Chrześcijanin wobec współczesnych wyzwań ideowych
18/07/2011
559 Wyświetlenia
0 Komentarze
82 minut czytania
W związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi oraz z istniejącymi wyborami codziennymi, pragnę przypomnieć referat wygłoszony na I Kongresie Akcji Katolickiej w Poznaniu
– ks. bp Stanisława Wielgusa (2007-02-27)*
Na podejmowany w niniejszym wystąpieniu temat powstają obecnie liczne, często bardzo obszerne opracowania, które ujmują problem miejsca współczesnego chrześcijanina w niewiarygodnie dziś zróżnicowanym świecie, i czynią to z różnych punktów widzenia. Celem tego referatu jest zasygnalizowanie i zaledwie dotknięcie niezwykle złożonej od strony ideowej sytuacji, w jakiej znalazło się chrześcijaństwo w wielu krajach wyrosłych z jego kultury.
Jestem przekonany, że to przede wszystkim myśl, idea jest czynnikiem decydującym o losach społeczeństw, narodów i całego świata. Zawsze na początku jest jakaś myśl, dopiero potem przychodzą słowa i czyny, dobre i złe.
Wszelkie kryzysy zaczynają się także zawsze od kryzysu świadomościowego, ideowego i moralnego. Dlatego w swoim wystąpieniu chciałbym się skoncentrować właśnie na ideach, na ideologiach, filozofiach oraz na nauce – odpowiedzialnych, moim zdaniem, za kształt współczesnego świata; odpowiedzialnych zarówno za to, co w nim dobre, jak i za to, co złe.
W apostolskiej adhortacji "Pastores dabo vobis" Ojciec Święty Jan Paweł II ukazał obraz sytuacji ideowej, w jakiej znalazły się obecnie chrześcijańskie narody. Wskazał zarówno na jasne, jak i na ciemne barwy obrazu współczesnego świata, w którym żyje współczesny chrześcijanin.
Wskazał więc na takie negatywne ideowe zjawiska, jak:
– rozprzestrzeniający się gwałtownie egoistyczny hiperindywidualizm,
– hedonizm,
– konsumpcjonizm,
– relatywizm moralny,
– sekularyzm,
– skrajny racjonalizm,
– praktyczny i egzystencjalny ateizm,
– zjawisko coraz szybszego zacierania się chrześcijańskiego charakteru społeczeństw niegdyś chrześcijańskich,
– rozpad rodziny,
– anarchia seksualna,
– ignorancja religijna katolików,
– źle rozumiany pluralizm teologiczny,
– wybiórcza postawa wielu chrześcijan w stosunku do prawd wiary i zasad moralnych spowodowana nadmierną subiektywizacją wiary,
– oraz – jak to Papież określa – częściowa i warunkowa przynależność do Kościoła.
Pomimo tego wszystkiego, pomimo chaosu moralnego i wielkiego zamieszania w ludzkich umysłach, jakie obserwujemy w naszych czasach, stwierdza Ojciec Święty, dostrzegamy także w życiu społeczeństw elementy pozytywne, do których w pierwszym rzędzie zaliczyć należy:
– silniejsze niż kiedyś pragnienie sprawiedliwości i pokoju dla wszystkich ludzi;
– większą wrażliwość współczesnego człowieka na nieszczęścia, które dotykają bliźnich, nawet całkowicie nieznanych, nawet tych zamieszkałych w odległych krajach, ale przeżywających wojny, głód, epidemie i inne losowe nieszczęścia;
– coraz żywszą i coraz powszechniejszą troskę człowieka o dzieło stworzenia i o poszanowanie przyrody;
– usilne poszukiwania sposobów ochrony godności człowieka i jego niezbywalnych praw;
– obserwowane, żywsze niż kiedykolwiek, zaangażowanie się ludzi w wielu częściach świata na rzecz konkretnej, międzynarodowej solidarności i nowego porządku na ziemi – w wolności i sprawiedliwości.
Powszechniej i częściej, niż było to w minionych dziesięcioleciach, zdominowanych przez czysto pozytywistycznie rozumianą i uprawianą naukę i technologię – stawiane są jednak przed uczonymi, podejmującymi badania naukowe, które mogą zaważyć na losach ludzkości, pytania z dziedziny etyki, pytania o sens i o granice tych badań.
Mimo istniejących jeszcze, a narosłych przez wieki mitów i uprzedzeń, skierowanych przeciwko wszelkiej transcendencji, przeciwko wszelkiej religii i przeciwko wartościom duchowym wzrasta, zdaniem Ojca Świętego, zainteresowanie religią i nadnaturalnym wymiarem rzeczywistości, między innymi z uwagi na rozczarowanie, jakie, wbrew wielkim nadziejom wiązanym z rozwojem nauki i technologii, przyniosły one współczesnemu człowiekowi. Ten ostatni problem wydaje się wart dokładniejszego rozważenia.
Między nauką a techniką
Bardzo optymistyczna wizja nauki, którą w XIX wieku, a także w pierwszej połowie XX wieku, uważano, pod wpływem nurtów scjentystycznych i pozytywistycznych, za panaceum na wszelkie nieszczęścia i problemy ludzkości, która to nauka miała zastąpić – jak chciał August Comte i jego następcy – religię, która miała wyzwolić człowieka z wszelkich lęków i zagrożeń oraz przynieść mu powszechny dobrobyt i szczęście – ta wizja się niestety nie sprawdziła. Oprócz wspaniałych osiągnięć i wynalazków, które uczyniły życie milionów ludzi łatwiejszym i przyjemniejszym, nauka i technologia nie odsunęły od ludzkości najgroźniejszych nieszczęść, co więcej, przyniosły jej, zwłaszcza w XX wieku, nowe tragedie i zagrożenia.
Początek nowego tysiąclecia skłania szczególnie do refleksji na ten temat. W roku 1900 Max Planck stworzył podstawy teorii kwantów i w tym samym roku dokonano ponownego odkrycia praw Mendla (Erich Tschermak, Hugo de Vries i Carl E. Correns). Wymieniamy te właśnie odkrycia z uwagi na ich symboliczny charakter. Dokonano ich bowiem w obszarze fizyki oraz biologii, a więc w tych dyscyplinach, których wyjątkowe znaczenie dla współczesnego człowieka jest poza dyskusją i które w dużej mierze sprawiły, że relacje między nauką, techniką i gospodarką, a także między nauką a społeczeństwem, uległy zasadniczej zmianie w stosunku do wieków minionych. O ile bowiem w wiekach minionych, poczynając od wieku XVI, nowe odkrycia naukowe powodowały coraz to większy rozwój techniki, będąc po prostu motorem tego rozwoju, o tyle w XX wieku nauka i technika zaczęły wpływać na siebie w charakterze dodatniego sprzężenia zwrotnego. Stąd gwałtowny rozwój tych obydwu dziedzin. Odkrycie promieniotwórczości, teoria kwantów, a zwłaszcza teoria względności dały możliwość budowy cyklotronów i kontrolowanych reakcji nuklearnych, a równolegle powstanie energetyki jądrowej i arsenałów broni atomowej.
Pierwszy komputer zademonstrowano w 1945 r., a po dwóch latach William Shockley wynalazł tranzystor. Pod koniec XX wieku świat stał się już komputerowo-informatycznym układem, bez którego nie mogą ani istnieć, ani też rozwijać się całe gałęzie współczesnej nauki, ale także bankowość, komunikacja lotnicza i trudna do wyliczenia ilość innych dziedzin życia współczesnego człowieka. Na wielkość uzależnienia naszego życia od informatyki niech wskaże chociażby ten fakt, że liczba komputerów osobistych podwaja się obecnie na świecie co 18 miesięcy. Nie ma żadnej przesady w mówieniu o świecie jako o "wiosce globalnej". Stworzyły ją telefonia komórkowa, rozwój komunikacji, a szczególnie powszechny dostęp do internetu.
Podobnie jak w naukach fizykalnych, również w naukach biologicznych dokonano niewiarygodnego wprost postępu. Dopiero w 1953 roku poznano strukturę przestrzenną DNA (James Watson, Francis Crick), a już w latach 60. odkryto enzymy restrykcyjne, które pozwalają ciąć i kleić kwasy nukleinowe. Odkrycia te spowodowały trudne wprost do określenia możliwości wpływania na organizmy żywe w zakresie genetyki. Otworzyły przed przemysłem, rolnictwem, leśnictwem i gospodarką rybną szansę niewiarygodnie wielkiego rozwoju. Warto wspomnieć, że obecnie w Stanach Zjednoczonych obszar upraw zajęty pod rośliny zmieniane genetycznie jest tak wielki jak obszar całej Polski. Osiągnięcia w zakresie genetyki zaczęto tu bowiem wykorzystywać do celów czysto praktycznych, a samą genetykę uznano za jądro strategii ekonomicznej krajów rozwiniętych oraz wielkich korporacji przemysłowych.
Nauka i technologia, tak dynamicznie rozwijające się w naszym wieku, przyniosły wiele dobrego ludzkości. Wbrew teorii Malthusa, który przy końcu XVIII wieku straszył ludzkość (liczącą wówczas niecałe pół miliarda osób), że wkrótce zginie z głodu wskutek przeludnienia, nauka i technologia sprawiły, że mimo wzrostu ludności do ponad 6 miliardów i mimo zaniechania w niektórych krajach uprawy niemałych obszarów ziemi ornej, obecnie ciągle utrzymuje się na świecie nadprodukcja żywności. Oczywiście przez cały ten czas utrzymują się jednocześnie strefy głodu, ale wyłącznie z powodu problemów z jej rozdziałem.
Nauka i technologia spowodowały także szybką i globalną poprawę jakości życia współczesnych ludzi, szczególnie w drugiej połowie XX wieku. W latach 1960-1994 długość życia na świecie wzrosła o 10 lat (z 39,9 do 49,9). W tym samym czasie śmiertelność noworodków obniżyła się o ponad 40 proc., zaś produkt krajowy brutto przypadający na głowę mieszkańca Ziemi wzrósł z 990 dolarów USA do 1377 dolarów.
Technologiczny i naukowy postęp przebiegał we wcześniejszych czasach bardzo powoli, wprost niedostrzegalnie. Trzeba było bardzo dużo czasu, aby najdonioślejsze nawet wynalazki znalazły powszechne zastosowanie w praktyce i aby zostały zaakceptowane przez świadomość społeczną. Dlatego świat jawił się ludziom jako niezmienny, statyczny. Wszystko w nim miało swoje ściśle określone miejsce, zdawać by się mogło, odwieczne miejsce; w tym także Kościół, chrześcijańska wiara i moralność. Znakiem nowych czasów są natomiast rewolucyjne, przełomowe zmiany, następujące wprost błyskawicznie, w nauce i w innych dziedzinach życia.
O dynamice dokonującego się w postępie geometrycznym rozwoju nauki i technologii niech zaświadczą następujące dane. Na dziesięciu uczonych z zakresu przyrodoznawstwa, którzy kiedykolwiek żyli od początku znanych nam cywilizacji, dziewięciu żyje i pracuje obecnie. W samych tylko Stanach Zjednoczonych liczba prowadzących badania naukowe przyrodoznawców podwaja się mniej więcej co trzynaście lat. Oblicza się, że na świecie co minuta odkrywana jest nowa formuła chemiczna. Co trzy minuty nowy fizykalny związek. Co pięć minut nowe ustalenie w zakresie medycyny. Przewiduje się, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat zostanie wydrukowane więcej książek i innych tekstów niż w latach między wynalezieniem druku (ok. 1440) a dniem dzisiejszym. Można obliczyć, że w związku z tym nasze biblioteki o charakterze uniwersyteckim będą rosły co rok w tempie 1,5 kilometra regałów z nowymi książkami. W ciągu nadchodzących piętnastu lat wykonane zostaną prace badawcze o objętości równej pracom badawczym wykonanym w ciągu ostatnich prawie 2,5 tysiąca lat, poczynając od Demokryta i Arystotelesa, a na współczesności kończąc.
Toczy się na ludzkość lawina wiedzy o niewyobrażalnych rozmiarach. Rodzą się w konsekwencji pytania: Co ona przyniesie? Co zmieni? Na co się musimy przygotować?
Te wszystkie zmiany, ten dynamiczny rozwój naukowy i technologiczny, wyrzucają z ludzkiej świadomości statyczny obraz rzeczywistości ze stałym w niej miejscem Kościoła, powodując jednocześnie głębokie i szybkie przemiany w życiu gospodarczym, społecznym, kulturowym, moralnym, a także religijnym. Co jeszcze kilkadziesiąt czy kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia, dziś jest faktem, któremu się nikt nie dziwi – zarówno w sferze cywilizacyjnej, jak i niestety moralnej.
Zrodzone w związku z wynalezieniem maszyny parowej przemysłowe społeczeństwo przechodzi już do historii. Komputer wciska się we wszystkie dziedziny życia współczesnych ludzi i staje się podstawą nowego – informacyjnego i świadczącego usługi społeczeństwa. Życie tych społeczeństw toczyć się będzie w zupełnie nowych ramach. Ulegające globalizacji i popadające w związku z tym w częste turbulencje rynki wymagają od państw, organizacji gospodarczych i przedsiębiorstw stałej czujności i szybkiego dostosowywania się do zmieniających się ciągle okoliczności. Musi w związku z tym nastąpić radykalna zmiana w strukturach przedsiębiorstw. Należy już wkrótce liczyć się z koniecznością coraz częstszego zmieniania rodzajów zatrudnienia przez ludzi i wydatnego skracania czasu pracy. Stary obraz pracobiorcy pracującego długie lata w jednym miejscu i wykonującego ten sam zawód odchodzi w przeszłość.
Przewiduje się, że postęp oraz innowacje nie ominą także nauk humanistycznych i światopoglądowej sfery życia. Widać to już bardzo wyraźnie w sferze życia religijnego wielu społeczeństw. Ewangelia, którą przepowiada Kościół, związana jest ściśle z tym, co wieczne, niezmienne, ponadczasowe,pozaprzestrzenne. W świecie, w którym bardzo wielu ludzi pozostaje pod przemożnym wpływem teorii odrzucających biblijny obraz świata oraz człowieka jako stworzenia Bożego, na rzecz obrazu darwinistycznego, ujmującego świat i człowieka jako produkty ewolucji i bezwzględnej walki o byt – w tym świecie Kościół nadal, jak niegdyś, głosi niezmienne prawdy wiary i normy moralne, zgodnie ze starym, przytaczanym przez Ojca Świętego, liturgicznym tekstem: "Crux stat dum volvitur orbis".
Wiara i moralność są niezmienne
W obliczu tych zmian, turbulencji ekonomicznych, społecznych, światopoglądowych, moralnych i innych oraz związanych z tym niebezpieczeństw nasuwa się pytanie: Jak na ten nowy, rodzący się w zawrotnym tempie wokół nas świat winniśmy się przygotować?
Co mamy o nim myśleć my, chrześcijanie, i jak mamy przepowiadać, w tym mobilnym świecie, niezmienną Ewangelię ludziom, którzy odgradzają się od transcendencji jakby niewidzialnymi barierami? Jak mamy im wytłumaczyć, że mimo zmian cywilizacyjnych naszego świata prawdy wiary i normy moralne takim zmianom nie ulegają, ponieważ to, co naprawdę istotne, się nie zmienia?
Trzeba mieć przy tym ciągle w pamięci, że niestety, nie tylko dobro zawdzięcza ludzkość dotychczasowemu rozwojowi nauki i technologii. O ile przy tym o postępie technologicznym można powiedzieć, że jego wzrost ma charakter ciągły, linearny, o tyle w żadnym wypadku nie można tego odnieść do moralności ludzkości. Barbarzyństwo i zdziczenie moralne wraca bowiem w każdej epoce. Takie rzeczywistości jak moralność, ustroje polityczne i struktury społeczne nie wykazują linearnego postępu. Przeciwnie, każde pokolenie musi rozwój moralny, społeczny i polityczny zaczynać poniekąd od początku.
Nauka i technologia zaś nie tylko nie zapobiegły wojnom, lecz także uczyniły je nieporównanie groźniejszymi wskutek skonstruowania i ciągłego doskonalenia broni masowej zagłady. Eliminując wiele groźnych dla człowieka chorób – stają bezradne wobec wielu z nich, w tym także zupełnie nowych i śmiertelnie niebezpiecznych.
Zapewniając przy pomocy cennych wynalazków bezpieczeństwo człowieka, nauka i technologia dały niestety jednocześnie do ręki przestępców i terrorystów takie środki i możliwości działania, które sprawiły, że w konsekwencji zagrożenie bezpieczeństwa osobistego stało się dziś nieporównanie większe niż kiedykolwiek, o czym najlepiej świadczą zamachy terrorystyczne.
Dostarczając człowiekowi coraz więcej i coraz lepszych artykułów konsumpcyjnych, nauka i technologia doprowadziły jednocześnie do wielkiego skażenia środowiska naturalnego, do bezpowrotnej dewastacji gleby, powietrza, wody i lasów, do wyniszczenia wielu gatunków roślin i zwierząt w różnych częściach świata, do uszkodzenia warstwy ozonowej, a także do zmian klimatycznych, będących następstwem wzrostu stężenia gazów cieplarnianych, w szczególności CO2 w atmosferze. Na przełomie XX i XXI w. okazało się, że najbardziej pożądanymi, a jednocześnie najbardziej zagrożonymi dobrami stały się czysta woda oraz czyste powietrze.
Rozwiązując coraz to nowe zagadki wszechświata i świata, nauka i technologia osiągnęły moment krytyczny w swoich badaniach, jak np. w genetyce, który to moment, jeżeli zostanie nieodpowiedzialnie przekroczony, może przynieść niewyobrażalne nieszczęścia dla całej ludzkiej cywilizacji.
Przyczyniając się do wzrostu ekonomicznego wielu krajów, nauka i technologia nie zapobiegły kryzysom ekonomicznym, zaburzeniom gospodarczym i kryzysom energetycznym.
Nie mogą np. poradzić sobie z problemem gwałtownego rozrastania się skupisk miejskich w niektórych krajach (Tokio, Sao Paulo i Meksyk przekroczyły już liczbę 20 milionów mieszkańców).
Nie były też w stanie zmniejszyć różnicy w zamożności między bogatą Północą a biednym Południem, przy czym najważniejszy czynnik rozwoju, jakim jest wiedza naukowa, stał się niemal wyłączną domeną krajów wysoko rozwiniętych. Co więcej, to zjawisko wyraźnie się petryfikuje. Nauka i postęp techniczny ulegają coraz większej koncentracji, oczywiście na obszarze krajów bogatych.
Najbardziej niepokojące wydaje się jednak to, że w drugiej połowie XX wieku główną motywacją do podejmowania badań naukowych stał się zysk, a nie działalność poznawcza, a nie samo odkrywanie prawdy. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest to, że coraz więcej środków na badania pochodzi z prywatnych korporacji gospodarczych, które zainteresowane są wyłącznie zyskiem, osiąganym w jak najszybszym czasie. Zakwestionowana przy tym została powszechnie obowiązująca zasada udostępniania opinii publicznej wyników badań. Wyniki te się ukrywa z obawy przed konkurencją. Z powodu pieniędzy dochodzi do niezdrowej rywalizacji, prowadzonej notabene nieuczciwymi sposobami, między uczonymi. Powszechne stały się kradzieże pomysłów, metod i wyników badań. Największym jednak niebezpieczeństwem dla przyszłości nauki, i nie tylko nauki, stały się rządowe centra badawcze potężnych bogatych krajów. Tysiące uczonych, którzy są w nich zatrudnieni, pracuje z najwyższym pośpiechem nad doskonaleniem istniejącej broni masowego rażenia i nad wynajdowaniem nowych środków, które mają służyć zabijaniu i niszczeniu na niewyobrażalną dotąd skalę, co stoi w jawnej sprzeczności z fundamentalnymi zasadami nauki, którą – bez względu na uprawianą dyscyplinę – obowiązuje zasada Hipokratesa: "Primum non nocere".
W świetle powyższych uwag nie dziwi fakt, że niejeden współczesny człowiek poczuł się zawiedziony osiągnięciami nauki, a ściśle taką jej koncepcją, którą propagowali scjentyści, pozytywiści, marksiści, a obecnie neomarksiści. Ich koncepcja nauki bowiem, odwołująca się wyłącznie do doświadczenia zmysłowego i jego opisu, eliminująca programowo z wizji rzeczywistości i wizji człowieka wymiar nadnaturalny i wszelki wymiar moralny, stawała się niejednokrotnie i staje się obecnie ślepym narzędziem, służącym realizacji imperialnych i totalitarnych celów określonych państw, organizacji i różnego rodzaju przywódców, a w naszych czasach służy przede wszystkim nieopanowanemu niczym i niestety samobójczemu na dłuższą metę wzrostowi konsumpcji bogatych społeczeństw; co więcej, służy nawet jako sprawne narzędzie najokrutniejszym terrorystom.
Taka koncepcja nauki rozczarowuje. Człowieka bowiem nie można ograniczyć, jak chcieli to uczynić materialiści różnych proweniencji, jedynie do sfery materii i natury. Człowiek pragnie, w odniesieniu do otaczającej go rzeczywistości, nie tylko odpowiedzi na pytanie: "Jak jest?", lecz także, a może jeszcze bardziej, odpowiedzi na pytania: "Dlaczego?" oraz "Po co?". Pragnie odpowiedzi na pytanie: "Skąd jest?" i "Dokąd zmierza?".
W związku z faktem, że wielu ludzi we współczesnym świecie traci zaufanie do nauki, lękając się niekorzystnych dla siebie skutków jej tak dynamicznego rozwoju, stawiane są postulaty wprowadzenia prawnych barier, które uniemożliwiłyby uczonym badania zagrażające człowiekowi, tym bardziej że zakres i potęga tych tak gwałtownie rozwijających się badań, np. w genetyce, chemii czy fizyce, są wprost trudne do wyobrażenia.
Nie wydaje się jednak, by prawo mogło tu działać wystarczająco skutecznie. Nie należy bowiem mylić prawa z moralnością. Prawo nie jest w stanie uregulować wszystkich ludzkich działań. Może to uczynić tylko ten uczony, który ma dobrze moralnie ukształtowane sumienie i który zgodnie z tym sumieniem postępuje. Niemającego poczucia odpowiedzialności moralnej za swoje badania uczonego nie powstrzyma żadne prawo, zwłaszcza dziś, gdy gwałtownemu przyrostowi środowiska ludzi nauki towarzyszy wzrost konkurencji, a różnej skali wynagrodzenia, nagrody i wyróżnienia podsycają ambicje i pragnienie sukcesów, często per fas et nefas. Legislacyjne uregulowania będą tylko wtedy skuteczne, gdy spotkają się z powszechną akceptacją środowisk uczonych i gdy ci uczeni przyczynią się do stworzenia i wypromowania nowego, powszechnie akceptowanego stylu życia, który zerwie z powszechnie dziś głoszonym hedonizmem i konsumpcjonizmem i który związany będzie z dobrowolnym opanowywaniem swoich potrzeb do tego, co konieczne.
Nauka potrzebuje wolności, co zresztą jest jednoznacznie akceptowane przez Kościół. W encyklice "Fides et ratio" Ojciec Święty Jan Paweł II wyraził wielką ufność w zdolności ludzkiego rozumu. Wzywał ludzi nauki i filozofów do poszukiwania prawdy, nawet do ponoszenia ryzyka w poszukiwaniu tego, co piękne i prawdziwe. Stawianie nauce ograniczeń legislacyjnych i administracyjnych wpływa zawsze negatywnie na jej rozwój. Nie istnieje więc inna droga niż tylko doskonalenie postaw etycznych ludzi nauki, wyrabianie w nich poczucia odpowiedzialności za własne dzieła, a także wyrabianie w nich wrażliwości na mogące wystąpić niebezpieczeństwa z ich badaniami związane. To dlatego Jan Paweł II w czasie swojego czwartego spotkania z rektorami polskich szkół wyższych powiedział, że autonomia i wolność nauki kończy się tam, gdzie sumienie badacza rozpoznaje zło.
Nauka pozbawiona wymiaru moralnego, wymiaru przekraczającego materię i naturę, zawsze przyniesie rozczarowanie. Co więcej, zamiast nadziei, zamiast dobra, przyniesie człowiekowi zagrożenie i rozpacz. Prawa biologii czy fizyki nie są prawami moralnymi i nie mogą w żaden sposób ich zastąpić.
Nauka i technologia same w sobie są oczywiście dobre. To przecież Bóg jest Stwórcą świata, człowieka i wszystkich jego uzdolnień. To przecież Bóg nakazał człowiekowi czynić sobie ziemię poddaną. To On nakazał mu rozwijać dane mu talenty. To przecież chrześcijaństwo stworzyło cywilizację euroatlantycką, budując ją na Dekalogu i Ewangelii i wykorzystując obficie zarówno judaizm, jak i filozofię grecką, prawo rzymskie, średniowieczną naukę arabską i kultury narodów, które się ochrzciły.
To chrześcijaństwo wreszcie, o czym się w zasadzie nie wspomina, stworzyło warunki dla zaistnienia nowożytnej nauki i technologii. Można w oparciu o źródła historyczne udowodnić, że to właśnie przekonania średniowiecznych chrześcijan stworzyły odpowiedni intelektualny klimat, konieczny do zaistnienia nauki nowożytnej, rozumianej jako szczegółowe, kwantytatywne wyjaśnianie materialnego świata.
Trzeba przy tym dodać, że owym przekonaniom ulegli później liczni uczeni, którzy urodzili się i wychowali w chrześcijańskich społeczeństwach, chociaż sami chrześcijanami nie byli.
Między pychą a lękiem
Kościół katolicki nigdy się nie bał nauki, ale Kościół wie dobrze, że sama nauka nie jest w stanie zbawić człowieka. Jak stwierdził Jan Paweł II w cytowanej na początku adhortacji "Pastores dabo vobis", w naturze człowieka zakodowane jest pragnienie poznania Absolutu i nauka winna się z tym liczyć. Winna go w realizacji tego pragnienia wspomagać na miarę swoich merytorycznych i metodologicznych możliwości. Człowiek oderwany od Absolutu traci poczucie sensu istnienia, bez względu na to, kim zostanie i co będzie posiadał.
Od momentu, kiedy Lucyfer wykrzyknął Bogu: "Non serviam" – "Nie będę służył!", od tego momentu w stworzoną naturę wdarł się element buntu przeciw Bogu. Widoczny jest on w całej historii człowieka, od początków jego istnienia.
Przez całe dzieje ludzkości przewija się wątek owego buntu skierowanego przeciw woli Bożej wyrażonej w Dekalogu. Buntu, który ma na celu strącenie Boga z tronu i usadowienie się na nim człowieka. Źródłem tego buntu jest pycha. Najpierw pycha diabelska, a potem ludzka, ponieważ udzieliła się ona również człowiekowi. Ten uwierzył, że jego umysł jest tak potężny, iż rozwiąże wszystkie problemy tego świata. Uwierzył diabłu, że Bóg nie jest człowiekowi potrzebny, że krępuje jego wolność. Uwierzył, że może żyć tak, jakby Boga nie było. Jakby nie ustanowił dla niego swoich przykazań.
Ale człowiek Bogiem nie jest. Przeciwnie, jest słabym, kruchym i zależnym w swoim istnieniu od najrozmaitszych okoliczności stworzeniem. Dlatego też nawet ten najbardziej pyszny i zarozumiały, nawet ten, który uśmiercił w swojej duszy Boga, który wykreślił Go ze swojej wizji rzeczywistości, jeśli zdolny jest do refleksji nad samym sobą i nad sensem swojego istnienia, odczuwa ogromny lęk.
Nie lęk przed konkretnym zagrożeniem, lecz lęk, który odnosi się do samej istoty człowieczej egzystencji, który sprawia, że takiego człowieka nawet przez chwilę nie opuszcza dręcząca świadomość, że jego życie nie jest takie, jakie powinno być, oraz że poza granicą tego życia stoi tylko nicość, owa upiorna moc, która niszczy wszelki sens. Myśl o granicy ludzkiej egzystencji nie wyzwala lęku tylko wówczas, gdy człowiek ma świadomość i wiarę, że za tą granicą, gdy przyjdzie jego kres, napotka Kogoś, kto na niego czeka, kto go przyjmie, kto go poprowadzi do świata pokoju, miłości i szczęścia.
Wielu współczesnych ludzi, uważających się za wyemancypowanych spod władzy Boga, miota się więc między pychą a lękiem. To ich wewnętrzne rozdarcie pogłębia następna sprzeczność, której nie potrafią przezwyciężyć. Współczesny, wykształcony człowiek posiada bowiem z jednej strony dużą wiedzę o sobie, którą zapewniają mu liczne nauki, takie jak medycyna, biologia, historia, socjologia, paleontologia czy psychologia eksperymentalna; z drugiej strony natomiast nie wie niemal nic o swojej istocie, o tym, skąd przyszedł, po co istnieje i kim naprawdę jest. Brakuje mu wizji samego siebie, która wskazywałaby jasno i wyraźnie, co jest w nim centralne, a co tylko peryferyjne; która wskazywałaby mu cel życia i środki, jakie należy do niego zastosować.
W ostatnich dwóch wiekach podejmowano różne próby wskazania na to, co w człowieku jest istotne.
Takiej próby dokonał materializm, odpowiedzialny w dużej mierze za totalitarny i praktycystyczny sposób myślenia współczesnego człowieka. Materializm, który orzekł, że człowiek jest niczym innym jak tylko wysoko skomplikowaną materią.
Na antypodach w stosunku do materialistycznej koncepcji człowieka stanął idealizm, zwłaszcza w ujęciu Hegla, który stwierdził, że tym, co pierwotne i co realne w całej rzeczywistości, jest tylko duch, jest to, co absolutne. Ów nieosobowy duch, zdaniem Hegla, rozwija się w procesie samorealizacji w materię i dochodzi w końcu do uświadomienia sobie siebie samego w człowieku, który jest więc w swojej najgłębszej istocie samorozwojem boskiego ducha, a nie stworzeniem Wszechmogącego Boga.
Z doświadczeń zjawisk dynamicznie rozwijających się społeczeństw zrodził się tzw. socjologizujący obraz człowieka, który wyraża przekonanie, że jednostka ludzka jest sama w sobie niczym i że jest jedynie czymś, co wyrasta z całości. "Ty jesteś niczym" – mówią do nas zwolennicy tej koncepcji. "To społeczeństwo jest wszystkim" – stwierdzają.
Socjologizmowi z kolei przeciwstawia się indywidualizm, który stwierdza, że w rzeczywistości tylko jednostka, tylko indywiduum, jest wartością, gdyż to, co właściwe, zawsze ginie w wielości.
Jeszcze inaczej patrzy na człowieka determinizm, w myśl którego wszystko podlega nieodwołalnemu, nieosobowemu przymusowi. Wszystko w życiu ludzkim dzieje się tak, jak się musi dziać, i nikt ani nic nie potrafi nas wyzwolić z żelaznej obręczy naszego losu, stwierdzają wyznawcy tego poglądu.
W przeciwieństwie do determinizmu niezależność ludzkiej jednostki akcentuje egzystencjalizm, który postrzega ją jako całkowicie, wręcz rozpaczliwie wolną i jednocześnie pozbawioną jakiegokolwiek oparcia. Zdaniem egzystencjalistów, nie istnieją żadne reguły, które określałyby życie człowieka. Jest on podobny do samotnego atomu miotającego się w próżni, w którą został wrzucony. Sam decyduje o swojej suwerennej, a jednocześnie bezbrzeżnie rozpaczliwej wolności. Sam sobie nadaje sens, który już z założenia jest absurdem.
Poza wymienionymi wyżej próbami określenia, czym naprawdę jest człowiek, istnieją jeszcze inne, przeciwne sobie ujęcia tego problemu. Pierwsze z nich, związane z tzw. procesualizmem, stwierdza, że nie jest w ogóle możliwe ustalenie, czym jest człowiek, ponieważ stanowi on rzeczywistość podlegającą procesowi ustawicznego stawania się, że człowiek jest wypadkową i rezultatem ustawicznych, niedających się ani przewidzieć, ani określić spotkań i zderzeń ze światem, z historią, z niezliczoną ilością ludzi i ich spraw, a także z wyzwaniami i zadaniami, jakie niesie czas, w którym przyszło mu żyć.
Temu ujęciu sprzeciwia się realistyczna koncepcja człowieka jako dziecka Bożego, której stałe echo odnajdujemy w nauczaniu Kościoła katolickiego, a która określa, co należy do istoty człowieczeństwa, a co nie; która tę istotę traktuje jako ludzką, nieśmiertelną, stworzoną przez Boga duszę, pozostającą w nierozerwalnym związku z ciałem, stanowiącą element nieulegający zmianie, taki sam zawsze i wszędzie.
Z powyższych rozważań wynika, że są różne, przeciwne, a nawet sprzeczne ze sobą koncepcje człowieka, których nie podobna uzgodnić.
Niestety, nie są one tylko teoretycznymi, akademickimi rozważaniami. Przeciwnie, jak poucza nas historia minionego wieku, pociągają one niestety za sobą praktyczne konsekwencje, wyrażające się często w postaci różnego rodzaju konfliktów, a nawet wojen, walk społecznych i politycznych, okrutnych prześladowań – rasowych, narodowościowych, religijnych, społecznych itp.
W materialistycznej koncepcji człowieka szukał swoich uzasadnień bolszewizm. W filozofii Hegla i Nietzschego rasizm i niemiecki socjalizm narodowy.
W określonych filozofiach, zwłaszcza w antropologiach filozoficznych, tkwi także źródło różnego rodzaju rewolucji oraz rodzących się, jako ich konsekwencje, dyktatur.
Ogólnie rzecz biorąc, istota rewolucji polega na woli odrzucenia autorytetu w ogóle, bez względu na jego rodzaj. Bo czego właściwie domaga się każda rewolucja? Odpowiedź brzmi: wolności.
Ale wolności od czego?
Rewolucje przeciwko Bogu, Kościołowi i człowiekowi
Dawne rewolucje, poczynając od francuskiej, żądały wolności od władzy i od wszelkich autorytetów. Najpierw od władzy królewskiej, potem od każdej innej, a następnie kierowały się przeciwko źródłu wszelkiego autorytetu, a mianowicie przeciwko Bogu.
Nie dziwi więc fakt, że francuska rewolucja była bezbożna i okrutnie zwalczała Kościół katolicki. Wtedy, kiedy cała ludzkość liczyła ok. 0,5 miliarda osób, rewolucjoniści francuscy wymordowali ponad milion ludzi, zwłaszcza katolików. Rewolucję tę przygotował przecież materializm i ateizm wielu francuskich filozofów oświeceniowych. Tak samo jak marksistowska materialistyczna koncepcja rzeczywistości i człowieka przygotowała rewolucję bolszewicką, w której ateizm był nie tylko osobistym światopoglądem jej wodzów, lecz także podstawą i programem całego bolszewizmu. Swoistą nową religią.
Jest zaiste paradoksem, że rewolucje, krwawe rewolucje, kończą się najczęściej dyktaturą. Dzieje się tak, ponieważ wolność, jaką one głoszą, nie jest wolnością autentyczną. Jest namiastką wolności. Jest chaosem na każdej płaszczyźnie życia. Jest anarchią polityczną, społeczną, a przede wszystkim moralną.
Prawdziwa wolność, twórcza i rozwijająca, a nie niszcząca i zniewalająca człowieka, ma swoje źródło jedynie w Bogu i w ludzkiej osobie, będącej przecież podobieństwem i obrazem Boga. Jeśli zakwestionuje się Boga, to musi się także z konieczności zakwestionować Jego odblask w człowieku. Gdy zakwestionuje się istotę człowieczeństwa, wówczas człowiek, odarty ze swojej, w Bogu zakorzenionej, godności dziecka Bożego, pozostaje tylko zwierzęciem i niczym więcej. Pozostaje zwierzęciem, którym można dowolnie dysponować. Którym można manipulować dla różnych celów. Którego można instrumentalnie używać. Sprzedawać, poświęcać dla czyjejś władzy lub wygody, a nawet zabijać – narodzonych lub nienarodzonych – według uznania władzy i możnych. Chodzi przecież tylko o zwierzę. O nic więcej.
Oderwanie człowieka od Boga prowadzi w linii prostej do nihilizmu. Ludzie, którzy Boga wyłączyli ze swego życia, którzy Go odrzucili, uwalniają się od wszelkich z Nim powiązań, a w konsekwencji sami siebie czynią bogami. Stawiają się ponad Bożym prawem, ponad Dekalogiem, ponad Ewangelią i ponad wszelką etyką normatywną. Jak powiedział ongiś Nietzsche, ludzie ci, a ściśle nadludzie (dziś powiedzielibyśmy supermani), stają poza dobrem i złem – "jenseits von Gut und Böse", ponieważ to oni sami, a nie Bóg, rozstrzygają o tym, co jest dobre, a co złe. Kogo zostawić przy życiu, a kogo zniszczyć. Komu zabrać własność, a kogo uczynić bogaczem. Ponieważ to oni sami, a nie Bóg, stają się twórcami moralności. Nowej moralności, w której naczelną zasadą moralną jest niestety egoizm, nienawiść, bezwzględna walka klas oraz walka o byt.
Ze smutkiem należy stwierdzić, że ten proces uwalniania się ludzi od Boga i od chrześcijaństwa ciągle narasta w wielu krajach ukształtowanych ongiś przez chrześcijaństwo.
Wielu katolików w zachodnich krajach pyta się z troską: Co się stało z Kościołem naszej młodości? Przypominają się im automatycznie słowa proroka Zachariasza z czasu po niewoli babilońskiej: "W całym kraju dwie trzecie zostały unicestwione, tylko trzecia część pozostała przy życiu" (13, 8). W niektórych parafiach nie została już nawet trzecia część. Ciągle następuje proces korozji życia religijnego, który ogarnia już wszystkie obszary życia kościelnego, a więc uczestnictwo we Mszy św. niedzielnej, przyjmowanie sakramentów świętych, przyznawanie się do wiary głoszonej przez Kościół, naukę moralną Kościoła, solidarność z Kościołem hierarchicznym. Wielu ludzi formalnie uchodzi za katolików, ale wyraźnie dystansuje się od Kościoła, nie modli się, wybiórczo traktuje prawdy wiary i zasady moralne; krok za krokiem oddala się od Boga. Wydaje się, jakby w niektórych krajach Kościół utracił wszystkie siły, jakby ewangeliczna sól całkiem zwietrzała.
Kościół, jako wspólnota wiernych, założony został po to, by leczyć. W niektórych krajach stał się niestety pacjentem, przeżywa kryzys.
Nie brak dobrych analiz socjologicznych i nowych programów pastoralnych, pełnych radosnego optymizmu wizji. Niestety, nie zatrzymują one tego procesu korozji, który wdziera się także do Polski. Nasuwa się pytanie: Dlaczego? Skąd?
Współczesny człowiek w wielu zachodnich krajach żyje jeszcze, chociaż niestety często już powierzchownie, dziedzictwem chrześcijaństwa. I to nie tylko w sferze zewnętrznego obyczaju. Wszystkie jego moralne pojęcia, wszystkie uzasadniające je wartości, wszystkie postawy – zarówno indywidualne, jak i społeczne – związane są jeszcze z chrystianizmem; często już nieświadomie.
Nietykalność ludzkiej osoby, szacunek dla człowieka i poszanowanie jego praw, równouprawnienie, szacunek dla słowa, dochowywanie układów i wiele innych wartości to pozostałości setek lat chrześcijaństwa w Europie i gdzie indziej. To jeszcze trwa, lecz związek wielu ludzi z chrystianizmem słabnie. W wielu tradycyjnie jeszcze chrześcijańskich społeczeństwach prawdziwi chrześcijanie traktowani są już jako coś obcego, coś, co należy usunąć z życia publicznego, a w najlepszym razie zepchnąć na margines życia. Ich przekonania religijne się już nie liczą. Nie są traktowane poważnie. Na pewno nie tak poważnie jak przekonania ludzi wyznających np. judaizm czy islam.
"Nowa Lewica" awangardą postmodernizmu
Zjawisko rozpływania się chrystianizmu przybrało w ostatnich dziesięcioleciach postać kryzysu. Tak jak w zapaleniu płuc przychodzi przełomowy, kryzysowy dzień, który rozstrzyga o życiu lub o śmierci pacjenta, tak dzieje się dziś z chrześcijańską cywilizacją euroatlantycką. Ona obecnie przeżywa taki dzień.
Przeżywa kryzys, dziś wyrażający się szczególnie w zjawiskach neomarksizmu i postmodernizmu, które ogarnęły najpierw wiele środowisk intelektualnych, a obecnie obejmują swoim zasięgiem coraz szersze warstwy społeczne, stając się dla nich jedynie słuszną filozofią życia; który to postmodernizm, poczynając od rewolucji studenckiej na Zachodzie z lat sześćdziesiątych, przygotowanej ideowo przez wymieniony neomarksizm, inaczej tzw. Nową Lewicę, a również skierowanej przeciwko wszelkim autorytetom, ustala apodyktycznie nowy stosunek do prawdy, głosząc całkowicie nową wizję świata i człowieka, odrzucającą metafizykę, a konsekwencji transcendentny wymiar rzeczywistości.
Hasłem wspomnianej "Nowej Lewicy", która ukształtowała ideowo pokolenie młodzieży z końca lat sześćdziesiątych, były słowa: "Niszczcie wszystko, co was niszczy". Zawołanie to mieli na ustach uczestnicy znanej rewolty studenckiej na Zachodzie z 1968 roku. Celem owej rewolty było zniszczenie wszystkich dotychczasowych instytucji i wszystkich autorytetów, które jakoby ciemiężyły i niszczyły człowieka drugiej połowy XX wieku.
Tak zwana antyautorytarna ideologia i posługujący się nią ruch widziały swojego głównego wroga, niepozwalającego rzekomo na samorealizację się młodego pokolenia, w takich zwłaszcza instytucjach, jak: państwo, małżeństwo, parlament, policja, szkoła, uniwersytet, a zwłaszcza Kościół i religia. Stosownie do tego rewolucjoniści z lat sześćdziesiątych odrzucali istniejącą moralność, prawo i cały porządek społeczny, niszczyli je i podważali, najpierw przy pomocy manifestacji i zamieszek na ulicach i uniwersytetach, a później przez długie lata zbrojnie, dokonując niezliczonych krwawych zamachów realizowanych przez niemiecką Bader-Meinhoff Bande, przez włoskie Czerwone Brygady oraz przez inne im podobne grupy terrorystyczne.
Odrzucając istniejący ład społeczny, moralność, system szkolny, instytucję małżeństwa, prawo, państwo i wszystkie dotychczasowe wartości, na których wspierało się dotychczasowe życie społeczne, rewolucjoniści sprzed trzydziestu lat stworzyli – jako alternatywę – formy życia w komunach, z kompletną wspólnotą dóbr, żon, mężów, dzieci itd. Pod hasłem seksualnej emancypacji propagowali wolną miłość, która nie była odpowiedzialna wobec niczego i nikogo z wyjątkiem żądzy rozkoszy. Realizacja tego programu miała stworzyć, według zamierzeń ideologów "Nowej Lewicy", nowe społeczeństwo i nowego człowieka.
Państwa z lat 70. i 80. nie pozwoliły jednak tego programu zrealizować. Przeciwstawiły się terrorystom. Uspokoiły ulicę i uniwersytety. Nie pozwoliły się obalić. Niemniej jednak pokolenie roku 1968 pozostało i nie zmieniło poglądów. W wielu zachodnich krajach doszło obecnie do władzy i swój dawny lewacki program, którego celem było zniszczenie małżeństwa, rodziny, moralności chrześcijańskiej, religii, Kościoła itd., dawni rewolucjoniści starają się zrealizować dziś inaczej.
Nie przez manifestacje, strajki, zamachy terrorystyczne, ale przy pomocy instytucji państwa, przy pomocy prawa, a zwłaszcza mediów pozostających pod ich przemożnym wpływem. Państwo i prawo, które nie odwołuje się ani do Boga, ani do żadnych ponadludzkich zasad moralnych, lecz tylko do woli większości obywateli obecnie odrzucających chrześcijańską wizję rzeczywistości, to prawo sankcjonuje i legalizuje dziś zatem w licznych krajach zachodnich aborcję i eutanazję, pomniejsza rolę małżeństwa i rodziny, a wspiera i nadaje charakter małżeństwa związkom homoseksualnym, tzw. wolnej miłości itd. Tą ideologią, która to czyni, ponieważ przejęła i jeszcze rozszerzyła program "Nowej Lewicy", jest dziś postmodernizm.
Jak wspomniano, postmodernizm stał się, najpierw w krajach zachodnich, filozofią wielu współczesnych intelektualistów, wielu środowisk uniwersyteckich i wielu mediów. Obecnie ogarnia swoim wpływem kulturę i mentalność narodów w krajach postkomunistycznych, w których większość zdeklarowanych ongiś jednoznacznie zawodowych marksistów przekształciła się dość niespodziewanie w postmodernistów, głoszących kompletny relatywizm poznawczy i moralny; skrajny, nieliczący się z dobrem wspólnym indywidualizm; praktyczny materializm; konsumpcyjny, nieopanowany utylitaryzm, a w sposób szczególny hasło wolności człowieka od wszystkiego i do wszystkiego.
W myśl filozofii postmodernistycznej każdy może czynić wszystko, co zechce, i zaniedbywać wszystko, co zechce, ponieważ wszystko jest tyle samo warte, ponieważ każdy może mieć własną prawdę i własne dobro moralne, ponieważ nie istnieją żadne absolutne kryteria – ani poznawcze, ani etyczne, ani estetyczne.
Nadszedł czas moralnej samowoli, której nie ogranicza żadna absolutna wartość, bo takich wartości, zdaniem postmodernistów, nie ma. Według przekonania zwolenników postmodernizmu, prawda jest represywna i ogranicza człowieka. Jeżeli bowiem w filozofii lub w moralności uzna się coś za prawdziwe, dobre i słuszne, to tym samym powoduje się represję stanów przeciwnych, mówią postmoderniści. Jeśli na przykład uzna się, że małżeństwo jest związkiem kobiety z mężczyzną, to tym samym represyjnie ogranicza się wolność homoseksualistów lub lesbijek pragnących również zawrzeć związek małżeński.
Prawda według postmodernistów jest systemem władzy, a nie poznawaniem rzeczywistości, ponieważ rzeczywistości i tak nie można poznać. Dlatego należy odrzucić prawdę, gdyż jednej dla wszystkich i niezależnej prawdy nie ma.
Postmodernistyczny relatywizm wspierany jest przez rozpowszechniany co najmniej od połowy XIX wieku światopogląd pozytywistyczno-techniczny, który jedyne źródło wiedzy, w miarę pewnej, widzi wyłącznie w eksperymencie naukowym, odrzucając wszelkie inne drogi poznania jako całkowicie nieprzydatne do poznania pewnego. Odrzuca w związku z tym zdecydowanie wszelkie poznanie religijne i filozoficzne.
Negując możliwość poznania prawdy obiektywnej, postmodernizm przekreśla w ten sposób dwadzieścia pięć wieków istnienia i rozwoju filozofii pretendującej do poznawania prawdy.
Propaguje model człowieka wyzwolonego od prawdy i moralności, wyzwolonego od stałych przekonań i stałych miejsc zamieszkania. Model kosmopolity, obywatela świata, bez ojczyzny, bez domu, bez stałych wartości i bez wychowania, ponieważ wychowanie także ogranicza. Model człowieka, który nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek pracą nad sobą, nad swoim charakterem; który nie ma żadnych ideałów, żadnych stałych wartości i żadnej tożsamości. Nie liczy się światopogląd, religia, narodowa kultura.
Na człowieku nie ciążą żadne obowiązki, gdyż wszystko, cokolwiek uczyni, będzie tyle samo warte. Nie powinien więc niczego ani nikogo traktować zbyt poważnie. Jedynym jego celem jest bawić się, korzystać z wszelkich dóbr i z każdej nadarzającej się przyjemności, nie myśląc o konsekwencjach. Powinien wszystko akceptować. Niczego nie wolno mu oceniać negatywnie. Tylko wówczas zasłuży na miano tolerancyjnego człowieka. Tylko wówczas nie zasłuży na miano fundamentalisty. Tylko wówczas zmieści się w ramach jedynie słusznej, jak twierdzą postmoderniści, postawy życiowej, którą wyraża słynna poprawność polityczna – political correctness, będąca notabene nowym, tym razem ideowym totalitaryzmem, mówiąc ściśle "totalitaryzmem bezideowości".
Postmodernizm to przykład buntu, przykład rewolucji skierowanej przeciwko autorytetowi rozumu, który stworzył i rozwinął cywilizację euroatlantycką. Proponowana przez tę orientację rezygnacja z prawdy i rozumu prowadzi do irracjonalizmu, a w konsekwencji do nowoczesnego, gorszego niż dawne, barbarzyństwa.
Prowadzi przy tym do całkowitej atomizacji ludzi, pozbawionych jakiegokolwiek oparcia w wartościach; ludzi wykorzenionych z tradycji, religii i kultury; ludzi, których w wielu bogatych społeczeństwach już nic ze sobą nie łączy poza walką o pieniądze i o utrzymanie dobrobytu.
Pewnych oczywistych faktów także postmodernista nie potrafi jednak zrelatywizować. Nie potrafi wykluczyć zagrożenia, jakie wisi nad ludzkością w postaci broni masowej zagłady czy skażenia środowiska naturalnego. Nie potrafi także zrelatywizować faktu osobistej, zbliżającej się nieuchronnie do każdego śmierci. Stąd nawet u przekonanego postmodernisty jawi się potrzeba przezwyciężenia lęku przed unicestwieniem. Nawet u niego, mimo szeroko głoszonej nietzscheańskiej teorii śmierci Boga osobowego, odzywa się tęsknota za religią.
Szuka więc stosownej dla siebie religii. Religii wygodnej, odpowiadającej duchowi konsumpcjonizmu, tzn. takiej religii, która dawałaby człowiekowi komfort poczucia bezpieczeństwa, która pełniłaby funkcję terapeutyczną oraz dostarczałaby mu określonych emocji, ale która niczego by od niego nie wymagała. Szuka więc religii bez zobowiązań, bez żadnych norm moralnych, bez żadnych dogmatów wiary, bez żadnej odpowiedzialności za czyny, bez żadnych religijnych instytucji i autorytetów.
Współczesny angielski poeta Steve Turner w swoim pełnym ironii wierszu zatytułowanym Credo tak przedstawia światopogląd współczesnego, poddanego wpływowi postmodernizmu człowieka:
Wierzy tylko w to, że Jezus był dobrym człowiekiem, podobnie jak Budda, Mahomet i my sami.
Wierzy, że był niezłym kaznodzieją, choć nie uważa, żeby wszystkie jego morały były dobre i potrzebne.
Wierzy, że wszystkie religie są w zasadzie takie same, ponieważ wszystkie wierzą w miłość i dobroć, a różnią się jedynie takimi drobiazgami, jak: stworzenie świata, grzech, niebo, piekło, Bóg i zbawienie.
Wierzy w to, że po śmierci jest tylko nicość, a jeśliby nawet tam coś było, to bez wątpienia będzie to niebo dla wszystkich; no, może z wyjątkiem Hitlera, Stalina i Dżyngis-chana.
Wierzy w seks – przed, po i w czasie małżeństwa.
Wierzy, że cudzołóstwo to frajda.
Wierzy, że "seks inaczej" też.
Wierzy, że tabu jest tabu.
Wierzy, że wszystko idzie ku lepszemu. Wbrew temu, na co wskazują dowody.
Wierzy, że coś jednak jest w horoskopach, w UFO i w wygiętych na odległość przez medium łyżeczkach.
Wierzy w końcu głęboko w to, że nie ma żadnej prawdy absolutnej – z wyjątkiem prawdy, że nie ma absolutnej prawdy.
Popyt zawsze rodzi podaż, w związku z czym notujemy w ostatnich latach niezwykle dynamiczny rozwój kultów religijnych, w których nie ma już mowy o Bogu osobowym, w których wszystko jest dozwolone, takich chociażby jak New Age.
Przy okazji rozwijają się różne kulty zbrodnicze, satanistyczne i inne, niszczące osobowość zwabionych różnymi sposobami wyznawców, zmuszające bądź nakłaniające do zbiorowych samobójstw itd. Gdzie zamiera prawdziwa religia – natychmiast pojawiają się ciemne, irracjonalne kulty, tworzone arbitralnie przez różnych guru, którzy zrywają z tradycją i doktrynalnymi autorytetami, narzucając często, zdominowanym przez siebie zwolennikom, paranoidalne i całkowicie absurdalne wierzenia i praktyki religijne, niemające oparcia w niczym poza imaginacją, a czasem zimną kalkulacją samozwańczych mesjaszy. Kulty te ujawniają zamęt moralny i intelektualny naszych czasów. Najczęściej stanowią one coś w rodzaju gigantycznej rupieciarni, poskładanej z odłamków dawnych religii, dopasowanych pod gusta współczesnych ludzi, którzy po utracie kontaktu z prawdziwą religią szukają rozpaczliwie jakiejś jej namiastki.
Tak dzieje się zawsze, gdy człowiek rezygnuje z używania rozumu i z prawdziwej, mającej oparcie w Bogu, wolności. Gdy krzyczy swojemu Stwórcy prosto w twarz: Nie będę Ci służył!
Pozostaje wówczas sam, słaby, bezbronny, wydany na pastwę tego, co chaotyczne, absurdalne, irracjonalne, zbrodnicze; na pastwę tego, co jest karykaturą Boga, a więc na pastwę diabła.
Pewne zachodnie społeczeństwa, które uległy fałszywym ideologiom neomarksizmu i postmodernizmu, utraciły już chrześcijańskie oblicze. Niestety, odrzuciły fundament, z którego wyrosły. Określają się one jako społeczeństwa pluralistyczne, otwarte na wszelkie możliwe religie, opcje światopoglądowe oraz ideologie.
Sekularny humanizm, niemający już żadnych odniesień do Boga, i religijny indyferentyzm nadają ton społecznemu życiu. Kościół spychany jest na margines życia, a jego wpływ na świadomość społeczną, na ludzkie decyzje moralne i na ustanawiane prawa jest zdecydowanie eliminowany.
Pluralizm jest dziś faktem. Nie powinno się go ani gloryfikować, ani demonizować.
Kościół w ciągu minionych kilkudziesięciu lat stanął świadomie wobec współczesnej rzeczywistości, przyjmując jednoznacznie do wiadomości współczesny pluralizm i nowoczesną demokrację. Wystarczy wspomnieć dokumenty soborowe i papieskie, takie jak: deklaracja "Dignitatis humanae", konstytucja "Gaudium et spes", encykliki "Mater et Magistra", "Pacem in terris", i nauczanie Jana Pawła II. Kościół docenił też proces rozwoju społeczeństw w kierunku demokratycznego i pluralistycznego państwa. W głoszonej przez niego nauce o godności ludzkiej osoby ugruntowana została wolność sumienia i wolność religijna.
Kościół zaakceptował model państwa charakteryzujący się społecznym pluralizmem i neutralnością światopoglądową nowoczesnej demokracji. Zgodnie z duchem soborowych wskazań Kościół poleca katolikom przyjazną współpracę z różnymi grupami społecznymi, także niechrześcijańskimi, w budowaniu sprawiedliwego, solidarnego i pokojowego społeczeństwa. Wolnościową demokrację określa jako moralne zadanie dla każdego człowieka i dla każdego społeczeństwa. Wskazuje jednak na określone, pojawiające się w ostatnich dziesiątkach lat niebezpieczeństwa.
Przed soborem i w jego trakcie istniało jeszcze coś, co można by określić jako społeczeństwo chrześcijańsko-humanistyczne. Ojcowie soborowi mogli zatem liczyć na podstawowy konsens różnych ludzi i narodów w najważniejszych moralnych kwestiach; konsens ponad wszystkimi – wyznaniowymi i socjalnymi granicami. Dziś liczyć na to już nie może.
Po upływie ponad 40 lat od soboru okazało się, że moralność wielu społeczeństw i etos chrześcijański dryfują w przeciwne strony. Wystarczy wspomnieć tak istotne kwestie, jak aborcja, eutanazja czy małżeństwa homoseksualne. Religia chrześcijańska i chrześcijańskie przekonania ludzi nie są traktowane po partnersku i na równi z przekonaniami ateistycznymi i libertyńskimi. Chrześcijańskie przekonania spycha się na niewiele znaczący margines życia, jako czysto prywatne i nieobowiązujące społecznie. Co więcej, często przekonania te są zwalczane i atakowane jako fundamentalistyczne, ponieważ sprzeciwiają się relatywizmowi moralnemu.
Chrześcijańskie normy moralne i podstawowe wartości etyczne, ideały i wzorce chrześcijańskie, bez których nie ma chrześcijańskiego wychowania, są niejednokrotnie zdecydowanie odrzucane i wyszydzane. To wszystko ma olbrzymie konsekwencje dla zachowań moralnych – jednostek, rodzin i całych społeczeństw, które zatracają poczucie grzechu oraz różnicę między dobrem a złem.
Konieczny powrót do rozumu i prawdziwej wiary
W tej trudnej ideowo sytuacji Kościół katolicki podejmuje nieustanny wysiłek w obronie człowieka, który jest przecież dzieckiem Bożym. Ciągle na nowo podejmuje walkę o duszę tego świata, o duszę każdego człowieka.
Kościół nie może godzić się na anarchię moralną ani na libertyński minimalizm etyczny, który dopuszcza deprawację moralną całych narodów, zabijanie nienarodzonych, starych, chorych i wszelkie aberracje seksualne.
Kościół musi pozostać znakiem sprzeciwu.
Kościół nie może odejść od jednoznacznej nauki ewangelicznej, według której miliardy chrześcijan żyły i za którą setki milionów umierały przez minione dwa tysiąclecia.
Kościół nie może godzić się na zgniłe kompromisy pod pozorem uwspółcześniania swojej doktryny i moralności.
Do budowania wolnego, prawdziwie tolerancyjnego i demokratycznego świata nie wystarczy jednak sama tylko dobra wola nas, katolików. Nie wystarczy tradycyjne statyczne duszpasterstwo, które dociera do niezbyt wielkiej liczby ludzi. Nowa ewangelizacja, do której wzywa Ojciec Święty, powinna nas zmobilizować do zdefiniowania na nowo metod działania Kościoła w naszym społeczeństwie, zagrożonym już tym wszystkim, co dzieje się w zsekularyzowanych społeczeństwach.
Musimy się stać Kościołem misyjnym, który nie będzie się dopasowywał do wizji świata ustanawianej przez ateistów, relatywistów i agnostyków, lecz naśladując w swoim życiu Chrystusa – miłosiernego, ubogiego, cierpiącego – aktywnie zwróci się do ludzi z tym samym pytaniem, jakie On dwa tysiące lat temu postawił pogańskim, zatopionym w chaosie moralnym, w bałwochwalstwie i w zbrodni narodom: Czy chcecie żyć inaczej? Czy chcecie się wyrwać z zaklętego kręgu zła i bezsensu?
Drogi wyjścia z tej kryzysowej sytuacji, w jakiej znalazł się współczesny człowiek, Kościół ukazuje w licznych dokumentach papieskich. Stwierdza w nich, że nie istnieje inna możliwość ratunku dla zagrożonej od wewnątrz cywilizacji chrześcijańskiej, jak tylko przez powrót do rozumu i do prawdziwej wiary, powrót do zweryfikowanej w ciągu dwudziestu wieków realistycznej wizji świata i człowieka. Wizji nieoderwanej ani od materialnego świata, ani od świata ducha. Wizji bazującej na objawieniu i rozumie. Wizji wskazującej właściwą relację między Bogiem i światem oraz między Bogiem a człowiekiem. Niepodobna bowiem zrozumieć ani świata, ani człowieka bez ich Stwórcy, bez Boga.
Nie istnieje także, jak głoszą to różne pseudoreligijne kulty wschodniej proweniencji, możliwość zbawienia świata i człowieka bez Boga. Nie ma bowiem zbawienia bez Zbawcy. Nie ma szczęścia bez źródła szczęścia. Nie ma żadnego sensu bez Tego, który jest Logosem, tzn. Sensem wszystkiego, Twórcą wszelkiego sensu.
Prolog Ewangelii św. Jana zaczyna się od znanych powszechnie słów: "En arche en ho Logos", co można przełożyć słowami: "Na początku był Sens". Bóg jest sensem świata. Wszelka twórczość naukowa czy artystyczna traci sens, jeśli jest oderwana od Boga. Bez odniesienia do transcendencji jest miałka i nic nieznacząca. Zrodzona z absurdu rodzi tylko absurd.
Jak powiedział w jednym ze swoich wywiadów Ojciec Święty Benedykt XVI, wielkim niebezpieczeństwem dla nas, współczesnych chrześcijan, byłoby pójście za pokusą "chowania światła prawdy pod korzec" z obawy, aby nie ogłoszono nas nietolerancyjnymi i pysznymi.
My, chrześcijanie, musimy sobie uświadomić, że jeśli pójdziemy za głosem apostołów postmodernizmu, jeśli odrzucimy wiarę w to, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i że to, co On głosił, jest prawdą, to całe chrześcijaństwo stanie się tylko czystą tradycją, o której będzie można mówić, że ma olbrzymią wartość z punktu widzenia estetyki, nauki, kultury, polityki, ekonomii, etyki, praw człowieka, demokracji itd., ale która jest wewnętrznie martwa, bo nie mając w sobie Boga Żywego, traci jakąkolwiek żywotną siłę.
W imię chrześcijaństwa, które byłoby tylko czystą tradycją, niepodobna się poświęcać, pracować, cierpieć, tworzyć, kochać, wybaczać i umierać. Dlatego współczesny chrześcijanin, wbrew nachalnie głoszonej "politycznej poprawności", nie może rezygnować z głoszenia objawionej prawdy Chrystusowej. Nie może ulec nawoływaniom, że powinien zrezygnować z głoszenia Ewangelii w imię tolerancji, z szacunku dla innych bądź kierując się cnotą pokory. Nie powinien tego czynić, ponieważ nie chodzi tu ani o prawdziwy szacunek, ani tym bardziej o autentyczną pokorę. Pójście za takimi nawoływaniami oznaczałoby jedno.
To mianowicie, że zrezygnowaliśmy z głoszenia wiary Chrystusowej z wygodnictwa, aby nie narażać się na zarzut nietolerancji i wstecznictwa. Oznaczałoby to, że wyparliśmy się objawionej przez nieomylnego Boga prawdy, że nie pojmujemy ani znaczenia, ani wielkości chrześcijaństwa.
W tym miejscu warto zacytować słowa Tertuliana, który powiada, że Chrystus nie powiedział o sobie:
"Ja jestem zwyczajem i tradycją", ale powiedział: "Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem".
~o~
Śródtytuły pochodzą od redakcji [Naszego Dziennika – przyp. mój].
„Chrześcijanin wobec współczesnych wyzwań ideowych”, ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus
~o~
Źródło:
-
-
*) podkreślenia i formatowanie – moje