…i nie mogę przestać.
Niestety nie mogę karmić swoich myśli jakąś wykwintną lekturą, mam tylko to co pod ręką, czyli stare i zapomniane już książki popularyzatorskie, wydawane w czasach słusznie minionych. Książki pełne frazesów, egzaltacji i kłamstw. Na szczęście prócz tego zawierają one także cytaty źródłowe oraz tak zwane gołe fakty. Zapoznam was teraz z niektórymi z nich. Sięgnąłem ręką na półkę i wziąłem stamtąd zapomnianą już całkiem książkę Joanny Olkiewicz pod tytułem „Kallimach doświadczony”. Fantastyczna lektura. Polecam szczerze. Zaczyna się od tak zwanej ogólnej charakterystyki Włoch i ich mieszkańców w stuleciach od XIV do XVI. I zaraz na początku uderza nas cytat wzięty w prost z XIV wiecznej kroniki Florencji pisanej przez Giovanniego Villani. Oto on: „Rzym chyli się ku upadkowi, a Florencja przeznaczona jest do wielkich celów”. To mogłoby być zdanie jakich wiele, gdyby nie osoba autora, który był ni mniej nie więcej tylko radcą cechu wełniarskiego i kierownikiem mennicy. To znaczy, że trzymał łapę na najbardziej intratnej wówczas wytwórczości – na produkcji ubrań i pieniądza. No i współrządził Florencją można więc zaryzykować hipotezę, że zdanie to jest fragmentem planu politycznego zakrojonego na najbliższą przyszłość. Kronikę swoją Villani zaczął pisać w roku 1300. Wcześnie, prawda? O tym jednak do jakich wielkich rzeczy przeznaczona była Florencja powiemy sobie na końcu. Idziemy dalej, książka pod tytułem „Kallimach doświadczony” jest naprawdę fascynująca”.
Czytam tam na przykład o tym, że kupcy florenccy sprawujący rządy w swojej republice „dbali bardzo o dobrą sławę florenckich wyrobów i o obfity przepływ pieniędzy przez swoje kantory i banki. Wszystkie wielkie damy w ówczesnej Europie, nie wyłączając królowej angielskiej pragnęły się stroić w toalety z cieniutkiego, pięknie farbowanego florenckiego sukna”. Autorka – Joanna Olkiewicz – używa właśnie takiego stylu. My jednak spróbujmy użyć innego. Oto od XIV wieku Florencja kontroluje handel tekstyliami na całym obszarze Europy, o angielskich merynosach i ich wełnie nikt jeszcze nie słyszał. Republika jest mała, ale dzięki operacjom bankowym i tak zwanemu „uczciwemu procentowi”, który pozwala zarabiać na kredycie i czyni z nich poważną konkurencję dla Żydów i ich banków. Kantory, mennice, banki, warsztaty tkackie w Europie kontrolowane są przez Włochów, którzy pierwsi się połapali jakie możliwości daje giełda i procent i nie zamierzają nikomu ustąpić swojego pierwszeństwa. Rynki mają wszędzie. Nawet w Anglii, a klienci ich to nie byle kto. Konkurencja jest oczywiście, ale nie może póki co zipnąć, bo za Włochami stoi papież, Brugia i inne miasta Flandrii mogą co najwyżej współpracować i dzielić się zyskami.
Dale czytamy co następuje: „ W XVI wieku od cycerońskiego „humanitas” utworzono słowo „humaniści” – tak nazywano ludzi studiujących języki i literaturę klasyczną i kształtujących swoją postawę życiową według starożytnych wzorów”. I dalej” „Za ojca humanizmu zgodnie uznano Franciszka Petrarkę…Petrarka to również odkrywca pism Cycerona mi wybitny uczony, który nadał studiom klasycznym kierunek na cały wiek. I nauczył odkrywać i cenić piękno greckich i łacińskich poetów”. Koniec cytatu. I teraz będzie najlepsze: „…Greckiego wprawdzie sam nie znał, ale nie musiał się tego w owej epoce wstydzić. Zliczył nawet uczonych znających język grecki. Efekty tej statystyki były nader mizerne: we Florencji trzech albo czterech, w Weronie dwóch, a w Rzymie ani jednego”.
Uważam, że fragmenty te są wprost fantastyczne – tu humanitas i studia językowe, a tu grekojęzyczny analfabetyzm. Dlaczego?
Autorka skacze swobodnie od stulecia XIV do XVI więc i my sobie za nią poskaczmy. Oto w stuleciu XIV rozpoczęło się we Florencji dziwne i niezrozumiałe zainteresowanie starożytnością oraz antykami. Pojawiają się kolekcjonerzy i znawcy. Zbieractwo dotyczy nie tylko przedmiotów materialnych, ale także tekstów. W XV wieku mania ta zbliża się do szczytu. Co za tym stoi? Możemy się domyślać, ale najpierw zacytujmy fragment książki” „ Najbardziej jednak namiętnym i szczęśliwym łowcą starożytnych rękopisów był Poggio Bracciolini. Podczas soboru w Konstancji znalazł on w wilgotnej celi starego klasztoru, wśród piętrzących się książek, kompletne dzieła pisarza rzymskiego z I wieku n.e., autora podręcznika retoryki – Kwitntyliana i poety Stacjusza. Tak objawiło się jego powołanie. W jednym z listów Poggio napisał „Dochodzi do mnie z głębi wieków głos starożytnych, którzy błagają o wyzwolenie z więzienia niepamięci”.
To jest fragment wprost fantastyczny. Bo co tu mamy? Oto florencki paser, przedstawiciel jakiego handlowego konsorcjum włamuje się do klasztornego skryptorium i juma dwie cenne i stare książki. Czy pochodzą one z I wieku naszej ery? No skąd? Musiałby być napisane na glinianych tabliczkach. Są to kopie pracowicie przepisane przez mnichów, które leżą sobie w klasztorze w Konstancji i cieszą oko i myśl odwiedzających bibliotekę. I tak było do chwili kiedy to zjawił się w tej bibliotece pan Poggio. Potem cenne te księgi znalazły innego właściciela. Po co on to zrobił? Żeby światło nieść pomiędzy ludzi. No oczywiście jakże by inaczej. Autorka pisze dalej, że Florencja była na przełomie wieków XIV i XV centrum księgarstwa, a w skryptoriach florenckiego króla księgarzy Wespazjana de Bistici pracowało naraz 45 kopistów. Po przeczytaniu tego mamy jasność sytuacji – nie tylko rynek włókienniczy, nie tylko banki i wytwórstwo pieniądza chcieli opanować Florentczycy, ale także rynek książek i rynek idei. Przecież nie rozdawali tych książek za darmo. Sprzedawali je za ciężki grosz, a nowe tytuły pozyskiwali w taki sposób w jaki robił to Poggio – kradli ze skryptoriów po całej Europie.
Kto kręci tym całym interesem i jaki jest jego cel. Początkowo tak zwane rodziny, przez cały wiek XIV, potem pod koniec stulecia ustala się przywództwo – na czele Florencji stają Medyceusze. W 1434 przybywa do Florencji z wygnania Kosma Medyceusz – cappo di tutti cappi – ówczesnej Europy. Kosma jest opiekunem artystów, filozofów i księgarzy także. Wszystko po to by świat uczynić lepszym i piękniejszym, by wyrwać ludzi spod wpływu tego okropnego Kościoła. Tak się jednak składa, że Kosma współpracuje ściśle z papieżem Eugeniuszem IV po co? Może obecność Greków i ta fascynacja Grecją da nam jakąś odpowiedź? No może. Przecież papież Eugeniusz to jest ten właśnie papież, który chciał doprowadzić do unii Kościołów. Unia taka nawet powstała, ale okazała się nietrwała – nazwała się – a jakże Unią Florencką. Oto papież, za pieniądze Medyceuszy i przy pomocy podkładu propagandowego zwanego humanizmem próbuje wciągnąć w orbitę swoich wpływów upadające Bizancjum. To jest łakomy kąsek i Kosma Medyceusz dobrze o tym wie, ma jednak kłopot, bo Bizancjum chcą zagarnąć Turcy, tamtejsza hierarchia zaś nie chce słyszeć o Unii, woli Turków. Sobór zwołany przez papieża też nie chce Unii, chce za to ograniczenia jego władzy i postawienia go niżej Soboru. Mamy tak zwany polityczny pat. Cesarz Zygmunt mógłby oczywiście pomóc papieżowi i za pieniądze Medyceuszy rozprawić się z Turkami, ale cesarz jeszcze nie zwariował. Wie, że Turkom nie da rady i ma wobec nich swoje plany. W Europie poza tym szaleją wówczas husyci i to go trochę również mityguje. Unia Florencka jednak jest faktem i trzeba teraz jakiegoś mocnego akcentu, który ją przypieczętuje. Humaniści z polecenia Medyceusza Kosmy zaczynają pisać wiersze i panegiryki na cześć króla Węgier młodego Władysława Jagiellończyka. Wysyłają mu to pocztą kurierską i publikują w swoich pismach rozsyłanych po całym świecie. Do tego papież wysyła na dwór w Budzie swojego człowieka niejakiego Cezariniego. Wyjątkową wprost szuję. Cesarz zaciera ręce, bo to on właśnie winien iść na Turków, ale nie pójdzie. Cesarz właśnie się zmienił, bo zmarł Zygmunt Luksemburczyk, a na tronie zasiadł Fryderyk III z naszej ulubionej rodziny Habsburgów, którzy to Habsburgowie wprowadzili nieznany dotąd element w polityce wobec Węgier – próbowali je rozparcelować i zagarnąć węgierską koronę.
Zacytujmy list jednego z humanistów do króla Władysława, który w tym całym układzie pełnił rolę kozła ofiarnego: „..Abyś wrogów Pańskich skażonymi i pobladłymi uczynił, pobił, rozproszył, o ziemię rzucił, zgniótł, zatracił, abyś na wieków wiek przez nieśmiertelny blask imienia swego stał się przedmiotem podziwu dla wszelkich narodów”. Napisał to człowiek nazwiskiem Filelfo. Pan ten bywał wcześniej w poselstwach papieskich w Polsce i na Węgrzech. Jeździł także do Konstantynopola i widział oraz wiedział bardzo wiele.
Czym skończyła się Unia Florencka wiemy – wykoleiła się pod Warną. Wyprawa tak świetnie przygotowana przez spółkę papiesko-bankierską umocniła na tronie cesarskim naszą ulubioną rodzinę Habsburgów oraz służącą jej już wtedy rodzinę Hohenzollern. Osłabiła zaś poważnie Węgry, które już nigdy, aż do swego upadku nie były traktowane podmiotowo. Stały się jedynie przedmiotem rozgrywek politycznych. I niewiele tu zmienia kariera i postawa króla Macieja Korwina.
Prócz tego, że Włosi tacy jak Filelfo jeździli do Polski i na Węgry, podróże podobne odbywali także Polacy zmierzający w stronę przeciwną. Oto w orszaku papieża Eugeniusza IV, który jedzie schronić się do Florencji przed rzymskim ludem i skrytobójcami cesarza znajduje się znany polski humanista Grzegorz z Sanoka. Pan ów, późniejszy arcybiskup lwowski, wsławił się w Rzymie i Florencji następującymi dokonaniami: „Przybysz z Polski cieszył się uznaniem za żywy umysł i dźwięczny głos, dzięki któremu występował jako nadworny śpiewak. Podziwiano też jego piękną kaligrafię i niezwykłą zdolność naśladowania cudzego pisma…” I tu się zatrzymajmy.
Mamy oto młodego kastrata i fałszerza asygnat oraz papierów kancelaryjnych, który wraz z papieżem marzącym o zjednoczeniu kościołów schronił się we Florencji. Nudzi mu się tam i chce wyjeżdżać, ale nie puszczają go. Widocznie jest jeszcze sporo rzeczy do podrobienia i trzeba uwiarygodnić mnóstwo dokumentów. Grzegorz z Sanoka wyjeżdża do Polski w roku 1439, jest to rok zawiązania się Unii Florenckiej. Grzegorz jedzie do Krakowa, a potem spotykamy go – no gdzie? Oczywiście wśród członków wyprawy węgierskiej na Turków, która zakończyła się pod Warną. Humanizował tam swym śpiewem węgierskich rycerzy.
W późniejszych czasach Grzegorz znany jest z tego, że udziela schronienia niejakiemu Kallimachowi, bohaterowi omawianej tu książki. Tenże Kallimach, czyli Filip Buonaccorsi ucieka z Rzymu ponieważ usiłował zabić wraz z kolegami humanistami papieża Pawła II. Papież ten zrezygnował bowiem – o zgrozo – z usług kopistów dokumentów. Była to zatrudniana przez kancelarię papieską spora grupa ludzi, którzy coś przepisywali. Joanna Olkiewicz twierdzi, że poezję i antyczne teksty oraz różne mądre traktaty. Ja myślę, że jednak coś innego. Kopiści ci nieźle zarabiali, ale Paweł II z nieznanych nam przyczyn zlikwidował tę imprezę przez co Kallimach i jego koledzy zgromadzeni w swoistym zakonie humanistów, spotykający się na tajnych zebraniach gdzie pito i jedzono ponad miarę, a także oddawano się innym rozrywkom, o zgrozo bez udziału kobiet, zostali bez roboty i dochodów. Rozeźliło ich to bardzo i postanowili papieża usunąć. Ktoś go jednak ostrzegł i humaniści musieli zwiewać. Dwóch dostało się w ręce policji i ponoć byli torturowani, nie wiadomo jednak dlaczego później zostali wypuszczeni i piastowali ważne funkcje na stanowiskach bibliotekarzy. Dożyli późnego wieku. Kallimach zwiał i poprzez Cypr, Konstantynopol dostał się do Polski. Tam dopaść go mogli ludzie papieża, na sejmie w Piotrkowie podjęto nawet decyzję o wydaniu go Włochom, ale bohater nasz zwiał ponownie i schował się na zamku w Dunajowie u Grzegorza z Sanoka również humanisty, który znał się na przepisywaniu tekstów.
Życie wiedli obaj panowie beztroskie. Chadzali naraz ale w różnych porach do niejakiej Fani, szynkareczki, dla której Kallimach – jak pisze Joanna Olkiewicz – napisał „płomienne erotyki”. Fania miała chyba jednak inne upodobania, bo wiersze ją nie interesowały. Kallimach dawał więc w nich upust swojej frustracji, która narastała w miarę jak coraz więcej wierszy do Fani pisał ksiądz arcybiskup Grzegorz. Słabe jednak ponoć były te wiersze. No, ale Fani się podobały, bo wsparte były pewnie również pieniążkami, które właściciel Dunajowa posiadał w nadmiarze, a poeta z Włoch wręcz przeciwnie. I tak się im żyło w tym zamku póki Grzegorz nie zmarł. Długosz napisał po jego śmierci, że został prawdopodobnie otruty przez dziewczyny, którym zalegał z opłatami. O tymże Grzegorzu humaniście napisał powieść Józef Ignacy Kraszewski, już na pierwszej stronie tej książki możemy przeczytać rzecz z każdego punktu widzenia wstrząsającą. Pisze bowiem Kraszewski, że Grzegorz z Sanoka był – jak głosi legenda – potomkiem tych facetów co zarąbali przed ołtarzem w kościele na Skałce biskupa Stanisława, ogłoszonego później świętym i patronem Polski. Biskup ten został ogłoszony zdrajcą przez wybitnego krakowskiego historyka Tadeusza Wojciechowskiego, który w latach 1860/61 nie obronił doktoratu, potem trafił na pół roku do austriackiego więzienia za rzekomy udział w Powstaniu Styczniowym, potem doktorat obronił, potem został profesorem, a potem napisał książkę o tym biskup Stanisław był zdrajcą spiskującym z Brandemburgią i Cesarstwem. Nie ma na to żadnych dowodów, ale książka jest i wszyscy w nią wierzą. Przypomnijmy jeszcze tylko na koniec kto rządził Krakowem i Galicją kiedy Tadeusza Wojciechowskiego wsadzano do więzienia. Tak, tak ta sama rodzina, tyle, że z bocznej linii która rozpoczęła panowanie w cesarstwie w roku 1439. I tak się to wszystko plecie. Oczywiście można mieć inne zdanie na podane tu tematy, ale ja mam akurat takie. Chyba mogę?
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. No i już od dawna, o czym zapomniałem, znajdują się w księgarni Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturalnego w Londynie. Cały czas oczywiście są one dostępne na stronie www.coryllus.pl oraz na stroniehttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Od dziś książki – w tym Toyah – dostępne są także w księgarni Ojców Karmelitów w Poznaniu przy ul. Działowej 25. Trzeba wejść do tak zwanej furty i tam jest ta księgarnia. O każdym następnym punkcie dystrybucji będę informował na blogu.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy