"Podobnie, jak inni blogerzy główną szansę dla Prawa i Sprawiedliwości upatruję w zagospodarowaniu elektoratu centrum i cichego zreformowania wizerunku partii. Moim zdaniem najlepsze dla Jarosława Kaczyńskiego byłoby stworzenie kilku frakcji wewnątrzpartyjnych, bądź oczekiwanie na koalicje z nowym politycznym bytem, który powinien niebawem się pojawić na naszej scenie politycznej. Jeśli jednak uda się stworzyć kilka ośrodków politycznych w ramach jednej siły, byłoby to na dzień dzisiejszy najlepsze rozwiązanie. W naszym kraju wyraźnie widać niszę polityczną do zagospodarowania, co powinno być od tej chwili języczkiem uwagi prawicowych mediów, opinii publicznej oraz oczywiście polityków.

Centroprawica na wybory się nie spieszyła

Chodzi o eurosceptyczny i liberalny gospodarczo oraz obyczajowo elektorat, który nie porzuca wartości patriotycznych. Nie jest za to w stanie nerwowo i finansowo wytrzymać narzuconej przez Unię Europejską polityki unifikacji wszystkiego włącznie z krzywizną banana, za czym idzie konsekwentne biurokratyzowanie kraju. Statystyczny wyborca kryjący się do tej pory ze swoim eurosceptycyzmem – co jest piętnowane w mediach i powoduje „ukrywanie się” eurosceptycznej opcji – powinien mieć od 30 do 50 lat, wykształcenie średnie lub wyższe i nie pochodzić ze wsi. Jak łatwo się domyśleć chodzi o małych i średnich przedsiębiorców lub pracowników najemnych – tak zwane wolne zawody.

Ogromna część tych osób nie patrzy na świat przez różowe okulary, rozmawia z ludźmi i jest zainteresowana polityką – nie tylko polityką wplataną pomiędzy programy rozrywkowe przez prorządowe media. Osoby te dostrzegają ograniczenia, jakie niesie za sobą państwo rządzone przez urzędników. Intuicyjnie wyczuwają oni, że wsparcie dla polis bez urzędniczej mafii znajdą raczej na prawicy – lewica i socjalliberałowie (PO) nie jest w tej materii żadną nadzieją. Ważne jednak, aby nowa centroprawica nie była obciążona „organicznym oszołomstwem”, a już zupełnie najważniejsze – by nie powoływała się na „ideały antyracjonalistyczne”.

Stworzenie nowej fakcji jest tym bardziej realne, że Nowa Prawica poniosła w tych wyborach kolejną spektakularną porażkę (czemu aktywnie dopomogła PKW). Nawet, jeśli konserwatywni-liberałowie spod znaku Korwin-Mikkego odzyskają część elektoratu zaraz okaże się, że pod starym przywództwem nie są w stanie wiele w polityce zwojować. Z kolei PJN będący początkowo obiecującą alternatywą pracował prawie wyłącznie na stołki na dworze Tuska, a jego rola obecne jest niewiele większa niż ugrupowania Korwin-Mikkego.

Nowy elektorat, ten który nie poszedł do wyborów bądź częściowo poparł Platformę Obywatelską z braku innych „rozsądnych opcji” tylko czeka, żeby dać łupnia tuskolandowi, który nie tylko fatalnie zarządza krajem, ale lada moment zacznie razem z Palikotem i jego transwestytami urządzać pokazówki zrywając krzyże ze ścian Sejmu. Tak więc wydaje się, że potencjalni wyborcy „odremontowanego PiS-u” lub innej partii mogącej wejść w koalicję ze „starym PiS-em” (podreperowanym koniecznym liftingiem), braliby się z elektoratu negatywnego wobec Tuska, Palikota, Pawlaka i odchodzącego ze stanowiska Napieralskiego. Są oni nastawieni pozytywnie na zmiany wolnorynkowe i przekonani o konieczności zachowania niezależności państwa narodowego (bez przesadzania jednakże).

Ścios i polowanie na agenturę

Dopieszczanie centrum prawej sceny politycznej było zawsze solą w oku Aleksandra Ściosa, który przekonywał nas – i robi to nadal przepuszczając atak na Hofmanna i Lipińskiego – że Prawo i Sprawiedliwość musi się dalej radykalizować. Teraz nie można już nikomu ufać – nawet Kościołowi, gdyż jak wiadomo sprzedał się władzy:

„Można sądzić, że dopóki o strategii opozycji decydują ludzie pokroju Lipińskiego czy Hofmana – głównym efektem działań będą mandaty poselskie dla tych panów i postępująca marginalizacja PiS-u. Kolejnym – rozpad partii i tworzenie koncesjonowanej „prawicy” (..) Na tej drodze nie możemy oczekiwać żadnych sprzymierzeńców. Nie będą nim hierarchowie Kościoła, którzy w dążeniu do ideału Cerkwi przekroczyli boskie i ludzkie nakazy.”

Argument Aleksandra Ściosa jest zawsze jeden – jakakolwiek opozycja wobec „natywnego rdzenia” Prawa i Sprawiedliwości, to podstawiona agentura udająca aniołki. Jej planem jest tylko jedno – rozbicie PiS i zniszczenie Jarosława Kaczyńskiego. Oni są wszędzie. Nie tylko w polityce, służbach czy administracji rządowej. Są w redakcjach – w redakcjach zaprzyjaźnionych! Przecież tylko w tam mogą być ukryci byli funkcjonariusze WSI – kto by ich wstawiał do „Wyborczej" czy „Tefałenu”?

Jeśli jednak w redakcjach, to przecież także w Internecie – to również redakcje, tyle, że zamiast papieru jest kabel i monitor. Czyż nie w Internecie bogacze z PRL-u i neopeerelu dorabiają się największych pieniędzy na reklamach? Co by im szkodziło zajrzeć na taki „Salon24”, „Wpolityce”, może na „Niezależną” nawet, żeby zrobić trochę zamieszania, zapłacić komu trzeba, przekupić Igora czy Tomasza. Zresztą – już tutaj nie raz byli, bo przecież pamiętamy wysyp „pejotenowców” uprawiających bezczelną antypisowską propagandę przez sam fakt sympatyzowania z PJN-em. Przez sam fakt oddychania nawet!

Dla Ściosa każdy, kto codziennie nie udowadnia swojej bezgranicznej wiary w ideę jednego PiS-u, kto dopuszcza choćby najmniejszy pluralizmu w łonie partii jest bezczelnym prowokatorem albo ubeckim najemnikiem. Takiemu należy się natychmiastowy i dożywotni ban.

Reedukacja społeczeństwa postawiona na głowie

Przykro o tym mówić – wcale nie zamierzam dokopać Ściosowi i powstrzymuje się z każdym porównaniem, które jest zbędne. Używam tylko tego, co konieczne, by nakreślić niebezpieczne zjawisko, jakiego Aleksander Ścios jest pierwszym i naczelnym akuszerem. Niestety nie da się tego zrobić inaczej niż pokazanie, jak Aleksander Ścios traktuje blogosferę i opinie nie będące jego własnymi. Czekałem z poniższym tekstem „na po wyborach”, żeby nie rozbijać wspólnego antyplatformerskiego frontu i nie rozsiewać po Salonie24 zarodników konfliktu, ale teraz nadszedł czas na rozliczenie.

Moim zdaniem Ścios nie ma żadnego planu na przyszłość i nie wie, jak wyglądają standardy komunikacji z współczesnym wyborcą. W ogóle nie ma pojęcia, jak najwięksi tego świata rozgrywają dzisiejszą politykę używając do tego wszystkich dostępnych narzędzi inżynierii społecznej. Owszem, mówi nam o mediach, ale nie wiadomo właściwie, jak mielibyśmy budować silna pozycję PiS-u – trzeba by po prostu użyć mediów na sposób „ściosowy”:

„Ci, którzy chcą przetrwać, muszą zacząć budować autentyczną wspólnotę: odtworzyć język, powołać media, propagować polską kulturę i styl życia. Każda gazeta, książka czy film wydane poza obiegiem propagandy mają odtąd wartość kamieni, z których powstanie solidna barykada. Stowarzyszenia i organizacje obywatelskie będą zaczątkiem wolnej społeczności, a oddolne inicjatywy i ruchy społeczne uderzą w monopol władzy. Podstawą takiej wspólnoty może być tylko rodzina, dom, środowisko zawodowe, krąg znajomych. Partia opozycyjna, jeśli chce przetrwać, musi zrezygnować z ciułania wyborców i zainicjować powszechny ruch obywatelski w oparciu o twardy, klarowny przekaz.”

Niestety realizacja mglistej koncepcji Aleksandra Ściosa, żeby budować wspólnotę, odbudować świat wartości, który komunikowany jest za pomocą języka i propagować kulturę, jaka wyrosła na słusznym antykomunizmie potrzebowałaby superprocesora i zarządzania ludźmi za pomocą chipa wszczepionego każdemu do mózgu, gdzieś z tyłu głowy. Nie da się tego wykonać w sposób bezpośredni – i dobrze, bo wtedy nie potrzebowalibyśmy żadnych wyborów parlamentarnych. Tusk zrobiłby dokładnie to, na co ma ochotę.

Proces ten musi odbywać się latami. Czy mamy tyle czasu na zmiany? Czy przez te lata nie zostaną po nas tylko książki historyczne, z jakich rosyjska i niemiecka młodzież będzie się uczyć, jak to w Polsce narodziła się Platforma Obywatelska i oddała dobrowolnie kraj w posiadanie innych, lepszych narodów?

Ścios i kamienie milowe

Jakoś nie zachęca mnie wizja tworzenia barykady i zbierania kamieni – uważam, że nie jest drogą do stworzenia klarownego i jasnego przekazu dla społeczeństwa. Z każdymi wyborami będzie coraz gorzej. Minęły czasy, kiedy informacje przekazywało się z ust do ust, a człowiek wychowywany był przez najbliższą rodzinę. Jeśli faktycznie chcemy dać odpór władzy – jak postuluje Aleksander Ścios – trzeba dokonać czegoś zupełnie przeciwnego. Nie ma co liczyć na naturalne odbudowanie tkanki społecznej, która pewnego razu zwycięży. Fajna bajka, ale tylko bajka.

Prawicy potrzeba nowego elektoratu, który mogą zapewnić nowi ludzie w polityce. Potrzebna jest konsolidacja na prawicy włącznie z powrotem „wykluczonych” – tych, co nie podpisali cyrografu z Tuskiem i jego ekipą oraz nie lżyli ordynarnie Kaczyńskiego i jego rodziny w mediach.  Ludzie ci powinni wykazywać tendencje zjednoczeniowe, miast rozłamowych i powinni uznać wagę przywództwa.

Uważam, że Jarosław Kaczyński ma jeszcze nie jedną wielką rolę do odegrania, ale zastanawiam się czy nie powinien tego robić z tylnego fotela, jako genialny strateg, który wypracował 30% z 23% w wyborach samorządowych. A był to przecież czas rozłamu w PiS-ie. Odeszli wówczas umiarkowani politycy stanowiący nadzieję PiS na pozyskanie centrowego elektoratu. Rozłamowcy pozostawili swojego lidera w ciężkiej sytuacji – są odpowiedzialni pośrednio lub bezpośrednio za wbicie noża w plecy Jarosławowi Kaczyńskiemu. Podjęli „decyzję wyjścia” tuż śmierci ukochanego przez Jarosława, Lecha Kaczyńskiego i przyjaciół z partii, którzy dzisiaj w wyborach parlamentarnych mieliby ogromną rolę do odegrania. Ale nie oznacza to, że nie mogliby dostać drugiej szansy, gdyż ostatecznym celem jest Polska. Zwłaszcza, że po wyborach wyklarowała się grupa dawnych pisowców, która nie lżyła Kaczyńskiego w mediach i nie przyłączyła się do partii władzy.

Kaczyński musi odejść?

Czy Kaczyński powinien odejść? Absolutnie nie. Lecz nie znaczy to, że nie powinna zmienić się jego rola w partii. Dymisja Prezesa zaszkodziłaby tylko PiS-owi o czym dobitnie świadczy przykład PJN, który nie potrafił pochwalić się charyzmatycznym liderem. Ryzyko odsunięcia Kaczyńskiego jest zbyt duże i jak to ujął jeden z salonowych blogerów przypominałoby mechanizację rolnictwa na sposób sowiecki, czyli zarżnięcie wszystkich koni i oczekiwania, aż powstaną traktory.

Są też inne powody. Przede wszystkim byłby to sygnał, że PiS jest słaby. Tymczasem partia jest silna, choć nie ma żadnej zdolności koalicyjnej, co jest skądinąd wynikiem wszechogarniającej tandety i koniunkturalizmu na scenie politycznej. Słabość PiS wynika z bylejakości innych partii – nie jest problemem samym w sobie. PiS mógłby być mocniejszy, ale z powodów kadrowych oraz wyeksploatowanego do ostatniej kropli elektoratu uczestniczącego w wyborach, silniejszy już nie będzie. Po drugie dymisji Prezesa chce mainstream, czym dowodzi jego siły. Polityczni bukmacherzy wyceniają kwalifikacje i kunszt polityczny Jarosława Kaczyńskiego dość wysoko – objawia  się to strachem przed Prezesem połączonym z niepojętą wręcz agresją i nienawiścią. Po trzecie dymisja lidera zawsze oznacza osłabienie teamu – ktoś musi objąć przywództwo, ten ktoś ma wrogów na łonie partii, będzie zwalczany, etc., etc.

Nadzieją dla PiS jest dokooptowanie prawdziwych frontmanów. Nie mam tylko na myśli liderów poszczególnych środowisk wywodzących się z tego czy innego rdzenia, skupionych wokół silnych nazwisk. PiS-owi są potrzebni ludzie, którzy mogą utrzymać ciężar politycznej odpowiedzialności za program skierowany do nowych wyborców – program centrowy. Organizm taki łatwiej przetrwa zawirowania, bo wiadomo, że najłatwiej jest uderzyć w lidera, kiedy jest on jeden. Nowe polityczne ośrodki partii będą skuteczniej opierać się zawirowaniom, gdyż potencjalne osłabienie jednego skrzydła nie pociągnie za sobą całości. Oczywiście w polityce trudno jest zbudować organizm podobny do przedsiębiorstwa zamykającego nierentowne oddziały. Ale warto mieć świadomość, jaką siłę prezentuje taka struktura i wcielać w życie rozwiązania, które ją przypominają.

Co dalej z PiS-em, co dalej ze Ściosem?

Na obecną chwilę PiS-owi potrzeba jest druga noga. Myślę, że powinna nią być noga liberalna – gospodarczo i obyczajowo, aby zniwelować zły wizerunek, jaki uszyły PiS-owi prorządowe media. W przeciwieństwie do innych komentatorów nie uważam, żeby należało tworzyć na gwałt trzecią fakcję – odnogę lewicową. Socjalistów w PiS-ie i tak mamy sporo, więc wystarczyłoby, żeby skupili się wokół jednego człowieka mogącego ich reprezentować. Jeśli uda im się naturalnie „wyhodować” nowy organizm – okej, wszak widać było to potrzebne.

Istotne jest, że Prawo i Sprawiedliwość może stworzyć w łonie swojej partii, co najmniej trzy nurty pracujące na pozyskanie nowego elektoratu: nurt liberalny, demokratyczno-lewicowy (lewica ala PPS Józefa Piłsudskiego) oraz niepodległościowo-patriotyczny (już istniejący) będący najbardziej ideowym i scalającym wszystko do kupy.

Wiem jedno. PiS powinien uciekać, jak najdalej od „koncepcji ściosopodobnych”, bo nie ma na nie miejsca w XXI wieku. Tworzenie partyzantki, tajnego nauczania, kółek językowych, etc. było dobre w czasach II Wojny Światowej, gdy Niemcy pilnowali nas odbezpieczonynymi karabinami. Nie te czasy, nie te metody, nie ten świat.

Aleksander Ścios kończy się w roli nieomylnego guru – już jego najwięksi zwolennicy wyczuli izolacjonistyczne zapędy największego radykała na Salonie24. Natomiast publicystyka Ściosa przeciwnie – jest arcyważną pozycją, jeśli chodzi o politykę historyczną oraz mechanizmy funkcjonowania państwa. Uważam, że Ścios jest niebezpieczny w momencie zwracania się do Czytelników, jako partyjny aktywista, bo prowadzi swoje stadko bezpośrednio na rzeź. Jednak, gdy mowa o tropieniu przekrętów III RP przypominających żywcem mechanizmy mafijne, od jakich każdy obywatel tego kraju rozumiejący ideę państwa prawa powinien się kategorycznie odżegnywać, staje się publicystą niezastąpionym wręcz kanonicznym. Tak więc każdy z nas ma wybór, jakiego Ściosa będzie czytał i jakie ten ostatni będzie miał dla niego znaczenie. Myślę, że za tym wyborem idzie krok w krok wizja nowego PiSu, takiego, na który czekamy od lat."