Stojący na uboczu, otoczony lasem dworek wraz z 3 hektarami otaczającego terenu miał stanowić w zamyśle fundatorki, pani Plechcińskiej, bezpieczne schronienie dla niechcianych psów i kotów. Dziś przebywa tam kilkaset bezdomnych zwierzaków. Miejsce to miało być dla nich rajem, gdzie miały mieć wspaniałą opiekę by w spokoju doczekać adopcji albo końca swoich dni.
Na tym sielankowym obrazie jednak ciągle pojawiają się rysy i plamy. Już w 2011 roku schronisku groziło zamknięcie, Biuro Ochrony Zwierząt przy fundacji Argos w grudniu 2010 roku złożyło doniesienie do prokuratury o niedopełnieniu obowiązków przez Powiatowego Lekarza Weterynarii w Otwocku oraz o przestępstwie znęcania się nad zwierzętami przez dyrektorkę schroniska, p. Izabelę Działak. Na początku lutego w Prokuraturze Rejonowej w Otwocku znowu znalazło się doniesienie o przestępstwie znęcania się nad zwierzętami przez Dyrektorkę. Co więc dzieje się w „psim raju” w pięknych celestynowskich lasach?
Pojechałam sama do schroniska, jako ochotnik do wyprowadzania psów na spacer. Dotarłam do kilku wolontariuszy. Materiał rósł i coraz bardziej rośnie. W kolejnych tekstach będę na bieżąco relacjonowała sprawę, która jak się okazuje, ciągnie się od lat…
Położony w lesie, tuż obok rezerwatu przyrody, dworek wraz z otaczającym terenem, wydaje się być idealny jako chronienie dla porzuconych zwierząt. Nikomu nie przeszkadza ciągłe szczekanie, wycie, skamlenie i piski oraz, nie oszukujmy się, nie najładniejszy zapach. Kiedy zeszłam z drogi w boczną ścieżkę powitało mnie kilka uśmiechniętych, merdających psiaków biegających swobodnie za siatką. Trochę się zdziwiłam ale pomyślałam, że ludzie prowadzący schronisko wiedzą co robią i jeżeli psy sobie chodzą po ścieżce to widać wszystko jest w porządku. Na dróżce kilka aut a przy bramce stosik prezentów dla psiaków- kołdry, koce, karma, zabawki i kolejka po pieski na spacer. Serce rośnie. Cudny sobotni spacer po lesie w towarzystwie szczęśliwego psiaka i ze świadomością spełnienia dobrego uczynku. W ciągu następnych dni zeszłam na ziemię. Nagle dowiedziałam się, że wolontariat został zawieszony a spacerów nie będzie gdyż… wolontariusze bez zgody Pani Dyrektor wynieśli ze schroniska szczenięta. Informacja o tym do dzisiaj wisi na stronie schroniska. Spacery, co prawda, się odbywają, wolontariat działa ale… Wyniesienie szczeniąt nie dało mi spokoju. Jedna z wolontariuszek opowiedziała mi całą historię. Do schroniska zostały podrzucone cztery szczeniaki, wkrótce wszystkie zachorowały na parwowirozę. Dwa z nich szybko zdechły, pozostała dwójka była w bardzo ciężkim stanie. Według informacji przekazanych mi przez wolontariuszy Pani Dyrektor nie wezwała weterynarza i nie pozwalała na zawiezienie chorych szczeniąt do lecznicy na koszt fundacji Zwierzęca Polana, która wspiera pensjonariuszy schroniska. Wolontariuszka opowiada: „Szczeniaki Steffi i Buba zostały zabrane ze schroniska bez wiedzy Pani Dyrektor bo były umierające i nikt im tam nie chciał pomóc. Osobiście je stamtąd wyniosłam razem z koleżanką. Jeden psiak i tak, mimo walki, nie przeżył, drugi Buba-Frotka wygrał walkę o życie.” Była to dla mnie wiadomość szokująca. Odmowa leczenia w instytucji powołanej do opieki nad potrzebującymi zwierzętami? Zaczęłam pytać dalej.
Kolejna wolontariuszka przekazała mi jeszcze bardziej szokujące informacje. Moje wrażenie, że coś jest nie tak z psami biegającymi po ścieżce okazało się jak najbardziej słuszne. Według mojej informatorki to przejaw co najmniej niefrasobliwości, jeżeli nie zaniedbania. Psy mogą się oddalić i zgubić (co jest oczywiste) lub wybiec na pobliską drogę stwarzając niebezpieczeństwo nie tylko dla siebie ale i dla przejeżdżających kierowców. To jednak jeden z mniejszych problemów, o których opowiedziała mi pani z wolontariatu. Według niej w schronisku nie ma stałego weterynarza, mimo, że Pani Dyrektor ma taki nakaz. Lekarze dojeżdżają przede wszystkim na sterylizacje, odbywające się w warunkach, które budzą poważne zastrzeżenia opowiadającej. Psy i suki po operacji nie przebywają w odpowiednim pomieszczeniu tylko po wybudzeniu trafiają prosto do boksu, gdzie warunki higieniczne na pewno nie są odpowiednie dla zwierzęcia ze świeżą raną pooperacyjną. Dalej opowieść brzmi jeszcze dramatyczniej: „Zaniedbań jest wiele- mówi wolontariuszka- może wymienię kilka z nich. Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Celestynowie- opłakany stan kociarni. Masowa umieralność kotów na panleukopenię, koci karat. Nie ma oddzielnych klatek zapewniających odizolowanie kotów chorych. Na terenie schroniska widać biegające sfory psów. Psy, które są zwykle w boksach, są wypuszczane na teren schroniska co doprowadza do częstych pogryzień lub zagryzień.” Okazuje się, że również praca wolontariuszy jest utrudniana przez osobliwe zwyczaje panujące w schronisku. Ta sama wolontariuszka opowiada: „często na prośbę pani dyrektor kiedy my wyprowadzamy psy, są otwierane boksy… Jest czasami bardzo ciężko wyprowadzić psa, kiedy lata cała sfora luzem… Najgorzej jest od strony kuchni, tam są psy agresywne … puszczane luzem. Kiedy idziemy z jakimś psem również agresywnym do innych psów to modlimy się, żeby nas nie ugryzły te puszczone luzem… Staramy się wchodzić w jak najmniej osób, żeby nie denerwować psów, ale czasami po prostu się nie da wejść tam w 2 osoby.”
Uzyskane przeze mnie informacje, z których część zamieściłam w tym tekście, na tyle mnie zainteresowały, że postanowiłam bliżej przyjrzeć się sytuacji w celestynowskim schronisku. Wkrótce dalsze informacje.
Monarchistka, z lekka skręcająca ku katolickiemu tradycjonalizmowi, zawsze wierna Kościołowi i Polsce. Liberalizm w gospodarce, konserwatyzm w polityce i moralności.