„Gazeta Wyborcza” podkreśla, że decyzje o wygaszeniu wielu z tych placówek poprzedziła wieloletnia walka rodziców i nauczycieli o ich utrzymanie. Od września 2015 r. dzieci z licznych małych miejscowości będą musiały dojeżdżać do szkół w większych ośrodkach. Część wygaszonych placówek zostanie zaś prawdopodobnie przekazana organizacjom pozarządowym i otwarta na nowo – ale już na zmienionych warunkach pracy i płacy dla nauczycieli (w szkołach prowadzonych przez stowarzyszenia i fundacje nie obowiązuje zwykle Karta Nauczyciela). Dziennik zauważa ponadto, że wiele szkół publicznych przejmują organizacje o charakterze wyznaniowym, co w praktyce prowadzi niejednokrotnie do złamania zasady świeckości i światopoglądowej neutralności powszechnej edukacji.
Dla samorządowców likwidacja bądź przekazanie małej szkoły to w obliczu niżu demograficznego najprostszy sposób na dopięcie lokalnych budżetów, więc nie patrzą one na konsekwencje społeczne tego rodzaju decyzji. Minister Joanna Kluzik-Rostkowska jeszcze w styczniu apelowała do wójtów i burmistrzów o utrzymanie szkół w małych miejscowościach. Dziś jednak MEN podkreśla, że w niektórych przypadkach szkoły od września po prostu nie miałyby uczniów, więc likwidacja jest tylko zadekretowaniem stanu faktycznego (dotyczy to 11 placówek), a przekazywanie szkół stowarzyszeniom, choć godzi w warunki pracy nauczycieli, jest złem koniecznym.
Związek Nauczycielstwa Polskiego ripostuje, że zarówno przekazywanie, jak i likwidowanie szkół to decyzje polityczne, prowadzące w ostatecznym rozrachunku do demontażu powszechnego szkolnictwa w naszym kraju. Związkowcy zauważają ponadto, że przekształcanie szkół publicznych staje się dla władz podstawową strategią dla szkolnictwa w małych ośrodkach.
Źródło: Nowy Obywatel