy, 325 na Komorowskiego (89,78%), 37 na Kaczyńskiego (10,22%). Śledczy na Ciupagi, 859 głosów, 829 na Komorowskiego (96,51%), 30 na Kaczyńskiego (3,49%). Lublin, Śledczy na Południowej, 742 głosy, 688 na Komorowskiego (92,72%), 54 na Kaczyńskiego (7,28%).[4]

 

Złośliwy powiedziałby, że takie wyniki to efekt działania rządu PiSu w latach 2005-2007. Jak zatem wyglądały wybory w więzieniach i aresztach przed rządami Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, w 2005 roku?

Warszawa, areszt na Ciupagi 1. 722 ważnych głosów, PO wygrywa liczbą 337 głosów (46,7%). Warszawa, Zakład Karny na Ciupagi 1b, 190 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 67 głosów. Lublin, Areszt na Południowej 5, 427 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 182 głosy. Katowice, Areszt na Mikołowskiej 10, 360 ważnych głosów, PO wygrywa otrzymując 201 głosów. Gliwice, Areszt Śledczy na Wieczorka 10, 246 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 97 głosów. Wrocław, Areszt Śledczy na Świebodzkiej 1, 579 ważnych głosów, PO wygrywa mając 289 głosów. Gdańsk-Przeróbka, Zakład Karny na Siennickiej 23, 321 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 188 głosów, z których to 171 zostało oddanych na Donalda Tuska. Gdańsk, Śródmieście, Areszt na Kurkowej 12, 673 ważnych głosów, PO wygrywa 417 głosami, z czego 327 otrzymuje Donald Tusk. Poznań, Areszt na Młyńskiej 1, 372 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 131 głosów. Łódź, Zakład Karny na Beskidzkiej 54, 125 ważnych głosów, zwycięska PO otrzymuje 53 głosy. I tak dalej, i tym podobne. PO wygrała prawie we wszystkich zakładach karnych i aresztach śledczych w Polsce.[5]

 

A zwycięskie dla Kaczyńskiego prezydenckie z 23 października 2005 roku?

Warszawa, Karny na Ciupagi 1b; 313 głosów; 21 (6,71%) na Lecha Kaczyńskiego; 292 (93,29%) na Donalda Tuska. Areszt Śledczy na Ciupagi; 1040 głosów; 39 (3,75%) otrzymuje Kaczyński; 1001 (96,25%) dostaje Tusk.

Opole, Zakład Karny na Partyzanckiej 72; 72 głosy; 5 (6,94%) na Kaczyńskiego; 67 (93,06%) na Tuska.

Poznań, Oddział Zewnętrzny Aresztu na Nowosolskiej 40; 242 głosy; 4 (1,65%) na Kaczyńskiego; 238 (98,35%) na Tuska. Areszt Śledczy na Młyńskiej; 524 głosy; 24 (4,58%) na Kaczyńskiego; 500 (95,42%) na Tuska.

Kalisz, Zakład Karny na Łódzkiej 2; 177 głosów; 11 (6,21%) na Kaczyńskiego; 166 (93,79%) na Tuska.

Bastion PiSu – Podkarpacie, dokładniej Przemyśl. Świetlica Zakładu Karnego na Rokitniańskiej 1; 115 głosów; 19 (16,52%) na Kaczyńskiego; 96 (83,48%) na Tuska.

Kolejny bastion PiSu – Lubelszczyzna. Lublin, Areszt Śledczy na Południowej 5; 630 głosów; 27 (4,29%) na Kaczyńskiego; 603 (95,71%) na Tuska. Biała Podlaska; Karny na Prostej 33; 246 głosów; 19 (7,72%) na Kaczyńskiego; 227 (92,28%) na Tuska. Chełm, Karny na Kolejowej 112; 16 (4,35%) na Kaczyńskiego; 352 (95,65%) na Tuska.[6]

 

Aż taka przewaga!?! Wszyscy przestępcy III Rzeczpospolitej śledzą politykę i kosmicznym zbiegiem okoliczności w zdecydowanej większości popierają PO? Czytają gazety, oglądają wiadomości, porównują programy wyborcze?

Cały świat przestępczy w kontrolowany odgórnie sposób mobilizuje się w dniu wyborów, by głosować na PO i jej kandydatów. Tak było w 2005 roku, tak było w 2007 i 2010. Mniejsze liczby i proporcje mówiłyby o tym, iż przestępcy wiedzą, że PO stoi po ich stronie. Jednakże zwycięstwo PO w więzieniach w 2005 roku oraz tak miażdżąca przewaga we wszystkich wyborach świadczy o zorganizowaniu się grup przestępczych w więzieniach i odgórnym poleceniu z góry przestępczej piramidy mówiącym, by głosować na Platformę Obywatelską. Mające wpływ na siedzących więźniów grupy przestępcze, gangi i mafie, wykazują znamiona ścisłego związku z Partią Obłudy. Korzystają z tej władzy i z tej partii, odwdzięczając się w dniu wyborów.

 

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl

 

Prokuratura, Służby Specjalne i Komisje Śledcze.

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

… czyli o inwigilacji społeczeństwa, podsłuchiwaniu prezydenta, wykorzystywaniu prokuratury i władzy sądowniczej do walki z opozycją, aferze hazardowej, niepokornym, uczciwym pośle Czumie i finansowaniu PO.

Celem władz każdego reżimu jest przejęcie władzy nad każdym z czterech jej filarów. Władza wykonawcza to Komorowski, władza ustawodawcza to zdominowany przez PO i PSL parlament, władza medialna wspiera rząd i manipuluje społeczeństwem, wystarczy sobie przypomnieć różnicę na kilka dni przed Smoleńskiem i kilka po. Ostatnia władza to wymiar sprawiedliwości, którą tutaj poszerzam o policję i służby specjalne. Ta władza również wpadła w ręce platfusów.

Inwigilacja dziennikarzy, prawników i innych obywateli.

Jednym z argumentów na rzecz odejścia od rządów Prawa i Sprawiedliwości 4 lata temu były podsłuchy i inwigilacja. Sęk w tym, że po przejęciu władzy przez Platformę liczba podsłuchów wzrosła!

Sytuacja rodem z dyktatury. I to nie zdaniem teoretyków spiskowych czy tej polsko-breivikowskiej opozycji, a Naczelnej Rady Adwokackiej[1]:

„Polak jest najbardziej inwigilowanym obywatelem UE – uważa Naczelna Rada Adwokacka. Dlatego postuluje pilną zmianę prawa dot. przechowywania danych telekomunikacyjnych, m.in. billingów. W zeszłym roku służby pytały o nie 1,3 mln razy. To najwięcej w Unii.

(…)

Niepokój NRA budzi fakt, że gromadzenie danych dotyczy wszystkich, nawet zobowiązanych do przestrzegania tajemnicy zawodowej: lekarzy, adwokatów, radców prawnych, notariuszy czy dziennikarzy.”

4 lata rządów PO i jesteśmy na pierwszym miejscu spośród 27 państw UE pod względem inwigilacji. Katastrofa! NRA szczególnie przerażona jest faktem, że wśród inwigilowanych przez Władzę Ludową (PO to część Europejskiej Partii Ludowej) są adwokaci i dziennikarze.

Rosną również uprawnienia podległego Jackowi Rostowskiemu Wywiadu Skarbowego, który dzięki PO ma już większe uprawnienia w kwestii podsłuchów, niż policja.

Skoro w czasie administracji Tuska podsłuchuje się dziennikarzy i adwokatów, to do czego jeszcze się posunięto?

Polski Watergate: inwigilacja Lecha Kaczyńskiego.

Pamiętasz starą, dobrą aferę Watergate? Ludzie otoczenia republikańskiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Richarda Nixona prowadzili nielegalne działania przeciwko Partii Demokratycznej. Nixon założył tzw. Komitet Reelekcji Prezydenta, który miał mu zapewnić drugą kadencję. W rzeczywistości Komitet zajął się nielegalnymi działaniami, których rdzeniem było zainstalowanie podsłuchu w siedzibie demokratów – Watergate. Owe działania z zainstalowaniem podsłuchu na czele stały się przyczyną odejścia Nixona z urzędu prezydenta w trakcie pełnienia kadencji.

Podsłuchiwanie siedziby partii? Odrażające. Wyobraź sobie coś odwrotnego. Partia rządząca podsłuchuje prezydenta. Nigdzie by to nie przeszło. Jak w ogóle  partia rządząca mogłaby podsłuchiwać własnego prezydenta!? Nie do pomyślenia! Wyobraź sobie, że republikanie podsłuchują demokratycznego Obamę. W każdym państwie za coś takiego szereg osób trafiłby do więzienia, a czyjaś kariera polityczna legła by w gruzach. Ba! Jakaś partia przestałaby istnieć. Wszędzie, z wyjątkiem wzorcowego państwa postdemokratycznego, jakim jest Polska.

Tak. Agenci Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w czasie kadencji premiera Tuska inwigilowali prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dokumenty potwierdzające to wypłynęły w sierpniu 2011 roku. Prezydent Kaczyński został zarejestrowany w Bazie Operacyjnej Centrum Antyterrorystycznego ABW 25 października 2008 roku o godzinie 23:02:38 przez agenta posługującego się kartą identyfikacyjną z numerem 9200167. Dokumenty wyciekłe z ABW znajdują się poniżej[2]:

Z chwilą zarejestrowania Lecha Kaczyńskiego można było wytoczyć przeciw niemu wszelkie środki inwigilacyjne, z podsłuchem na czele. Rozkaz padł ze strony zastępcy naczelnika wydziału III CAT Andrzeja Józefackiego.

Było to w czasie twardego konfliktu między Tuskiem a Kaczyńskim w październiku 2088 roku, kiedy minister Arabski odmówił Kaczyńskiemu użyczenia Tu-154 (który najwyraźniej nie był ‘gotowy’), a Tusk mówił: „Powiem brutalnie – nie potrzebuję pana prezydenta, na tym polega problem.” Tusk przekroczył wtedy wszelkie granice, sięgnięto po środki, za które każdy premier każdego w miarę normalnego państwa poszedłby za kratki, a agenci ABW zaczęli inwigilować Kaczyńskiego.

Informatorzy Polskiej dodali komentarz[3]:

„Do BWO wprowadza się imię i nazwisko danej osoby, a pozostałe dane mogą być fałszywe. O kogo konkretnie chodzi, świadczą załączniki do rejestracji, które są nierozłączną częścią dokumentu. W przypadku Lecha Kaczyńskiego załącznikami są m.in. poufne dane dotyczące prezydenta, raport gruziński, dane na temat jego brata Jarosława Kaczyńskiego i dane z prezydenckiego telefonu z łącznością niejawną.

Nie ma mowy o żadnym zabezpieczeniu anyterrorystycznym – żeby kogoś zabezpieczyć, nie trzeba gromadzić o nim wszystkich informacji, także tych najbardziej poufnych. A poza tym takie zabezpieczenie odbywa się za wiedzą osoby zabezpieczanej.

Termin rejestracji prezydenta Kaczyńskiego nie był przypadkowy. Chodziło o zebranie wszystkich informacji na jego temat ze służb po to, by później rząd i politycy PO mogli je wykorzystać w sporze z prezydentem, a zbliżał się kolejny szczyt w Brukseli, na który prezydent Kaczyński się wybierał. Warto, by te dokumenty zostały w całości ujawnione, a później porównać je do działań i wypowiedzi np. Janusza Palikota czy też innych polityków PO. Gwarantuję, że znajdzie się bardzo dużo wspólnych punktów.”

Lech Kaczyński wiedział, że jest inwigilowany. Jak mówił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Newsweeka[4],

„Brat mi to mówił, że rząd Platformy go inwigilował. On o tym wiedział. Powiedzmy, że powiedziano mu. Państwo, w którym inwigiluje się głowę państwa, to nie jest państwo prawa.”

O możliwości podsłuchiwania Lecha Kaczyńskiego mówiło się już na początku 2011 roku, kiedy Rzeczpospolita pisała na temat śledztwa w sprawie wypłynięcia raportu ABW dotyczącego incydentu z ostrzelaniem konwoju Kaczyńskiego i Saakaszwilego w 2008 roku. Jak pisała Rzeczpospolita[5], w czasie tego śledztwa

„Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW”

Oznaczałoby to podsłuchiwanie pary prezydenckiej. ABW tłumaczyła się, że chodziło o bilingi pracowników Kancelarii Prezydenta.

Zapewne częściowo w ramach tych działań pod koniec 2009 roku prezydent i dowódcy Wojska Polskiego otrzymali od ABW specjalny sprzęt telefoniczny, na który przychodziły SMS-y z ABW dotyczące zagrożenia terrorystycznego. Miały one zabezpieczenie Black Berry, które bardzo łatwo było złamać, a już w 2007 roku Służba Kontrwywiadu Wojskowego odmówiła takim telefonom certyfikatu dostępu do tajemnicy państwowej. Oznacza to, że ABW podsunęła Kaczyńskiemu i wojsku sprzęt bajecznie łatwy do podsłuchiwania. Jeden z takich telefonów znajdował się na pokładzie Tu-154 10 kwietnia 2010 roku.

Działania PO to gigantyczny skandal i gwałt na demokracji. Jak komentował to minister Jacek Sasin, zastępca szef Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego,

„Przeczytałem artykuł i nie mogę się uspokoić. To jest ukoronowanie tych wszystkich działań, które rząd Donalda Tuska prowadził przeciwko panu prezydentowi. Pokazuje, że nie cofano się absolutnie przed niczym. To niestety pokazuje obraz naszego państwa, które obecnie nie odbiega właściwie od Rosji czy Białorusi. Oczekuję stanowiska premiera w tej sprawie. To jest zbyt poważna sprawa, żeby rząd milczał. Nie interesują już mnie wypowiedzi pana Bondaryka, który jest osobą absolutnie niewiarygodną. Donald Tusk powinien wyjaśnić, na czyje polecenie ABW takie działania wobec prezydenta podejmowała. Wątpię, aby Agencja zrobiła to samowolnie. Mówimy przecież o inwigilacji głowy państwa.[6]

Wyciek z ABW był kolejnym z wielu sygnałów mówiących, o inwigilacji Kaczyńskiego. Niestety, poprzednie całkowicie zignorowano. Jak mówił poseł Jarosław Zieliński, członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych,

„Dziwiłem się, że odmówiono wszczęcia postępowania w sprawie wcześniejszego podejrzenia o inwigilację śp. prezydenta. Już wtedy mówiłem, że ABW przekroczyła swoje uprawnienia.” [7]

Utajnianie niewygodnych informacji.

Rząd PO to stek afer i skandali, o których media zwykły milczeć. Niestety, zmęczenie i niezadowolenie zaczyna rosnąć, a Partia Obłudy zaczyna powoli trząść się ze strachu, dlatego zaczyna tworzyć prawodawstwo chroniące jej przekręty. W czasie ostatnich obrad sejmu VI kadencji w 2011 roku przyjęto poprawkę senatu umożliwiającą odmowę dostępu do informacji ze względu na „ochronę ważnego interesugospodarczego państwa”.[8]

Czym w tym przypadku jest interes gospodarczy państwa? Wszystkim. Załóżmy, iż istnieją informacje, będące same w sobie gigantyczną aferą, nie będące jednocześnie w żaden sposób związane z interesem gospodarczym kraju. Informacje te zostaną utajnione, a powód to interes gospodarczy. Nie sprawdzisz związku gospodarczego informacji utajnionej, gdyż nie masz do niej dostępu. Takim to sposobem wszystko, co nie wygodne, zostaje utajnione.

Prezydent Komorowski, wbrew opinii Fundacji Helsińskiej i całej opozycji, podpisał tę ustawę. PiS, PJN i SLD zapowiedziały wcześniej, że w razie podpisania mogą skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego.[9]

Bezprawne odwołanie Kamińskiego, Afera Hazardowa i skorumpowanie prokuratury.

Rząd poza służbami wykorzystuje również prokuraturę, m.in. do odwołania szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego. Kamiński odkrył aferę hazardową, a w którą zamieszani byli tacy ludzie Platformy, jak Chlebowski.

Zaczęło się, gdy Platformersi w trybie natychmiastowym uchwalili ustawę zakazującą stawianie automatów do gry na ulicach, pubach i innych miejscach niż kasyna. Logiczne, że w tym układzie największym beneficjentem zostały kasyna. Największe sieci kasyn w Polsce to Casino Polonia Wrocław oraz Casinos Poland. Szef pierwszego, Ryszard Sobiesiak, to przyjaciel byłego szefa klubu parlamentarnego PO, Zbigniewa Chlebowskiego. Gdy wyciekła afera hazardowa, Tusk szopkowato zwolnił Zbyszka.

Działalność rozpoczęła wtedy najbardziej upolityczniona komisja śledcza III RP – komisja hazardowa. Wystarczy rzut okiem na działalność jej przewodniczącego, posła PO Mirosława Sekuły i jego zachowanie sprzed przesłuchania Ryszarda Sobiesiaka. Sekuła zaraz przed rozpoczęciem przesłuchań, nie wiedząc, iż mikrofon jest włączony, tak zwrócił się do członka komisji, posła PO Jarosława Urbaniaka:

Sekuła: „Co my tu robimy, za jakiś czyściec czy co? Słuchaj, piszesz te wnioski o wykreślenie pozostałych? Napisz ten wniosek. Wyczyść wszystkich naszych.”[10]

Sekuła i Urbaniak czyszczą ludzi z PO. TVP INFO/ YouTube[11]

 

Wyczyścić wszystkich ‘naszych’. Oto chodziło Platformie przy ustawianiu tej komisji. Oczyścić trzeba było również Zbyszka Chlebowskiego. Dlatego w czasie przesłuchań Zbycha postanowił o 10-minutowej przerwie. Powtarzam: dziesięciominutowej. Po 6 minutach, gdy sala była pusta, a przed mającymi zadać jeszcze wiele pytań posłami były 4 minuty przerwy, Sekuła wznowił obrady (!), po czym przemówił do pustych krzeseł!:

„Wznawiam posiedzenie komisji. Czy ktoś z posłów chce zadać pytanie? Nikt się nie zgłasza. W związku z tym stwierdzam, że zakończyliśmy zadawanie pytań panu posłowi Chlebowskiemu. Po sporządzeniu protokołu przesłuchań poinformuję pana o terminie, w którym będzie mógł pan to podpisać. Dziękuję panu za przybycie. Na tym kończymy ten punkt porządku dziennego. Dziękuję bardzo serdecznie.”[12]

Sekuła przemawiający do pustych krzeseł. TVN24/ YouTube[13]

 

Czyszczenie naszych, przerywanie prac komisji i zadawania pytań w czasie nieobecności jej członków będących na trwającej ciągle przerwie oraz wiele innych pokazały, że Komisja Hazardował była kiepskim show mającym na celu chronienie ciemnych interesów Platformy Obywatelskiej i jej ludzi.

Media skupiły się na wątku z Casino Polonia Wrocław Sobiesiaka, zapominając o innym gorącym wątku, drugiej sieci kasyn – Casinos Poland. Usługi PR-owe dla tej firmy świadczy United PR, której współwłaścicielem i wicedyrektorem jest Maciej Grabowski. Ten sam człowiek jest jednym z głównych PR-owców Platformy Obywatelskiej, świadcząc dla niej usługi od 2001 roku. To on budował kampanię Tuska w 2005 roku, to on od 2007 roku odpowiadał za badanie opinii publicznej i strategię marketingową Platformy.

W tej sytuacji możemy mówić o konflikcie interesów – ocenia dr Maciej Kozakiewicz, wykładowca etyki biznesu na Uniwersytecie Łódzkim”

– pisała Rzeczpospolita w listopadzie 2009 roku[14]

Nie ma wątpliwości, że szef CBA Mariusz Kamiński zbadałby dokładnie i tę sprawę. Póki wpadli tylko Miro i Zbycho, Tusk był jeszcze w miarę bezpieczny i musiał jak najszybciej działać. Do pomocy miał media i prokuraturę. Te pierwsze, po pierwsze totalnie milczały o związku Tusk–PR–Kasyna; po drugie z Mira i Zbycha zrobiły jedynie ‘zgnite jabłka’ zdrowego drzewa. Ta druga oskarżyła Kamińskiego o przekraczanie swoich kompetencji w sprawie Afery Gruntowej, co stało się pretekstem do jego odwołania. Oczywiście była to totalna szopka, po postawieniu tych zarzutów nie dzieje się kompletnie nic, nie ma żadnego śledztwa i nie będzie rozprawy, bo upolityczniona prokuratura nie miała i nie ma żadnych dowodów. Chodziło tylko o danie pretekstu Tuskowi i wyrzucenie Kamińskiego. Równie dobrze mogli oskarżyć Kamińskiego o członkowstwo w Al-Qaedzie (i na tej podstawie go wyrzucić,) by następnie nic z tym nie robić. Jak mówił o tym Ziemkiewicz,

„Odwołanie szefa CBA, po pierwsze pod kompletnie hucpiarskim pozorem jakim były zarzuty postawione przez prokuraturę rzeszowską, z którymi to zarzutami nic się nie dzieje. Minęło ponad półtorej roku i wszyscy wiedzą, że te zarzuty są śmiechu warte. Chodziło tylko o stworzenie faktu prasowego, że skoro są jakieś zarzuty, to premier może, ponieważ nie jest nie poszlakowaną opinia, że szefa CBA można odwołać.”[15]

Zgodnie z ustawą premier nie może od tak odwołać szefa CBA, a podstawą do tego nie mogą być zarzuty. Premier może odwołać szefa CBA po pierwsze, gdy ten albo jest chory, albo sam tego chce, albo nie wykazuje „nieskazitelnej postawy moralnej, obywatelskiej i patriotycznej”, do czego podstawą może być wyrok sądu; po drugie, po zasięgnięciu opinii prezydenta. Na zarzutach się skończyło i nie doszło nawet do rozprawy sądowej, zatem Tusk, grubo przekraczając swoje uprawnienia, popełnił przestępstwo. To po pierwsze, po drugie Tusk musiał zgodnie z ustawą uzyskać opinię prezydenta. Wysłał w tej sprawie niepełne  zapytanie do Kancelarii Prezydenta (niepełne, gdyż zabrakło powodu chęci odwołania), ale nim nadeszła odpowiedź, Tusk już zwolnił zagrażającego mu Kamińskiego. To drugi powód, dla którego możemy mówić o popełnieniu przestępstwa.[16] [17] [18] [19] [20] [21]

Uczciwość Czumy: Komisja ds. Nacisków.

Wróćmy do komisji śledczych. Platforma postanowiła powołać również kolejną komisję śledczą, tym razem nie dla obrony własnych interesów, a celem zaatakowania PiS. Była to komisja śledcza ds. nacisków, w pełnym brzmieniu ‘Komisja śledcza ds. nielegalnego wywierania wpływu przez członków Rady Ministrów, Komendanta Głównego Policji, Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, na funkcjonariuszy Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prokuratorów i osoby pełniące funkcje w organach wymiaru sprawiedliwości w celu wymuszenia przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków ‘; w skrócie ‘KśdsnwwpcRMKGPSCBAoSABWnfPCBAoABWpiopfwowswcwpulno’ (pan premier naczytał się dowcipów o UE i postanowił, by stały się rzeczywistością).

Na czele tejże komisji stanął poseł PO Jerzy Czuma. Platforma Obywatelska jako niezależnego eksperta owej komisji powołała pułkownika Jerzego Stachowicza, który doświadczenie zdobywał będąc oficerem komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, a następnie inwigilującego prawicę Urzędu Ochrony Państwa. Jak pisała Wirtualna Polska w artykule ‘Były esbek ekspertem w sejmowej komisji?’[22],

„Wybór emerytowanego pułkownika SB, UOP i ABW Jerzego Stachowicza na eksperta sejmowej komisji do spraw nacisków na służby specjalne za czasów rządów PiS dla części opozycjonistów z lat 80. był wstrząsem. W roku 1986 Stachowicz rozbił w Krakowie grupę „terrorystów” – działaczy radykalnej opozycji, którzy na pierwszego maja chcieli rozproszyć wiec partyjny, wystrzeliwując na Rynku kilka granatów łzawiących, takich samych, jakie milicja stosowała podczas pacyfikowania demonstracji. Stachowicz był bardzo skuteczny – po śledztwie troje studentów musiało podjąć leczenie psychiatryczne.

Tygodnik dotarł do szczegółów wstrząsającej historii z połowy lat 80., dotychczas szerzej nieznanej, w której udział brał Jerzy Stachowicz. W grudniu 1985 SB i milicja prowadziły w Krakowie zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie przecięcia 30 pasków klinowych w stojących w zajezdni autobusach MPK. Sprawę potraktowano jak zamach terrorystyczny.

Stachowicz prowadził przesłuchania obu podejrzanych. Według relacji jednego z nich SB zorganizował klasyczne pranie „mózgu” – minimum snu, kilkunastogodzinne przesłuchania przez 7 dni w tygodniu, zakaz kontaktu z ciężarną żoną. Organizator akcji otrzymał karę 5 lat więzienia, drugi skazany na 1,5 roku – z niewiadomych przyczyn był w więzieniu prześladowany i bity. Zmienił się we wrak człowieka. Na skutek ciężkiej choroby nerwowej otrzymał przerwę w wyroku. Po otrzymaniu kolejnego wezwania do odbycia kary popełnił w lutym 1989 r. samobójstwo.”

A czego się spodziewałeś? Kogo innego platfusy mogłyby powołać? SB, UOP, oto ich klimaty, oto ich dziedzictwo i korzenie! Kat, spec od tortur bezpieki stał się niezależnym ekspertem w platfusowej komisji.

O dziwo uczciwym stał się jej przewodniczący z PO, poseł Jerzy Czuma. Choć komisja ewidentnie powstała, by pokrętnie wmówić społeczeństwu, iż rząd Kaczyńskiego stworzył nielegalne mechanizmy naciskania na policję i służby wywiadowcze, a w ostateczności posadzić – niczym Rosjanie Chodorkowskiego i Liebiediewa – Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobro za kratkami, prawda była zupełnie inna i nie było żadnych mechanizmów nacisków. Żadnych. I Jerzy Czuma, choć krytyczny wobec PiS i Kaczyńskiego, choć należący do Platformy Obywatelskiej, będąc jednak uczciwym człowiekiem przyznał w swoim raporcie końcowym, iż takowych nielegalnych mechanizmów zwyczajnie nie było.

Wyobrażam sobie minę Tuska i słowa Niesiołowskiego, gdy dowiedzieli się, że przewodniczący z PO wykonywał swoją robotę uczciwie.

Jak pisała Rzeczpospolita[23],

„Z projektu raportu Czumy wynika, że zarzuty wobec rządzących w latach 2005-2007 nie znalazły potwierdzenia. Według projektu stanowiska komisji, przedstawionego przez Czumę nie ma podstaw do stwierdzenia, aby w latach 2005-2007 „istniał mechanizm, który umożliwiałby funkcjonariuszom publicznym zajmującym kierownicze stanowiska państwowe nielegalne wywieranie wpływów na prokuratorów, funkcjonariuszy policji i służb specjalnych”.”

Przewodniczący odniósł się w raporcie do szefa CBA Mariusza Kamińskiego i oskarżeń w sprawie afery gruntowej, na bazie których Tusk pozbawił go funkcji szefa CBA. Jak pisał Czuma, Kamiński „nie podejmował działań, które można ocenić jako wymuszenia przekroczenia uprawnień wobec podległych funkcjonariuszy”. Ponadto, legalne były działania CBA wobec skazanych w ramach Afery Gruntowej Piotra Ryby i Andrzeja K.:

„Funkcjonariusze CBA mieli podstawy do podjęcia czynności operacyjnych w celu sprawdzenia wiarygodnych informacji o przestępstwie, a podjęte przez nich czynności operacyjne mieściły się w tak zakreślonych granicach”.[24]

Czuma przywiązał dużą uwagę do apolityczności i profesjonalizmu:

„Moją ambicją było starannie rozpoznawać stany faktyczne, sięgać po dokumenty mogące wyjaśnić problemy stojące przed komisją. (…) Nie pozwolę, żeby komisja stała się lawetą do strzelania wobec jakiejkolwiek partii politycznej, w szczególności jeśli chodzi o PiS.

(…) Zniekształcanie stanu faktycznego – pod kątem polityczno-partyjnym – skompromitowałoby naszą komisję”[25]

Jak dalej komentował TVN[26]:

„Czuma stwierdził w projekcie raportu, że nie ma podstaw do stwierdzenia, aby za rządów PiS w latach 2005- 2007 istniał mechanizm, który umożliwiałby przedstawicielom władz państwowych „nielegalne wywieranie wpływów na prokuratorów, funkcjonariuszy policji i służb specjalnych”.
– Komisja stwierdza, że działania byłych prezesów Rady Ministrów – Kazimierza Marcinkiewicza oraz Jarosława Kaczyńskiego, wszystkich byłych Komendantów Głównych Policji (…) oraz byłego szefa ABW Witolda Marczuka nie nasuwają – w badanym przez komisję zakresie – zastrzeżeń – napisał szef komisji śledczej.
Według Czumy, „brak jest podstaw do tego, aby zarzucić naruszenie prawa byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze”. – Komisja nie znalazła podstaw do formułowania wniosków o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej wymienionych osób – czytamy w raporcie.
W liczącym 88 stron raporcie znajduje się też stwierdzenie, że były szef CBA Mariusz Kamiński „nie podejmował działań, które można ocenić jako wymuszenia przekroczenia uprawnień wobec podległych funkcjonariuszy”.”

Mówiąc krócej, majaczenia PO o mechanizmie nacisków i przestępstwach były czystą propagandą, totalną bzdurą i niesmaczną grą polityczną.

Ostatecznie wściekłość platfusów sięgnęła zenitu i postanowili wprowadzić poprawki do raportu Czumy. Postanowili oskarżyć w nich uczciwego Kamińskiego (powtarzanie bzdur rzeszowskiej prokuratury, z którymi nic się nie dzieje) oraz stworzyć mrzonkę, jakoby politycy i służby walczyli z ‘układem’ za pomocą niesprecyzowanej, mglistej ‘politycznej presji’.

Tok.fm[27]:

„Złożone poprawki do sprawozdania Czumy będą głosowane 24 sierpnia. – Mój projekt może zostać posiekany – przyznał wczoraj sam Czuma. On sam złożył cztery autopoprawki. – Konkluzji nie zmieniają – podkreśla. Bo Czuma niezmiennie uważa, że dowodów na nielegalne naciski za rządów PiS nie ma.”

Przewodniczący Czuma również zaproponował kilka poprawek, w innej kwestii, co niestety wykorzystali przeciwko niemu platformersi. Członkowie z PO połączyli swoje poprawki i poprawki Czumy w jedną wielką poprawkę, przez co Czuma musiał wstrzymać się od głosu. Ostatecznie wielka poprawka PO przeszła głosami PO, SLD i PSL. Gazeta.pl[28]:

„W rozmowie z dziennikarzami Czuma podkreślił, że wyniku głosowania nie odbiera w kategoriach przegranej albo wygranej. – Posłowie PO połączyli w jedną poprawki, których połowę popieram. To bardzo zręczny ruch, który pozbawił mnie możliwości głosowania „przeciwko” i „za” – tłumaczył.

(…)

Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk powiedział, że poprawka przygotowana przez posłów PO zawiera „odmienne wnioski” niż raport Czumy, mimo że opiera się na tym samym materiale dowodowym. – Ta poprawka jest nowym raportem – ocenił. Podobne zdanie miał Czuma. Jak powiedział w istocie przyjęcie poprawki PO oznacza nowy raport.”

Gigantyczna poprawka Platformy stanowi de facto całkowicie nowy raport i co najgorsze odebrała możliwość zgłoszenia poprawek posłom PiS i SLD. Dlaczego? Gdyż nie wolno zgłaszać poprawek do poprawek, a nowy raport był jedną wielką poprawką. „Nasze poprawki będą wówczas bezcelowe. Powinniśmy mieć szansę odnieść się do nowej treści sprawozdania” – mówił wtedy poseł Mularczyk[29]. To się nazywa demokracja…

Wykorzystywanie sądu a kampania wyborcza.

Pamiętasz ‘chorobę psychiczną’ Kaczyńskiego i chęć wysłania go na obserwacje przez sąd zaraz przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku? Wszyscy wiedzieli, że to bzdura. Podstawą miały być jego leki uspokajające. Kaczyński brał przez krótki okres leki uspokajające, gdyż jednego dnia zginęło wielu bliskich mu ludzi, w tym prezydent, jego brat bliźniak, wraz z małżonką. W przypadku tak nagłej straty, w dodatku w katastrofie lotniczej na symbolicznej, splamionej krwią ziemi, Jarosław Kaczyński miał prawo brać leki uspokajające. Zrobiłby to każdy na jego miejscu. Wyciąganie tej sprawy przez tzw. wymiar sprawiedliwości w przededniu kampanii wyborczej to odrażająca gra polityczna na zlecenie. Ciągła paplanina o możliwej chorobie psychicznej Kaczyńskiego, zapoczątkowana przez takich ludzi jak Palikot, kontynuowana przez sąd i podgrzewana przez media. Gdyby którykolwiek amerykański sędzia stwierdził, że każdy Amerykanin, który stracił kogoś 11 września i w związku z tym wziął leki uspokajające to osoba z podejrzeniem choroby psychicznej, lud wziąłby sprawy we własne ręce i doszłoby do linczu. Jestem przekonany, że w tej sprawie postępowanie kontrolowanego przez władze sądu to odrażająca forma kampanii wyborczej.[30]

Inne.

Dzieje się również wiele mniejszych rzeczy, że wspomnę o ciągu wydarzeń, jaki spotkał badającego katastrofę smoleńską Antoniego Macierewicza. Wracając z Wrocławia po spotkaniu z 700 ludźmi, samochód Macierewicza złapał nie jedną, a dwie gumy. Aż dwie przebite opony i to w krótkim czasie, po uszkodzeniu jego silnika.[31]

Podsłuchiwanie wielu dziennikarzy, prawników, inwigilacja prezydenta państwa, tuszowanie afer i wyrzucanie niewygodnych urzędników, krytyka uczciwych polityków i wzrost dyktatorskiego prawodawstwa to tylko niektóre efekty antydemokratycznej polityki rządu PO i PSL. Wiele z nich to ataki na największy bastion wolności słowa, jakim jest internet, ale o tym w następnym rozdziale.

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl


[2] ‘Tusk inwigilował prezydenta Kaczyńskiego’, http://niezalezna.pl/15345-tusk-inwigilowal-prezydenta-lecha-kaczynskiego

[3] ‘Tusk inwigilował prezydenta Kaczyńskiego’, http://niezalezna.pl/15345-tusk-inwigilowal-prezydenta-lecha-kaczynskiego

[4] ‘Lech Kaczyński był inwigilowany’, http://niezalezna.pl/17040-lech-kaczynski-byl-inwigilowany

[6] ‘Sasin: to absolutnie wstrząsająca informacja’, http://niezalezna.pl/15353-sasin-absolutnie-wstrzasajaca-informacja

[7] ‘Sasin: to absolutnie wstrząsająca informacja’, http://niezalezna.pl/15353-sasin-absolutnie-wstrzasajaca-informacja

[9] ‘Komorowski podpisał niechcianą ustawę’, http://niezalezna.pl/16691-komorowski-podpisal-niechciana-ustawe

[14] Marcin P. Wrona, Cezary Gmyz, ‘Z kim współpracował piarowiec PO’, http://www.rp.pl/artykul/396871_Z_kim_wspolpracowal_piarowiec_PO.html.

[16] Piotr Brzozowski, ‘Nie tak łatwo odwołać Szefa CBA’, http://www.prawnik.pl/na-goraco/felietony/110396,Nie-tak-latwo-odwolac-Szefa-CBA.html

[17] Jarosław Stróżyk, ‘Odwołanie szefa CBA dzieli premiera i prezydenta’, http://www.rp.pl/artykul/374602.html

[23] Posłowie PO zmieniają raport Czumy, http://www.rp.pl/artykul/16,705771.html

[28] ‘Raport Czumy całkowicie zmieniono – komisja ds. nacisków przyjęła poprawkę PO’, http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,10168707,Raport_Czumy_calkowicie_zmieniono___komisja_ds__naciskow.html

[31] ‘Przebito opony w aucie A. Macierewicza’, http://niezalezna.pl/16656-przebito-opony-w-aucie-amacierewicza

Wybory parlamentarne 2011: przed

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

… czyli o nierejestrowaniu opozycji, szantażowaniu przeciwników oraz wielkim przekręcie z JOW.

 

Jeśli obecny reżim nie zdławi Internetu, rozdział ten przyjmie ostateczną formę gdzieś pod koniec 2012 roku. Jednakże już przed wyborami parlamentarnymi w październiku 2011 roku widzimy szereg nadużyć, które należy opisać.

 

Niezarejestrowanie KNP.

Państwowa Komisja Wyborcza nie zarejestrowała list Kongresu Nowej Prawicy we wszystkich okręgach w państwie. Przedstawiciele PKW twierdzą, iż nie dostali od KNP do 30 sierpnia podpisów z co najmniej 21 okręgów, co dałoby im możliwość wystawiania kandydatów w pozostałych bez zbierania owych podpisów. Jest to kolejne prawo druzgocące demokrację, wycofujące z życia politycznego nie-mainstreamowe partie.

 

Tak wygląda oficjalna wersja PKW, a jak jest naprawdę?

 

Kongres Nowej Prawicy dostarczył do Państwowej Komisji Wyborczej wszystkie dokumenty i głosy, których liczba była wystarczająca i uprawniająca do startu we wszystkich okręgach. Po ich dostarczeniu Państwowa Komisja Wyborcza… nie zdążyła ich przeliczyć. Tak, to PKW ‘nie zdążyła’ przeliczyć głosów dostarczonych przez KNP i na tej zasadzie, na podstawie własnego chaosu, burdelu, opieszałości i skorumpowania, odmówiła zarejestrowania kandydatów KNP we wszystkich okręgach.

Kongres Nowej Prawicy i JKM to dla platfusów zagrożenie większe od PiS i Kaczyńskiego, dlatego postanowili zrobić wszystko, by KNP nie znalazł się w sejmie.

 

Wróćmy do sytuacji prawnej. Partie musiały dostarczyć wszystko do 30 sierpnia, i KNP tak też zrobił. To, że ciamajdy z PKW tego nie przeliczyły do owego 30 sierpnia, to ich problem. Prawo jest tutaj jasne i po raz kolejny łamane przez obecny reżim.

 

Tłumaczenie PKW to całkowita bujda, o czym mówi znaczna większość prawników wypowiadających się w tej sprawie. Jak mówił Janusz Korwin-Mikke[1],

„PKW ma trudną sprawę prawnie, bo powszechna opinia wśród prawników jest taka, że mamy absolutną rację.

(…)

To jest jakiś nonsens. Bo w tym momencie zgłoszenie partii do wyborów nie zależy od partii tylko od PKW.”

 

Podobnie Tomasz Sommer z KNP[2]:

„Taka sytuacja jest bezprecedensowa. Złożyliśmy wszystkie dokumenty w terminie. PKW twierdzi, że nie zdążyła policzyć podpisów pod listami z powodu wewnętrznych procedur”

 

Polecam tutaj opinię docenta Dr Ryszarda Piotrowskiego z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego[3]:

„Z przepisów Kodeksu Wyborczego wynika dopuszczalność wydania komitetowi wyborczemu, którego listy zarejestrowano co najmniej w połowie okręgów wyborczych, zaświadczenia o spełnieniu tego warunku jako przesłanki dokonania przez ten komitet, na podstawie wydanego zaświadczenia, niezwłocznego zgłoszenia dalszych list bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców, także po 40 dniu przed dniem wyborów, jeżeli okręgowa komisja wyborcza dokonała rejestracji listy przesądzającej o spełnieniu tego warunku po 40 dniu przed dniem wyborów.

(…)

Kodeks stanowi w art. 211 par. 1, że listę kandydatów „zgłasza się do okręgowej komisji wyborczej najpóźniej do godziny 24.00 w 40 dniu przed dniem wyborów”. Zgłoszenie nie jest jednak równoznaczne z zarejestrowaniem listy. Komitet wyborczy ma prawo zgłaszać swoje listy do godziny 24.00 w 40 dniu przed dniem wyborów, jednakże rejestracje nastąpią zapewne po tym terminie. Kodeks Wyborczy nie stanowi, że rejestracja dokonana przez okręgową komisję wyborczą po godzinie 24.00 w 40 dniu przed dniem wyborów na skutek zgłoszenia, które nastąpiło w terminie, jest nieważna. Kodeks Wyborczy nie przewiduje dwóch kategorii rejestracji – takich, które skutkują nabyciem uprawnień przewidzianych w art. 210 par. 2 i takich, które nie dają tego rodzaju uprawnień. W rozumieniu Kodeksu Wyborczego istnieje tylko jedna rejestracja listy kandydatów, zgłoszonej zgodnie z przepisami Kodeksu i albo jej dokonano, albo nie. Jakiekolwiek rozróżnienia wartości rejestracji oparte na okolicznościach faktycznych, ale nie na prawie, prowadziłyby do zróżnicowania praw komitetów sprzecznego z zasadą równości wyborów.

(…)

Należy przyjąć, że dokonanie rejestracji listy po 40 dniu przed wyborami, skutkujące powstaniem sytuacji, w której komitet wyborczy zarejestrował listy „co najmniej w połowie okręgów wyborczych”, przywraca stan prawny, w którym zaświadczenie Państwowej Komisji Wyborczej wymienione w art. 210 par. 3 Kodeksu Wyborczego zostałoby wydane.

 

20 września 2011 roku Sąd Najwyższy miał zdecydować, czy PKW miała postąpić tak, jak postąpiła. Interia.pl[4]:

„PKW wyjaśnia w piśmie, że to na komitecie ciąży obowiązek działania w taki sposób, by listy zostały przez Komisję zarejestrowane w wyznaczonym terminie. PKW dodaje, że Kodeks wyborczy nie przewiduje terminu, w którym okręgowa komisja wyborcza powinna dokonać rejestracji. Oznacza to, że według PKW to Nowa Prawica powinna złożyć listy z podpisami na tyle wcześnie, by Komisja mogła je zarejestrować.”

 

PKW doszła do jakże genialnego wniosku, jakoby to partia miała o tyle wcześnie donieść podpisy, by ta zdążyła je zweryfikować. Czyli duża partia, którą w dodatku lubimy, może przynieść podpisy ostatniego dnia, a mała parta, której nie lubimy, najlepiej 2, może 3 lata przed wyborami. Bo tyle będzie trwało ‘odczytywanie’ podpisów i numerów PESEL. I w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej, po 4 latach rządów Platfusów i Ludowców, owego 20 września, Sąd Najwyższy przyznał PKW rację… Co to oznacza? A to, że Platforma Obywatelska może zgłosić listy ostatniego dnia. Koalicyjny PSL podobnie, również SLD. PiS też, bo to partia zbyt duża, mogłoby dojść do niepokoi. Ale taki KNP? Korwin? Niech przynoszą listy na 10 lat przed! Albo i pół wieku przed! Niech dzisiaj zbierają podpisy na wybory w 2015, może zdążmy przeliczyć. Może. Bo tak długo będziemy liczyć ich podpisy. A może uznamy, że pismo jest nie czytelne i nie możemy ich zweryfikować. Platforma przyniosła podpisy dzisiaj. I dzisiaj ich zweryfikujemy, zarejestrujemy, bo ich lubimy, oni nam płacą. Nowa Prawica? A kto to taki? Będziemy się przedzierać przez imiona, nazwiska, pesele, choćby dekadami, tak, by ich za wszelką cenę nie zarejestrować. I zrobimy, jak nam się podoba. Bo tak, w tak zwanej wolnej Polsce, powiedział Sąd Najwyższy. Możemy wszystko. To jest (post)demokracja. Władza urzędników.[5]

 

Niedemokratyczny przebieg tych wyborów ma jeszcze inną dla platfusów zaletę. Jak pisał Rafał Ziemkiewicz[6],

„Gdyby wybory wygrał jednak PiS, się te wybory po prostu unieważni. Jest do tego absolutnie wystarczający i niepodważalny powód: decyzja o odmowie rejestracji list wyborczych Nowej Prawicy. Państwowa Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji komitetu, który spełnił wszystkie określone prawem warunki, ponieważ nie zdążyła na czas policzyć podpisów. Oczywiste złamanie prawa.”

 

Na możliwość unieważnienia wyborów uwagę zwraca również Korwin-Mikke[7]:

„Co byłoby z kolei tragiczne, bo proszę sobie wyobrazić, że PiS wygrywa wybory i zostaną one unieważnione, to przecież byłaby rewolucja na ulicach.”

 

Korupcja i szantaż politycznych oponentów.

Następny gwałt na demokracji w czasie tych wyborów to pół-przymusowe ściąganie w swoje szeregi ludzi z przeciwnych obozów politycznych. Tusk za stołek w rządzie sprowadził w do siebie Arłukowicza z SLD. Podobnie z Kluzik-Rostkowską, która skusiła się na praktycznie pewne pozostanie przy sejmowym korytku. Kolejny na celowniku Donalda był były wiceprezes NBP i kandydat Obywateli do Senatu, znany z krytyki dzikiego zadłużenia Polski profesor Krzysztof Rybiński. Oto jego słowa wypowiedziane 7 września 2011 roku na antenie RMF FM[8]:

„Osobiście formowano wobec mnie wielokrotnie oskarżenia. Próbowano mnie przekupić. Ze strony bardzo wysoko postawionej osoby, bardzo blisko Donalda Tuska, otrzymałem ofertę zostania prezesem urzędu centralnego. Odmówiłem.”

 

Rybiński okazał się być uczciwym patriotą, niegodzącym się na kolaborację z obecnymi władzami. Początkowo władze chciały go kupić stołkiem. Po tym, jak wytoczył działa przeciwko Tuskowi, jak sam mówił[9]:

„Wkrótce dostałem prośbę o spotkanie z osobą u szczytu władzy, z najbliższego otoczenia premiera, która złożyła mi taką propozycję. (…) To jest naganne, tak nie powinno być i mam nadzieję, że ujawnienie tego faktu spowoduje, że rząd nie będzie unikał rzetelnej debaty przez oferowanie lukratywnych stanowisk swoim adwersarzom.”

 

Gdy odmówił, zaczęto go oskarżać o różne rzeczy, a co najbardziej odrażające, zaczęto grozić jego żonie zwolnieniem z pracy.

Sprawa Rybińskiego to odpowiedź na to, co stało się z Arłukowiczem i Kluzik-Roztkowską. Pytanie brzmi, czy zadziałały korytko, szantaż, czy najbardziej odrażające zastraszanie bliskich osób.

 

Nim przejdę do JOW, warto zacytować jeszcze wessanego w administrację Tuska Arłukowicza zebrane przez Niezależną.pl:

„PO z demokracją naprawdę ma niewiele wspólnego.” 
(wywiad dla „Polska Times”)

„Tuskowi dwie rzeczy utrudnią sukces w wyborach prezydenckich. Otoczenie oraz bezwzględność w postępowaniu z innymi politykami. Kiedy analizuje się polityczną historię Tuska, widać, że pozbywał się wielu najbliższych sobie ludzi, z którymi wcześniej budował relacje koleżeńskie. Pozbywał się ich dopiero wtedy, gdy wybuchła jakaś afera lub gdy zaczynali mu przeszkadzać w jego planie politycznym. Ale przecież nie był księżniczką na ziarnku grochu i wiedział, jak w Polsce robi się politykę. Chlebowski nie znał się z Sobiesiakiem od wczoraj. Tusk o tych kontaktach prawdopodobnie wiedział.”
(wywiad dla „Newsweeka”)

Tylko że musi się coś stać, żeby Tusk się obudził. Ostatnio jak 50-latek zgwałcił 6-letniego chłopca, to zorientował się, że istnieje pedofilia. Żenada. PO jest jak korporacja, która z natury rzeczy jest bezduszna, bezideowa. Oni są po to, żeby żyło się lepiej. Komu? Korporacji. 
(wywiad dla „Polska Times”)

„W Tusku widzę bezbarwność. Nie wiem nawet, jakie ma poglądy.”
(wywiad dla „Gazety Polskiej”)

„Ostatni etap zamykania sprawy należał do Mirosława Sekuły. Od początkudziałania komisji towarzyszyła mu chęć zamknięcia jej prac, a nie wyjaśnienia sprawy. Sam jawnie o tym mówił. PO wyciągnęła wnioski z afery Rywina, mianowicie to, że w jej interesie jest jak najszybciej zamknąć prace komisji. Jednak komisja nie poniosła porażki, i to mimo wysiłków Sekuły. Pokazała całej Polsce, czym jest branża hazardowa, jak wpływała na polityków i jakie standardy reprezentowali Drzewiecki i Chlebowski, czyli bardzo ważni ludzie PO.”
(wywiad dla „Rzeczpospolitej”)

„Platforma Obywatelska jest obła, śliska, taka masa, która się podporządkowuje oczekiwaniom zewnętrznym. Mistrzem plastikowości jest Donald Tusk. Szanuję go jako premiera, ale on jest strasznie miałki poglądowo, nijaki i podobny do nikogo.” 
(wywiad dla „Polska Times”)

 

Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

Następny szwindel to jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW) do senatu, które przepchnięto stosunkowo krótko przed wyborami. W takim systemie w jednym okręgu wybiera się jednego senatora, a zostaje nim osoba, która dostała najwięcej głosów. Niesie to za sobą stado patologii. Załóżmy, że mamy system dwupartyjny, a partie to PiS i PO. W każdym okręgu PO ma 50,01% poparcia, a PiS 49,99%. W tym przypadku, wszędzie wygrywa kandydat PO i partia, przy poparciu jedynie 50,01% społeczeństwa, otrzymuje 100% miejsc w senacie. W rzeczywistości partii jest więcej, ale mimo tego partie z minimalnie większym poparciem od pozostałych, otrzymują od nich nie proporcjonalnie więcej mandatów. Przykładem jest tutaj Wielka Brytania. Poniżej mamy porównanie mandatów i poparcia społecznego w wyborach z 2005 roku:

 

Widzimy tu wielką niesprawiedliwość. Partia Pracy, która dostała wtedy dokładnie  36,2% głosów, otrzymała 55,1% miejsc w Izbie Gmin, co dało jej samodzielne prowadzenie państwem. Czy zasługiwali na pełnię władzy przy poparciu społecznym wynoszącym jedną trzecią głosujących? Oczywiście, że nie! W tych samych wyborach Liberalni Demokraci otrzymali 22,6% głosów, co przy systemie JOW dało im tylko 9,6% miejsc w Izbie – ponad 2 razy mniej od poparcia społecznego. Przykład tamtych wyborów pokazuje, że JOW są niedemokratyczne.

Po drugie, już wprowadzając JOW, powinno się organizować 2 turę wyborów do senatu, jak to jest na Węgrzech, czy w Polsce przy wyborze prezydenta RP, bądź prezydentów i burmistrzów miast. Władze nie wprowadziły drugiej tury, przez co będziemy mieli w senacie wielu senatorów, którzy – choć w danym okręgu zdobyli najwięcej – będą wybrani z poparciem 30%, 20% i mniej głosujących. 70-80% głosujących tak na prawdę przegra i będziemy mieli do czynienia z władzą mniejszości.

Po trzecie, wprowadzenie JOW w Polsce pachnie przekrętem. Jak mówił dla PAP politolog, prof. Radosław Markowski[10]:

„W Anglii, Stanach Zjednoczonych i wszędzie na świecie, tam, gdzie są jednomandatowe okręgi, są też potworne manipulacje. (…) U nas wszystko jest do góry nogami postawione.”

 

Tworząc okręgi do senatu posłużono się tzw. Gerrymanderingiem, czyli takim ‘krojeniem’ okręgów wyborczych, przy którym krojący dostaje najwięcej dla siebie. Określenie wywodzi się z angielskiej nazwy salamandry i nazwiska gubernatora Elbridge’a Gerry’ego, który tworząc przed wyborami w Massachusetts okręgi pod swoją reelekcję, jednemu nadał granice przypominające salamandrę. Na czym polega gerrymandering, najlepiej pokazuje poniższe zestawienie[11]:

 

 

Mamy jeden obszar, rywalizujące partie Fioletową i Zieloną, oraz trzy możliwości ‘pokrojenia’ go na okręgi wyborcze. Na pierwszym przykładzie w każdym okręgu dochodzi do remisu. Na drugim Fioletowi wygrywają w trzech okręgach, a Zieloni w jednym. Na trzecim sytuacja całkowicie odwrotna – Fioletowi zdobywają jeden okręg, a Zieloni trzy. Choć w każdym z przypadków poparcie społeczeństwa dla partii jest identyczne, wyniki wyborów – zależnie od wykrojenia okręgów – są zupełnie inne. Na tym polega paranoja JOW.

Jak wyglądało to w Polsce? JOW przepchnęło ponad pięćdziesięciu senatorów PO, którzy musieli mieć w tym oczywisty interes. „Ci senatorowie, którzy proponowali pewne poprawki w Senacie, w komisjach, bardzo często układali te okręgi pod siebie” – mówił poseł Arkadiusz Mularczyk.

Mówi się nawet, że stworzono okręg-prezent (dokładniej okręg nr 61) dla Włodzimierza Cimoszewicza w Województwie Podlaskim, gdzie PO nie ma odpowiednio wysokiego poparcia. Rzeczywiście, w leżącym na południu Województwa Podlaskiego okręgu sześćdziesiątym pierwszym PO nie wystawiła nawet kandydata (!) dając nieformalne poparcie Cimoszewiczowi. Jest to wynagrodzenie za poparcie przez niego Bronisława Komorowskiego przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku. Jego jedynymi przeciwnikami są kandydaci PSL i PiS, więc Cimoszewicz może być pewny swojego stołka.[12]

 

Wystarczy spojrzeć na mapę JOW, by przekonać się, że kształt okręgów w tym województwie – i wielu innych – jest, lekko mówiąc, dziwny[13]:

 

Mój powiat tarnogórski połączono z Gliwicami w jeden JOW. Naszego senatora wybiorą znacznie liczniejsi Gliwiczanie, choć w miastach mogłyby być zupełnie inne preferencje i cele.

 

Inne.

Kolejny szwindel to sfałszowanie maila posłanki Prawa i Sprawiedliwości Beaty Kempy. Ktoś wysłał maila wyglądającego na wysłanego przez Beatę Kempę, z którego wynikało, iż rezygnuje ze startu w wyborach. Włamanie się na elektroniczną pocztę jest przestępstwem, za które grożą 2 lata więzienia. Istnieje w Polsce system ostrzegania przed zagrożeniami w Internecie ARAKIS-GOV, który – mimo, iż jest zainstalowany w ponad 70 instytucjach – po czterech latach rządów PO dalej nie jest zainstalowany w sejmie.

 

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl


[1] ‘Nowa Prawica żąda od PKW ujawnienia opinii ws. odmowy rejestracji’, http://fakty.interia.pl/news/nowa-prawica-zada-od-pkw-ujawnienia-opinii-ws-odmowy,1696930,3

 

[3] Doc. Dr Ryszard Piotrowski, ‘Opinia konstytucjonalisty potwierdza, że PKW powinna zarejestrować listy Nowej Prawicy w całym kraju’,  http://www.ruchwolnosci.org/index.php/2011/09/2768/

 

[7] ‘Nowa Prawica żąda od PKW ujawnienia opinii ws. odmowy rejestracji’, http://fakty.interia.pl/news/nowa-prawica-zada-od-pkw-ujawnienia-opinii-ws-odmowy,1696930,3

 

[8] ‘Rybiński: Oferowano mi posadę, żebym już nie krytykował; Graś: Kampania’,  http://fakty.interia.pl/raport/wybory-parlamentarne-2011/news/rybinski-oskarza-osobe-z-bliskiego-otoczenia-premiera,1691778

 

[9] ‘Rybiński: Oferowano mi posadę, żebym już nie krytykował; Graś: Kampania’,  http://fakty.interia.pl/raport/wybory-parlamentarne-2011/news/rybinski-oskarza-osobe-z-bliskiego-otoczenia-premiera,1691778

 

[10] ‘Platforma ustaliła okręgi „pod siebie”?’, http://niezalezna.pl/14515-platforma-ustalila-okregi-pod-siebie

 

Fałszerstwa Wyborcze: Wybory samorządowe 2010

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

… czyli o unieważnianiu głosów, Mazowieckim, Wałbrzychu i innych aferach.

Głosy unieważnione, czyli podwójnie skreślona opozycja.

Największe podejrzenie w kwestii fałszerstwa wyborczego w czasie wyborów samorządowych w 2010 roku rzuca mapa prezentująca gminy pod względem głosów nieważnych. Mapa rzucająca nowe światło na doniesienia o fałszowaniu wyborów przy pomocy unieważniania ich za pomocą dopisania drugiego krzyżyka przy drugim kandydacie. Autorem jest wybitny ekspert, profesor PAN dr hab. Przemysław Śleszyński.

Im ciemniejszy kolor czerwony, tym więcej unieważnionych głosów. Wyraźnie widzimy, że z Województwem Mazowieckim coś jest nie tak. Mapa Śleszyńskiego jest ze strony WPolityce[1].pl.:

Jak to jest, że granica obszaru z dużym odsetkiem głosów unieważnionych z obszarem o małym odsetku nieważnych głosów przebiega wyraźnie wzdłuż granicy Województwa Mazowieckiego? Spójrz na jego granicę ze Świętokrzyskim, Lubelskim czy Podlaskim!

Kwestię w 100% wyjaśnia kolejna mapa Śleszyńskiego prezentująca odsetek głosów unieważnionych w skutek postawionych dwóch krzyżyków (WPolityce.pl[2]):

 

Ta mapa wyraźnie pokazuje, że wybory samorządowe w Województwie Mazowieckim zostały sfałszowane poprzez dopisywanie drugiego krzyżyka. Granica Mazowieckiego z Łódzkim, z Kujawsko-Pomorskim, z Warmińsko-Mazurskim, Podlaskim i Lubelskim które są całkowitym kontrastem, tak samo ze Świętokrzyskim. Jesteś w Mazowieckim – wszyscy, jakby zawodowo, stawiają 2 krzyżyki. Wioska obok, ale już nie Mazowieckie – praktycznie nikt nie stawia 2 krzyżyków. Wracasz – i znów 2 krzyżyki. Tak jest z każdym województwem graniczącym z Mazowieckim. W kilku gminach tego województwa odsetek kart z dwoma krzyżykami sięgał od 10 do 27%. Ponad co czwarty nie ważny?!

Województwo Mazowieckie, jak pokazywały wcześniejsze wybory, jest bastionem PiS. Wyjątkiem jest Warszawa, która jest o dziwo również wyjątkiem w sprawie głosów unieważnionych. Jednak w czasie tamtych wyborów zwyciężyła Platforma Obywatelska (28,56%); drugi był PiS, który by wygrał, (23,85%); a dziwnie i podejrzanie wysoki wynik otrzymało Polskie Stronnictwo Ludowe – 22,30%.

Poniżej kompilacja trzech map. Pierwsza i druga znajdują się powyżej, trzecia prezentuje Polskę pod względem głosów unieważnionych poprzez brak jakiegokolwiek krzyżyka. W tym przypadku Mazowieckie nagle przestaje odbiegać od normy i wygląda na normalne województwo[3]:

Jak komentuje sam Śleszyński[4],

„Prezentowane opracowanie dotyczy wyborów do sejmików wojewódzkich w 2010 r. Powstało na podstawie danych gminnych Państwowej Komisji Wyborczej, które zostały powiązane z mapą administracyjną oraz sklasyfikowane i przedstawione metodą kartogramu. Metoda Kartograficzna w łatwy do wstępnej interpretacji i przekonujący wizualnie sposób pozwala na wyróżnienie obszarów o podwyższonym i obniżonym udziale głosów nieważnych. Charakterystyczne i frapujące jest zwłaszcza zbieganie się poszczególnych obszarów z granicami administracyjnymi województw.
Interpretacja i wyjaśnienie tak charakterystycznych zróżnicowań regionalnych powinny być przedmiotem dogłębnych analiz i dociekań, do czego zachęcam środowisko naukowo-eksperckie oraz dziennikarzy. Zobrazowane na mapach dane w części są również powszechnie dostępne poprzez stronę: http://wybory2010.pkw.gov.pl/geo/pl000000.htm i zawierają informacje o liczbie uprawnionych do głosowania, liczbie kart wydanych, liczbie oddanych głosów oraz liczbie głosów ważnych (a więc również pośrednio nieważnych) w jeszcze dokładniejszym podziale – obwodów głosowania.

Nie sugeruję, ani nie wykluczam żadnych hipotez, które nasuwają się przy interpretacji przestrzennej rozkładu głosów nieważnych. Jest to zbyt poważna sprawa i tym bardziej powinna być rzetelnie objaśniona. Podobne mapy należy sporządzać po każdych wyborach powszechnych.”

O zgrozo patologia ta miała również miejsce w 2006 roku (wtedy również ‘wygrała’ PO, a w skali kraju ‘wygrał’ PSL, dając początek koalicji PO-PSL), choć w 2010 roku uległa znacznej intensyfikacji, zarówno w skali Mazowieckiego, jak i w całym kraju[5]:

I w 2006, i w 2010 roku widzimy znaczny kontrast Województwa Mazowieckiego z województwami do niego granicznymi. Ogromną różnicę między graniczącymi ze sobą gminami, leżącymi jednak w osobnych województwach – Mazowieckim i którymś z nim graniczących.

W odpowiedzi na te przerażające fakty, 6 października 2011 roku Janusz Korwin-Mikke zgłosił Prokuratorowi Generalnemu doniesienie o możliwości popełnienia przestępstw fałszerstwa wyborczego w 2006 i 2010 roku.

Jak donosił Onet.pl[6],

„Według informacji tvn24.pl, Śleszyński swoje pracowanie oparł na danych Państwowej Komisji Wyborczej, które są ogólnie dostępne. Politolog zestawił je ze sobą, a następnie stworzył mapy Polski, na których zaznaczył obszary o podwyższonym i obniżonym udziale głosów nieważnych.

Doszło z całą pewnością do masowych fałszerstw w okręgu mazowieckim i dokonanych niestety przez PSL – powiedział Korwin-Mikke. Podkreślił, że wysoki odsetek nieważnych głosów na Mazowszu pokrywa się dokładnie z granicami administracyjnymi województwa. – W tym akurat województwie są wyjątkowo dobre wyniki PSL-u, natomiast ogromna ilość głosów nieważnych. Fałszerstwo polega na dodawaniu drugiego krzyżyka (…) i ewentualnie dosypywaniu głosów innych – tłumaczył. I dodał: – Za to jest duży kryminał.”

Jak dodaje Niezależna[7],

„Według Korwin-Mikkego, ktoś dostawił dodatkowe krzyżyki na kartach do głosowania, aby w ten sposób unieważnić głosy.
Pokrywa to się dokładnie z granicą woj. mazowieckiego, w tym akurat województwie są wyjątkowo dobre wyniki PSL-u, natomiast jest tam ogromnie dużo głosów nieważnych – zaznaczył Korwin-Mikke.
Jak przekonywał, trudno zakładać, że rolnicy na Mazowszu są „głupi” i nie umieją postawić krzyżyka, a rolnicy na Podlasiu na przykład potrafią taki krzyżyk postawić.
Jego zdaniem fałszerstwa polegały także na tzw. „dosypywaniu” głosów do urn poprzez fałszowanie list obecności i wypełnianiu kart do głosowania, na co wskazuje wysoka frekwencja w wielu gminach.”

Fakt tego fałszerstwa rzuca nowe światło na inne doniesienia, o których mówił Jan Pospieszalski[8]:

 „Ludzie przychodzą i przynoszą konkretne opowieści o tym, co się działo. Opowieść o facecie w komisji wyborczej, który miał rzekomo skaleczony palec, a pod plastrem miał końcówkę długopisu, który unieważniał głosy stawiając drugi krzyżyk przy drugiej osobie. Przynoszą zdjęcia, pod namiot solidarnych przyniesiono zdjęcia pokazujące, jak urna miała dwie ścianki. Również informacje o tym, że grom przekrętów był po przeliczeniu już i okazuje się, że wynik, który komisja przyjęła i zaakceptowała, nie był tym wynikiem, który został w formie elektronicznej wypuszczony, czyli takie już ‘na chama’.”

Głosy za wino i 10 zł: Wałbrzych.

Największe pojedyncze fałszerstwo miało miejsce w Wałbrzychu, gdzie w drugiej turze o fotel prezydenta walkę stoczyli Piotr Kruczkowski z PO oraz Patryk Wild z Obywatelskiego Dolnego Śląska.

Wybory samorządowe w Wałbrzychu sfałszowano metodą klasyczną, miejscowe Platfusy kupowały głosy biednej ludności, co przypomina fałszerstwo w stylu post-radzieckim. Wild od razu poszedł z tym do sądu. Początkowo sąd odrzucił jego wniosek (nie zdziwiłbym się, gdyby stały za tym pieniądze jakiegoś platfusa), aczkolwiek Sąd Apelacyjny we Wrocławiu nakazał ponowne rozpatrzenie. Ostatecznie sąd nakazał powtórzenie II tury wyborów prezydenckich, oraz wyborów do rady miasta i powiatu. Jak pisała Rzeczpospolita 29 kwietnia 2011 roku,

„Sąd Okręgowy w Świdnicy przychylił się do jego wniosku i w piątek unieważnił drugą turę wyborów na prezydenta, wygaszając mandat Piotra Kruczkowskiego. Unieważnił też wybory do Rady Miasta w okręgu nr 5 i wygasił mandaty wszystkich radnych. Przewodnicząca składu sędziowskiego przyznała, że gdyby nie korumpowano wyborców i nie nakłaniano do głosowania na Stefanosa Ewangielu (PO), skład rady w tym okręgu mógłby być inny.

Kluczowe dla sprawy były zeznania Roberta S., któremu Prokuratura Okręgowa w Świdnicy postawiła już zarzuty kupowania głosów podczas I i II tury wyborów w Wałbrzychu. Przed sądem potwierdził, że kupował głosy na rzecz PO. Razem z kilkoma osobami miał nakłonić do głosowania na Kruczkowskiego ok. 900 wyborców.”

Dorota Kołakowska, Katarzyna Borowska, Maciej Miłosz, ‘Wybory w Wałbrzychu nie ważne’[9]

Sam Robert S., by nie wspominać o innych – a zarzut kupowania głosów postawiono 11 osobom – oraz by nie wspominać o tym, co na jaw nie wyszło, kupił 900 głosów. W sytuacji, w której Kruczkowski wygrał w sfałszowanej II turze ilością 325 głosów, śmiem twierdzić, że PO porwała Wałbrzych.

Ile kosztuje głos oddany na Platformę?

Za worki cebuli albo ziemniaków. Czasem za 10, czasem za 20 zł. Bardzo często za nalewki i tanie wina. Handlowali ponoć wszędzie. We wszystkich dzielnicach. Na Białym Kamieniu i na Podgórzu, oczywiście też w Śródmieściu. Niektórzy mówią, że w ścisłej czołówce pod względem liczby sprzedanych głosów był Sobięcin, a dokładniej Palestyna – rejon w Wałbrzychu owiany najgorszą sławą.”

– Pisał o fałszerstwie wyborczym w Wałbrzychu Maciej Miłosz w artykule ‘Władza za dwie dychy’[10]

Dycha, jabol i cebula, najwyraźniej tyle jest warte PO w oczach fałszujących platfusów.

Jak mówił dr Rafał Chwedoruk, politolog z UW[11]:

„To jedna z największych afer politycznych w Polsce. Zostało wykorzystane wykluczenie i bieda.”

Największa afera – szkoda, że media pominęły to, zajmując się kotem Kaczyńskiego, bredniami Palikota, czy torebkami Kaczyńskiej.

Robert S. kupił 900 głosów. Polska Gazeta Wrocławska z kolei opisały mniej efektywnego kupca, któremu udało się kupić jedynie 15 głosów[12]:

„Za tego typu przestępstwo grozi do 5 lat więzienia. Według „Polskiej Gazety Wrocławskiej” do prokuratury zgłosił się mężczyzna, który zeznał, iżzostał wynajęty przez męża jednej z kandydatek startujących z list Platformy Obywatelskiej do Rady Powiatu Wałbrzyskiego.

– Dostał od niego pieniądze i wytyczne. Korumpowani przez niego wyborcy mieli głosować na wskazane kandydatki i kandydatów PO ubiegających się o mandaty radnych: miejskich, powiatowych, sejmiku dolnośląskiego i prezydenta miasta – mówi Wioletta Rybczyńska, szefowa TV DAMI Wałbrzych.

(…)

To nie był pierwszy raz. Cztery lata temu, przy wyborach, tych wcześniejszych, poprzednich tak samo. Tutaj po prostu był sygnał, że robimy tak samo, co cztery lata temu” – mówi Marcin, którego zeznania publikuje na swoich stronach internetowych serwis naszemiasto.pl.

Z jego wypowiedzi wynika, że udało mu się kupić 15 głosów na czterech kandydatów – Piotra Kruczkowskiego (prezydenta Wałbrzycha), Monikę Wybraniec, Krystynę Olanin i Jerzego Tutaja.

„To co się dzieje w tym Wałbrzychu, to jest masakra. Już dosyć tego. Straszne, co się dzieje na cała Polskę” – powiedział dalej mężczyzna.”

Cztery lata temu też fałszowali wybory? Ach, te PO…

Gdy sprawa fałszerstwa w Wałbrzychu wyszła na jaw i trafiła na wokandę sądu, miejscowi platfusi w panice zaczęli szantażować świadków, oraz zajmujących się tą sprawą polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Jedną z ofiar gróźb jest Jerzy Krzyżanowski, radny SLD z dzielnicy Podgórze. Jak pisał Jarosław Klebaniuk[13],

„Jerzy Krzyżanowski zna mieszkańców, ponieważ prowadzi bank żywności, zaopatrując najbiedniejszych w produkty. Skrytykował kilku z nich, których rozpoznał na dotyczącym wyborczego procederu filmie, nakręconym przez agencję detektywistyczną. Wracając do domu, został zaczepiony przez dwóch mężczyzn, którzy obrzucili go wyzwiskami i zagrozili, że jak będzie za dużo mówił o wyborach to go zabiją lub skompromitują. Radny powiadomił policję, wskazując jednego z napastników z imienia, nazwiska i adresu. Wezwany patrol nie podjął interwencji, a działania podjęte po zgłoszeniu sprawy na komisariat nie przyniosły skutku. Sprawcy zastraszenia są poszukiwani.”

Jak pisał Pardon[14],

„Aferze w Wałbrzychu od początku towarzyszą wulgaryzmy i groźby. Cała Polska dowiedziała się o sprawie kupowania głosów na rzecz PO, gdy ujawniono nagrane wypowiedzi lokalnego senatora PO Romana Ludwiczuka, który w ciągu kilkunastu minut 141 razy użył słowa „ku…a”.

(…)

Lecz po pewnym czasie sytuacja zaczęła się zmieniać. Świadkowie (poza Ryszardem S.) zaczęli wycofywać zeznania. Dolnośląska „Gazeta Wyborcza” opisuje, co teraz dzieje się w Wałbrzychu. Okazuje się, że świadkowie oraz politycy PiS i SLD zadający pytania na temat afery są na masową skalę zastraszani. Pod ich domy przychodzą grupki ludzi (prawdopodobnie tych samych, którzy za pieniądze sprzedawali swoje głosy) i obrzucają najgorszymi wyzwiskami – a nawet grożą śmiercią.”

Groźby i zastraszenia, oto współczesna Platforma. Poniżej SMS, którego najwidoczniej w ramach prowadzonej przez PO polityki miłości, otrzymała zajmująca się tą sprawą posłanka PiS Anna Zalewska[15]:

„Czy ty, k… pier…, przestaniesz się szczycić, że jesteś z Wałbrzycha? Bo ja się wstydzę, że taka k… mnie reprezentuje w Sejmie i wypowiada się w mojej sprawie. Szmato, ścierko zasrana, ty k… zasrana. Żebym cię więcej, szmato, nie oglądał w telewizji!”

Głupi, wulgarny platfus najwyraźniej nie wiedział, że Zalewska nie jest z Wałbrzycha. Centralne władze PO pod medialną presją musiały zawiesić lokalne władze. Przewinieniem wałbrzyskiej Platformy było to, że dała się złapać. Bo jak mówił – przy okazji obrażając mniejszość narodową – na antenie Telewizji Wałbrzych rzecznik wałbrzyskiej PO Marek Rząsowski[16]:

„Matka bije Cygana nie za to, że kradł, ale za to, że dał się złapać.”

Dostało im się nie za to, że fałszowali, ale za to, że dali się złapać.

Pozostałe przypadki.

Uczciwi policjanci znaleźli w bagażniku byłego komendanta policji z warszawskiej Białołęki Mariusz W. kilkaset wypełnionych kart do głosowania z poprzednich wyborów na prezydenta Warszawy, w których w pierwszej turze wygrała kandydatka PO Hanna Gronkiewicz-Walc. Interia.pl[17]:

„Policjanci po dwukrotnym przeszukaniu samochodu komendanta znaleźli pakiet kart do głosowania z opisem jakoby karty te były załącznikiem do protokołu wyborczego. To są karty wypełnione i ustalamy w tej chwili, na jakim etapie znalazły się one u naszego podejrzanego – potwierdza doniesienia RMF FM Renata Mazur z prokuratury okręgowej Warszawa – Praga.”

Mariusz W. jest również podejrzany o zabójstwo jednego z warszawskich biznesmenów. Onet.pl[18]:

„Pod koniec marca prokuratura postawiła 42-letniemu oficerowi policji zarzut zabójstwa i zacierania śladów. Mężczyzna nie przyznał się do winy. Grozi mu dożywotnie więzienie.”

Aleksandra Jaroszkiewicz kandydująca z listy PiS na radną dzielnicy Ochota w Warszawie oficjalnie nie otrzymała ani jednego głosu. Sęk w tym, że sama zagłosowała na siebie. Znalazła również kilka innych osób deklarujących, że oddały na nią głos. Kandydatka zgłosiła się do sądu, który nakazał ponowne przeliczenie głosów. Okazało się, że otrzymała 19 głosów. Ciekawe, czy Platfusy pominęły ją przy liczeniu, czy już po?[19]

W ramach tamtych wyborów doszło również do mniejszych nadużyć. Na krótko przed wyborami, 28 listopada 2010 roku premier Tusk poparł kandydata Platformy na prezydenta Starogardu Gdańskiego Patryka Gabriela. Sęk w tym, iż miało to miejsce w stargardzkim starostwie, a zgodnie z prawem wyborczym agitacja w siedzibach administracji samorządowej jest zakazana pod groźbą grzywny. Obecnie toczy się w tej sprawie postępowanie. Dość ślamazarnie, gdyż przed wyborami parlamentarnymi odebranie immunitetu i wymierzenie grzywny Tuskowi mogłoby mieć dla jego partii katastrofalne skutki.[20]

 

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl

 


[1] ‘Prezentujemy wyjątkowo ciekawe – i jednocześnie alarmujące – opracowanie danych dotyczących głosów nieważnych w wyborach samorządowych w roku 2010’ http://wpolityce.pl/galerie/15731-prezentujemy-wyjatkowo-ciekawe-i-jednoczesnie-alarmujace-opracowanie-danych-dotyczacych-glosow-niewaznych-w-wyborach-samorzadowych-w-roku-2010?page=1#galeria

[2] ‘Prezentujemy wyjątkowo ciekawe – i jednocześnie alarmujące – opracowanie danych dotyczących głosów nieważnych w wyborach samorządowych w roku 2010’ http://wpolityce.pl/galerie/15731-prezentujemy-wyjatkowo-ciekawe-i-jednoczesnie-alarmujace-opracowanie-danych-dotyczacych-glosow-niewaznych-w-wyborach-samorzadowych-w-roku-2010?page=2#galeria

[3] Alarmująca analiza w sprawie wyborów samorządowych. Dlaczego w woj. mazowieckiem wyborcy stawiali masowo dwa krzyżyki?!!!

http://wpolityce.pl/wydarzenia/15729-alarmujaca-analiza-w-sprawie-wyborow-samorzadowych-dlaczego-w-woj-mazowieckiem-wyborcy-stawiali-masowo-dwa-krzyzyki

[4] ‘Prezentujemy wyjątkowo ciekawe – i jednocześnie alarmujące – opracowanie danych dotyczących głosów nieważnych w wyborach samorządowych w roku 2010’ http://wpolityce.pl/galerie/15731-prezentujemy-wyjatkowo-ciekawe-i-jednoczesnie-alarmujace-opracowanie-danych-dotyczacych-glosow-niewaznych-w-wyborach-samorzadowych-w-roku-2010?page=1#galeria

[5] Marcin Sobierajski, ‘Badanie przyczyn nieważnych głosów’, http://kampanianazywo.pl/opinie/badanie-przyczyn-niewaznych-glosow/

[7] ‘PSL podejrzane o fałszowanie wyborów’, http://niezalezna.pl/17249-psl-podejrzane-o-falszowanie-wyborow

[9] Dorota Kołakowska, Katarzyna Borowska, Maciej Miłosz, ‘Wybory w Wałbrzychu nie ważne’, http://www.rp.pl/artykul/15,650888-Wybory-w-Walbrzychu-niewazne.html

[10] Maciej Miłosz, ‘Władza za dwie dychy’, http://uwazamrze.pl/2011/04/wladza-za-dwie-dychy/

[11] Dorota Kołakowska, Katarzyna Borowska, Maciej Miłosz, ‘Wybory w Wałbrzychu nie ważne’, http://www.rp.pl/artykul/15,650888-Wybory-w-Walbrzychu-niewazne.html

[13] Jarosław Klebaniuk, ‘Świadkowie afery wyborczej są zastraszani’, http://wolnemedia.net/wiadomosci-z-kraju/swiadkowie-afery-wyborczej-sa-zastraszani/

[14] Paweł Rybicki, ‘”Szmato, ścierko, kur… zasr…!”: Grożą posłance PiS’, http://www.pardon.pl/artykul/13366/szmato_scierko_kur_zasr_groza_poslance_pis

[15] Paweł Rybicki, ‘”Szmato, ścierko, kur… zasr…!”: Grożą posłance PiS’, http://www.pardon.pl/artykul/13366/szmato_scierko_kur_zasr_groza_poslance_pis

[16] Andrzej Mandel, ‘Polityk PO: Kupowaliśmy głosy, ale źle, że daliśmy się złapać!’, http://www.pardon.pl/artykul/13772/polityk_po_kupowalismy_glosy_ale_zle_ze_dalismy_sie_zlapac

[20] ‘Policja uzupełniła akta Tuska’, http://niezalezna.pl/12564-policja-uzupelnila-akta-tuska

Fałszerstwa wyborcze: Wybory Prezydenckie 2010

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

Fałszerstwa wyborcze: Wybory Prezydenckie 2010

Nim przejdę do bardziej wyrafinowanego pozbawiania ludzi możliwości oddania głosu, zmiany wielkości kratek na kartach do głosowania czy podrabiania zaświadczeń do oddania głosu poza miejscem zamieszkania, kilka słów o klasykach, czyli fałszywych kartach do głosowania i usuwaniu kart na niechcianych kandydatów.

Usuwanie i fałszowanie kart.

Jak informował 7 lipca 2010 roku TVN24,

„163 fałszywe karty do głosowania znaleziono w urnie w jednym z lokali wyborczych w Gdańsku. – Na pierwszy rzut oka było widać, że nie są oryginalne – stwierdził szef Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz Witold Niesiołowski. Fałszerzom grozi do trzech lat więzienia.”

TVN24[1]

Komisja nie poinformowała, na kogo były oddane głosy. W przeciwieństwie do tej tandetnej fałszywki, większy problem miał miejsce w Ustroniu Morskim, gdzie znalazło się o 12 kart do głosowania za dużo. Nie było mowy o fałszerstwie. Oficjalna wersja miejscowej komisji to rzekome sklejenie się kart.

„- Znalazły się tam prawdopodobnie dlatego, że pracująca w ferworze natężonej pracy komisja wydała karty sklejone – powiedział TVN24 Adam Budka, sekretarz gminy Ustronie Morskie.”

TVN24[2]

Dobra, dobra. Oficjalnie wydano 12 sklejonych kart, zatem 12 głosujących otrzymało sklejony karty. I z tych 12 żaden tego nie zauważył?! Ani jeden?! 12 z 12 nie zauważyło, że wrzucają do urny sklejone karty?! 100%?!

Podobnie było w bardziej nagłośnionym konsulacie RP w Brukseli, będącym jedną z największych komisji wyborczych. Tam w czasie I tury wydano o 98 kart za dużo. Jak informuje Wirtualna Polska,

„Zgodnie z oficjalnym protokołem opublikowanym na stronie Państwowej Komisji Wyborczej, w komisji wydano 3970 kart do głosowania, a z urny wyjęto ich 4068. Różnica wynosi więc 98 kart.

Najwięcej głosów zdobył Bronisław Komorowski – 2389, drugi był Jarosław Kaczyński – 1051, trzeci Grzegorz Napieralski – 332.

(…)

Stoliki, gdzie członkowie komisji wydawali karty do głosowania, znajdowały się w otwartych salach po lewej i prawej stronie, a w łączącym je pomieszczeniu naprzeciwko wejścia stała urna. – Trzeba było, bym albo ja, albo mój zastępca cały czas przy niej siedział. Ale niczego złego się nie spodziewałem – tłumaczył były szef komisji.”

WP.pl[3]

Nie ma mowy o fałszerstwie, zatem najlogiczniej 98 kart (zakładając że nie było ich jeszcze więcej, a ileś oddanych na ‘nie tego, co trzeba’, jak Kaczyński czy Napieralski, usunięto) było kartami oryginalnymi dodanymi przez kogoś z aparatu władzy, z dostępem do oryginalnych, opieczętowanych kart.

Właśnie, a co z usuwaniem kart na niechcianych kandydatów? 17 grudnia 2010 roku we włocławskiej fabryce artykułów papierniczych przy ul. Łęgierskiej znaleziono karty wyborcze z I oraz II tury wyborów prezydenckich z różnych Obwodowych Komisji Wyborczych w Bydgoszczy. W następnych dniach znaleziono więcej kart. Wszystkie karty były albo puste, albo były oddane na Jarosława Kaczyńskiego.

„Karty były puste lub z zaznaczonym nazwiskiem kandydata na prezydenta RP, Jarosława Kaczyńskiego. Jak pisała „Gazeta Wyborcza”, dokumentów leżących w błocie było bardzo dużo.” – pisała Fronda.pl[4]

Żadna nie była zaznaczona na Komorowskiego, Napieralskiego czy innego kandydata – tylko te oddane na Kaczyńskiego. Tak, jakby ktoś usuwając te oddane na Kaczyńskiego wziął przy okazji niewydane.

Policja twierdzi, że karty zostały wcześniej oddane i policzone. O policji nie najlepiej świadczy fakt, iż nie interesuje ich to, dlaczego były tam tylko karty oddane na Jarosława Kaczyńskiego. Policja już pod koniec stycznia 2011 roku umorzyła śledztwo w tej sprawie. Powód? Brak znamion przestępstwa! Po drugie, Bydgoszcz wysyła po wszystkim karty do zakładu w Świeciu, nie do bardziej oddalonego Włocławka. Policja twierdzi, że Dyrektor Archiwum Państwowego w Bydgoszczy miał wysłać część kart do zniszczenia we Włocławku. Tylko dlaczego o tym nic nie wie sam szef owego zakładu?

„O tym, że karty do głosowania trafiły do fabryki we Włocławku, nie wiedział również kierownik tego zakładu. – Nic mi nie wiadomo o tym, aby jakieś karty do głosowania trafiły do nas na makulaturę, a pamięć mam dobrą – stwierdził kierownik Zasada.” [5]

No i jeszcze raz pytam – dlaczego znaleziono tam tylko głosy oddane na Kaczyńskiego?

Przekaz podprogowy: różnica wielkości kratek.

Założenie pierwsze. Przypuśćmy, że do wyborów idzie ktoś niezdecydowany. Od tak, być może jest to jego pierwsza okazja, nie interesuje się polityką i zamierza oddać przypadkowy głos, na przypadkowego kandydata. Założenie drugie – karty do głosowanie uległy zmanipulowaniu i kratki przy kandydatach są różniej wielkości. Większe jest prawdopodobieństwo, że ten nieinteresujący się polityką, bądź spieszący się człowiek, odda głos na kandydata z większą kratką. Jak ma się to do rzeczywistości? Osób z założenia pierwszego na pewno jest sporo. A drugie? Okazuje się, że w czasie wyborów prezydenckich w 2010 roku kratka przy kandydacie Komorowskim była większa od kratki przy kandydacie Kaczyńskim (co zostało potwierdzone ostatecznie przez PKW!). Zajął się tym blogger sem.jogger (zdjęcia kart pochodzą z jego strony). Po pierwsze, ostatecznie PKW potwierdziło, iż kratka przy Kaczyńskim była mniejsza, co widać na kartach:

Sem.Jogger.[6]

Po drugie, z góry informuję, że drukiem kart zajęło się Centrum Obsługi KANCELARII PREZESA RADY MINISTRÓW, którym był wtedy – i niestety jest nadal – Donald TUSK. Jest to kluczowa kwestia, którą zaraz opisuję.

O sprawie pierwsza poinformowała szefowa poznańskiego PiSu Małgorzata Stryjska[7]:

„przekątna kratki przy nazwisku Jarosława Kaczyńskiego na karcie do głosowania była o 2 milimetry mniejsza od przekątnej kratki przy nazwisku Bronisława Komorowskiego. Kratka prezesa Kaczyńskiego była też narysowana cieńszą linią”

TVN24[8]:

„Wspomniała również o rozmowie ze swoją 80-letnią ciocią: – Ciocia chciała głosować inaczej, niż rzeczywiście zagłosowała. Te dwa fakty [kratki i pomyłkę – red.] można skojarzyć – stwierdziła Stryjska.”

Na wstępie nazwano to teorią spiskową i chorobą psychiczną, a Państwowa Komisja Wyborcza za pierwszym razem wszystkiemu zaprzeczyła.

Prawda jest taka, że miało miejsce wiele przypadków, gdzie wielkość kratki miała wpływ nawet na osoby zdecydowane.

W teorii karty powinny wyglądać tak:

Sem.Jogger[9]

W rzeczywistości kratka Komorowskiego była większa i grubsza:

Sem.Jogger[10]

Porównanie jednej z powyższych kart[11]:

Porównania innych kart[12]:

Co najlelpsze, strona internetowa grodkow24.civ.pl[13] zamieściła wzór karty do głosowania, która również jest zmanipulowana:

Ostatecznie przewodniczący PKW Stefan Jaworski w liście do pana Mirosława Zalewskiego POTWIERDZIŁ RÓŻNICĘ W WIELKOŚCI KRATEK. List możesz zobaczyć na Pokazywarka.pl[14]. Oto oficjalna wersja przewodniczącego PKW:

„(…) w drukarni wykonano skład karty w programie Indesign. (…) Kratki te nie były obiektami graficznymi, a specjalnymi znakami tekstowymi, wymagającymi osobnego ustawienia stopnia pisma innego niż poprzedzający kratkę numer porządkowy i następujący za nią nazwisko kandydata (oba te elementy złożono pismem 16 pkt). Dla każdego znaku, który ma mieć inny stopień pisma niż znaki sąsiadujące, ustala się indywidualnie, ręcznie odpowiedni stopień pisma. Na tym etapie, przy ręcznym wpisywaniu stopnia pisma, powstała różnica w wielkości kratekpierwsza kratka otrzymała stopień 26 pkt, a druga 28 pkt.Powyższa różnica nie została wówczas dostrzeżona.”

Na wszelki wypadek pierwszą stronę odpowiedzi prezentuję poniżej[15]:

Zatem winna jest drukarnia. To tam powstała różnica w wielkości kratek. Pytanie brzmi, komu Państwowa Komisja Wyborcza zleciła druk kart do głosowania? Odpowiedź może przerazić. Drukiem kart zajęło się Centrum Obsługi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a przypominam, że wtedy prezesem rady ministrów, czyli premierem, był Donald Tusk! Zatem drukiem kart zajęli się ludzie Tuska. Człowiekiem, który powiększył kratkę Komorowskiego, a pomniejszył Kaczyńskiego, był podwładny premiera Tuska.

Informuje o tym Państwowa Komisja Wyborcza w dziale Zamówienia Publiczne na stronie PKW.gov.pl[16]

Oto fragmenty:

„Ogłoszenie o wyniku postępowania prowadzonego w trybie z wolnej ręki na wydrukowanie i dostarczenie kart do głosowania w wyborach Prezydenta RP w 2010 r.

Ogłoszenie o wyniku postępowania prowadzonego w trybie z wolnej ręki na wydrukowanie i dostarczenie kart do głosowania w  wyborach Prezydenta  RP w 2010 r.

OKREŚLENIE PRZEDMIOTU ZAMÓWIENIA

Wydrukowanie i dostarczenie do 50 okręgowych komisji wyborczych kart do głosowania
w wyborach Prezydenta RP zarządzonych na dzień 20 czerwca 2010 r. z uwzględnieniem głosowania ponownego w dniu 4 lipca 2010 r.

(…)

NEGOCJACJE

Wykonawca zaproszony do udziału w negocjacjach
– Centrum Obsługi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ul. Powsińska 69/71,
02-903 Warszawa.
Zaproszenie do negocjacji zostało przekazane w dniu 26.04.2010 r.
Negocjacje z wykonawcą przeprowadzono 28.04.2010 r.
Wykonawca spełnia warunki udziału w postępowaniu.

UDZIELENIE ZAMÓWIENIA

Data udzielenia zamówienia (zawarcia umowy): 31.05.2010 r.
Wykonawca któremu udzielono zamówienie:

–  Centrum Obsługi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ul. Powsińska 69/71,
02-903 Warszawa.
Cena umowna brutto:
– w wyborach w dniu 20.06.2010 r. – 1 269 680 zł (słownie: jeden milion dwieście  sześćdziesiąt dziewięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt złotych);
– w głosowaniu ponownym w dniu 4 lipca 2010 r. – 746 320 zł (słownie: siedemset czterdzieści sześć tysięcy trzysta dwadzieścia złotych).”

Poniżej zdjęcia strony internetowej PKW.gov.pl na wypadek, gdyby informacja ta została usunięta:

Drukiem i manipulacją kart wyborczych – za ponad dwa miliony złotych – zajęło się centrum obsługi premiera Tuska. To ludzie Donalda Tuska, którego kandydatem był Komorowski, zdecydowali o ostatecznym kształcie kart, w których kratka Komorowskiego była większa od kratki Kaczyńskiego – co miało wpływ na niezdecydowanych, spieszących się i osoby starsze.

Historia zna przypadek, w którym w ten sam sposób manipulowano kartą do głosowania. Było to referendum w sprawie przyłączenia Austrii do hitlerowskich Niemiec:

Mniejsze szwindle.

Do szwindlu na mniejszą skalę doszło w Gdyni, gdzie na obszarach zamieszkałych przeważnie przez elektorat Kaczyńskiego zamieszczono błędne informacje dotyczące lokalu wyborczego, wskutek czego wiele osób w podeszłym wieku stawiło się w złym lokalu i nie mogło oddać głosu. Większość z nich poddała się, często z przyczyn fizycznych. Tylko nieliczni udali się ostatecznie do właściwego lokalu. W tej sprawie interweniował pan poseł Zbigniew Kozak, list w tej sprawie jest na Salon24[17], na wszelki wypadek publikuję go poniżej:

Swoistym ułatwieniem fałszowania był brak jednolitego spisu wyborców. W czasie I i II tury podpisywano się na innych listach adresowych, co oznacza, że oddając głos w II turze nie mogłeś sprawdzić, czy oddałeś głos w czasie I tury.

Na koniec słowa jednego z mężów zaufania, z jego blogu na Niepoprawni.pl[18]

Oto fragment dotyczący oddawania większej niż jeden liczby głosów za pomocą fałszywych zaświadczeń uprawniających do głosowania poza miejscem zamieszkania:

Podsłuchana rozmowa grupki młodych ludzi po pierwszej turze wyborów prezydenckich:

„- ” ile razy zagłosowałeś? Ja trzy, a ty? Ja cztery. A co mówili, ostrożnie. Spoko, to ciemniaki i tak się nie zorientują, Kaczor musi pójść na dno. O k…wa tu jest facet sp….lamy.
Po tym co usłyszałem zacząłem się zastanawiać jak to możliwe ? W pierwszej turze obecnych wyborów byłem mężem zaufania przy komisji wyborczej w miejscowości uzdrowiskowej. Jak zwykle w takim miejscu dużo jest głosujących na zaświadczenia upoważniające do głosowania poza miejscem zamieszkania. Wiadomo, że otrzymanie takiego zaświadczenia to czysta formalność jeżeli zrobi się to w odpowiednim czasie w miejscu zamieszkania. Mam przed sobą takie zaświadczenie. Jest to zwykłe ksero z ręcznie wypisanymi danymi personalnymi, opatrzone dwoma pieczątkami. Nie jest to druk ścisłego zarachowania, bez żadnych zabezpieczeń. O jego ważności świadczą tylko te dwie pieczątki. Jak myślicie ile jedna osoba o odpowiednich znajomościach może otrzymać takich zaświadczeń? A pozostałe metody powielania, które daje współczesna technika? W lokalu wyborczym głosujący przedstawia zaświadczenie, jest dopisany do listy i oddaje głos, następnie jedzie do innego obwodu i oddaje następny głos itd. W zależności od fantazji i odwagi, lub otrzymanego polecenia i ilości posiadanych egzemplarzy.”

Zaświadczenie wygląda tak:

Poznań, dnia………………………..

…………………………………………….

/imię i nazwisko osoby upoważniającej/

…………………………………………….

/adres/

…………………………………………….

/nr ewidencyjny PESEL/

/nr dokumentu stwierdzającego tożsamość/

                                          Urząd  Miasta Poznania

Wydział Spraw Obywatelskich

Upoważniam Panią/Pana ……………………………………………………………………………………………………..

/nazwisko i imię – osoby upoważnionej /

………………………………………………………………………………………………………

/Nr PESEL, Nr dokumentu stwierdzającego tożsamość – osoby upoważnionej/

do odbioru zaświadczenia o prawie do głosowania w dniu ponownego głosowania w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 20 czerwca 2010 r.

………………………………………………………….

/podpis osoby upoważniającej/

Wystarczy dobry skaner, dobra drukarka i możesz oddać głos w kilku okręgach wyborczych. Sytuacja jest nienormalna i ma miejsce za przyzwoleniem obecnych władz. Każda normalna władza zlikwidowałaby ten absurd, ponieważ tego typu zaświadczenie to dokument tak ważny, jak prawo jazdy, dowód osobisty, dyplom ukończenia wyższej uczelni czy banknot. I tak też powinien być zabezpieczony. Chyba, że władza czerpie korzyści z takiego stanu rzeczy…

To nie koniec. Okazuje się, że… zaświadczenie nie zawsze tak wygląda. Pan Piotr Konieczny na swojej stronie opisuje historię pewnego zaświadczenia, wystawionego dla pana Macieja[19]:

Pan Maciej nie mógł zagłosować w miejscu zamieszkania, a sam nie był w stanie odebrać odpowiedniego zaświadczenia. Dlatego po odbiór wybrała się jego… mamusia i bez wylegitymowania czy upoważnienia – otrzymała je! To nie koniec historii. Okazało się, że zaświadczenie zawiera błąd w adresie zamieszkania. Ostatecznie pan Maciej został pozbawiony prawa głosu, ale o tym w źródle.

Jaki jest wniosek? Taki, że wiedząc, iż Twoja mamusia, sąsiad, ktokolwiek zamierza oddać głos na ‘nie tego, co trzeba’, idziesz do urzędu i masz duże szanse, że dostaniesz oświadczenie właśnie na tą osobę. W tym momencie zostanie jej odebrany głos, ponieważ zostaje wykreślona z miejsca zamieszkania. Cały manewr jest ryzykowny, ale pokazuje, jak po latach rządów Platformy, słabe jest nasze państwo.

Na koniec pragnę zacytować Jana Pospieszalskiego[20]:

„Ludzie przychodzą i przynoszą konkretne opowieści o tym, co się działo. Opowieść o facecie w komisji wyborczej, który miał rzekomo skaleczony palec, a pod plastrem miał końcówkę długopisu, który unieważniał głosy stawiając drugi krzyżyk przy drugiej osobie. Przynoszą zdjęcia, pod namiot solidarnych przyniesiono zdjęcia pokazujące, jak urna miała dwie ścianki. Również informacje o tym, że grom przekrętów był po przeliczeniu już i okazuje się, że wynik, który komisja przyjęła i zaakceptowała, nie był tym wynikiem, który został w formie elektronicznej wypuszczony, czyli takie już ‘na chama’. W Białej Rawskiej przekręt polegał na tym, że mąż zaufania kazał jeszcze raz przeliczyć głosy na Bronisława Komorowskiego i z środka wyciągnął plik kart na Jarosława Kaczyńskiego, które ktoś tam włożył. Już nie wspominam o tym przypadku brukselskim, że jeżeli w konsulacie polskim w Brukseli znaleziono 98 kart przy 2000 oddanych głosów, czyli 5%, to zasadniczo zmienia sytuację.”

 

 

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl


[4] Fronda, Stanisław Żaryn, ‘Tajemnicza sprawa kart do głosowania’,http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/tajemnicza_sprawa_kart_do_glosowania

[5] Fronda, Stanisław Żaryn, ‘Tajemnicza sprawa kart do głosowania’,http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/tajemnicza_sprawa_kart_do_glosowania

[6] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[7] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[9] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[10] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[11] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[12] ‘PKW kłamie? Kratki były różne… Kratka Komorowskiego jest większa, Kaczyńskiego mniejsza’, http://sem.jogger.pl/2010/07/10/pkw-klamie-kratki-byly-rozne-kratka-komorowskiego-jest-wieks/

[19] Piotr Konieczny, ‘Jak zablokować komuś możliwość głosowania w wyborach prezydenckich?’ http://niebezpiecznik.pl/post/jak-zablokowac-komus-mozliwosc-glosowania-w-wyborach-prezydenckich/

Nowy Segment? Nowy Produkt! Ruch Poparcia Palikota.

Październik 6, 2011 Dodaj komentarz

Platforma Obywatelska jest dzisiaj produktem sprzedawanym przez PR-owców. Produkt ten najczęściej kupowany jest przez przeciętnego, bliskiego średniej statystycznej Polaka, mieszkającego w większym mieście. W XXI wieku nie wiele korporacji produkuje produkty tylko z jednego segmentu. Władze PO wiedziały przed 2007 roku, że średni, ‘miastowy’ Polak to zbyt mały segment, by przejąć władzę nad rynkiem. Sięgnęły zatem do segmentu wiejskiego, łącząc swoje siły z Polskim Stronnictwem Ludowym. Wtedy to zadziałało, jednakże obecnie, w 2011 roku segment uśrednionego Polaka coraz rzadziej kupuje produkt PO, i nawet razem ze sprzedażą PSL, nie zdobędą rynku ponownie. Korporacja postanowiła zatem sięgnąć po trzeci segment – ludzi młodych, osoby palące marihuanę, oraz zarówno ideowych antyklerykałów, jak i osoby, które kiedyś obraziły się na swojego proboszcza. Produktem dla tego segmentu jest Ruch Poparcia Palikota.

Janusz Palikot jest osobą bardzo zadłużoną, w 2010 roku jego zadłużenie prawie 35 miliony złotych.[i]

Podobnie z jego partią, będącą plagiatem Kongresu Nowej Prawicy i Unii Polityki Realnej (liberalizm, choć nie wierzę w jego liberalizm; oraz legalizacja marihuany) oraz antyklerykalnej Racji. Palikot uchwycił to, co popularne wśród młodych, splagiatował modne hasła (jak ‘Banda Czworga’), próbując kupić tym samym świeżych wyborców, którzy czasem myślą, iż po opodatkowaniu kościoła i legalizacji marihuany drogi same się wybudują, dług sam zniknie, a ludziom od tak będzie żyło się lepiej. Nota bene jest to efekt katastrofalnej sytuacji naszego systemu pseudo-edukacji.

Ruch Poparcia Palikota jest zadłużony, co opisał na swych łamach Wprost[ii]:

Ruch Poparcia Palikota jest zadłużony i nie płaci firmom za wykonane usługi.Stowarzyszenie lubelskiego polityka na pozwy sądowe odpowiada… pozwami – podaje na swojej stronie internetowej „Wprost”.

– W Ruchu obowiązuje zasada 50 na 50. Gdy jakaś firma upomina się o pieniądze, pada propozycja: możemy wam zapłacić albo połowę, albo wcale. Choć niektórzy nawet i na to nie mogą liczyć. Działacz Andrzej Kwapis, który zrobił Palikotowi remont biura, usłyszał wprost: „Ch… dostaniesz”. Padło to przy wielu świadkach – mówi „Wprost” Paweł Tanajno, były członek Ruchu skonfliktowany z Palikotem.

Według tygodnika firma Kwapisa ma nieopłaconą fakturę opiewającą na 43 tys. zł i grozi władzom Ruchu sądem. Skarbnik stowarzyszenia Maciej Mroczek twierdzi, że remont miał być wykonany na zasadzie wolontariatu.
Właścicielem lokalu jest szkoła językowa Warsaw Study Centre. Palikot go odnajmował. Według informacji „Wprost” miał jednak zaległości w płatnościach, więc szkoła wypowiedziała mu umowę. – Sprawa jest obecnie w sądzie – usłyszeli dziennikarze „Wprost” w jej centrali. Mroczek twierdzi, że Ruch chciał, by w poczet opłat na wynajem lokalu wliczono kaucję, ale szkoła się na to nie zgodziła. Stanęło na tym, że stowarzyszenie Palikota odpowiedziało na roszczenia WSC pozwem o… ochronę dóbr osobistych.
Ruch sądzi się też z agencją PR-owską, której szefowie twierdzą, że Palikot wykorzystał ich pomysły i za nie nie zapłacił. Podobno chodzi o 100 tys. zł. Ruch powtórzył wobec nich taktykę zastosowana wcześniej w stosunku do szkoły: na pozew odpowiedział pozwem. – Mamy zastrzeżenia do sposobu, w jaki naliczali nas za swoje usługi – mówi „Wprostowi” Mroczek. Firm, którym stowarzyszenie Palikota nie zapłaciło, jest jeszcze kilka.”

Palikot w odwecie sam zaczął pozywać do sądu. Jednym z pozwanych był Tanajno, który oczywiście wygrał.[iii]

W czasie zeznań sądowych wyszło na jaw, iż rzeczywistość jest jeszcze gorsza. WP.pl[iv]:

„Jako pierwsza w poniedziałek zeznawała była prezes stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota, obecnie kandydatka do sejmu z listy SLD Katarzyna Izydorczyk. Jak tłumaczyła, pod koniec marca zdecydowała się odejść z RPP ze względu na cały czas rosnące zadłużenie stowarzyszenia. Według niej, po pierwszym kwartale tego roku wynosiło ono około 300 tys. zł.
Dodatkowo – mówiła – cały czas zaciągane były nowe zobowiązania z założeniem, że albo będą one uregulowane po wyborach, gdy Ruch dostanie pieniądze z budżetu państwa, albo rozwiąże się stowarzyszenie i nie trzeba będzie w ogóle płacić.
Izydorczyk oświadczyła, że mimo iż była prezesem w stowarzyszeniu, czuła się narzędziem. – Obecnie się tego wstydzę. Uczestniczyłam w świadomym naciąganiu firm z wiedzą, że nie dostaną zapłaty – przyznała. Zeznała również, że Palikot wymyślił system punktowy, w którym im ktoś się bardziej zaangażuje w prace na jego rzecz (a także finansowo), tym lepsze miejsce może dostać na liście.

Zgodnie z tą koncepcją, za 1 tys. zł otrzymywało się jeden punkt (punkty miały być też m.in. za wpisy na forach internetowych). Z tych środków – według Izydorczyk – miały być opłacane firmy, które najgłośniej upominały się w mediach o zapłacenie im należności przez stowarzyszenie, co godziło w wizerunek Palikota.
Izydorczyk przyznała, że Palikot uspokajał ją, że jeśli Ruch nie dostanie odpowiedniego poparcia i nie będzie miał wsparcia z budżetu państwa, wówczas sam postara się uregulować należności. Były poseł PO miał jednak dodać, że można również rozwiązać stowarzyszenie, a wówczas do wysokości 100 tys. zł odpowiadał będzie za nie skarbnik. – Sugerował, że takie rozwiązanie nastąpi – mówiła.

(…)

Opowiadała też o pogróżkach, które otrzymywała telefonicznie m.in. od asystenta Palikota, który miał ją ostrzec, że jeżeli cokolwiek powie o „Januszu do 9 października, to Janusz wyleje na nią takie ‘pomyje’, że nie wytrzyma tego psychicznie”. Relacjonowała też niedawne spotkanie, do którego doszło w Radiu TOK FM, podczas którego Palikot miał do niej powiedzieć mijając ją w drzwiach: – Ty prostytutko, jak mogłaś zrobić z siebie taką dziwkę.
Słowa Izydorczyk o sytuacji finansowej Ruchu potwierdzał inny świadek, do marca członek zarządu stowarzyszenia RPP, Piotr Batura. Jak stwierdził, w połowie lutego miało ono ponad 300 tys. zł zadłużenia. Były działacz Ruchu opowiadał też, że został usunięty z Ruchu bo najpierw podejrzewano go o chęć przeniesienia całych wielkopolskich struktur do PJN, a później został oskarżony o to, że jest agentem PO.
Dziennikarz tygodnika „Wprost” Michał Krzymowski, autor artykułu o finansach RPP, również opowiadał o nieufności i panującej w stowarzyszeniu atmosferze wszechobecnego spisku. Mówił też, że z dokumentów komisji skrutacyjnej z kongresu Ruchu (odbył on się na początku tego roku), na którym wybierano władze stowarzyszenia, wynika, że doszło tam do nieprawidłowości. Protokół ma bowiem wskazywać, że podczas wyboru władz oddano więcej głosów, niż było delegatów na sali.
Były członek Ruchu Poparcia Palikota Przemysław Ristok, który organizował ten zjazd od strony technicznej, zeznawał z kolei, że po kongresie okazało się, iż stowarzyszenie nie zapłaciło firmom odpowiadającym m.in. za budowę sceny.

(…)

Inna z byłych działaczek RPP Lidia Bieńkowska opowiadała natomiast o wyreżyserowanym spotkaniu Palikota z mieszkańcami Warszawy. Jak dowodziła, osoby, które zadawały Palikotowi pytania, były podstawione (a same pytania podsunięte im przez działaczy Ruchu). Bieńkowska mówiła też, że nie zapłacono jej i innym działaczom Ruchu za pracę w call center, z którego dzwoniła i pytała ludzi, jakich działań oczekują po Palikocie.”

To zaczyna przypominać sektę! Kompletnie nie przejmuje się swoim długiem, albo spłaci go pieniędzmi podatników, albo wcale! Bawi się w dyktatora, fałszowane są wybory władz, reżyseruje spotkania z ludźmi i odpowiada podstawionym osobom na wymyślone przez się pytania!

 

Ciekawe ile punktów mógł dostać ‘Raciborzanin’ za te wypociny? Forum WP.PL[v]

Do tego punkty za wpisy na forach. Już wyobrażam sobie siedzących przed komputerami idiotów, wypisujących bzdury i brednie na temat Kaczyńskiego, Smoleńska, UFO i Sierotki Marysi na forach internetowych, dla jakiś durnych wyimaginowanych punktów wielmożnego przywódcy. Wystarczy zajrzeć na forum Onetu.pl, niektóre wpisy są tak absurdalne i kretyńskie, że rzeczywiście można wysnuć wniosek o opłacanej głupocie.

Ostatecznie, jak sugerował Katarzynie Izydorczuk sam Palikot, Ruch Poparcia zostanie rozwiązany. Palikot wystawi naiwnych dzieciaków do wiatru, a członkowie Ruchu wstąpią do PO, zapewniając Platformie większość w parlamencie. Ostatecznie sprawa długów partii-sekty rozwiąże się, a Palikot ponownie w PO, ponownie przy korytku, spłaci swoje własne zadłużenie.

Konkludując, pamiętaj młody wyborco – głosując na Ruch Palikota głosujesz na PO i na spłatę długów obcego człowieka z Twoich, Podatniku, pieniędzy!

 

Copyright by Wojciech Mann 2011

Autor zaznacza, że fakt udostępnienia w Internecie nie oznacza, iż prawo autorskie przestało obowiązywać. Rozpowszechnianie i powielanie na użytek komercyjny oraz jakikolwiek inny, który zaszkodziłby autorowi, jest zabroniony, jednakże autor zezwala na zamieszczanie obszernych fragmentów bądź całości w Internecie na użytek niekomercyjny i niezarobkowy, celem rozpowszechniania wyżej wymienionych faktów i poglądów.Kontakt voyteck.mann@vp.pl

 


[i] ‘Palikot ma długi i… górę pieniędzy’, http://www.wprost.pl/ar/198112/Palikot-ma-dlugi-i-gore-pieniedzy/

[ii] ‘Wprost: Ruch Poparcia Palikota ma długi, wierzyciele idą do sądu’, http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110925/WYBORYPARLAMENTARNE01/126771852

0

Alfred Rosłoń

Pragne Panstwa zainteresowac jasnymi i ciemnymi stronami dzialan podziemnej struktury SOLIDARNOsCI - Miedzyzakladowego Komitetu Koordynacyjnego „wola”. Moim celem jest, niedopuszczenie do zaklamywania niedawnej historii z lat 1982 - 1989

346 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758