Opublikowany wczoraj sondaż, pokazujący miażdżenie Platformy Nieobywatelskiej przez Bezprawie i Niesprawiedliwość, wstrząsnął opinią publiczną.
Warto więc mu się przyjrzeć i zobaczyć, co naprawdę mówi on o naszej politycznej rzeczywistości. Wstrząśniętych pozostawiam w szoku, myślących zapraszam do lektury. Co, zatem, ów sondaż nam pokazuje?
Po pierwsze – prawdę i nieprawdę. Prawdę, bo jest kolejnym badaniem opinii publicznej, które potwierdza, że PiS zbliżyło się do PO i mamy do czynienia z końcem dominacji tej ostatniej partii. Że tak będzie i że kończy się Platforma jako hegemon na polskiej scenie politycznej, pisałem … 29 stycznia bieżącego roku.
Byłem wtedy obiektem żartów i kpin. Dziś wszyscy zapewne powtarzają, że od dawna to wiedzieli. Ok., miłego samopoczucia. Ale ten sondaż jest nieprawdziwy jeśli nie potraktujemy go jako wskaźnik pewnej tendencji, ale jako oczywiste wskazanie na zmiany, które dokonały się w ciągu ostatnich 2 tygodni. Bo jeśli ktoś wierzy, że nagle 8% Polaków pokochało PiS, a 6% porzuciło PO, to się myli. Oznaczałoby to bowiem, że około 2,5 miliona naszych rodaków podjęło decyzję o głosowaniu na Kaczyńskiego (w naszych warunkach 1% oznacza około 300 tysięcy głosujących), a około 1,8 miliona zniechęciło się nagle do Tuska. To byłby mylny wniosek – aż tak gwałtownych zmian w naszej polityce nie ma. Ale tendencja, jako się rzekło, jest prawdziwa.
Po drugie – w tym samym sondażu podano, ze manewr z prof. Glińskim, jako kandydatem na premiera, uznało za sensowny jedynie 25% respondentów, a aż 48% potraktowało to jako działanie niepoważne. To zaś znaczy, że nie wszystkie nowe działania PiS są oceniane pozytywnie, ale za to większość działań PO jest uważana za niepozytywne. Wniosek? Ten sondaż jest raczej dowodem na to, że ludzie rozczarowują się do Tuska, niż że nabierają zaufania do Kaczyńskiego. Ten drugi jest raczej beneficjentem słabnięcia tego pierwszego, niźli kreatorem ostatnich wydarzeń. Najbliższe badanie zaufania do polityków zapewne potwierdzi, że szef PiS nadal będzie, wraz z Palikotem, walczył o zaszczytne miano osoby obdarzonej w naszej polityce największą dozą nieufności.
Po trzecie – nie oznacza to jednak, że aktywność PiS na przestrzeni ostatnich tygodni nie ma wpływu na zbliżanie się tej partii do popularności PO. Ma, choć jak pokazuje ocena kandydatury prof. Glińskiego, nie zawsze są to strzały w dziesiątkę. Mam więc pytanie – co PiS robiło przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy, jeśli zorganizowanie dwóch debat i jednego marszu pozwoliło mu pokazać się jako poważna alternatywa dla rządzącej Platformy? Dla formacji otrzymującej z kasy państwa około 30 milionów złotych rocznie, zrobienie kilku konferencji miesięcznie nie byłoby żadnym wydatkiem. Dlaczego więc Kaczyński et consortes nie robili tego wcześniej? Dlaczego nie kontynuowali tej linii, która była wyznaczona przez moje środowisko polityczne w czasie kampanii prezydenckiej? Gdyby była utrzymana, Tusk zostałby już dawno pokonany – nie tylko w wyborach samorządowych na jesieni 2010 roku, ale – przede wszystkim – w elekcji parlamentarnej rok później. I dziś Kaczyński rządziłby i nie musiał biadolić nad zdradą, której dopuszczają się, w jego mniemaniu, ludzie z PO. Jeśli dogonienie Platformy było tak łatwe, co dlaczego nie zrobiono tego wcześniej i pozwolono wygrywać jej w kolejnych wyborach?
Po czwarte – jeśli prawdą jest, ze za tą zmianą wizerunkową PiS stoi Adam Bialan, to warto też się zastanowić, dlaczego nas wszystkich powyrzucano z tej partii, a jednocześnie – po dwóch latach – przyznano, że jedynie ta linia, którą zaproponowało środowisko, ukonstytuowane potem w PJN, ma rację bytu i przynosi spodziewane efekty? Jak można nazwać lidera partii, który za ucentrowienie swojej formacji i zmiękczenie jej obrazu najpierw ludzi wyrzuca i osłabia tym swoją formację , a potem pokornie przyjmuje rady jednego z nas? Czy zatem nie jest to przyznanie się do błędu i do grzechu pychy, które dwa lata temu popchnęła Kaczyńskiego do oskarżania nas o zdradę? Czy dzisiaj, realizując nasze postulaty, być może nawet przy pomocy jednego z nas, nie mówi on swoim wyborcom – pomyliłem się, zmarnowałem dwa lata, nie słuchałem dobrych rad? Przecież realizuje on dziś dokładnie tę taktykę, jaką doradzałem mu w swoim liście otwartym, za którego opublikowanie zostałem usunięty ze środowiska PiS. Czy to oznacza, że Kaczyński wie dzisiaj to, co Migalski wiedział ponad dwa lata temu? Nie może to być!!!
Po piąte – ten sondaż wcale nie jest tak dobry dla PiS, jak wszyscy myślą. Dlaczego? Bo przyszedł za wcześnie. Do najbliższych wyborów 19 miesięcy i wszystko jeszcze może się stać. Jest on dzwonkiem alarmowym dla Tuska, ale także dla tych wszystkich, którzy go wspierają – służb, mediów, środowisk opiniotwórczych. Może więc nastąpić ich mobilizacja i zmasowany atak na Kaczyńskiego. Poza tym, jak patrzę na reakcję polityków PiS i jego przyjaciół w mediach, to widzę tę nutkę triumfalizmu i pychy, która zawsze poprzedzają upadek. Już się cieszą wiktorią, już rozdają stanowiska, już wymyślają wyrafinowane tortury dla tych, którzy zaleźli im za skórę. Ale do wyborów europejskich jeszcze owe 19 miesięcy, a do parlamentarnych … 3 lata. Ich dzisiejsza radość jest radością sportowca, który na rok przed olimpiadą osiągnął szczyt formy. W polskiej polityce 3 lata to wieczność. Dlatego wszystko może się zdarzyć. Nawet rzeczy dobre. Jedna z nich już się zdarzyła – spadek popularności Platformy Nieobywatelskiej. Czekajmy na następne.