Szejnfeld z Kidawą niewątpliwie odlecieli. Pozostaje ustalić na czym konkretnie.
Parę minut temu, na konferencji prasowej, Adam Szejnfeld i Małgorzata Kidawa-Błońska wezwali Jarosława Kaczyńskiego do poparcia w Sejmie ich projektu „jak stwarzać nowe miejsca pracy?”.
Niewątpliwie jest to histeryczna reakcja na wczorajszy Marsz. Nerwowa i nieprzemyślana próba ukrycia efektu ich indolencji, której skutkami są paraliż śląskich kolei, bliskie bankructwo LOT i masowe zwolnienia w Tychach.
Otóż, w ich mniemaniu, ni mniej, ni więcej, Jarosław Kaczyński ma wybór: albo głosować za jakimś projekcikiem pisanym kolejny raz na kolanie, lub nie głosować i co logiczne przyjąć odpowiedzialność za 5 lat rządów PO i PSL.
Te dwa debile zapomniały chyba, że wszystkie ustawy, jakie dotąd głosowały były uchwalane głosami PO i PSL. Czy to amfetamina wyżarła im mózgi do tego stopnia, iż nie jarzą już, że mają z PSL większość w Sejmie? To na jaki wuj potrzebny im jest do tego Kaczyński? Ustawę 67 głosowali przecież wbrew stanowisku PiS. Nie dopuszczam do siebie myśli żeby dwoje posłów PO było debilami. Z drugiej jednak strony takie przekomiczne wystąpienie tej pary błaznów zmusza mnie do troski o ich stan zdrowia psychicznego. A więc: zwariowali, ćpali czy pili?