Rozumiem, że nie zatrzymam tego marszu, ponieważ nasz naród jako lawa i na każdą prowokację, nawet najgłupszą daje się łapać jak dziecko.
W zimie roku pańskiego 2010, podajże w lutym pojawił się w mieście Londynie, przed obliczem świętej już pamięci prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego znany nam wszystkim dygnitarz i polityk Władysław Frasyniuk. Nie wszyscy fakt ów pamiętają, choć był on komentowany, ale tak zwane ogólne obniżenie standardów spowodowało, że i z naszą pamięcią jest coraz gorzej. Nie pomnę już po co Frasyniuk Władysław fatygował w ogóle prezydenta Kaczorowskiego, nie jest to istotne. Co innego jest ważne. Co? Niepodległość mianowicie, oraz jej upamiętnienie.
Władysław Frasyniuk to jest człowiek, o którym można powiedzieć wiele bardzo rzeczy. On sam niegdyś, w czasach gdy obejmował przewodnictwo w Unii Wolności, nazwał siebie samego barbarzyńcą w ogrodzie. Chodziło o to, że tym ogrodem jest niby ta cała Unia, a on jak ten Hun czy ktoś tam, przechadza się po nim usiłując wprowadzić porządek mimo swego barbarzyństwa przyrodzonego. Wiele nam ów koncept powiedział o Władysławie Frasyniuku. Powiedział nam na przykład to, że nie ma co liczyć na samodzielność myślenia w jego przypadku, nie ma co liczyć na jakiekolwiek działania poza obrachowanymi na krótkoterminową korzyść własną, nie ma co liczyć w ogóle na nic. Nawet na żart, w czasie inauguracyjnego przemówienia.
I nagle tenże Frasyniuk Władysław staje przez prezydentem rządu polskiego na uchodźctwie i mówi co następuję (podaję interpretację własną): Bwana! OOOOOO! Bwana! Ciepło, ha, ha. Cieeeeepło!!! Kochać ciepło. My (w tym miejscu nasz bohater wykonuje szeroki gest ręką obejmujący wszystkich zebranych) kochać ciepło. Ty Bwana kochać i ja Władek kochać. OOOOO! Ciepło dobre. Słońce żółte. Piach. Woda, plusk, plusk. Dziewczyny. Plaża. Tyłek. Tyyyyyyyłek Bwana, wielki, biały. OOOOOOO! ( w tym miejscu następuje znaczące mrugnięcie powieką). Ciepło być: maj. Maj Bwana słabe ciepło. Słabeeeee! Ciepło być; lipiec. Lipiec za duże ciepło, za dużeeeee. Sierpień? Moja nie lubić sierpień. Władek dobry bardzo, Bwana sierpień nie lubić. 1 sierpień? (tu nasz bohater kręci głową i krzywi wargi). 15 sierpień? (tu znów kręci głową i znacząco macha ręką przed oczami prezydenta Kaczorowskiego). Po sierpień zimno. Zimno Bwana, kapujesz? ( tu nasz bohater zaczyna naśladować znanymi nam wszystkim z przedszkola gestami i onomatopejami szum wiatru i opadanie liści z drzew). Wrzesień: źle!. Październik; źle. Listopad? OOOOOO! Bwana Listopad być bardzo źle. 11 listopad?! ( w tym miejscu Władysław Frasyniku kuca, zasłania twarz rękami i wydaje z siebie przeciągły, przypominające szloch odgłos). Potem wstaje i mówi: 11 listopad być bardzo źle Bwana. Bardzo źle! (potem jeszcze raz naśladuje szum wiatru i pokazuje jak liści lecą z drzew, otula się przy tym szczelnie marynarką i dość autentycznie naśladuje człowieka idącego naprzeciw wielkim podmuchom wiatru). Na koniec nasz bohater pyta; kiedy dobrze Bwana? Kiedy? Władek powie. Całą prawdę powie. (tu Władysław Frasyniuk uśmiecha się i rozkłada ręce w geście otwartości, przyjaźni i pojednania). Dobrze być czerwiec Bwana. OOOOO! Bardzo dobrze być czerwiec. Bardzo! (Po tych słowach spocony z wrażenie prezydent Kaczorowski próbuje się oprzeć o ścianę, ale ta jest za daleko) Kiedy najlepiej Bwana? Kiedy? (tu głos Frasyniuka pobrzmiewa nutką kokieterii). 4 czerwiec! Tak! Tak! Odgadłeś Bwana! Odgadłeś! 4 czerwiec być najlepiej. Moja (tu uderza się w pierś) i Nasza (tu następuje kilka gwałtownych ruchów obydwoma rękami) lubić czerwiec. Lubić 4 czerwiec. Ty Bwana też lubić?
Po przemówieniu znanego nam dygnitarza i polityka Władysława Frasyniuka prezydent rządu polskiego na uchodźctwie Ryszard Kaczorowski wytarł czoło wielką białą chustką i powiedział, że jednak woli by święto narodowe obchodzone było 11 listopada. Przez twarz Frasyniuka przemknął cień, ale szybko zniknął, sam zaś Frasyniuk już nie wracał do tego tematu. Co nie znaczy, drodzy, że „Nasza” do niego nie wróciła. Wróciła i mamy to co mamy. Ja to jeszcze raz powtórzę; marsz niepodległości, a co za tym idzie całe święto niepodległości ma się odtąd kojarzyć z faszyzmem, nazizmem, ksenofobią i biciem niewinnych. Nie wiem jaki budżet na to przeznaczono, ale jakiś przeznaczono na pewno. Rozumiem też, że nie zatrzymam tego marszu, ponieważ nasz naród jako lawa i na każdą prowokację, nawet najgłupszą daje się łapać jak dziecko. Kiedy mu zaś tłumaczyć, wścieka się i grozi pięściami. Przytomnieje zwykle dopiero w wagonie sunącym na Syberię lub w jakimś konclagrze. Nie wcześniej. Spróbujmy jednak naświetlić rzecz tak, by sytuacja nie wyglądała tak jak zwykle, czyli że to nas biją po dupie, a my się tylko odgrażamy. Żeby wygrać trzeba najpierw wiedzieć o co się gra. W naszym wypadku gra się o znaczenie słów i wymowę faktów. Na razie. Do gry o życie zostało jeszcze trochę czasu na szczęście. Czym się gra? Gra się umiejętnie przeprowadzanymi prowokacjami i tak zwanymi inicjatywami oddolnymi. Ważne jest też ustalenie z kim się gra i w naszym przypadku to jest niby proste, ale wielu ludzi fakt ów usiłuje ukryć i zafałszować. Kto jest mistrzem w tej grze? Jest nim Adam Michnik, który dysponuje środkami, funduszami i wszelkimi ułatwieniami dającymi mu przewagę. Co nie znaczy, że nie można go pokonać. Adam Michnik pojawiając się w Pałacu Prezydenckim w gumowych laczkach i sunąc po tych dywanach krokiem nieco chwiejnym dał nam wyraźny sygnał w jaki sposób należy zwyciężać i sprowadzać przeciwnika do parteru. Trzeba mu najpierw narzucić własne reguły gry, a potem, obezwładnionego w ten sposób, pokazać w telewizji i opisać w gazecie. Samemu można przy tym robić dokładnie te same nieprzystojne rzeczy, które się zarzuca przeciwnikowi, ale nie ma to znaczenia, bo to inna kategoria.
Tak więc moim zdaniem właściwą odpowiedzią na akcje lewicowych aktywistów nie powinien być udział w marszu niepodległości, który – tak myślę – odpuści sobie wiele osób, poza oczywiście najbardziej agresywnymi i najmocniej przekonanymi do tego, że pięściami da się coś załatwić. Trzeba zrobić coś innego. Marsz niech sobie idzie, bez względu na konsekwencje, niech maszeruje, bo nie mamy ani środków ani sił by go zatrzymać. Łatwo zaś możemy narazić się na zarzut zdrady ideałów lub czegoś tam. Uważam, że trzeba, po – prostym przecież – rozpoznaniu przeciwnika zorganizować jeszcze jedno święto w Polsce. Święto huczne i szumne. Z marszem, śpiewami i transparentami. Powinno ono przypadać dnia 16 sierpnia, co dobrze się składa, bo mielibyśmy wtedy dwa święta majowe i dwa sierpniowe. Byłoby fajnie i można by wokół tego faktu osnuć mnóstwo dobrych i rokujących sukces narracji. Cóż się zdarzyło 16 sierpnia spytacie? Otóż 16 sierpnia roku 1938 Komintern rozwiązał Komunistyczną Partię Polski. Fakt ów wart jest zapamiętania i przypominania. Tylko mi nie mówcie, że nie rozumiecie.
Władek dobry bardzo, Bwana sierpień nie lubić. 1 sierpień? (tu nasz bohater kręci głową i krzywi wargi). 15 sierpień? (tu znów kręci głową i znacząco macha ręką przed oczami prezydenta Kaczorowskiego).
Pozostaje więc 16 sierpnia.
Wszystkich jak co dzień zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moje książki: „Baśń jak niedźwiedź. Polskie Historie”, „Dzieci peerelu”, „Atrapię” oraz książkę Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu”. Można tam także nabyć tomik wierszy ojca Antoniego Rachmajdy pod tytułem „Pustelnik północnego ogrodu”. A pamiętacie jeszcze Sosenkę i Panią Łyżeczkę? Jeśli nie zajrzyjcie do Followa. Widać je tam obydwie na zdjęciach. One także napisały książkę. O swoim niezwykłym życiu. Pewne – nazwijmy to ograniczenia – uniemożliwiają mi sprzedaż tej książki w księgarni coryllusa. Jeśli jednak chcecie ja kupić musicie skontaktować się z Panią Łyżeczką. Oto jej adres: pani.lyzeczka@poczta.neostrada.pl
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy