„Jeżeli ludzie się zgodzą, żeby rząd kontrolował ich jedzenie oraz leczenie, to w krótkim czasie ich zdrowie będzie w podobnie opłakanym stanie, jak dusza niewolnika” – Thomas Jefferson.
Już ponad 200 lat temu Ojciec założyciel USA podał prawdziwy sens działania rządów. Mechanizm takiego działania jest bardzo prosty. Korporacje, najczęściej ponadnarodowe, wystawiają swoich przedstawicieli, partyjnych, czy to bezpartyjnych aktorów sceny politycznej, w celu przeforsowania takich uchwał, aby sprzedaż danego produktu była dochodowa. Typowym tego przykładem jest handel szczepionkami. Jakaś tam wytwórnia, posiadająca monopol na daną szczepionkę, nawet nie próbuje przekonać, czy to lekarzy, czy rodziców, o pozytywnych skutkach dawania dzieciom, czy dorosłym, szczepionki, ale od razu leci do urzędnika i załatwia tzw. zakupy rządowe.
Generalnie chodzi przecież tylko i wyłącznie o to, aby dostać forsę z kasy podatnika, jak najmniejszym kosztem. Przecież gdyby musieli przekonywać te 100 000 lekarzy w Polsce, czy parę milionów rodziców, to by to trwało i trwało, a ile by to kosztowało? A tak mówi się tylko do kilku ludzików i po sprawie. Jak podano kiedyś w TV, koszt zmiany ustawy, czyli nowelizacji, to tylko 3 miliony dolarów. A sam sprawdź Czytelniku, jak się aktorzy sceny politycznej na Wiejskiej męczą nad tymi nowelizacjami, nieraz w ciągu roku przegłosowują je po kilka razy. Ustawa o Chorobach Zakaźnych była już zmieniana 3 razy.
Z kolei jak podał jeden z dilerów szczepionkowych w internecie, posiadał on 40 000 złotych co miesiąc, na wypłaty zwane przez ulicę łapówkami, dla lekarzy przepisujących „jego” leki. I to tylko na obszarze wielkości powiatu. O tych zakulisowych sprawach polskojęzyczne media nie wspominają, ponieważ są w 100% niemieckie. A z kolei Niemcy podpisali w 1949 roku dokument, że do 2099 roku cała prasa i oświata będą pod kontrolą USA, głównego producenta szczepionek. I koło się zamyka. Musisz zrozumieć Szanowny Czytelniku, że Polska z 40 milionami potencjalnych biorców szczepionek, po KILKASET ZŁOTYCH ZA SZTUKĘ, MUSI BYĆ POD CAŁKOWITĄ KONTROLĄ.
Dowodem potwierdzającym powyższe założenia jest wprowadzenie przymusu szczepień preparatem rzekomo zwalczającym raka szyjki macicy, w cenie po 1500 złotych, zamiast jak obecnie około 1000 zł. Brak poza tym jakichkolwiek prac naukowych udowadniających, że ten preparat w ogóle działa. Twórca tej szczepionki dr Harper stwierdziła publicznie, że nigdy tego efektu nie badała. 99 % zakażeń wirusem brodawczaka ginie samoistnie w okresie 6-9 miesięcy. I nie ma żadnych możliwości udowodnienia efektu przeciwrakowego w terminie przez 2040 rokiem Innymi słowy, wszyscy obecni naganiacze, czy popychacze szczepionek będą już 6 stóp pod ziemią. Ale co dostali „do łapy”, to dostali, i to jest ich.
Podobnie wygląda sprawa z odżywianiem. Dostaję dużo korespondencji z zapytaniem, co można jeść w takiej, czy innej chorobie. Nie mam możliwości odpowiadania na każdy z listów oddzielnie, doba jest za krótka. Postaram się więc przybliżyć temat kompleksowo.
Pierwsza i najważniejsza sprawa. Pomimo wymazania tej teorii z podręczników, to nie Pasteur – chemik piwowarski, powinien być gloryfikowany, ale lekarz Bechamp. Około 150 lat temu udowodnił on, że zdecydowana większość chorób wynika z powodu zaburzeń flory bakteryjnej w naszych jelitach. Przyczyną takiego stanu rzeczy są przede wszystkim zmiany składu chemicznego pokarmów. Od 3 pokoleń rolnicy sypią tylko 3 składniki jako nawozy sztuczne N, P, K, czasami dodają Mg (mojego tatę nazywano „ojcem magnezu”, ponieważ wprowadził ten pierwiastek jako niezbędny do nawozów sztucznych w latach 1960-1970). Ale my znamy ponad 100 pierwiastków! Każdy dobry rolnik wie, że czasami pojawiają się na polu golizny i wystarczy wylać beczkę gnojówki i golizna znika, a ziarno rośnie normalnie. No, ale gnojówka śmierdzi, fe!
Niestety, to monotonne, ubogie w minerały żywienie przekłada się bezpośrednio na skutki zdrowotne. Mądrzy inaczej natomiast wycofali temat żywienia z programów Akademii Medycznych, zwanych obecnie Uniwersytetami, ale to jest typowe oszustwo, ponieważ Uniwersytet powinien mieć 4 wydziały: dwa humanistyczne i dwa matematyczno-przyrodnicze. A tak nie jest. Innymi słowy, zdecydowana większość lekarzy nie zna tematu. Stworzono natomiast specjalizację dietetyka dla osób nieposiadających wykształcenia medycznego, czyli produkuje się kaleki medyczne. Jak można sprawdzić, nikomu to nie przeszkadza, ani Ministerstwu Zdrowia, ani Izbom Lekarskim, odpowiedzialnym za doskonalenie zawodowe.
Mało tego, generalnie Izby nie przedstawiają danych, ile i jaka firma farmaceutyczna przekazała na rzecz Izby Lekarskiej. Podobnie nikt z członków Zarządów Izb nie ujawnia swoich powiązań z przemysłem. Zdecydowana większość obecnych lekarzy nie ma także wiedzy z zakresu Codex Alimentarius. Już przed 20 laty skreślono nauczanie lekarzy fototerapii.
Poza tym, na medycynie brak przedmiotu omawiającego tzw. dodatki do żywności, czyli konserwanty, utrwalacze, czy emulgatory. Powoduje to, że lekarz rozpoznaje na przykład idiopatyczne zapalenie jelit, a nie wie, że podstawową przyczyną jest stan zapalny, spowodowany chemikaliami zawartymi w jedzeniu. I leczy tego biednego pacjenta i leczy, a stan zdrowia chorego w ogóle nie poprawia.
Zadaj sobie pytanie Dobry Człeku, czy kiedykolwiek, jakikolwiek lekarz spytał Ciebie o wygląd kupki? A dokładna odpowiedź od razu pozwala na stawianie prawidłowej diagnozy. I to w dodatku bez ponoszenia kosztów badań.
I masz odpowiedź. Ale każdy lekarz, szczególnie specjalista, zleca kolonoskopię, gastroskopię, rezonans, czy tomografię komputerową. Znalazłem już prace mówiące o konieczności stosowania tomografii komputerowej w przypadku podejrzenia zapalenia wyrostka robaczkowego. Czyli ten „specjalista” naraża pacjenta na 5-letnią dopuszczalną dawkę promieniowania jonizującego, zamiast przyłożyć rękę do brzucha i sprawdzić. No tak, ale NFZ za przyłożenie ręki nie płaci, a za tomografię tak i to dużo. Czyli już chyba wytłumaczyłem wystarczająco jasno, dlaczego tak się dzieje. Po prostu musisz chorować. Tylko jako chory, jesteś kimś w przemyśle medycznym.
Potwierdzeniem powyższego jest całkowity brak polskich prac naukowych, oceniających stosowane metody leczenia w poszczególnych klinikach, czy szpitalach. Obecnie Roboty Biologiczne robią wg zaleceń, czyli procedur urzędniczych, i nie wykazują zupełnie zainteresowania, jaki jest efekt ich pracy.
I wreszcie przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że zaczyna się masowo stosować żywność genetycznie modyfikowaną, czyli GMO. Ale te tematy nie istnieją na uczelniach medycznych, a jeżeli istnieją, to w karykaturalnym wydaniu. Dlaczego jest rzeczą niezwykle ważną, aby każdy lekarz wiedział co to jest żywność genetycznie modyfikowana?
Primo: cała dostępna na polskim rynku kukurydza, soja, rzepak, czy bawełna, są GMO. Czyli chipsy, płatki śniadaniowe, napoje gazowane mogą zawierać i zawierają składniki z upraw GMO. Cała żywność przetworzona w zdecydowanej większości zawiera wymienione produkty GMO. Poza tym, rolnicy prawie powszechnie używają GMO, jako pasz dla zwierząt. Dotyczy to w pierwszej kolejności dużych hodowli. Mięso z takich hodowli także skażone jest GMO, czyli niepełnowartościowe. Dotyczy to zarówno wieprzowiny, jak i kurczaków, czy indyków. W Polsce brakuje jakichkolwiek oznaczeń takich produktów, a naukowców zgłaszających i publikujących swoje wątpliwości co do tych produktów skutecznie wyciszono.
Na czym polega problem z żywnością GMO? Rośliny są tak zaprojektowane, aby wytrzymywały duże dawki środków ochrony roślin w rodzaju glifosatu, w Polsce zwanego Roundupem. Glifosat został uznany za potencjalnie rakotwórczy. Widzimy często rolników, jak spryskują pola 18-metrowymi spryskiwaczami, a za nimi ciągnie się mgła. To właśnie spryskiwanie Roundupem. Przy nawrocie rolnik wjeżdża w taką chmurę i wdycha to świństwo. Po 10 latach ma albo nowotwór przewodu pokarmowego albo niewydolność nerek. Miałem takich chorych. Dlatego takie kraje jak Sri Lanka, Argentyna, Francja, czy Holandia, zabroniły stosowania tego preparatu. Polska jest tylko państwem formalnie istniejącym, więc GIS jest zajęty sprzedażą szczepionek, a nie ochroną społeczeństwa.
Te rośliny GMO, takie jak kukurydza, soja, czy bawełna, nazywane są Bt. Nazwa bierze się stąd, że zawierają geny na bazie białka z toksyny CRY, z bakterii bacillus thuringiensis. Twórcy tego systemu uważają, że każda z odmian CRY jest specyficzna dla owadów i bezpieczna dla człowieka. Ale brak jakichkolwiek prac udowadniających to. Problem polega na tym, że bacillus thuringensis jest podobny do bakterii wąglika bacillus antracis. Innym problemem jest to, że środki owadobójcze Bt wykazują podobieństwo strukturalne do rycyny. Rycyna jest niebezpieczną trucizną roślinną, użytą na przykład do zamordowania pisarza bułgarskiego, Georgii Markowa w 1978 roku. Dodatkowo niebezpieczeństwo pogłębia fakt, że mechanizm działania białek Bt nie jest zrozumiały.
Odporność na herbicyd Roundup powoduje stosowanie dużych dawek tych chemikaliów. Dostają się więc do roślin, a z roślinami do przewodu pokarmowego człowieka. Już w mleku matki stwierdza się Roundup. Podobnie zresztą jak przed laty było z DDT. A pamiętam jak w latach 1950. na koloniach posypywano głowy dzieciom DDT w walce ze wszawicą. I było to całkowicie legalne i nie tylko dopuszczalne, ale i zalecane odgórnie przez Ministerstwo Zdrowia i Sanepidy.
Kolejnym powodem wzbudzającym zastrzeżenia do GMO jest fakt, że zawierają rośliny te sekwencję wirusa o nazwie mozaiki kalafiora CaMV, promotora mozaiki trędowatej FMV. Przed 20 laty błędnie przyjęto, że oba CaMV i FMV nie kodują żadnych białek. Niestety, okazało się, że oba te białka odgrywają dużą rolę w powstawaniu wielofunkcyjnego białka wirusowego misdirects, biorącego udział w ekspresji genu. Dodatkowo GMO może zawierać dwułańcuchowe RNA – dsRNA, których potencjał negatywny jest jeszcze większy (Latham i Wilson, 2015).
Poza tym trzeba zawsze pamiętać, że celem handlowym nie jest w żadnym przypadku wzrost upraw, ale zmonopolizowanie rynku nasion, czyli patenty i opłaty. I to jest podstawa dla zrozumienia reklamy tych roślin i załatwiania ustaw pod stolikami. Dlatego zlikwidowano polskie centrale nasiennictwa.
Co więc można spożywać, a czego lepiej nie ruszać?
1. W żadnym przypadku nie należy kupować produktów zawierających soję, kukurydzę, czy rzepak, a więc sosy, sałatki, oleje itd. Praktycznie w Polsce 100% tych produktów jest GMO
2. W żadnym przypadku nie należy kupować niczego w kartonikach, kubeczkach itd. Żadnego „mleka” UHT, czy podobnych. To nie jest mleko, ponieważ definicja mleka brzmi: produkt od krowy nie przekraczający temperatury 41 C. Na kartonie podają, że podgrzano do 140 C.
3. W żadnym przypadku nie należy kupować tzw. jogurtów, czy kefirów. Sam możesz się przekonać Czytelniku, ze wszystkie te produkty, bez względu na nazwę, mają ten sam smak.
4. Zdecydowana większość serów, czy serków tzw. żółtych jest przygotowana z utwardzanego oleju roślinnego. Nie ma więc nic wspólnego z serem z podpuszczki. Starsi może jeszcze pamiętają tamten smak.
5. Kupka musi być uformowana, brązowawa, ma tonąć po wpadnięciu do wody i być bez zapachu. Każde odchylenie od normy świadczy o stanie zapalnym przewodu pokarmowego. Najłatwiej zlikwidować taki stan zapalny wypijając po kubku kwaśnego mleka, takiego od krowy. Popijać należy takie mleko co najmniej przed 2-3 tygodnie, oraz po każdym błędzie dietetycznym, objawiającym się biegunką.
6. Do posiłków często stosować rozmaite zioła, kurkumę, imbir (ostrożnie, na rynku znajduje się chiński, ale niekontrolowany pod względem zawartości chemii), pietruszkę itd. Chodzi o uzupełnienie tych brakujących pierwiastków. Fakt, że zioła są zbierane z różnych pół stwarza prawdopodobieństwo, że będą zawierały inne pierwiastki, aniżeli te stosowane z dużych plantacji.
7. Prostym dowodem skuteczności takiej terapii będzie zmniejszenie się wypadania włosów, łamania paznokci, czy przesuszania skóry.
Autorstwo: dr Jerzy Jaśkowski