Bez kategorii
Like

Co pozostanie z Polski?

04/01/2012
414 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

NIE zaleca się poniższego artykułu jako lektury dla „europejczyków”, gdyż pozostałby całkowicie niezrozumiały, powodując jedynie pogłębienie ich chronicznej dezorientacji.

0


 

UWAGA: Publikacje moje pisane są zawsze z myślą o polskiej części populacji, ale zwykle mile widziani są także przedstawiciele „jasnogrodu”, którzy czasami nawiedzają mój blog. Jednakże przedstawiony poniżej artykuł jest z natury czysto filozoficznej i z tego powodu NIE zaleca się go jako lektury dla  „europejczyków”, gdyż pozostałby całkowicie niezrozumiały, powodując jedynie pogłębienie ich chronicznej dezorientacji.
 
Procesy globalizacji i integracji europejskiej od lat wywołują wzrost migracji, a co za tym idzie mieszanie i przenikanie się kultur, religii, oraz nawyków cywilizacyjnych. Narastający kryzys gospodarczy i dalsza destabilizacja basenu morza Śródziemnego spowoduje niewątpliwie dalszą intensyfikację tych zjawisk.
 
Wszystko wskazuje na to, że w tym swoistym współzawodnictwie rola zwycięzcy przypadnie islamowi. Rosnąca muzułmańska diaspora w UE wykazuje pełną odporność na „zbawienne” działanie współczesnej globalistycznej kultury zachodniej. Odporności takowej nie wykazują społeczeństwa autochtonów z państw unijnych. Stąd też bierze się zjawisko szeroko pojętej degrengolady Zachodu. Broń, która miała spowodować ostateczne zwycięstwo „nowoczesnych idei zachodnich” w świecie w pierwszym rzędzie okazała się śmiertelną dla jej użytkowników.    
 
W tym spektakularnym procesie zachodniej (unijnej) dekadencji, Polska zajmuje nie tylko przodującą, ale za razem unikalną pozycję. Nie jest to zjawisko zaskakujące. Od momentu rozbiorów po dzień dzisiejszy (nie licząc krótkiego okresu II RP) nasz Naród poddawany jest systematycznemu procesowi eksterminacji za pomocą trzech głównych metod: wynarodowianie (rozbiory), ludobójstwa (II WW), oraz procesu który pozwoliłem sobie nazwać umownie „przetwarzaniem w odpady” (PRL & III RP).
 
Upadek I RP i okres wojen napoleońskich stanowi moment rozpoczęcia się niekończącej się do dnia dzisiejszego emigracji Polaków, powodującej kurczenie się populacji oraz  karłowacenie polskiej kultury i cywilizacji. Trzeba tu obiektywnie podkreślić, że w znacznej mierze sami byliśmy sobie winni tego losu.   Przy czym nie mam tu na myśli faktu narodowej degrengolady, która doprowadziła do rozbiorów, ale następujący po niej  „polski mesjanizm, altruizm i romantyzm”, które to powodowały nieprzemyślane zrywy „za wolność waszą i naszą”. Romantyczni Polacy uwielbiali umierać „za ideę”, tylko po to by następnie na duchowych i materialnych ruinach własnej kultury i cywilizacji przeżywać uniesienia, rozglądając się przy tym po Europie w oczekiwaniu powszechnych wyrazów podziwu i zachwytu. Pragmatyczni Europejczycy jeśli już zdobywali się wtedy na jakieś reakcję, to polegały one na znaczącym nakreśleniu znaku koła na czole. Nie zrażało to nas i jak dzieci cieszyliśmy się „wkładem” jaki polska emigracja dawała Europie i światu. 
 
Po upadku I RP, był on znaczący. Polska kultura liczyła się wiąż w Europie.   Bale na dworach królewskich i arystokratycznych nie mogły nie zacząć się od poloneza i mazura. Nawet język był w użyciu przez wielu przedstawicieli warstw rządzących. Carewicz Aleksander (późniejszy car Aleksander II) obok rodzimego rosyjskiego szkolony był w języku francuskim, niemieckim i polskim, osiągając w tym ostatnim pełną biegłość. 
 
W miarę postępów w procesie karłowacenia Narodu, zmniejszał się też Jego „wkład w światowe dziedzictwo”.  Masowa emigracja biedoty „za chlebem” do Stanów Zjednoczonych w okresie rozbiorów i II RP zaowocowała już jedynie spopularyzowaniem tam Polish cuisine, a w szczególności kiełbasy, gołąbków i pierogów. Okres II Wojny, PRLu i Solidarności dodał do tego aspekt ideologiczny (antykomunistyczny), gdyż znaczna część wychodźstwa miała charakter polityczny.
 
Równoległe karłowaciały też cele naszych patriotycznych przywódców. W okresie wchłaniania Polski przez Unię Europejską, ograniczały się już one tylko do troski byśmy „dostatecznie dużo wnieśli do Europy”. W ślad za „elitami” patologizowały się też rzesze zwykłych obywateli. 
 
Kilka lat temu miałem okazję obejrzenia filmu dokumentalnego TVP poświęconemu znanemu polskiemu żeglarzowi doby PRLu,  Henrykowi Jaskule. Według świadectwa dawanego przez jego rodzinę, do wyczynu samotnego opłynięcia świata małym jachtem skłonił go… patriotyzm. Chciał on tym czynem rozsławić imię Polski. Jak wiemy wyczyn ten zakończył się sukcesem. Nieco mniejszym sukcesem zakończyła się natomiast egzystencja jego rodziny jako Polaków. Całe potomstwo (dwie córki) znalazły się za granicami kraju. Ich dzieci należą już do swych nowych ojczyzn. Jedna z córek, mieszkająca w Holandii, w przypływie „atawizmu patriotycznego” tłumaczyła się, że mając męża Holendra nie była w stanie nauczyć swych dzieci nawet paru słów po Polsku, nad czym bardzo boleją dziadkowie. W romantycznym uniesieniu wyraziła jednak nadzieję, że być może kiedyś dopadnie jej potomstwo „polski atawizm”. 
 
Mierząc osiągnięciami, patriotyzm kapitana Jaskuły jest wielki. Ja w celu udokumentowania swego nie przepłynąłbym nawet Bałtyku.   Z drugiej jednak strony każdy racjonalny człowiek chcąc udokumentować swój patriotyzm, skierowałby znaczne siły i środki jakie niewątpliwie były zaangażowane w podróż dookoła świata, w budowę materialnej przyszłości rodziny, tak by nie musiała ona w poszukiwaniu „lepszego jutra” tułać się po świecie. Ale takie przyziemne myślenie nie leży w polskiej naturze. 
 
Na obecnym etapie specyfika polskich procesów myślowych przestała mieć jakikolwiek wpływ na polskie losy, z tej prostej przyczyny że „polskojęzyczni europejczycy” zaprzestali już marnować czas i energię na zbędne myślenie. W końcu doczekali się już wolnych „polskich” mediów i demokratycznie wybranych „polskich” przywódców, którzy to nieznośne brzemię zdjęli z ich barek. 
 
Sytuacja takowa owocuje nową jakością w zakresie „polskiego wkładu w światowe dziedzictwo”.   W swoich częstych podróżach po Zachodzie chcąc nie chcąc stykam się z efektami tego „wkładu” . Kiedy to po skończeniu spraw zawodowych przechodzimy wraz z gospodarzami przy kieliszku wina czy koniaku na „stopę prywatną”, w celu zbliżenia starają się oni wykazać swymi kontaktami z miejscową polskojęzyczną grupą etniczną. Prawie zawsze wspominają wtedy swe przyjaźnie z „polskimi paniami”, których walory niezmiennie gloryfikują z wymownymi uśmieszkami.  Jako typowego przedstawiciela „ciemnogrodu” kojarzenie mojej osoby z prostytutkami nie wprawia w zachwyt. Tak jak nasi arabscy przyjaciele wyznaję bowiem pogląd, że „honor mężczyzny zlokalizowany jest między nogami kobiety”.   Problem w tym, że „polskojęzyczni europejczycy” nawet nie wiedzą co powyższe słowo oznacza.
 
„Polskie” media przedstawiają światowe sukcesy „urodziwych i inteligentnych Polek” jako powód do szczególnej dumy. Taka interpretacja statusu obecnej polskiej emigracji trafia na bardzo podatny grunt. Nasi „panowie” poza mistrzostwem świata w zmywaniu naczyń, lub lizaniu zachodnich dup nie mogą liczyć na większe międzynarodowe sukcesy. I tu właśnie przychodzą im w sukurs ich siostry, córki i żony. Mogą już spokojnie spijać „browarki” w poczuciu zasłużonej dumy do jakiej ciągle zachęcają ich POlszewiccy liderzy.
 
Nie inaczej ma się sprawa w samej III RP. W dobie kryzysu odwiedzają ją prawie wyłącznie „polskie panie” ze swymi zagranicznymi partnerami, w celu (jak przypuszczam) udowodnienia im, że obok atrakcyjnych dup posiadają też jakieś etniczne korzenie. Do krajowych i akademickich ośrodków przybywają też tłumnie młodzi turyści i studenci z Zachodu. W czasie dnia można ich spotkać w licznych barach i restauracjach raczących się „browarkiem”.   Pod wieczór jak mrówki do mrowiska ruszają oni w kierunku nocnych klubów mieszając się z podążającymi w tym samym kierunku atrakcyjnie ubranymi „polskimi studentkami”. 
 
Dochodząc do sedna sprawy, widać wyraźnie że Polska , podobnie jak Korynt, będą się potomnym jednoznacznie kojarzyć z wysoce wykwalifikowanymi ladacznicami i niczym więcej; zaś polskie miasta takie jak Kraków z efektywnie zorganizowanymi tanimi euroburdelami, a nie np. z Sukiennicami czy Wawelem. I być może nie ma to większego znaczenia dla pokoleń Polaków z tysiąca lat istnienia Narodu, ale być może ma. Za to na pewno można uznać tą sytuację za ironię losu.
 
Gwoli sprawiedliwości należy podkreślić, że nie samymi prostytutkami kraj nasz stoi. Każdemu wizytującemu rzuca się w oczy znaczna liczba zakonnic drepczących po ulicach ze skromnie spuszczonymi oczami. Takiego widoku nie znajdzie się chyba w żadnym zachodnim mieście. Niewątpliwie cieszyć powinno takie powołanie części Polek. Mnie jednak zawsze szokuje to, że w tym samym czasie społeczeństwo III RP jest w stanie wydać jednocześnie największą na świecie liczbę prostytutek i zakonnic per capita. Taka społeczna schizofrenia kwalifikuje się na rekord świata wszech-czasów w dziedzinie stopnia patologizacji narodu. 
 
Wygląda na to, że post-narodowe społeczeństwo III RP nie jest w stanie wydać z siebie normalnych kobiet. Takich, które nie włóczyłby się po świecie, zakładałyby na miejscu rodziny, rodziły i wychowywały dzieci zgodnie z miejscową tysiącletnią tradycją.  Dlatego też pytanie czy społeczeństwo takowe może przetrwać, nabiera czysto retorycznego charakteru.  
0

dr nowopolski

Unikajacy stereotypów myslowych analityk spraw politycznych i gospodarczych Polski i swiata

344 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758