Wybory „przewodniczącego” UE i parlamentarne w Holandii mogły napawać optymizmem zwolenników obecnej Unii i jej faktycznej władzy. Jeżeli jednak przyjrzymy się bliżej okolicznościom w jakich te „sukcesy” zostały osiągnięte to mina zwolenników powinna mocno zrzednąć. Po pierwsze nie było żadnych wyborów przewodniczącego UE, zgłoszenie przez Polskę swojego kandydata zmusiło do zastosowania swoistego szantażu ze strony niemieckiej kanclerki, dla której była to okazja zademonstrowania kto rządzi Europą. Pytanie o to kto jest przeciwny nie jest aktem wyborczym, jest tylko inną formą pytania: a kto w tym towarzystwie jest gotów mi podskoczyć? Oczywiście nikt, poza Polską, która jak zwykle wtedy, kiedy chce bronić jakiejś sprawy zostaje samotna.
A sprawa nie leży wcale w wyborze określonej osoby, na której zresztą nikomu nie zależy, bowiem nawet w tym towarzystwie nikt poważnie nie traktuje ani urzędu ani osoby, ale w kolejnym obnażeniu, czym w istocie jest cała ta, z przeproszeniem –unia.
Ponadto władczyni Europy została odpowiednio potraktowana w Waszyngtonie, gdzie zwrócono jej uwagę, że gdyby nie amerykańskie zaangażowanie w Europie to nie byłoby nie tylko obecnych Niemiec, ale też i innych krajów, przynajmniej w aktualnym wydaniu.
Przy okazji my tylko możemy wyrazić żal, że Europa zachodnia nie przeszła tej szkoły, którą nam zaaplikowano przy wybitnym udziale mocarstw zachodnich.
Ujawnienie kto od kogo zależy może być bardzo pomocne przy dalszym biegu spraw europejskich z losem unijnej Europy na czele.
Wybory w Holandii ocaliły skórę zwolennikom UE, ale za jaką cenę?
Trzeba było w kampanii wyborczej przejąć przynajmniej część haseł antyunionistów żeby nie przegrać z kretesem.
Do podobnego manewru, podejrzewam że oszukańczego, szykują się już w innych państwach „starej unii”. Jakie to da rezultaty da się widzieć nie za długo.
Zwolennicy „dwubiegowej” UE muszą się głęboko zastanowić nad swoją sytuacją, problemów europejskich nie da się rozwiązać za pomocą uniku, a raczej ucieczki i zamknięcia się w oblężonej twierdzy.
Nie uratowała Francji linia Maginot i nie uratuje zabarykadowanie się w gronie najbogatszych.
Europa wprawdzie przestała już być pępkiem świata, ale jej znaczenie ciągle jest duże, a może wzrosnąć w przypadku pomyślnego rozwiązania problemu jej zjednoczenia.
Zamiast tego mamy tendencje do pogłębiania podziałów, a na dobitek ciągle funkcjonuje porozumienie niemiecko rosyjskie posiadające wyraźnie spiskowy charakter, co zresztą należy do tradycji stosunków między tymi krajami.
Trumpowi może nawet nie przeszkadzać szarogęszenie się Niemiec w UE, natomiast zacieśnienie stosunków Niemiec z Rosją, przed którą Amerykanie nie szczędząc wysiłków chronili Niemcy musi być potraktowane jako jawne wyzwanie.
Układy z Rosją powinny być zastrzeżone wyłącznie do amerykańskiej dyspozycji, a Europa może tylko wspierać stanowisko Waszyngtonu.
Tak to sobie zapewne wyobraża Trump i jego administracja, muszą tylko przełknąć gorzką pigułkę z powodu zawinienia tego stanu przez demokratyczną administrację swego kraju.
Zarażenie bakcylem lewactwa zachodnio europejskiej i amerykańskiej klasy politycznej musiało spowodować osłabienie światowej pozycji ich krajów.
Może Trumpowi uda się odbudować stan z czasów Reagana, natomiast chyba znacznie trudniej będzie powrócić Europie do czasów wspólnoty węgla i stali.
Nie można jednak tracić nadziei, szczególnie na tle odradzającej się postawy europejskich społeczeństw w obronie naszej kultury.
Na tym tle nasze polskie sprawy nabierają specyficznego znaczenia.
Nie mamy czego szukać w Europie „dwóch prędkości” czy jakiejkolwiek innej osadzonej w panującym obecnie układzie stosunków.
Nasza rola to uporczywa walka o budowanie nowego układu europejskiego i poszukiwanie sojuszników nie pośród władców obecnej Europy, ale wśród tych, którzy szukają wyjścia z drogi prowadzącej do nieuchronnej katastrofy.
Żeby skutecznie prowadzić tę walkę musimy przede wszystkim stworzyć silne polskie państwo osłabiane celowo przez wieloletnie rządy posłuszne władcom Europy.
W swoim czasie pisałem na temat wyboru skutecznej drogi do tego celu i do tej sprawy należy powrócić.
Obecnie chciałbym zwrócić uwagę na aspekt gospodarczy problemu siły państwa.
Niezależnie od potrzeby jest w tej chwili okazja do dokonania realnych zmian w polskiej gospodarce.
Korzystając ze sprzyjających okoliczności należałoby poczynić energiczne kroki w dziedzinie uzyskania maksymalnej niezależności w energetyce, chociażby przez uzyskanie możliwości importu amerykańskiego gazu po cenach znacznie niższych aniżeli rosyjski / przynajmniej dla Polski/.
Do tego celu potrzebne byłoby zwiększenie pojemności zbiorników i budowa „gazowców”, czego mogłyby się podjąć odrodzone polskie stocznie.
Również poruszony przeze mnie problem budownictwa mieszkaniowego daje się wpisać w program przyśpieszonego rozwoju gospodarczego Polski.
Przy okazji zwracam uwagę tym wszystkim, którzy cierpią na chorobę „liberalnej gospodarki”, że mieszkania dla ludzi podobnie jak praca nie mogą być traktowane jako „towar”, ale muszą uwzględniać aspekt humanitarny i społeczny. Ponadto warto podkreślić, że hiszpański „kryzys” został wywołany nie budownictwem mieszkaniowym, ale podobnie jak i w innych krajach południowej Europy z Grecją na czele, wyłudzaniem łatwego kredytu. My możemy im tylko zazdrościć takiego „kryzysu”, jeszcze bowiem w latach sześćdziesiątych XX wieku nasz dochód narodowy był na poziomie Hiszpanii, obecnie nie mamy nawet połowy hiszpańskiego, nie mówiąc już o tym, że przeciętny Polak ma 6 tys. euro oszczędności, a Hiszpan 25 tys.
Nie mniej budowanie koniunktury gospodarczej na rozwoju energetyki i budownictwie mieszkaniowym stwarza nadzieje na lepszą przyszłość, a także na umocnienie pozycji państwa polskiego na międzynarodowym targowisku.
,
Awantura turecka została zgotowana, jak cały problem imigracji z Afryki i Azji, przez europejską inicjatywę zniszczenia „starej Europy” na drodze masowego wymieszania ludności w Europie i stworzenia w to miejsce bezkształtnej masy nadającej się do łatwego manipulowania.
Okazało się jednak, że zamiast tego stworzono warunki do totalnego zniszczenia Europy. W dotychczasowych aktach terroru uczestniczyli głównie Arabowie, obecnie mamy dodatkowo jeszcze Turków, którzy mimo kilkudziesięcioletniego już przebywania w europejskich krajach nie poddali się asymilacji i też zmierzają do totalnej destrukcji.
Erdogan ma w zapasie broń, którą mu sami Europejczycy dostarczyli i jeszcze do tego dopłacają, są nią masy imigrantów gotowych do inwazji Europy. W każdej chwili może ich wypuścić i żadna siła nie powstrzyma ich przed najściem.
Rzekomo „ostra” odpowiedź niemiecka jest, jak zwykle, podszyta tchórzem: -„ jesteśmy tolerancyjni, ale nie głupi” – nic nie znaczy. Jedyną godną odpowiedzią byłoby stwierdzenie, że turecką politykę robi się w Turcji, podobnie jak niemiecką w Niemczech. W Turcji na wczasach przebywają miliony Niemców, ale nie urządzają tam politycznych wieców z udziałem niemieckich ministrów.
Nikomu z Turków przebywających w Niemczech, a chcących brać udział w tureckim życiu politycznym, nie zabraniamy jechać do Turcji w tym celu.
Dlaczego nikt z „europejskich” polityków mówiąc w modnej „polszczyźnie” „mainstreamowego” nurtu nie używa odpowiedniego języka w stosunku do aktów oczywistej agresji?
Chyba tylko dlatego że ta „agresja” jest wywołana przez ich własnych mocodawców i wykonywana ich własnymi rękami jako posłusznych wykonawców.
Sam przegląd tych osobników pełniących formalnie najważniejsze funkcje w Europie musi wywołać uczucie nawet nie oburzenia, ale po prostu – odrazy.
Ostatecznie w odniesieniu do Europy można tylko zacytować Remarque’a „ Na zachodzie bez zmian”