Ponad 1,85 miliona razy instytucje publiczne sięgały po informacje o naszych połączeniach telekomunikacyjnych w 2011 roku – wynika z najświeższych danych przedstawionych przez Urząd Komunikacji Elektronicznej.
W ubiegłym roku sądy, prokuratura, policja i inne służby sięgały po nasze dane o połączeniach dokładnie 1 856 888 razy. – To o prawie pół miliona więcej niż w 2010 roku, a o 800 tys. więcej niż w 2009 roku. Wtedy duże poruszenie społeczne wywołała informacja o “milionie billingów”, która stawiała nas w czołówce państw europejskich najczęściej ingerujących w prywatność obywateli – komentują eksperci Fundacji Panoptykon, która działa na rzecz ochrony praw człowieka w kontekście rozwoju tego, co określamy mianem "społeczeństwa nadzorowanego".
W 2010 liczba zapytań kierowanych do operatorów wzrosła o jedną trzecią i wyniosła 1 382 521. Najnowsze statystyki są jeszcze bardziej niepokojące. – To kolejny argument za zmianą obecnie obowiązujących przepisów, które pozwalają na swobodne sięganie do danych o naszych połączeniach telekomunikacyjnych – stwierdza Katarzyna Szymielewiczz Fundacji.
Retencja danych to prawny obowiązek zatrzymywania przez operatorów informacji o tym, kto, z kim i kiedy łączył się (lub próbował połączyć) za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Dane o połączeniach każdego obywatela zbierane są „na wszelki wypadek”, co stawia każdego z nas w kręgu potencjalnych podejrzanych. Oficjalnie ma to służyć bezpieczeństwu publicznemu. Jednak polskie prawo dość luźno reguluje sposób wykorzystywania danych zatrzymywanych przez operatorów.
Policja i kilka innych służb mogą z nich korzystać nie tylko przy wykrywaniu poważnych przestępstw, ale również w bliżej niesprecyzowanych “celach prewencyjnych”. I to bez jakiejkolwiek kontroli sądu czy prokuratora. Co więcej, same sądy nadużywają tej możliwości, systematycznie sięgając po dane objęte tajemnicą telekomunikacyjną w sprawach cywilnych (np. w sprawach rozwodowych i alimentacyjnych). Problemem jest zbyt długi czas obowiązkowego przechowywania danych: w Polsce są to aż 2 lata, podczas gdy w Unii Europejskiej okres ten najczęściej wynosi zazwyczaj od 6 miesięcy do 1 roku.
Jak przypomina Małgorzata Szumańska z Fundacji Panoptykon, rażącymi przykładami nadużyć dotyczących wykorzystania danych telekomunikacyjnych były sprawy dziennikarzy inwigilowanych przez służby. – Niedawne orzeczenie warszawskiego sądu rejonowego potwierdziło, że sięganie przez prokuraturę po dziennikarskie billingi jest obejściem prawa. Te przypadki świadczą o tym, że polskie prawo nie zabezpiecza obywateli przed nieuzasadnioną inwigilacją. Każdy z nas może znaleźć się „na celowniku” służb specjalnych, policji czy prokuratury, nawet nie będąc tego świadomym – mówi.
– Fundacja Panoptykon od dwóch lat stara się nagłośnić ten problem. Przełomem w debacie publicznej była publikacja danych, które uzyskaliśmy w 2010 roku od Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Wciąż jednak nie wiemy, co dokładnie kryją te liczby: kto i o co pyta, w związku z jakimi postępowaniami, co dzięki temu udaje się osiągnąć. Nie udało się tego ustalić nawet Jackowi Cichockiemu, któremu premier zlecił przyjrzenie się szczegółowym statystykom. Ten stan rzeczy wymaga kompleksowej reformy. Dlatego od miesięcy wzywamy rząd do debaty publicznej i apelujemy o zmianę istniejących przepisów – mówią ekspertki Fundacji Panoptykon.
Więcej informacji oraz odpowiedzi na często zadawane pytania można znaleźć na naszej stronie internetowej:http://www.panoptykon.org/wiadomosc/retencja-danych-w-pytaniach-i-odpowiedziach.
źródło: www.lex.pl
W czasie gdy PiS był u władzy gdyby podobna sytuacja miała miejsce, przez 3 dni 'przyjacielskie’ media by trąbily o państwie policyjnym, ograniczeniu swobód obywatelskich itp. W obecnej rzeczywistości jest to normalna sprawa, służby rzetelnie wykonuja swoje zadania. Są nawet powody do dumy, INDECT najnowocześniejszy system inwigilacji, oczywiście dla dobra społeczeństwa testowany jest pilotażowo właśnie w Polsce.
subiektywnie wybieram linki do róznych informacji w sieci Internet, czasem dodam jakis zlosliwy komentarz, czasem nic nie trzeba dodawac.